W ciągu ostatniego półrocza rządy różnych państw żądały cenzurowania
sieci tak często, że firma Google uznała to za alarmujące. Znaczna część
treści, których władze chciały się pozbyć z sieci miała bowiem kontekst
polityczny. Wiele takich spraw wcale nie dotyczy państw, w których
cenzura jest na porządku dziennym, a dojrzałych zachodnich demokracji.
Niestety również Polski.
W najnowszym raporcie przejrzystości, który Google publikuje dwa razy do
roku, gigant internetowy zwraca szczególną uwagę na przypadki
najbardziej bulwersujące. Takie, w których władze niektórych krajów
wprost dążyły do ocenzurowania niewygodnych dla siebie treści. I tak, na
szczycie tego wstydliwego zestawienia znalazła się Hiszpania, której
rząd prosił Google aż 270 razy o to, by z największej wyszukiwarki na
świecie zniknęły linki do artykułów prasowych i wpisów blogerów, w
których krytykowano przedstawicieli hiszpańskiego życia publicznego.
Zgodnie z zasadami przyjętymi przez Google, koncern z Mountain View
musiał odmówić udziału w takiej cenzurze.
Inny bulwersujący przypadek dotyczy praktyki polskich władz. Jak się
okazuje, dla naszych urzędników PR jest chyba bardzo istotny, gdyż nie
zawahali się zwrócić do Google o to, by firma usunęła z sieci krytyczny
artykuł, którego głównym bohaterem była Polska Agencja Rozwoju
Przedsiębiorczości. Polskie władze nie chciały, by w internecie nie
został po nim żaden ślad, żądały od Google'a pozbycia się również
prowadzących do publikacji linków. Niestety, podobnie jak Hiszpanie,
nadwiślańscy cenzorzy zostali odprawieni z kwitkiem.
Wstyd? Tak i to chyba całkiem spory. Marnym pocieszeniem jest fakt, że
na podobne pomysły, wpadają nie tylko urzędnicy w państwach, w których
relatywnie niedawno jeszcze panował totalitaryzm, ale też w demokracjach
od zawsze słynących z dojrzałości i otwartości na obywatela. Cenzurować
w sieci chciała bowiem też Kanada. I to w błahej sprawie. Narażając
wizerunek państwa wzorcowo demokratycznego, kanadyjskie władze nalegały
na Google, by z YouTube'a (który do Google należy) usunięto nagranie, na
którym pewien mężczyzna pokazuje, co myśli o Kanadzie oddając mocz na
paszport tego kraju, a następnie maczając go w toalecie... I tym razem
Google uznało, że nie jest to przypadek do usunięcia.
W ten sposób państwa należące do NATO, czy Unii Europejskiej znalazły
się w tym samym szeregu, co np. Pakistan, który upierał się przy tym, by
Google wyświadczyło rządzącym z Islamabadu przysługę i skasowało z
internetu pewien filmik satyryczny, w którym twórcy śmieją się z
pakistańskiej armii. Dla Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych
ulubioną wymówką otwierającą furtkę do cenzurowania sieci jest tymczasem
walka z terroryzmem. Pod tym pretekstem Google otrzymuje z Londynu i
Waszyngtonu najwięcej próśb o cenzurę sieci. Ostatnimi czasy przychyla
się zaledwie do średnio połowy brytyjskich i amerykańskich wniosków.
- Niestety, to, co obserwowaliśmy od kilku ostatnich lat, było
niepokojące i teraz nie jest inaczej. Gdy zaczynaliśmy ujawniać te dane w
roku 2010, zauważyliśmy, że agencje rządowe z różnych krajów czasami
proszą nas o usunięcie treści politycznych, które na naszych serwisach
publikują użytkownicy. Mieliśmy nadzieję, że to pewne odchylenia. Jednak
teraz wiemy, że tak nie jest - stwierdziła Dorothy Chou, analityk
Google'a na blogu firmy.
źródło: natemat.pl
--------------------------------------------------------------------------------------------------
- Bardzo potężne siły, z wszystkich stron i z całego świata stanęły
przeciw otwartemu internetowi. Jestem zmartwiony bardziej, niż bywałem w
przeszłości. To przerażające - mówi o przyszłości sieci współtwórca
Google, Siergiej Brin. I ostrzega, że zasady, które jeszcze dzisiaj leżą
u podstaw korzystania z WWW są zagrożone bardziej, niż kiedykolwiek.
Według jednego z ojców współczesnego internetu, największe zagrożenie
niosą zjednoczone siły trzech potężnych grup. Z jednej strony to rządy
nieustannie próbujące zwiększyć kontrolę nad dostępem swoich obywateli
do sieci i sposobem korzystania z niej. Z drugiej zaś, wpływowi
przedsiębiorcy, którzy wszystko tłumaczą walką z piractwem. A także
tacy, jak Facebook i Apple, którzy zamykają rynek oprogramowania
pozwalając swoim użytkownikom korzystać tylko z tego, co sami
dostarczają. Siergiej Brin w rozmowie z brytyjskim dziennikiem
"Guardian" przyznaje się, iż mylna była jego ocena sprzed kilku lat, gdy
sądził, że kraje takie, jak Chiny nigdy nie będą miały możliwości, by
skutecznie kontrolować internet. - Myślałem, że nie było sposobu, aby
umieścić dżina z powrotem w butelce - powiedział. Dodając, że tymczasem
teraz widzi, jak ten dżin czasami znowu wraca do butelki.
Brin nazywa więc rzeczy po imieniu i w jednej linii stawia totalitaryzmy
z Chin, Arabii Saudyjskiej, czy Iranu z członkami zarządów Facebooka i
Apple. Jedni ograniczają bowiem możliwości, jakie internet daje
użytkownikom, a drudzy stają na drodze rozwoju sieci, która zawsze
zmieniała się dzięki niezależnym twórcom. Jego zdaniem, Google nigdy nie
powstałoby, gdyby startowało w internecie zdominowanym przez Facebooka.
Przypominając, że największy portal społecznościowy świata długo
wzbraniał się np. przed synchronizacją kontaktów z usługi Gmail.
Zamykanie się na własnym podwórku jest, w opinii Siergieja Brina, drogą
bez przyszłości.
Przyznał on jednak, że po stronie Google też jest wiele grzechów.
Takich, jak danie władzom Stanów Zjednoczonych szerokiego dostępu do
danych użytkowników. Brin mówi, że zdaje sobie sprawę z tego, jakie
rodzi to wśród nich obawy. Zaznaczając jednak, iż jego firma nigdy nie
przekazywała danych dobrowolnie, a raczej była do tego zmuszona. -
Robimy wszystko co możliwe, by chronić dane. Gdybyśmy mogli machnąć
magiczną różdżką i nie być podmiotem amerykańskiego prawa, było by
świetnie - ironizuje.
W ten sposób legenda internetu bardzo mocno weszła do dyskusji, która
jest w Europie coraz głośniejsza. Dzisiaj szczególnie w Wielkiej
Brytanii, gdzie rząd planuje wprowadzenie prawa zwiększającego kontrolę
państwa nad korzystaniem z mediów społecznościowych. Na zachodzie
znacznie częściej, niż w Polsce mówi się także o cybernetycznych
konfliktach, które nieustannie trwają trwają między największymi
mocarstwami. W opinii wielu ekspertów, ataki np. ze strony chińskich
hakerów na serwery USA stawiają przed internetem jeszcze jedno
zagrożenie, jakim jest jego militaryzacja. Do maksymalnej
komercjalizacji próbują natomiast doprowadzić wielkie koncerny, które
forsują takie akty prawne, jak ACTA w Unii Europejskiej, czy SOPA i PIPA
w Ameryce.
źródło: natemat.pl
===============================================================
Te całe prawa autorskie to jest ściema. Czy ludzie wierzą ,że jakaś grupa ninja włamuje się do domów artystów i wytwórni płytowych i wykrada kopie albumów przed ich premierą? Oni sami wypuszczają te kopie w obieg w internecie ,żeby wymuszać haracze na ludziach ,bo przemysł muzyczny zaczął się opierać niemal wyłącznie na koncertach ,a wytwórnie mają spore problemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz