wtorek, 19 czerwca 2012

# Google alarmuje "Rządy chcą kontrolować internet".

W ciągu ostatniego półrocza rządy różnych państw żądały cenzurowania sieci tak często, że firma Google uznała to za alarmujące. Znaczna część treści, których władze chciały się pozbyć z sieci miała bowiem kontekst polityczny. Wiele takich spraw wcale nie dotyczy państw, w których cenzura jest na porządku dziennym, a dojrzałych zachodnich demokracji. Niestety również Polski.
 

W najnowszym raporcie przejrzystości, który Google publikuje dwa razy do roku, gigant internetowy zwraca szczególną uwagę na przypadki najbardziej bulwersujące. Takie, w których władze niektórych krajów wprost dążyły do ocenzurowania niewygodnych dla siebie treści. I tak, na szczycie tego wstydliwego zestawienia znalazła się Hiszpania, której rząd prosił Google aż 270 razy o to, by z największej wyszukiwarki na świecie zniknęły linki do artykułów prasowych i wpisów blogerów, w których krytykowano przedstawicieli hiszpańskiego życia publicznego. Zgodnie z zasadami przyjętymi przez Google, koncern z Mountain View musiał odmówić udziału w takiej cenzurze.

Inny bulwersujący przypadek dotyczy praktyki polskich władz. Jak się okazuje, dla naszych urzędników PR jest chyba bardzo istotny, gdyż nie zawahali się zwrócić do Google o to, by firma usunęła z sieci krytyczny artykuł, którego głównym bohaterem była Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości. Polskie władze nie chciały, by w internecie nie został po nim żaden ślad, żądały od Google'a pozbycia się również prowadzących do publikacji linków. Niestety, podobnie jak Hiszpanie, nadwiślańscy cenzorzy zostali odprawieni z kwitkiem.


Wstyd? Tak i to chyba całkiem spory. Marnym pocieszeniem jest fakt, że na podobne pomysły, wpadają nie tylko urzędnicy w państwach, w których relatywnie niedawno jeszcze panował totalitaryzm, ale też w demokracjach od zawsze słynących z dojrzałości i otwartości na obywatela. Cenzurować w sieci chciała bowiem też Kanada. I to w błahej sprawie. Narażając wizerunek państwa wzorcowo demokratycznego, kanadyjskie władze nalegały na Google, by z YouTube'a (który do Google należy) usunięto nagranie, na którym pewien mężczyzna pokazuje, co myśli o Kanadzie oddając mocz na paszport tego kraju, a następnie maczając go w toalecie... I tym razem Google uznało, że nie jest to przypadek do usunięcia.


W ten sposób państwa należące do NATO, czy Unii Europejskiej znalazły się w tym samym szeregu, co np. Pakistan, który upierał się przy tym, by Google wyświadczyło rządzącym z Islamabadu przysługę i skasowało z internetu pewien filmik satyryczny, w którym twórcy śmieją się z pakistańskiej armii. Dla Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych ulubioną wymówką otwierającą furtkę do cenzurowania sieci jest tymczasem walka z terroryzmem. Pod tym pretekstem Google otrzymuje z Londynu i Waszyngtonu najwięcej próśb o cenzurę sieci. Ostatnimi czasy przychyla się zaledwie do średnio połowy brytyjskich i amerykańskich wniosków.


- Niestety, to, co obserwowaliśmy od kilku ostatnich lat, było niepokojące i teraz nie jest inaczej. Gdy zaczynaliśmy ujawniać te dane w roku 2010, zauważyliśmy, że agencje rządowe z różnych krajów czasami proszą nas o usunięcie treści politycznych, które na naszych serwisach publikują użytkownicy. Mieliśmy nadzieję, że to pewne odchylenia. Jednak teraz wiemy, że tak nie jest - stwierdziła Dorothy Chou, analityk Google'a na blogu firmy.


źródło: natemat.pl
 --------------------------------------------------------------------------------------------------
- Bardzo potężne siły, z wszystkich stron i z całego świata stanęły przeciw otwartemu internetowi. Jestem zmartwiony bardziej, niż bywałem w przeszłości. To przerażające - mówi o przyszłości sieci współtwórca Google, Siergiej Brin. I ostrzega, że zasady, które jeszcze dzisiaj leżą u podstaw korzystania z WWW są zagrożone bardziej, niż kiedykolwiek.

 Według jednego z ojców współczesnego internetu, największe zagrożenie niosą zjednoczone siły trzech potężnych grup. Z jednej strony to rządy nieustannie próbujące zwiększyć kontrolę nad dostępem swoich obywateli do sieci i sposobem korzystania z niej. Z drugiej zaś, wpływowi przedsiębiorcy, którzy wszystko tłumaczą walką z piractwem. A także tacy, jak Facebook i Apple, którzy zamykają rynek oprogramowania pozwalając swoim użytkownikom korzystać tylko z tego, co sami dostarczają. Siergiej Brin w rozmowie z brytyjskim dziennikiem "Guardian" przyznaje się, iż mylna była jego ocena sprzed kilku lat, gdy sądził, że kraje takie, jak Chiny nigdy nie będą miały możliwości, by skutecznie kontrolować internet. - Myślałem, że nie było sposobu, aby umieścić dżina z powrotem w butelce - powiedział. Dodając, że tymczasem teraz widzi, jak ten dżin czasami znowu wraca do butelki.

Brin nazywa więc rzeczy po imieniu i w jednej linii stawia totalitaryzmy z Chin, Arabii Saudyjskiej, czy Iranu z członkami zarządów Facebooka i Apple. Jedni ograniczają bowiem możliwości, jakie internet daje użytkownikom, a drudzy stają na drodze rozwoju sieci, która zawsze zmieniała się dzięki niezależnym twórcom. Jego zdaniem, Google nigdy nie powstałoby, gdyby startowało w internecie zdominowanym przez Facebooka. Przypominając, że największy portal społecznościowy świata długo wzbraniał się np. przed synchronizacją kontaktów z usługi Gmail. Zamykanie się na własnym podwórku jest, w opinii Siergieja Brina, drogą bez przyszłości.


Przyznał on jednak, że po stronie Google też jest wiele grzechów. Takich, jak danie władzom Stanów Zjednoczonych szerokiego dostępu do danych użytkowników. Brin mówi, że zdaje sobie sprawę z tego, jakie rodzi to wśród nich obawy. Zaznaczając jednak, iż jego firma nigdy nie przekazywała danych dobrowolnie, a raczej była do tego zmuszona. - Robimy wszystko co możliwe, by chronić dane. Gdybyśmy mogli machnąć magiczną różdżką i nie być podmiotem amerykańskiego prawa, było by świetnie - ironizuje.


W ten sposób legenda internetu bardzo mocno weszła do dyskusji, która jest w Europie coraz głośniejsza. Dzisiaj szczególnie w Wielkiej Brytanii, gdzie rząd planuje wprowadzenie prawa zwiększającego kontrolę państwa nad korzystaniem z mediów społecznościowych. Na zachodzie znacznie częściej, niż w Polsce mówi się także o cybernetycznych konfliktach, które nieustannie trwają trwają między największymi mocarstwami. W opinii wielu ekspertów, ataki np. ze strony chińskich hakerów na serwery USA stawiają przed internetem jeszcze jedno zagrożenie, jakim jest jego militaryzacja. Do maksymalnej komercjalizacji próbują natomiast doprowadzić wielkie koncerny, które forsują takie akty prawne, jak ACTA w Unii Europejskiej, czy SOPA i PIPA w Ameryce. 


źródło:  natemat.pl
===============================================================
Te całe prawa autorskie to jest ściema. Czy ludzie wierzą ,że jakaś grupa ninja włamuje się do domów artystów i wytwórni płytowych i wykrada kopie albumów przed ich premierą? Oni sami wypuszczają te kopie w obieg w internecie ,żeby wymuszać haracze na ludziach ,bo przemysł muzyczny zaczął się opierać niemal wyłącznie na koncertach ,a wytwórnie mają spore problemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz