wtorek, 30 lipca 2013

# Nietzsche na dziś -1

Zda się,że do ras łacińskich przywarł ich katolicyzm o wiele istotniej niźli do nas ludzi północnych całe chrześcijaństwo w ogóle,że więc niewiara oznacza w katolickich krajach coś całkiem innego niż w protestanckich, mianowicie rodzaj rokoszu przeciw duchowi rasy ,gdy u nas jest ona raczej powrotem do ducha (lub bezducha) rasy. My ludzie północni pochodzimy niewątpliwie od ras barbarzyńskich także ze względu na nasze uzdolnienie do religii: nie celujemy w niej zdolnościami.
- Fryderyk Nietzsche (Nicki)
'Poza dobrem i złem'

poniedziałek, 29 lipca 2013

# Genetyka ,a historia Europy. - WAŻNE!!!

Winicjusz Kossakowski – Gdzie podziali się Germanie?


Artykuł pod tym tytułem opublikował Analityk. Autor zaznacza że, dane do opracowania są z „Distribution of European Y- chromosome DNA ( Y-DNA) haplogroups by country in percentage”.

Autor razem z naukowcami germańskimi szuka Haplogrupy chromosomu Y dla narodów uważanych za Germanów.
Niżej ważniejsze cytaty z opracowania pana Analityka.
Haplogrupa I
   HAPLOGRUPA    R1a
Poznawanie haplogrup zacznijmy od chyba dla nas najciekawszej, bo nosi ją ponad 50% obywateli naszego kraju, jak i krajów sąsiednich. Mutacja pojawiła się około 21 tys. lat temu na terenach południowej Rosji. Na naszych terenach jej przedstawiciele to kultura ceramiki sznurowej 3300 – 2500 lat p.n.e. Ekspansja tej haplogrupy związana jest z udomowieniem konia na stepach Eurazji. Ludność ta była na tyle ekspansywna, że dziś stanowi ponad 20% populacji tak oddalonych obszarów jak zachodnia część Skandynawii i Islandia. Należy dodać, że 80% populacji najwyższych kast w Indiach jest posiadaczką tej haplogrupy.
HAPLOGRUPA  R1b
Mówiąc o tej haplogrupie należy wspomnieć dzieje Europy z okresów V – VIII w. Dotychczasowa historia opisywała ten czas jako ekspansję ludów germańskich, które spychały Celtów na tereny dzisiejszej Brytanii, Walii, Szkocji. Ale  porównajmy te informacje z częstotliwością występowania  haplogrupy R1b na tych terenach. O ile w krajach dziś uważanych za germańskie(Niemcy, Austria, Szwajcaria) haplogrupa R1b występuje u 40 -50% mieszkańców, o tyle w Irlandii, Szkocji, Walii, zachodniej Francji, gdzie mówimy o potomkach Celtów, występuje ona u około 80% mieszkańców. To grupa ewidentnie skojarzona z Celtami. I co ciekawe, jest to haplogrupa młodsza od R1a, bo pojawiła się około 20 tys. Lat temu w okolicach Morza Kaspijskiego i centralnej Azji.
HAPLOGRUPA  I 1
Jako pre – germańską haplogrupę niektórzy chcą określić haplogrupę I 1.  Haplogrupa I, jest to najstarsza haplogrupa Europy, występowała z bardzo dużym prawdopodobieństwem u przeważającej większości ludzi z Cro – Mangan. Tak samo najstarsze budowle megalityczne tworzyli ludzie z tą haplogrupą. Później, między 10 a 5 tys. lat temu w Jutlandii i Skandynawii wyizolowała się z niej haplogrupa I1. Jest to grupa dziś stosunkowo nieliczna. Praktycznie nosi ją 30 – 40% ludności w środkowej Skandynawii i na Islandii. W krajach przez historie określanych jako germańskie występowanie I1 odnotowuje się w zakresie 10 – 20% . Nie ulega wątpliwości, że  to lokalna , skandynawska i stara mutacja mająca  niewielkie znaczenie w dzisiejszej Europie i na pewno nie byli to ci Germanie, którzy mogliby podbijać rozwinięte cywilizacje takie jak Cesarstwo Rzymskie.
 R1a1g7 a kultury archeologiczne
GDZIE SĄ WIĘC „CI” GERMANIE?

Powyżej przedstawiony sposób rozumowania i uzyskane wartości wskazywały by wyraźnie, że nie było migracji ludów germańskich do Europy. Ludy jakie przywykliśmy określać plemionami germańskimi to przemieszana ludność skandynawska I1, słowiańska R1a i celtycka R1b, którą połączyły wspólne interesy, wspólnota zamieszkiwanych terenów i wreszcie wspólny wódz, który poruszył ich do parcia na Rzym.
Jednak oddajmy głos obrońcom tezy, że Germanie wywodzą się od potomków starej europejskiej haplogrupy I1, której nosiciele zostali zastąpieni R1b. Jakie mają argumenty?
Po pierwsze – poligamia.
Mężczyzna o wyższym statusie społecznym miał szansę spłodzić dzieci
z większą liczbą kobiet. Indoeuropejczycy którzy wnieśli do Europy zarówno  udomowionego konia, jak i brąz, musieli uzyskać wyższy statut materialny nad autochtoniczną ludnością z grupy I1, co zapewniało im więcej potomstwa. Po drugie w wyniku walk ginęli mężczyźni lokalnych ludów (gorzej uzbrojeni i mniej waleczni), co w połączeniu z tym, że w grupie najeźdźców było zwykle więcej mężczyzn niż kobiet, tworzyło sytuację, w której po inwazji rodziło się więcej dzieci przybyszów niż dzieci ocalałych autochtonów. Po trzecie wskazują , że posiadacze R1b mogą wykazywać się większą predyspozycją do płodzenia chłopców w porównaniu do I1. O sukcesie rozprzestrzeniania się haplogrupy chromosomu Y decyduje sprawność plemnika  w stosunku do niosącego  chromosomu X u mężczyzn  z hapologrupą I1, prawdopodobieństwo spłodzenia potomka męskiego byłoby mniejsze niż u nosicieli R1b.
Ta linia obrony Skandynawii jako kolebki Germanów wykazuje, że I1  zarówno pod względem możliwości przekazywania genów, jak i cywilizacyjnym była recesywna. Tak więc ludność nosząca ten chromosom nie mogła być terytorialnie ekspansywna, czym wykazały się w historii ludy zwane Germanami.
Jednak, jakby nie patrzeć , to sukces tzw. ludów germańskich to okres, w skali genetyki,   stosunkowo niedługi. Ostatecznie to niewiele ponad tysiąc lat. Tak więc ludami, które w historii zapisały się jako ludy germańskie były połączone wspólnym interesem ludy niosące mutacje I1, R1a, R1b, czyli Skandynawowie, Słowianie i Celtowie z dzisiejszym udziałem w populacji (20% – 20% – 40%).

A KIM SĄ POLACY?
W roku 2009 w haplogrupie R1a1 odnaleziono kolejne mutacje wyodrębniając ciekawą dla nas haplogrupę R1a1a7, której wiek określono na 10,7 tys. Lat. Patrząc na rozkład w populacjach genetycy stwierdzili, że najwięcej przedstawicieli tej grupy mieszka w centralnej, a później w południowej Polsce. Stąd przyjmuje się, że właśnie w Polsce 10,7 tys. Lat pojawiła się mutacja, której posiadacze co najmniej od tego czasu zamieszkują tereny dzisiejszej Polski, stąd ta mutacja rozprzestrzeniła się na zewnątrz m. in. Na Bałkany, do Grecji, na Kretę, gdzie występuje u 2-3% populacji. Prowadzone badania antropologiczne kultur zamieszkujących Polskę zdają się to potwierdzać.
UGROFINOWIE

Haplogrupa N1c1 pojawiła się 12 tys. Lat temu w Syberii. Przyniesiona do Europy przez lud stepowy. Najczęściej występuje w Finlandii 58%, w Estonii 34%, Węgry 1%. U Węgrów współczesnych grupą dominującą jest R1a od 32% do 60%, czyli mutacja słowiańska. Jeden procent Madziarów zdominował ludność słowiańską i narzucił jej swój język.
Opierając  się na tym wynaturzeniu, szukał bym odpowiedzi na tytułowe pytanie:
„Gdzie podziali się Germanie ?”
Skąd język germański w środku Europy?
W tym miejscu musimy oderwać się od genetyki. Tadeusz Miller w pracy „3 tysiące lat państwa polskiego”, zamieścił mapkę wędrówki  plemion germańskich wraz z opisem.
Wg uczonego niemieckiego Fressela, Germanie mieszkali pierwotnie w Azji w okolicach Samarkandy. Stąd przez stepy nadkaspijskie, wyżynę wschodnioeuropejską, Wałdajską dotarli nad Bałtyk. W dalszej wędrówce z brzegów zatoki fińskiej przedostali się po lodzie na wyspy Alandzkie a następnie przez Zatokę Botnicką – na Półwysep Skandynawski. W okolice Sigtuny, Upsali i Birki, które stały się ich nowym miejscem osiedlenia. W VI w. przed narodzeniem Chrystusa próbowali zasiedlić północną część półwyspu Weneckiego, dziś nazwanego Jutlandzkim, łącząc się z miejscową ludnością słowiańską rozpoczęli wyprawy na Europę Zachodnią. Byli cenieni za doświadczenie wojenne i organizacyjne. Korzystali z ich pomocy militarnej książęta słowiańscy i legiony Rzymu. W czasie rozpadu Cesarstwa Rzymskiego nastąpił bunt w armii. Poszczególni dowódcy wykrajali z imperium niewielkie tereny i tworzyli własne księstwa. Z kolei ich koledzy, silniejsi militarnie, zagarniali je pod swoją komendę. Ostatecznie razem ruszyli złupić Rzym. („Imperia i barbarzyńcy migracje i narodziny Europy” – Peter Heather).
Nowo utworzona religia, wzorowana na powszechnie wyznawanym Mitraizmie (odłam z religii Zaratustry) Edyktem Mediolańskim z 313 r. miała za zadanie scalić narody imperium w jeden monolit z podstawowym prawem nadającym moc cesarzowi: „Władza pochodzi od Boga”.
Cesarz popełnił podstawowy błąd, zatrudniając do pracy w Nowym Kościele, na stanowiskach kapłanów, usłużnych Judejczyków. Wkrótce to się zemściło i imperium przestało istnieć. W czasie marszu na Rzym zbuntowanych wojsk zaciężnych zwanych braćmi i przyjaciółmi (germanus) , chrześcijanie służyli im pomocą. Rzym zdobyła armia składająca się z 10 tys. buntowników. Miejscowa hierarchia kościelna zwęszyła w ty własny interes – „Władzę nad całym imperium pod zmienioną nazwą”.
Przyjaciołom i braciom oddano władzę cywilną zostawiając sobie „władzę boską”, czyli mianowanie Cesarzy Rzymskich Narodu Niemieckiego, podczas naprędce wymyślonych rytuałów koronacji i wyświęcania.  Cesarz stał się zbrojnym ramieniem Nowego Kościoła, którego armię skierowano na „nawracanie” Słowian.
Powszechnie wiadomo, że założycielami miasta Rzymu i pierwszego państwa na półwyspie byli Etruskowie. Z ostatnio odczytanych zabytków wynika, że Etruskowie posługiwali się językiem słowiańskim, to oni Słowian mieszkających pomiędzy Wisłą i Renem uważali za braci i tak ich nazwali – po łacinie „germanus”. Tak wynika z logicznego rozumowania. Nazwa ta pojawiła się w dziele Tacyta, którego jedyny egzemplarz został odnaleziony w opactwie Hersfeld w Niemczech z którego, jak złośliwi twierdzą – „Jeszcze atrament nie wysechł” i w 1456 roku przeniesiony do Włoch.. W IX wieku n.e. Cesarz Porfirogeneta zostawił wiadomość, że Germanie (bracia) mówili językiem słowiańskim.
Nowo utworzona mieszanka etniczna ze zbuntowanych najemników składających się ze Słowian, Skandynawów  i miejscowej ludności celtyckiej, dostała zaszczytne miano „Braci” po  sprzymierzeńcach słowiańskich.
Kim byli ci, którzy przynieśli język zwany współcześnie germańskim?
Ich haplogrupy szukałbym wśród kilkuprocentowych mutacji współczesnych Germanów.   Może warto poszukać genetycznego materiału porównawczego w  okolicach Samarkandy, jak sugeruje niemiecki uczony Fressler. Mogło się powtórzyć wynaturzenie, jak w przypadku Madziarów.
Oczekuje wdzięczności za konstruktywną podpowiedź od współczesnych Germanów, których braćmi, za ich wybryki w Europie, nikt nie chce nazywać. – No, może ostatnimi czasy – „nasi”.
Jeszcze jedno spostrzeżenie. W zabytkach odnalezionych w Priwlitz jest tabliczka z brązu z wyrytym aktem małżeństwa opisanym alfabetem greckim wymieszanym z runami słowiańskimi. Treść napisu: Berofiej Barbara i anglik Soosnow  Bik – Kemekeiaam (str 183 „Polskie runy przemówiły”, wydanie z 2012 roku). Znaczenia słowiańskiego słowa Bik należy szukać w słowniku etymologicznym A. Brucknera . Czasownik  kemekejam kojarzę z klemą służącą do spinania. Zatem nie związek małżeński od związania  a spinanie od klemy. Proszę zwrócić uwagę, Anglik miał imię i nazwisko słowiańskie. Zabytek pochodzi z ery przedchrześcijańskiej o czym świadczy krzyż ośmioramienny. Czy przypadkiem Anglicy nie byli kiedyś Słowianami ?
Za tym pytaniem podąża następne. Czy inne plemiona uważane dzisiaj za germańskie nie są z pochodzenia i języka plemionami słowiańskimi?
 Winicjusz Kossakowski
Źródło: http://bialczynski.wordpress.com/2012/07/31/winicjusz-kossakowski-gdzie-podziali-sie-germanie/

Nasi młodsi bracia Germanie

Jeśli ktoś nie ma czystej miłości w sercu, otwartości i radosnej Słowiańskiej duszy – proszę niech tego nie czyta.
Jak wskazują badania genetyczne genotyp skandynawskich germanów pojawił się ok. 3000lat temu. Co o nich wiemy?
Uważa się, że do początków IV w. n.e. używano stosunkowo jednolitego języka pragermańskiego, którego początki owiane są tajemnicą. Uważa się, że język ten powstał w wyniku nawarstwienia się późnych dialektów praindoeuropejskich na bliżej nieokreślony substrat języków uraloałtajskich, co wydaje się przekonywujące. Wskazuje na to fakt występowania we współczesnych językach germańskich dużej liczby słów nieindoeuropejskiego pochodzenia – zwłaszcza tych związanych z morzem i żeglugą. Tak
więc początek Germanom dała jakaś grupa Słowian w połączeniu z ludami północnymi nieindoeuropejskiego pochodzenia. Jak wiemy Słowianie pierwotnie zamieszkiwali głównie ogromne obszary lądowe, jeśli więc jakaś grupa Słowian we wczesnym okresie ok. 5 tys lat temu zawędrowałaby na tereny Skandynawii, które to tereny uległy izolacji w wyniku ochłodzenia, jakie zaczęło się w tym okresie, nie posiadałaby określeń związanych z morzem i żeglugą, przez co zmuszona byłaby przejąć tego typu określenia od
miejscowych ludów. Łącząc się z miejscową ludnością naturalnym było przenikanie się języków, w wyniku czego ukształtował się i rozwinął w izolacji nowy język czyli pragermański.
Zarówno kultura materialna jak i duchowa Słowian znacznie przewyższała kulturę prymitywnych ludów autochtonicznych, przez co przyjęli oni tę kulturę – jak działo się to wszędzie – wnosząc do niej swoje pierwiastki, co stało się początkiem kultury pragermańskiej. Dalej kultura ta rozwijając się w izolacji przyjęła formę jaką poznaliśmy kiedy Germanie około początków naszej ery zaczynają pojawiać się na kartach historii.
Niewątpliwie kultura i wierzenia Germanów mimo okresu izolacji pozostała na tyle zbliżona do pierwotnej Słowiańskiej, że kiedy nasi młodsi bracia zaczęli powracać byli przyjmowani przez Słowian jako krewniacy, co zachowało się w dawnych językach germańskich, w których słowa przyjaciel, towarzysz były synonimami określającymi północnych Słowian. Potwierdza to również przyjacielski charakter wczesnej wędrówki dawnych Germanów przez ziemie Słowian. Kultura Germanów, ich mentalność i religia mimo
pokrewieństwa i niewątpliwych podobieństw różniła się od Słowiańskiej, czego wyrazem jest np. postać Thora i Odyna.
Odyn był najwyższym z bogów nordyckich – bóg wojny i wojowników, bóstwo mądrości, poezji i magii. Thor syn Odyna, drugi z najważniejszych Bogów -  Bóg burzy i piorunów, bóg sił witalnych, bóg rolnictwa, patron ogniska domowego i małżeństwa. Ci dwaj nordyccy Bogowie byli odbiciem dwu aspektów słowiańskiego najwyższego Boga znanego pod przydomkiem Swarożyca, którego innym odbiciem u ludów Grecji był Zeus. Nic więc dziwnego, że Germanie widzieli w Swarożycu i jego różnych aspektach Thora i Odyna,
zaś Słowianie w Odynie i Thorze widzieli Swarożyca. Tym niemniej Słowiański Swarożyc był Bogiem zdecydowanie bardziej przyjaznym i bliskim ludziom niż jego Germańskie odpowiedniki. Panteon Słowiański również różnił się od panteonu Germanów, jednak był on na tyle zbliżony, że i jedni i drudzy dostrzegali to podobieństwo i w Bogach przyjaciół dostrzegali aspekty swoich Bogów. Tym niemniej każdy z tych ludów kładł nacisk na zupełnie inne aspekty i inaczej je pojmował, inny był też stosunek tych
ludów do swoich Bogów i inna mitologia.
Bogowie skandynawscy byli surowi i mroczni jak klimat w jakim żyli ich wyznawcy, inne też stawiali wymagania swoim dzieciom, niż Słowiańscy Bogowie, którzy kochali swój lud, byli mu bliscy i troszczyli się o nich obdarzając ich dobrami w pięknym, o wiele łagodniejszym i przyjaznym klimacie słowiańszczyzny.
Bogowie skandynawscy budzili lęk i stawiali wysokie wymagania ich wyznawcom, aby nie skończyć w mrocznej otchłani Helli, córki Lokiego trzeba było za życia wykazać się nie byle czym zostając artystą, wspaniałym rzemieślnikiem lub bohatersko polec w boju. Jako że nie każdy mógł być wybitnym artystą najprościej było uniknąć piekła ginąc w boju, co też i Germanie czynili i co ukształtowało ich historię i sposób patrzenia na rzeczywistość. Zapewne właśnie ten strach przed Bogami i wysokie wymagania
jakie Oni stawiali sprawił, że Germanie stosunkowo chętnie przyjmowali Chrześcijaństwo, z jednej strony religię totalitarną bliską ich naturze, której Bóg podobnie jak Odyn konał na drzewie by zmartwychwstać, z drugiej jednak strony ten Bóg nie stawiał tak surowych wymagań, był wybaczający przez co nie było potrzeby poważnie brać Jego nauk, które nijak nie przystawały go Germańskiej mentalności.
Germanie nie tylko przyjęli nową religię, ale zdominowali i przekształcili ją na swój sposób, wprowadzili do niej swój sposób patrzenia na świat tworząc kulturę zachodniej europy, która jest całkowicie Germańska. Mimo iż przyjęli obcą religię nie umknęli przed Odynem i starymi Bogami, bo to nie było możliwe, dawni Bogowie pozostali jedynymi i wyłącznymi władcami ich dusz nie mniej strasznymi i wymagającymi. Mimo nowych form i imienia nadal bali i boją się swojego Boga, boją się straszliwego
królestwa Helli i wiedzą, że jedynym sposobem uniknięcia go, jest wykazanie się kunsztem lub/i toczenie nieustannej walki o dominację na każdym polu. Strach przed Bogiem, strach przed królestwem Helli determinują ich życie, sposób myślenia i patrzenia na świat, a ponieważ zachodnia kultura to ich świat, jest jaka jest: pełna wojen, podbojów, nieustannej walki o dominację i współzawodnictwa pozbawionego zasad na każdym polu, aby wykazać sobie, że jest się kimś na tyle wybitnym i lepszym od
innych by zasłużyć na łaskę Boga Odyna unikając Helli. Pięknie i przejrzyście mentalność tego ludu przeanalizował i zaprezentował Erich Fromm.
My Słowianie niewłaściwie rozumiemy i niewłaściwie oceniamy naszych młodszych Braci Germanów. Często zarzucamy im fałsz, hipokryzję, zakłamanie i wiele innych negatywnych cech – nie rozumiemy, że z ich perspektywy wygląda to zupełnie inaczej i jest jak najbardziej takie jakim to przedstawiają. Nie rozumieliśmy w przeszłości jak można w imię Boga miłosiernego nieść śmierć i pożogę najeżdżając spokojne nikomu nie wadzące ludy i dopatrywaliśmy się w tym fałszu, zakłamania i hipokryzji.
Tymczasem dla nich było zupełnie naturalne, że mordując nawracanych oddają im przysługę – pozwalają im polec w walce i trafić do Walhalli – więc postępują właściwie. Łupy i bogactwa zdobyte na nawracanych były zaś naturalną nagrodą jaką dawał im Odyn na znak, że jest z nich zadowolony – to widoma oznaka błogosławieństwa – podobnie jak majątek i powodzenie potwierdzają, że jest się wybranym przez Boga i będzie się zbawionym. Ostateczną oznaką słuszności i dowodem na to, że
Bóg jest po ich stronie jest dla nich zwycięstwo. Hitler przegrał więc nie miał racji, Bóg odrzucił jego koncepcję, jednak gdyby odniósł zwycięstwo dla Germanów byłby bohaterem i to właśnie zwycięstwo było by dowodem na to, że miał słuszność, a nie zwykli oni dyskutować z wyrokami Boskimi.
My Słowianie wszystko widzimy i postrzegamy inaczej niż nasi młodsi bracia Germanie, nasza relacja z naszymi Bogami oparta jest na miłości, nie na strachu. Nasi Bogowie wymagają od nas radości, braterstwa, zrozumienia i szacunku dla innych, nawet zupełnie odmiennych, dlatego nie postrzegaliśmy i nie postrzegamy ich jako zagrożenia. Czcimy Bogów ciesząc się z darów jakie nam zsyłają, radością i harmonią wypełniamy ich wolę i oddajemy im cześć, obrazą Bogów jest nie odnajdywanie radości w życiu,
fałsz czy brak szczerości. Kultywując cierpienie i inne mroczne rzeczy odwracamy się od Bogów, Oni jednak nigdy się od nas nie odwracają. Patrzymy na świat radośnie i z ufnością wierząc w dobro, a o tym co dobre a co złe nie decyduje zwycięstwo lub porażka. Nasi Bogowie również mają przerażające aspekty, jednak manifestują się one tylko wobec wrogów niszczących harmonię i zagrażających dobru, co najlepiej pokazują zapiski dawnych kronikarzy opisujących Słowian mówiące, że nie ma cnotliwszych
ludów, jednak zaatakowani stają się straszliwym żywiołem budzącym najwyższą grozę. Nasza Słowiańska natura jest otwarta, szczera, dobroduszna i wyrozumiała jak nasi Bogowie, a zarazem wrażliwa na niesprawiedliwość czy cierpienie obrażające Bogów. Dlatego patrząc na cokolwiek widzimy to zupełnie inaczej niż nasi młodsi bracia Germanie i nie winimy innych za nasze porażki, jak oni mają to w zwyczaju. Potrafimy podziwiać ich za to co godne podziwu i potępiać w nich to co warte potępienia, ale nie
potrafimy patrzyć na świat ich oczami, tak jak oni nie potrafią patrzeć na świat naszymi oczami. Nasi młodsi bracia zmieniają się, od kilkuset lat zaczynają mówić o równości, braterstwu, tolerancji i innych takich rzeczach, jednak jak mają to w zwyczaju wpadają w skrajności typowe dla młodych i typową gorliwość neofity – swoim zwyczajem próbują to wprowadzać mieczem, nie do końca rozumiejąc te nowe dla nich pojęcia. Być może nastał czas abyśmy jako starsi bracia spróbowali podzielić się
z nimi tą wiedzą, której poszukują. Podzielić się dla ogólnego dobra wszystkich, aby świat uczynić lepszym i radośniejszym miejscem. Oni jeszcze nie pojmują, że bombardowania, zbrojne napaści i okupacja, restrykcyjne prawo to nie są właściwe metody niesienia ludziom wolności, równości, braterstwa czy tolerancji. Czy możemy nauczyć ich przestać się bać wszystkiego co odmienne, uwolnić ich od życia w strachu i nauczyć radości życia bez nieustannej walki i współzawodnictwa? Może tak, a może nie,
ale myślę, że warto spróbować tym bardziej, że oni tego poszukują i jesteśmy im to winni jako starsi bracia.

Autor:
Dobrogost

4000 lat naszej nieprzerwanej żywej tradycji

W niniejszym tekście nie będę się odwoływał do hipotez formułowanych przez naszego najwybitniejszego archeologa genialnego prof. Witolda Hensela, ani do najnowszych badań antropologicznych Prof. Janusza Piontka, ustaleń dr Roberta Dąbrowskiego, teorii kurhanowej, ustaleń prof. Mario Alinei Czy też pracy Tadeusza Millera chcę tylko zasygnalizować pewną rzecz dobrze znaną każdemu, kto interesuje się choć trochę archeologią naszych ziem. Dla zilustrowania tego o czym chcę napisać kilka słów przytoczę za prof. Tadeuszem Sulimirskim pewien przykład:
“(…) przy tej sposobności należy za Konradem Jeżdżewskim podkreślić niezwykłą trwałość szeregu ludowych tradycji podawanych ustnie z pokolenia na pokolenie, których część sięga bez porównania dalej w zamierzchłą przeszłość aniżeli wspomniane wyżej tradycje sarmackie. Są to przy tym tradycje oparte o realne fakty lub wydarzenia, jak wykazały wyniki badań archeologicznych. Doskonałym tego przykładem jest jeden z kurhanów z wczesnej epoki brązu, z czasów ok. 4000 lat temu, badany w Balicach koło Mościsk. Kurhan ten był jednym z mniejszych w grupie trzynastu, lecz według miejscowej tradycji pochowano w nim jakiegoś potężnego i bogatego władcę. Badania kurhanu wykazały, że grób w nim odkryty został najbogaciej wyposażony ze wszystkich w całej grupie i niewątpliwie był grobem jakiegoś miejscowego władcy.”
Tego typu przykładów jest sporo przy czym warto podkreślić, że te ludowe przekazy często leżą w całkowitej sprzeczności z aktualną wiedzą historyczno archeologiczną a jednak późniejsze wykopaliska potwierdzają w całej rozciągłości precyzję tych przekazów jak miało to miejsce np. w przypadku datowania kopca Kraka.
Oznacza to oczywiście ciągłość i precyzję ludowych przekazów, ale wynika z tego o wiele więcej na co nikt nie zdaje się zwracać uwagi.
Zgodnie z ogólnie przyjętymi hipotezami naukowymi nasze zimie w przeszłości miały być zamieszkiwane przez różne ludy różnego pochodzenia z których to jedne ludy podbijać miały i przeganiać lub wyżynać ludy wcześniejsze, miały też być okresy powszechnego wyludnienia a gdzieś w okresie początków naszej ery miały się tu zjawić ludy prasłowiańskie, które to wszystko od nowa zasiedliły przynosząc nową kulturę, język i nowe tradycje. Gdyby cokolwiek z tego było prawdą nie było by mowy o niezwykłej trwałości ludowych tradycji podawanych ustnie z pokolenia na pokolenie dotyczących wydarzeń sprzed 4000 lat. Jakakolwiek migracja ludu z określonego obszaru, wyludnienie i przybycie innego ludu na te tereny położyło by ostatecznie i nieodwołalnie kres takiemu precyzyjnemu ustnemu przekazowi. Ponieważ jednak te przekazy zachowały ciągłość i precyzję przez co najmniej 4000 lat nie może być żadnych wątpliwości, że hipotezy o okresowym wyludnianiu czy wypieraniu jednych ludów przez drugie musi być całkowicie chybiona.
Hipotezy o najazdach, wyżynaniu czy wypieraniu jednych ludów przez inne jak i okresach wyludnienia stworzono przede wszystkim w oparciu o mętne koncepcje antycznych historyków i interpretowaniu w tej manierze znalezisk archeologicznych czyli przede wszystkim zmienności kultur archeologicznych. Jednak zmienność kultur archeologicznych na przestrzeni tysiącleci wcale nie oznacza najazdów, podbojów czy w ogóle fizycznego przybywania nowych ludów na dane tereny a jedynie pojawianie się określonych trendów w kulturze materialnej na co zwraca uwagę większość wybitnych archeologów.
Alieksiej Smirnow jeden z najwybitniejszych znawców starożytnych ludów stepowych Eurazji opierając się na wynikach badań archeologicznych wyraźnie kwestionuje koncepcje podbojów czy wypierania jednych ludów przez drugie ponieważ badania archeologiczne wskazują wyraźnie na ewolucyjny charakter przemian kultur archeologicznych i ich stopniowego przenikania się o czym świadczy występowanie współistniejących kultur archeologicznych na tym samym obszarze i w tym samym czasie z czasem przechodzących jedne w drugie i niemożność wyraźnego oddzielenia zaniku jednych a nagłym pojawieniem się innych jak miało by to miejsce w przypadku najazdów czy podbojów.
Taką samą sytuację mamy na ziemiach Polski gdzie w drodze stopniowej ewolucji pod wpływem różnorakich czynników jedne kultury archeologiczne przechodzą w inne i często jest to proces bardzo długotrwały o trudnych do uchwycenia granicach czy ramach czasowych. Warto przy tej okazji zaznaczyć, że na podstawie wykopalisk nie sposób ustalić dokładnego obrazu procesów historycznych ze względu na ubogi materiał co przy braku źródeł historycznych dotyczących pradziejów czyni wszystkie koncepcje hipotetycznymi opartymi na jak się często okazuje chybionych hipotezach – o czym świadczy wiele znalezisk zupełnie nie pasujących do utrwalonych hipotez i założeń. Przykładem mogą być wykopaliska dotyczące okresu kultury ceramiki wstęgowej rytej w którym to okresie ludność miała być bardzo rozproszona osady zaś miały liczyć do max 150 osób przeważnie zaś 15-30 mieszkańców przemieszczających się z miejsca na miejsce podczas gdy w Wyciążu z tego okresu odkryto osadę złożoną z kilkuset ziemianek kultury ceramiki promienistej.
Odchodząc od archeologii, która niewiele może wyjaśnić trwałość ludowych tradycji podawanych ustnie z pokolenia na pokolenie przez tysiąclecia niezbicie dowodzi, że nasza tradycja trwa nieprzerwanie co najmniej od 4000 lat, potwierdza to również ciągłość kultu niektórych świętych źródeł trwający nieprzerwanie od czasów neolitycznych do czasów historycznych. Innym przykładem może być ciągłość przedchrześcijańskiego kultu na górze Ślężą sięgającego co najmniej epoki brązu.
Co najmniej 4000 lat naszej nieprzerwanej tradycji powinno nas skłonić do refleksji szczególnie, że jesteśmy już ostatnim pokoleniem mającym z nią związek.
Rok 1990 możemy uznać za datę początku kresu naszej długotrwałej tradycji, kultury i języka. Nie do uniknięcia jest fakt, że za kilkanaście najdalej kilkadziesiąt lat przestaniemy istnieć jako naród a nasz język ulegnie zapomnieniu a my podzielimy los Słowian połabskich. Oczywiście w 1990 roku nie zostaliśmy najechani przez obcy lud, który wyniszczył nas biologicznie jak być może powiedzą za kilkaset lat archeolodzy jednak otwarliśmy się na amerykańską pop kulturę, która całkowicie nas zdominowała. Młodsze pokolenia mimo iż jeszcze chwilowo mówią językiem Polskim są już całkowicie zamerykanizowane i jest to proces nieodwracalny. Każde dziecko uczy się języka angielskiego zaś brak znajomości tego języka uczyniono synonimem ciemniactwa i zacofania, powodem do wstydu. Już teraz młode pokolenie (szczególnie emigrantów) mówi jasno, że język polski jest niepotrzebny i powinien zostać zastąpiony angielskim i mimo miłości do Polskości trzeba uczciwie przyznać, że tych tendencji bez jakiś rewolucyjnych zmian nie sposób powstrzymać. Należy się więc pogodzić z oczywistym faktem, że najdalej za kilkadziesiąt lat nie tylko zniknie nasz języka, ale znikniemy jako naród.
Ktoś mógłby powiedzieć, że skoro 150 lat germanizacji na nic się zdało to dlaczego miało by się to stać teraz. Otóż kiedy próbowano nas germanizować nie było mas mediów oraz my nie chcieliśmy się dać zgermanizować. Teraz sytuacja jest inna my chcemy być europejczykami, chłoniemy amerykańską kulturę masową i nie wyobrażamy sobie abyśmy mogli nie uczyć się angielskiego. Ośmieszana Polskość kojarzy nam się z paranojami PIS albo tzw. “faszystami” czy innymi “moherami” lub chorymi z nienawiści “Polakami katolikami” (zresztą to celowa i nadzwyczaj skuteczna polityka), uczy się ludzi myśleć, że polskie znaczy zacofane, dziadańskie – ogólnie obciach – do tego dochodzą “reformy szkolnictwa”, zaśmiecanie języka i wiele innych działań. Te działania już przyniosły efekty, które są nieodwracalne. Gdyby przyszło mi pożyć jeszcze kilkadziesiąt lat to w języku swoich przodków będę mógł sobie pogadać w tajemnicy z innymi staruszkami, którzy nie znając dobrze angielskiego nie będą mogli nawet wnukom przekazać starych opowieści – inna sprawa, że wnuki grając w komputerowe gry i oglądając kreskówki będą miały w … majaczenia sklerotycznych dziadków.
Chociaż jeśli się tak głębiej zastanowić to docelowo językiem wnuków będzie język niemiecki przez wzgląd na sąsiedztwo i uwarunkowania ekonomiczne czyli w ostatecznym rozrachunku będzie to doskonała powtórka losu Polabian.

Autor:
Dobrogost

# Filozofia w dziełach Roberta E. Howarda.

„- A co, jeśli oni znów powrócą do życia? — wyszeptała.
- Wtedy będę ich zabijał, dopóki nie pozostaną martwi — wycedził przez zaciśnięte zęby.”

Pisać o rzeczach kultowych nie jest łatwo. Z jednej strony, ciężko o takie ujęcie tematu, które nie byłoby już po wielokroć wałkowane na różne sposoby przez multum osób; z drugiej — ciężko samemu zdobyć się na czyste, nieskażone aurą kultu, spojrzenie na sprawę. Mimo wielkiej wagi tych przeciwności, staję oto z ambitnym zamiarem recenzowania Conana i pradawnych bogów z użyciem dotychczas (zazwyczaj) pomijanej w krytyce optyki. Będzie to optyka… filozoficzna.

Po tak śmiałej deklaracji, słyszę wyraźnie powątpiewające westchnięcia, widzę nikłe uśmiechy politowania i czuję dezaprobatę do mego projektu. Dwa mentalne obrazy: Conana — umięśnionej maszyny do zabijania, która przelewa krew przy każdej nadarzającej się okazji — i filozofii — będącej proklamacją wyciszonej, intelektualnej introspekcji i racjonalnego dyskursu — zdają się przecież egzystować na skrajnie różnych biegunach. Czy aby jednak na pewno? Tak samo jak często widzimy drzewa, nie dostrzegając lasu, tak w przypadku Conana zbyt często nasze rozumienie tej niezwykłej postaci zdominowane jest przez fantastyczną powierzchowność narracji Howarda — oto moja teza i na łamach tego tekstu zamierzam jej bronić.

Rok 1932 to data szczególna. Wtedy to bowiem Robert E. Howard opublikował swoje opowiadanie pt. Feniks na mieczu, prezentujące całkiem nową postać w jego dorobku — Conana Cymeryjczyka, króla Aquilonii, barbarzyńcę północy, który „przybył, by swymi obutymi w sandały stopy deptać błyszczące klejnotami trony ziemi”. Wydrukowany w pulpowym magazynie Weird Tales tekst początkowo przeszedł bez większego echa, nie zapowiadając wcale tego, że od tej pory heroiczna fantasy spod znaku magii i miecza już nigdy nie będzie taka sama. Niezrażony, Howard spisywał kolejne rozdziały historii Conana, w jednym ze swoich listów wyznając:
"Zdało się, że nie tyle tworzę, co relacjonuję wydarzenia, jakie kiedyś nastąpiły.”
W ten sposób narodziły się kultowe dla barbarzyńskiego kanonu takie teksty jak: Szkarłatna Cytadela, Wieża Słonia, czy Królowa Czarnego Wybrzeża, które już rok później, bo w 1933, trafiły do Weird Tales, niejednokrotnie stając się materiałami numeru.

Zasadnym wydaje się pytanie, co tak naprawdę przesądziło o sukcesie postaci Howarda? By na nie odpowiedzieć, trzeba się jej dokładnie przyjrzeć. Obserwacja Conanowskiej powierzchowności ukazuje nam niezwykły obraz — srogiego, potężnego człowieka, który wyrosły w dziczy nie przystaje wcale do obyczajów krajów cywilizowanych; człowieka, który narodził się w ogniu bitwy i który to właśnie w wojaczce odnajduje swój żywioł; człowieka bez domu, wiecznego wędrowca. Idąc tym tropem, niejeden fan psychoanalizy postawiłby już tutaj fundamenty pod swoją teorię — że Conan to nic innego, jak kulturowy wehikuł eskapizmu. Ludzie tęsknią za tym, czego im brak: słabi — pożądają siły, pasywni — agresji i dominacji, uczuciowi — nuty grubiaństwa, która ochroni ich przed brutalnością świata. Można zatem rzec, że bohater Howarda to wynik zbiorowej projekcji ludzkich ułomności; by ująć rzecz dokładniej, stanowi on ich negację, ostateczne zaprzeczenie. Archetypiczny, idealny — perfekcyjnie odpowiada, niejednokrotnie podświadomym i tłumionym, potrzebom dominacji wielu z nas. Conan jest tym, kim bardzo często chcielibyśmy być, choć wstydzimy się do tego przyznać, nawet sami przed sobą. Jest uosobieniem żywotności, biologicznej witalności i siły, stanowiąc sobą powiew pradawnej pierwotności, która nam, ludziom „cywilizowanym” wydaje się już bezpowrotnie utracona, choć tak często do niej tęsknimy. I to właśnie dlatego Conan wydobywa z nas te już nam nieznane, uśpione akordy, które — gdy raz da im się wybrzmieć — unaoczniają swoją prawdziwą potęgę.

Takie postawienie sprawy wydaje się bardzo spłycające Conana, by nie powiedzieć — trywializujące. Magnetyzm i siła tej postaci tkwi nie tylko w zwykłej ekstrapolacji naszych pragnień i marzeń, choć z pewnością jest to jeden z wartych wzmianki czynników. Moc Conana zasadza się na jego statusie ontologicznym — innymi słowy na tym, jaki ma stosunek do rzeczywistości, która go otacza. To właśnie to ujęcie, ukryte za dosłownością narracji Howarda, rezonuje najmocniej na czytelnika, bo porusza spychane na dno świadomości treści, których istnienia nie chcemy sobie unaoczniać, dla własnego, psychologicznego komfortu.

Ujęcie to portretuje świat jako arenę egzystencjalnego horroru. Conan, w rozmowie z Belit, tak powie o wierzeniach swojego ludu:
„Nie ma nadziei ani teraz, ani na przyszłość. (…) W tym świecie ludzie zmagają się i cierpią nadaremnie, odnajdując przyjemność jedynie w namiętnym szaleństwie bitwy. Po śmierci ich dusze wkraczają do zasnutej szarą mgłą dziedziny chmur i lodowatych wiatrów, by błąkać się bez pociechy przez całą wieczność.”
lime Wydaje się, że te słowa doskonale oddają nastroje współczesnego, postmodernistycznego conditio humana — bogowie umarli („Got ist tot”, powie niemiecki filozof), a nauka, spojrzawszy w otchłań kosmosu, zdmuchnęła resztki naszej ludzkiej dumy, godności i poczucia wyjątkowości, redukując nas do bycia wehikułami transportowymi dla łańcuchów informacji genetycznej na kosmicznym okruchu skalnym, zawieszonym gdzieś pomiędzy oceanami nieskończoności. Koncept „znaczenia” stracił swoją, uświęconą wiekami tradycji, obiektywną wartość; „znaczenie” okazało się czysto ludzkim konceptem, w żaden sposób nie wpisanym w obiektywną rzeczywistość. Obiektywna rzeczywistość jest zimna, pusta i nieczuła na nasze pragnienia i marzenia — jest, jaka jest, poznawczo na zawsze dla nas zamknięta. Luki, które w psyche wyżera ta przerażającą w gruncie rzeczy konstatacja, są nie do zniesienia — i tu w sukurs przychodzi kultura ze swoimi irracjonalizmami, gotowa wypełnić je przygotowanymi na tę okazję konstruktami.

W tym miejscu potrzebna jest pewna wzmianka, która w bezpośredni sposób łączy się z postacią Conana.

Człowiek naturalnie nastrojony jest na odbiór świata — świata, który jest racjonalny, a więc działa podług pewnych aksjomatów. Konceptualizując i abstrahując, człowiek tworzy prawa/reguły, które pozwalają mu dostosować swoje działanie do nieubłaganego porządku rzeczy — i to stanowi istotę człowieczeństwa. Człowiek „prawdziwy” jest z natury racjonalny; jednak żaden z nas nie żyje w próżni, tj. będąc wyłącznie w relacji ze światem. Prócz samej rzeczywistości, do przetrwania potrzebujemy także ludzi. Niestety sama obiektywna platforma rzeczywistości do porozumienia z innymi nie wystarczy; co ludzkie, jest bowiem skażone, w znacznym stopniu, irracjonalnością. Epicentrum tej irracjonalności to ludzka kultura, jej przesądy, wierzenia i tradycje — to one stanowią gorset, który w procesie socjalizacji człowiek musi założyć na swoje naturalne, racjonalne ja, by móc koegzystować z innymi.

Conan, ze swoją barbarzyńskością tak mocno przeciwstawianą cywilizacji, stanowi tak naprawdę ilustrację prawdziwego racjonalnego ja, które zawsze stoi w opozycji do irracjonalizmów kultury. To dlatego Howardowska cywilizacja stanowi obraz upadku i degrengolady — kłamstwa, intryg i manipulacji — bo taka właśnie jest natura kultury, jako zaprzeczającej racjonalizmowi świata. Kto ceni zatem prawdę, musi odrzucić ten stan i cofnąć się do źródeł, do czystego, nieskażonego fałszem irracjonalizmu ja — czego symbolem jest barbarzyństwo właśnie. Wolne od głupich konwenansów, jasne, przejrzyste, zrozumiałe — jak sama natura świata. To, że Conan zawsze jawi się jako postać niesamowita, wręcz nadnaturalna, obrazuje tak naprawdę w jak głębokim upadku znajduje się świat wokół niego; jednocześnie niesie on ze sobą aurę pewności i stałości — bowiem prawda zawsze finalnie triumfuje nad fałszem, co Howard ujął pisząc:
„Barbarzyństwo musi ostatecznie zatriumfować."
Człowiek jest z natury istotą racjonalną („Barbarzyństwo jest naturalnym stanem ludzkości. (…) To cywilizacja jest nienaturalna”). I choć można go krępować więzami sztucznych płodów poronionej irracjonalności — nigdy tej racjonalności nie uda się w nim do końca zabić, tak samo jak Conana, który zawsze wychodzi cało z największych nawet opresji. Uśpiona, będzie czekać, aż zjawi się ktoś, kto raz jeszcze będzie „swymi obutymi w sandały stopy deptać błyszczące klejnotami trony ziemi”; kto nagą, niejednokrotnie okrutną, prawdą zwalczać będzie piękne, lecz puste jej substytuty.

W tym samym duchu odpowiada Conan na problem metafizycznego koszmaru, kontynuując w rozmowie z Belit:
„Nie szukam odpowiedzi na to, co będzie po śmierci. (…) Nie wiem i nie dbam o to. Daj mi żyć pełnią, póki żyję. (…) Wiem tylko, że jeśli życie jest ułudą, to ja sam jestem nią nie mniej, a w ten sposób ułuda staje się dla mnie rzeczywistością."
Innymi słowy: niepotrzebne mi są irracjonalne produkty waszej kultury, której fałszem rozpaczliwie staracie się zalepić ziejące w was egzystencjalne dziury; ja jestem prawdą, mój świat jest prawdą — i w tym znajduję ukojenie. Ontologiczny problem istnienia został tutaj zredukowany do swej barbarzyńskiej, a więc racjonalnej, formuły, znanej nam chociażby z Parmenidesa: „byt jest, a nie-bytu nie ma”. Zgodnie z powyższym śmierć nie jest i nie może być zagrożeniem — gdy ja jestem, nie ma śmierci, gdy śmierć jest, mnie nie ma („Od urodzenia Śmierć była mu towarzyszem. (…) Kiedyś jej kościsty uchwyt zbliży się…. I to wszystko”). Religijne rytuały („Chciałbym zobaczyć kapłana próbującego zaciągnąć Cymeryjczyka pod ołtarz! Polałaby się krew, lecz nie ta, którą ów kapłan rozlać zamierzał.”), cywilizowane sądy („Wówczas, widząc, że wszyscy tam poszaleli, dobyłem miecza i rozłupałem czerep sędziemu”), czy debaty („Cywilizowani ludzie są bardziej grubiańscy od barbarzyńców, ponieważ wiedzą, że ich chamstwo nie rozszczepi ich czaszki. Z reguły.”) — wszystko to, pod względem poznawczym, na nic, bo swe źródła czerpie z kulturowego irracjonalizmu. Nie tu więc należy szukać filozoficznego remedium.

limeJaka jest zatem Conanowska recepta na świat? Mówiąc: „Żyję, promieniuję życiem, kocham, zabijam i jestem zadowolony”, daje do zrozumienia, że żyć to tyle, co być wiernym sobie, a więc swojemu wewnętrznemu, racjonalnemu ja. Conan nie uznaje autorytetów, wbrew pozorom nie jest zwolennikiem nieuzasadnionego użycia przemocy („Chociaż ludzie twego gatunku zwą mnie rozbójnikiem, nigdy nie postąpiłem wobec kobiety wbrew jej woli”), ale przede wszystkim — jest ciekawy świata („Nie prowadził rozważań nad mądrością swego posunięcia; pobudzony ciekawością nie miał innego wyboru, jak pójść za jej głosem”). I to właśnie ta ciekawość świata, która sprawiła, że był królem, piratem, rozbójnikiem, dowódcą wojsk, najemnikiem, złodziejem i sam Crom tylko wie kim jeszcze, dopełnia postawioną teorię — bo racjonalne ja, nastrojone na racjonalny świat, lgnie do niego, chce z nim obcować, odczuwa żądzę takiej interakcji. Racjonalne ja realizuje się jako odkrywca, badacz, eksplorator. Dlatego też Conan nie ma domu, jest w ciągłym ruchu — bo poznanie nigdy się nie kończy, jest wędrówką bez końca, której nagroda tkwi w samym fakcie podróży. Cymeryjczyk, po zabiciu złego kapłana Nabonidusa, wyrazi to tymi słowy:
„Jest wiele traktów, którymi chciałbym podróżować, zanim ruszę drogą, jaką tej nocy poszedł Nabonidus."
Refleksyjna natura Conana („raz bawiący się setnie, a kiedy indziej pogrążony w głębokiej zadumie”) nigdy nie zostaje zdominowana przez przygnębiającą apatię, do której, zważywszy na swe dzieje, miałby przecież prawo.

A wszystko to kryje się pod wspaniałym, oszczędnym, ale urzekającym stylem Howarda, który odmalowuje przygody Conana z tą samą żywotnością i witalnością, której udzielił swojemu bohaterowi. Hyperborea, dzięki ukazaniu jej jako prehistorycznych dziejów naszego świata, zyskuje mityczną aurę, która dodaje opowieściom dodatkowej wagi gatunkowej, co, biorąc pod uwagę epickość samej narracji, może dla wielu stanowić ciężar nie do zdzierżenia. Lecz taka jest właśnie Howardowska konwencja — ogromna, surowa, ze swoją antyczną, starożytną wspaniałością i równie wielką, tajemniczą niesamowitością (Lovecraft!) — albo się ją kocha, albo nienawidzi. Nie ma kompromisów — tak jak pomiędzy racjonalnością i irracjonalnością.

Wydanie zasługuje na owacje. Choć marzyłem o twardej oprawie i ilustracjach Frazetty — mój żal został w pełni utulony przez rewelacyjne dodatki (niedokończone szkice i eseje Howarda, mapy, chronologię wydań, komentarze redaktorów wydania) i wysoką jakość tłumaczenia (choć pewne zabiegi, jak choćby „Cimmeryjczyk”, zamiast „Cymeryjczyk”, mogą wzbudzać wątpliwości). Warto również nadmienić, iż Conan i pradawni bogowie to dopiero pierwsza część serii — w planach są Conan i skrwawiona korona oraz Conan i miecz zdobywcy, które to razem mają ambicję skompletować wszystkie oryginalne utwory Roberta E. Howarda, stanowiące Conanowski kanon.

Howard pisze, że gdy Conan dotknął księżniczki Yasmeli:
„Pod jego zwyczajnym dotykiem niczym elektryczny wstrząs przepłynęła przez nią fala zwierzęcej witalności, jakby udzieliła jej się część jego niespożytej siły."
Pozostaje mi tylko życzyć, byście i Wy byli w stanie poczuć tę moc i przebudzić w sobie barbarzyńcę. Pamiętajcie — barbarzyństwo musi ostatecznie zatriumfować.


„- Tak, cywilizowani ludzie sprzedają czasem swoje dzieci dzikusom jako niewolników. A twoją rasę nazywają barbarzyńską, Conanie z Cimmerii.
- My nie sprzedajemy naszych dzieci — warknął, groźnie wysunąwszy podbródek.”

„Jej ojciec i Shah Amurath byli cywilizowani, a doznała od nich tylko cierpienia. Nigdy nie spotkała człowieka cywilizowanego, który traktował by ją z życzliwością, chyba że za jego postawą tkwiły jakiegoś ukryte motywy. Cimmeryjczyk chronił ją i bronił i — jak dotąd - niczego się w zamian nie domagał."

źródło:  literatura.unreal-fantasy.pl

środa, 24 lipca 2013

# Facebook nie toleruje Białych.

Kuruc_info









Węgierski portal nacjonalistyczny Kuruc.info, nie może prowadzić swojej strony na portalu społecznościowym Facebook. Jedna z najpopularniejszych stron w całym węgierskim internecie, miała przed usunięciem jej z FB, ponad 70 tysięcy fanów. Do zamknięcia strony doprowadził przedstawiciel organizacji żydowskich Daniel Bodnar, który poinformował o podpisaniu umowy z centroprawicowym rządem, na temat zwalczania “antysemityzmu”. Bodnar wyraził nadzieję, że usuwanie stron nacjonalistycznych nie zakończy się na Kurucu, ale również na fanpage’u Jobbiku który polubiło już prawie 116 tysięcy internautów. Fundacja na której czele stoi wspomniany Żyd, otrzymuje rządowe dotacje na “walkę z antysemityzmem” w wysokości 42,5 miliona forintów.

Źródło: http://kuruc.info/r/2/115386/
MM

# Francja masowo delegalizuje organizacje nacjonalistyczne.


We Francji nie ustają państwowe represje wobec nacjonalistów. 24 lipca władze zdelegalizowały kolejne dwie nacjonalistyczne organizacje, oskarżając je o “ekstremizm” oraz “propagowanie nienawiści i negacjonizmu”.
francja-nacjonalisciPo delegalizacji Trzeciej Drogi (fr. Troisième Voie), Młodzieży Narodowo-Rewolucyjnej (Jeunes Nationalistes Révolutionnaires, JNR) i stowarzyszenia Pragnienie Marzeń (Envie de rêver), francuskie MSW obrało na cel kolejne dwa narodowe ugrupowania: Dzieło Francuskie (L’Oeuvre francaise) oraz Nacjonalistyczną Młodzież (Jeunesses nationalistes). Informację o wydanym zakazie działalności obydwu ugrupowań podano do publicznej wiadomości za pośrednictwem Manuela Vallsa, ministra spraw wewnętrznych.
Władze podpierają swoje działania rzekomym związkiem wszystkich wymienionych wyżej grup ze śmiercią 18-letniego anarchisty, Clementa Merica, który zmarł w wyniku sprowokowanej przez “antyfaszystów” bójki z nacjonalistami. Do zdarzenia doszło przed miesiącem, 5 czerwca, na corocznej ulicznej wyprzedaży ubrań marki Fred Perry w Paryżu. Meric wraz z czterema innymi “antyfaszystami” spotkali przy jednym ze straganów czterech nacjonalistów, którym zaproponowali walkę w wyrównanych proporcjach (4×4). Clement Meric otrzymał jeden cios w twarz, po którym upadł na ziemię i uderzył głową w przydrożny słup – w wyniku tego uderzenia młody anarchista zmarł po kilku godzinach w szpitalu.
Środowiska “antyfaszystowskie”, głównonurtowe media oraz czołowi politycy (szczególnie z rządzącej Partii Socjalistów) zaczęli grzmieć o “brutalnym zabójstwie” i “fali skrajnie prawicowej przemocy”, domagając się tym samym podjęcia państwowych działań przeciwko nacjonalistom. Lewaccy aktywiści z tzw. “Antify”, skupieni pod szyldem Action Antifasciste, zaczęli masowo zgłaszać się na policyjne komendy w Paryżu, by składać niezgodne z prawdą i obciążające jednego z nacjonalistów zeznania.
Zarzut zabójstwa w tej sprawie usłyszał niewiele starszy od zmarłego anarchisty młody nacjonalista Esteban, który na jego podstawie został osadzony w areszcie. Dzięki zapisom z monitoringu, na których widać, iż to “antyfaszyści” byli stroną prowokującą całe zajście,  obrońcom Estebana udało się zmienić kwalifikację czynu na nieumyślne spowodowanie śmierci – w dalszym ciągu jednak pozostaje on w areszcie.
Działania mające na celu zakazanie działalności ugrupowań o charakterze nacjonalistycznym we Francji zainicjował premier Jean-Marc Ayrault, który na specjalnym posiedzeniu Zgromadzenia Narodowego (niższa izba parlamentu) zapowiedział, że rząd Partii Socjalistów będzie dążył do “rozbicia na kawałki” wszelakich organizacji o tym profilu. Pozytywnie o planach delegalizacji wypowiedział się również prezydent Francji, François Hollande.
Podobnie jak w przypadku zdelegalizowania trzech pierwszych narodowych ugrupowań, zakaz działalności organizacji L’Oeuvre francaise i Jeunesses nationalistes wydano na podstawie konstytucyjnego zapisu zakazującego działalności “prywatnych milicji”. Szef MSW, Manuel Valls, oświadczył w mediach, że – jego zdaniem – zdelegalizowane ugrupowania miały mieć “charakter paramilitarny”, w związku z czym działały jak “milicja”.
Nacjonaliści ze zdelegalizowanych ugrupowań informują, że wydane przez władze zakazy nie zatrzymają ich działalności. Lider Nacjonalistycznej Młodzieży, Alexander Gabriac, w oświadczeniu na stronie swojej organizacji zapowiedział kontynuowanie działań bez względu na postępujące represje.
na podstawie: jeunesses-nationalistes.fr / lefigaro.fr / źródła własne
Za: autonom.pl

# 1/3 więźniów w Norwegii to cudzoziemcy.


norwegia-co-trzeci-wiezien-cudzoziemcemWedług danych statystycznych zamieszczonych przez Ministerstwo Sprawiedliwości i Bezpieczeństwa Publicznego, co trzeci więzień w Norwegii jest cudzoziemcem.
W norweskich więzieniach przebywa obecnie 2425 obywateli tego kraju oraz 1232 cudzoziemców. Liczba obcokrajowców wzrosła czterokrotnie w ciągu dziesięciu lat.
Najwięcej osób przebywających w miejscach odosobnienia, to litewscy obywatele których jest tam 149. Więzionych jest także 105 Polaków, 101 Rumunów, 98 Nigeryjczyków, 64 Somalijczyków czy 51 Irakijczyków. Norweskie ministerstwo zauważa, że kraj ma kłopoty ze znalezieniem miejsca dla nowych skazanych.
na podstawie: dagen.no
źródło: autonom.pl

# Murzyni szturmują Melillę.


boat-immigrantsWczoraj około 5 nad ranem, ponad 400 mieszkańców Afryki Subsaharyjskiej, zaatakowało hiszpańską Melillę. Miasto znajduje się na terytorium Maroka, ale ma charakter autonomiczny i jest jedną z eksklaw Hiszpanii.
Afrykańczycy próbowali przedostać się do miasta w dwóch miejscach. Udało się to najprawdopodobniej kilkudziesięciu osobom, które rozbiegły się po całym mieście.
Do podobnego ataku doszło dokładnie dwa tygodnie temu, gdy na teren Melilli dostało się czterdzieści osób.
na podstawie: elmundo.es, elpais.es
źródło: autonom.pl

# Zamordował urzędasów za problemy z rejestracją dziecka.

Ojciec czwórki dzieci zaatakował maczetą urzędników Biura Planowania Rodziny w chińskim mieście Dongxing. 
 
Na skutek doznanych obrażeń 2 pracowników biura zginęło (dyrektor i jego zastępca), a 4 kolejnych zostało rannych (jedna z sekretarek straciła rękę).  
 
Sprawca udał się do urzędu, aby zdobyć „hukou” dla swojego czwartego dziecka, czyli prawo do korzystania z publicznej edukacji, służby zdrowia i podróży w pociągach i samolotach. Biurokraci zażądali od niego uiszczenia grzywny za złamanie postanowień "polityki jednego dziecka", która w prowincji Guangxi waha się między równowartością 3690 a 31 733 USD, co wywołało jego furię i atak. 
 
Opracował: Kuba Klimkowicz

# Palestyńczycy nadal są dla żydów "antynarodem".


WCz. Mojżesz Feiglin, poseł rządzącego w Izraelu Likudu, tuż przed wznowieniem negocjacji pokojowych z Palestyńczykami, oświadczył, że nie ma czegoś takiego jak naród palestyński.

- Same uznanie, że istnieje "naród palestyński", które ma prawa w sercu naszego państwa, jest tragedią samą w sobie - powiedział poseł. - Kiedy uznasz, że inny naród ma prawa na twojej ziemi, tracisz własną legitymację do istnienia - dodał p. Feiglin. - Naród arabski otrzymał już 22 państwa. Nie wystarczy im to. Teraz się rozpadają i chcą jeszcze jednego państwa? - pytał retorycznie p. Feiglin.

Źródło: www.israelnationalnews.com
Opracował: BL

# Polski generał lobbuje za żydowskimi firmami.

Służba Kontrwywiadu Wojskowego złożyła doniesienie do prokuratury przeciwko gen. Waldemarowi Skrzypczakowi, najpotężniejszemu człowiekowi w polskiej armii.

Skrzypczak jest dziś najbardziej wpływową osobą w polskiej armii, jako wiceminister obrony narodowej jest odpowiedzalny za m.in kupno nowego sprzętu wojskowego.

Generał jest podjerzewany przez SKW o lobbing na rzecz jednego z izraelskich koncernów zbrojeniowych, który ma zamiar sprzedawać w polsce bezzałogowe samoloty.

Waldemar Skrzypczak dementuje, że prowadzi lobbing dla jakiejkolwiek firmy, jednocześnie nadmieniając, iż zna właścicieli izraelskich firm zbrojeniowych i pracujących dla nich lobbystów.

– To, że znam „Didiego", nie zmienia faktu, że nie jestem zadowolony ze „spików" i bez zmian konstrukcyjnych nie zgodzę się na dalsze zakupy - wyjaśnia generał.

Źródło: rp.pl
Wiśnia
Za: narodowcy,net

# Mogliśmy być dzisiaj dwa razy bogatsi niż niemcy.


Jak czytamy w tygodniku "Najwyższy Czas!", gdyby od 1989 r. wydatki publiczne były na poziomie 30% PKB (zamiast ok. 45% PKB), to średnioroczny wzrost PKB, który w tym okresie wyniósł niecałe 3,1%, byłby ma poziomie aż 10%!

Znaczy to tyle, że teraz PKB Polski na osobę wynosiłby nie około 20 tys. USD, lecz ponad 80 tys. USD. Bylibyśmy co najmniej dwa razy bogatsi niż współczesne Niemcy!
- Jak to możliwe, że nie wykorzystaliśmy takiej szansy? Po prostu zamiast kierować gospodarkę na tory wolnego rynku, polityczna elita rzuciła nas w objęcia nadmiernego fiskalizmu unijnego modelu państwa socjalnego, pozostawiając wydatki publiczne na zbyt wysokim poziomie, jednocześnie wiążąc ręce przedsiębiorcom morzem regulacji - pisze autor artykułu Tomasz Cukiernik. - Jedynym ratunkiem dla Polski jest radykalne obniżenie wydatków publicznych, przed czym tak skandalicznie broni się ostatnio premier Donald Tusk nawet w sytuacji, kiedy budżet znajduje się nad przepaścią, błędnie argumentując za Johnem Maynardem Keynesem, że obniżenie wydatków publicznych spowolni wzrost gospodarczy, co jest totalną bzdurą. Jakoś ostatnie lata napędzane gigantycznymi wydatkami publicznymi, w tym na inwestycje infrastrukturalne, nie spowodowały 10% wzrostu PKB, który jak na złość z roku na rok za rządów PO-PSL coraz bardziej marniał (z 6,7% w 2007 r. do okolic 0 aktualnie) - dodaje.

Całość artykułu w aktualnym numerze tygodnika "Najwyższy Czas!".

# "Paszkwil wyborczej" nowa książka Żebrowskiego.


Nakładem wydawnictwa Capital 31 lipca na rynku księgarskim pojawi się najnowsza książka historyka
i publicysty Leszka Żebrowskiego. Jest to wznowienie pozycji jaka ukazała się w 1995 roku – poszerzone i uzupełnione o dokumenty i źródła do których doszedł autor w ciągu 18 lat od pierwszego wydania.
„Paszkwil Wyborczej" jest polemiką z artykułem zniesławiającym Powstanie Warszawskie, który ukazał się w „Gazecie Wyborczej". Myślą przewodnią tego artykułu było stwierdzenie, że: "AK i NSZ wytłukły mnóstwo niedobitków z getta". Leszek Żebrowski podjął się obrony dobrego imienia Polskiego Państwa Podziemnego i uczestników Powstania Warszawskiego. Opierając się na dokumentach i mało znanych źródłach pokazał, jak w świecie i w Polsce zakłamuje się naszą najnowszą historię oraz kto to robi i komu to służy.
O książce i autorze:
"Paszkwil Wyborczej to kolejna świetnie udokumentowana książka Leszka Żebrowskiego" - Tadeusz Płużański
„W końcu jednak powstało niesamowicie ważne dzieło, dzieło symbolicznie. Otóż po raz pierwszy po 1989 r. ktoś pokazał, że można przeciwstawić się merytorycznie post-dysydenckim prymusom selekcji negatywnej i ich post-dialektycznym badziewiom post-modernizmu." - Marek Jan Chodakiewicz

Wydawnictwo Capital, Warszawa 2013. Książkę już teraz można zamawiać w sklepie capitalbook.pl
źródło: narodowcy.net

# Większość Polaków chce rozliczenia PRL.

52% uczestników sondażu Homo Homini dla "Rzeczpospolitej" uważa, że okres PRL nie został jeszcze właściwie rozliczony.

Nie chce rozliczeń z komunizmem 36% Polaków, a 12% nie ma zdania. Najwięcej osób przekonanych o tym, że rozliczyliśmy się już z najnowszą historią, znajduje się w najmłodszej grupie wiekowej (71%). Z kolei wśród najstarszych respondentów dominują osoby, domagające się rozliczenia z okresem komunizmu (59%).
- Badania pokazują, że podział w sprawie rozliczenia dyktatury komunistycznej jest ciągle trwały, ale widać też, że natężenie tego antagonizmu będzie słabło - komentuje wynik sondażu prof. Antoni Dudek, członek rady naukowej IPN.
Historyk zwraca uwagę, że dla młodych ważniejsze od rozliczeń z przeszłością są problemy teraźniejszości: brak pracy, zmiany w strefie obyczajowej czy kwestie ekonomiczne.

Źródło: rp.pl
Opracował: G.K.

# Bokser śmieje się z rzekomego gejostwa wśród "fighterów".


Źródło: janekhubrich.blogspot.com
Artur Szpila w rozmowie z Januszem Pinderą i Kamilem Wolnickim w programie "Ring" wypowiedział się na temat obecności pederastów w boksie.

Na ten moment jedynym pięściarzem, którzy przyznał się do innej orientacji seksualnej jest Orlando Cruz. Szpilka w wywiadzie powiedział, że obecność gejów na ringu jest dla niego co najmniej dziwna oraz nie jest dla niego istotna z punktu widzenia walk. Zapytany jednak o to, czy walczyłby z gejem odpowiedział, że nie chciałby, chyba że ten byłby obrońcą tytułu MŚ.

Link do materiału - eurosport.onet.pl
Za: narodowcy.net

# Dla żydów nadal jesteśmy zwierzętami.

Jeden z najbardziej znanych w Polsce izraelskich rabinów Owadia Josef, kolejny raz zaszokował opinie publiczną swoimi rasistowskimi teoriami. Zgodnie z naukami Talmudu stwierdził, że goje są zwierzętami, które mają służyć Żydom.
rabin Owadia Josef goje to zwierzęta


Jak można przeczytać na stronie Rzeczpospolitej Rabin Owadia Josef jest duchowym liderem współrządzącej Izraelem partii Szas. Podczas swego wystąpienia w synagodze stwierdził, że „Goje rodzą się tylko po to, by nam służyć. Bez tego nie mieliby po co istnieć na tym świecie". Zdaniem rabina nie Żydzi istnieją by pracować niewolniczo dla Żydów, by Żydzi nie musieli nic robić. Goje, zdaniem rabina, żyją długo by móc jak najdłużej służyć Żydom.

Szczerość rabina, pomimo jego wierności naukom Talmudu, spotkała się, zapewne za zbytnią szczerość, z potępieniem części środowisk żydowskich w Izraelu i USA.

Był naczelny sefardyjski rabin Izraela Owadia Josef założył swoją partie Szas w 1984 roku. Oferta partii Szas skierowana jest do religijnych Żydów, sefardyjskich i aszkenazyjskich. Od 2006 roku partia współrządzi Izraelem, niezależnie czy rządzi prawica czy lewica. Celem partii Szas jest dążenie do przekształcenia Izraela w państwo całkowicie wyznaniowe, którego wszelkie przejawy są wypełnieniem nauk Talmudu.

Rabina Owadie Josefa dobrze znają czytelnicy Najwyższego Czasu. Jego postać jest często opisywana przez korespondenta z Izraela Katawa Zara. W swoich artykułach od 2001 roku Zar często wspominał, że rabin Owadia Josef wydał „orzeczenie że 6 milionów Żydów zgładzonych w okresie II wojny światowej zostało pokaranych śmiercią w obozach śmierci i w krematoriach za... grzechy popełnione w poprzednim wcieleniu". W 2002 roku Zar stwierdził, że Owadia Josef głosił, że Arabowie to zwierzęta zasługujące na likwidacje, a kobiety mają taki status jak osły.

Postać Owadie Josefa, lidera partii współrządzącej od lat Izraelem, ukazuje ile są warte bajki o tym, że Izrael jest wzorem demokracji i kulturowo europejskim krajem. Bajki o mądrościach z Talmudu. I opowieści o wspólnej etyce judaizmu i chrześcijaństwa.



źródło: rp.pl/wikipedia.org

Jan Bodakowski

poniedziałek, 22 lipca 2013

# Magia naszego świata - V.V.

Wieki temu człowiek mógł wybrać się do jaskini i być emocjonalnie, intelektualnie i duchowo pobudzony przez skalne rzeźby na jej ścianach, ożywające z migotaniem pochodni, którą trzymał w ręku. Wyszedł z jaskini z nowym znaczeniem w jego życiu i z uczuciem oświecenia!
W naszej epoce jesteśmy bombardowani przez intensywne bodźce zmysłowe ze wszystkich stron, wszędzie tam, gdzie zwrócimy naszą głowę. Widzimy ruchome trójwymiarowe obrazy, wchodzimy do cyfrowych i wirtualnych światów i słyszymy wszystkie dźwięki wymyślone przez ludzkie umysły. Doświadczamy ekstremalnych prędkości i posiadamy sprzęt pozwalający wspiąć się na najwyższe szczyty górskie na świecie. Lecimy nad chmurami i wyskakujemy z samolotów wysoko w niebie, tylko po to by spaść bezpiecznie na ziemię. Jednak mimo tego jesteśmy znudzeni na śmierć. Sondaże pokazują, że my, współcześni mężczyźni i kobiety w Europie, boimy się nudy bardziej niż boimy się czegokolwiek innego. Więcej Europejczyków popełnia samobójstwo niż kiedykolwiek wcześniej.
Starożytne polowanie dla sportu zostało zastąpione przez polowanie na nowe doświadczenia. Nasz świat rozpada się wokół nas, ale my nie mamy czasu, by się o to martwić ; jesteśmy zbyt zajęci, utrzymywaniem nudy w ryzach, i spędzamy cały nasz czas w pogoni za nieuchwytnym poczuciem sensu życia. Im szybciej biegniemy, im głośniej krzyczymy, im głębiej nurkujemy, im wyżej się wspinamy, im bardziej ekstremalne środki podejmujemy, tym bardziej oddalamy się od wszelkich uczuć prawdziwego sensu życia.
Jeśli chcesz prawdziwej magii w świecie, proponuję wyłączyć ekran z propagandą (TV) i komputer, i popatrzeć w ogień lub na rozgwieżdżone niebo. Wyłącz światło elektryczne i zapal świeczkę. Zaparkuj samochód i przejdź się w najstarszym lesie w twojej okolicy. Zostaw iPoda lub odtwarzacza MP3 w domu i słuchaj śpiewu ptaków, wiatru lub padającego deszczu. Zamknij oczy i zacznij marzyć, odwiedź świat swoich wspaniałych i szczęśliwych przodków, a zrozumiesz, dlaczego nie zmienili nic w ich kulturze w ciągu 500,000 lat.
Post autorstwa Varga Vikernesa przetłumaczony z Thulean Perspective

# Lustro w studni - V.V.

Nie da się mówić o sensie życia bez dzikich spekulacji i zagłębiania się w strefę religii i filozofii. Oczywiście, zawsze można pozostać przy biologicznym sensie życia – czyli po prostu reprodukcji, być może także ulepszeniu gatunku, którego jest się częścią – jednak istnieje w nas też potrzeba jakiegoś metafizycznego sensu.
Kiedy zwracam się do innych ludzi w codziennym życiu zawsze martwię się, że zranię ich uczucia, rozczaruję ich, sprawie, że poczują się niekomfortowo itp. ogólnie rzecz biorąc po prostu nie chcę być problemem dla innych. Kiedy czuję, że w jakiś sposób pomogłem albo pocieszyłem, albo uczyniłem dzień lepszym dla osób, do których się zwracam, to sprawia, że ​​czuję się dobrze. Jestem miłym, uprzejmym i dobrym człowiekiem i to daje mojemu życiu głębszy sens. Nie sądzę, że życie byłoby dla mnie znośne, jeśli czułbym, że jestem niemiły lub że jestem problemem dla dobrych ludzi wokół mnie. Kiedy czasami czuję, że komuś przeszkadzam, martwi mnie to bardzo, często przez wiele dni – a nawet lata. Kiedyś przypadkowo popchnąłem dziewczynkę w szkole podstawowej tak, że wpadła w jakieś cierniste krzaki i nawet teraz, po ponad 30 latach myślę o tym czasami i jest mi źle z tego powodu.
Kiedy zabrałem najmłodszego syna do szpitala, żeby opatrzono mu zranioną nogę czułem się jak pasożyt, ​​wykorzystujący system przeznaczony dla Francuzów, czułem że nie powinienem tego robić, ale oczywiście moja żona i ja płacimy podatki i mój syn jest Francuzem, więc zdałem sobie sprawę, że to było głupie. Kiedy ja miałem te wyrzuty sumienia, zauważyłem hordy imigrantów z Afryki (w szczególności) i Azjatów (również dużo) wchodzących i wychodzących ze szpitala. Bezwstydnie wykorzystywali oni system dla własnych korzyści (żądając pomocy, narzekając na różne rzeczy, nie okazując wdzięczność za otrzymaną pomoc itp.), paru z nich (nie żartuję!) zaatakowało i próbowało kopać gołębie przed szpitalem, kiedy wychodzili, śmiejąc się do tego – starając się zaimponować towarzyszom w ten sposób, czy coś w tym stylu(nie mam pojęcia, co się dzieje wewnątrz takiego umysłu). Były to te same gołębie, z którymi mój drugi syn i moja najmłodsza córka podzielili się naszym lunchem, kiedy jedliśmy na zewnątrz szpitala. (Moje dzieci po prostu przestały się bawić i patrzyły na to zachowanie zszokowane.)
My – Europejczycy – jesteśmy dobrzy i uczciwi, bo jesteśmy Europejczykami – i tylko Europejczycy mają te cechy. Więc Europa ma znaczenie, jesteśmy częścią Europy, a Europa jest częścią nas. Europa – jako termin biologiczny – jest tym co zapewnia nieśmiertelność wszystkich honorowych ludzi, a także nadzieję na lepszą przyszłość dla nas wszystkich. Być może, jeśli Europa zwycięży, możemy nawet znaleźć większe i głębszy sens niż już znamy, na wszystkich płaszczyznach.
Co do reszty ludzkości, oczywiście nie wszyscy są jak te kąpiące-gołębie świry, opisane wyżej, ale w najlepszym wypadku nie są oni tacy jak my, i musimy o tym pamiętać. Oni nie są tacy jak my! Większość z nich jest czysto sadystyczna, pasożytnicza i destrukcyjna, a my musimy wiedzieć i nigdy o tym nie zapominać. Europa musi być wolna od nich – za wszelką cenę! Są oni jak trucizna w naszych studniach! Hailar WôðanaR!

Post autorstwa Varga Vikernesa przetłumaczony z Thulean Perspective

# Ojczyzna ojczyzn - V.V.

Z ostatnich 500,000 lat naszej Europejskiej historii, żyliśmy w trybie łowiectwa-zbieractwa przez przynajmniej 490,000 lat, a w stałych osadach na pewno nie więcej niż 10,000 lat. Oznacza to, że żyliśmy w trybie łowców-zbieraczy przez co najmniej 98% czasu w ostatnich 500,000 lat. Koczowniczy styl życia innymi słowy mamy w naszej krwi, wszystkie nasze żądze podróżowania, zwiedzania i przesiedlania się z miejsca na miejsce o tym świadczą.
Jednak Europejscy łowcy-zbieracze nie tylko podróżowali przez cały rok. Budowali też wsie (zwykle namiotowe) i osiedlali się na dłuższy czas w jednym miejscu, by później zdemontować swój sprzęt i przenieść jego większość do jakiegoś nowego miejsca. Najczęściej przenosili się na północ w lato, a na południe w zimę – jak wiele ptaków ma to w zwyczaju robić (chociaż ptaki podróżują dalej, niektóre nawet z Bieguna Północnego na Biegun Południowy!).
Dziś często myślimy, że podróżowanie daleko było prawie niemożliwe dla naszych przodków, bo nie posiadali żadnych samochodów i samolotów, a nawet statków zdolnych do żeglugi morskiej… ale podróżowanie na piechotę nie stanowiło problemu dla naszych przodków. Byli oni znacznie silniejsi i posiadali znacznie lepszą kondycje fizyczną niż my dzisiaj, więc mogli łatwo podróżować średnio 30 km dziennie, przenosząc i ciągnąc za sobą cały swój dobytek. Prawdopodobnie byli oni w stanie podróżować jeszcze dalej, dzień po dniu, przez długie okresy czasu. Podróżowanie z tą prędkością od np. Kopenhagi do Rzymu zajmie tylko około 2 miesięcy. Być może, że zatrzymali się w jednym miejscu przez 4 miesiące zanim znów wyruszyli w marsz trwający 2 miesiące, a następnie powtarzali ten proces dwa razy w roku. Być może nawet nie wracali do tego samego miejsca, w którym mieli obóz poprzedniego roku. Oznaczałoby to, że każde z plemion w Europie mogło żyć niemal w każdym miejscu w Europie. Na przykład ja, mający tylko skandynawskich przodków tak daleko w czasie jak tylko można sięgnąć, równie dobrze mogę mieć przodków, którzy zamieszkiwali we Włoszech, Skandynawii, Hiszpanii, Irlandii, Polsce, Grecji, na Rosyjskich równinach czy gdziekolwiek indziej w Europie (łącznie z Afryką Północną, częścią Bliskiego Wschodu i Azją Środkową – wszystkie te tereny były oryginalnie zamieszkiwane przez Europejczyków).
Nasi przodkowie też mogli mieć bardzo silne przywiązanie do ziem, na których żyli, ale oczywiście nie postrzegali swoich ziem, jako tą lub tamtą część Europy, prawdopodobnie uważali za swój cały Europejski kontynent! Dzisiaj każdy osiadł na własnym małym pagórku lub w górach, w naszym własnym małym polu lub lesie, uważamy ten obszar za naszą ojczyznę! Rozwijaliśmy się inaczej, nazwaliśmy nasze bóstwa różnymi imionami, mieliśmy różne impulsy i różne dodatki genetyczne (przez kontakt z różnymi rasami spoza Europy, w szczególności w Europie Południowej) itd. ale w przeważającej większości wciąż jesteśmy tacy sami. Jedna Europa i jedna Europejska rasa/gatunek, z jedną Europejską religią. Jesteśmy wszyscy braćmi i siostrami, i tak powinniśmy się wzajemnie traktować. Siła życia Europy jest w nas wszystkich. Głosy naszych Europejskich przodków mogą być słyszane przez nas wszystkich, jeśli chcemy ich słuchać. Europa to nasza pierwotna Ojczyzna!
Post autorstwa Varga Vikernesa przetłumaczony z Thulean Perspective

# Polityka strachu - MMK


# Przykład islamskiego talk-show.

www.youtube.com


niedziela, 21 lipca 2013

# Czy generał Franco był faszystą?

HISZPANIA AUTORYTARNA CZY FASZYSTOWSKA?
Odkrywamy doktrynę Francisca Franco
Zagadnienie systemu frankistowskiego doczekało się wielu skrajnych opinii. Większość z nich w reżimie frankistowskim widziało wysoce zideologizowany reżim totalitarny. Na charakter większości z tych opinii wpłynęło zwłaszcza ideologizowanie nauk politycznych w okresie zimnej wojny.
Tymczasem ideologia państwa hiszpańskiego w zasadzie nigdy nie została jednoznacznie sformułowana. Brak było np. konstytucji, która scharakteryzowałaby system rządów w Hiszpanii i określiła zależności występujące pomiędzy poszczególnymi aktorami sceny politycznej. Problem pogłębiało niejednokrotne niezrozumienie roli pełnionej przez generalissimusa Francisca Franco, szefa państwa posiadającego bardzo zindywidualizowaną i niemal nieograniczoną władzę. Tym bardziej więc przy nawet pobieżnym rozpatrywaniu reżimu, jaki zapanował w Hiszpanii po zakończeniu wojny domowej (1936 - 39), nie można pominąć roli generalissimusa Francisa Franco.
“Zamknięty w sobie, nie poddający się emocjom, Franco wywoływał zawsze namiętności i wiele sprzecznych opinii, pisze autorka biografii L. Mularska - Andziak. Wszechobecny w życiu milionów Hiszpanów, funkcjonował w ich świadomości jako postać oficjalna, pozbawiona niemal ludzkiego wymiaru.”1
Wizerunek Franco, jaki wyłania się na podstawie rożnych opracowań, przedstawia Franco nie jako ciasnego ideologa w rodzaju Stalina. Franco nie wierzył w skuteczność nieograniczonej władzy jednostki, całkowicie podporządkowującej jednostkę państwu czy własnej. Jak pisze autorka biografii Franco “swoją pracę traktował jako służbę lub obowiązek. (...) W swych działaniach kierował się przede wszystkim pragmatyzmem, a nie określoną ideologią czy doktryną (...)”2
W tej krótkiej charakterystyce zamyka się bardzo istotna cecha generalissimusa Franco, mianowicie jego paternalistyczny stosunek do Hiszpanii, a jednocześnie instrumentalny stosunek do wszelkich ideologii. Ten element w sposób znaczący wpłynął na charakterystykę reżimu, nadając mu cechy reżimu autorytarnego. Franco sprawował dyktaturę personalną, polegającą przede wszystkim na rządach bardzo samodzielnych. Przejawiało się to w każdej jego decyzji, w codziennym sprawowaniu władzy, doborze współpracowników. Oprócz umiejętności skoncentrowania władzy w swoim ręku, Franco posiadał bardzo ważna umiejętność “rozgrywania wewnętrznych konfliktów w obozie władzy, balansowania pomiędzy różnymi odłamami frankistowskiego establishmentu.”3
Na cechy jego światopoglądu składał się gorliwy, tradycjonalistyczny katolicyzm oraz przede wszystkim niechęć do demokracji parlamentarnej, systemu, który przez Franco postrzegany był jako jednoznaczny z korupcją. Franco, biorąc pod uwagę całokształt hiszpańskiej kultury, był przekonany, że liberalna demokracja w żaden sposób nie może być zgodna z charakterem hiszpańskiego społeczeństwa. Ideałem była demokracja ograniczona, “oparta na korporacyjnej reprezentacji rodzin, gmin i syndykatów.” Franco lubił powtarzać “Nie negujemy demokracji, chcemy demokracji rzeczywistej i prawdziwej. (...) W historii było wiele demokratycznych doświadczeń, choć nie znano zjawiska partii politycznych. Są one stosunkowo niedawnym eksperymentem zrodzonym z kryzysu i dekompozycji organicznych więzi tradycyjnego społeczeństwa. Konsekwencją takiego myślenia było przekonanie, według którego najlepsze demokracje rozwijały się bez wielopartyjności i parlamentaryzmu.
Tradycjonalistyczny katolicyzm Franco, niechęć do demokracji i duży szacunek dla monarchistycznych tradycji Hiszpanii był główną przyczyną zapoczątkowania procesu usankcjonowania władzy generalissimusa. W 1947 r. na podstawie ustawy o sukcesji urzędu szefa państwa proklamowano Hiszpanię katolicką z reprezentacyjną monarchią. W ustawie tej stwierdzono, ze Franco będzie dożywotnim szefem państwa jako wódz Hiszpanii i krucjaty (Caudillo de la Espana de la Cruzada). Franco na wypadek swej śmierci mógł zaproponować Kortezom wybranie następcy jako króla lub regenta. 5
Był to sposób znalezienia formalnej legitymizacji władzy Franco, której ze względu na sposób przejęcia władzy, w początkowym okresie swoich rządów, nie posiadał.
Ustawa została przegłosowana w referendum, w którym poparło ja około 93% Hiszpanów. Co więcej, Franco zawarł porozumienie z Don Juanem, który wysłał do Hiszpanii swego 10-letniego syna Juana Carlosa. Od tej pory, pod okiem Franco, Juan Carlos przygotowywany był do ewentualnej możliwości wstąpienia na tron
Wszystkie te wydarzenia stawiają Franco w bardzo pozytywnym świetle, jako osobę świadomą swej roli, zdającą sobie sprawę z problemów sukcesyjnych innych reżimów i w związku z tym wybiegająca myślą naprzód w celu uregulowania tych problemów.
Osoba generalissimusa Franco wywoływała wiele kontrowersji i emocji, a w konsekwencji i dzieliła, skłócone od czasów wojny, społeczeństwo. Zwłaszcza, że posiadał on wysoce zindywidualizowaną i prawie nieograniczoną władzę. W ciągu pierwszych kilku lat po wojnie hierarchiczna struktura państwa z odrzuceniem instytucji przedstawicielskich, próbie totalizacji, a przynajmniej ujednolicenia życia politycznego i społecznego, zakazie działalności partii politycznych i związków zawodowych poza partią, związków monopartii z aparatem państwowym, a także koncepcji jednostki w państwie mogła wskazywać na faszystowski charakter reżimu. Już jednak w ciągu pierwszych 10 - 12 lat reżim uległ poważnej ewolucji, również w sensie instytucjonalnej zmiany. Zmiany te każą odrzucić tezę o totalitarnym charakterze reżimu.
Co więcej, mając na uwadze ewolucje systemu, już nawet pobieżne przyjrzenie się roli Franco w procesie transformacji ustrojowej, zakończonej w 1977 pierwszymi wyborami demokratycznymi, skłania do przyjęcia tezy o wewnętrznej autolimitacji i instytucjonalizacji tej władzy, dokonywującej się w olbrzymim stopniu pod wpływem świadomej polityki Franco.
Anna Muller

1L. Mularska - Andziak, Franco, Londyn 1994, s. 82.
2 Ibidem, s. 98.
3 T. Milkowski, P. Machcewicz, Historia Hiszpanii, Wroclaw 1998, s. 400.
5 Por. P. Mioduszewski, Ustrój polityczny frankistowskiej Hiszpanii, “Pro Fide Lege et Rege”, nr 2/1999, s. 32.
źródło:  prawicapolska.pl

# Dziady w tradycji Sławian.

Streszczenie wykładu dr J.W. Suligi 19 XI w DK “Świt”dr Jan Witold Suliga (ur. 1951), etnograf, podróżnik i pisarz.
www: groups.google.com/group/pl.soc.religia/browse_thread/thread/a98a929373d34844/c6b9cfa39002253d

Dziady w tradycji słowian

Z badań etnografów wynika, że na życie duchowe Słowian szczególnie Zachodnich miały duży wpływ wierzenia Celtyckie. Więc podobnie jak Celtowie Słowianie mieli kalendarz mieszany Solarno – Lunarny. Święta wypadały trzeciego dnia po nowiu. Wierzono że moc rosnącego księżyca dodaje mocy wszelkim magicznym obrzędom. Rytuały i Święta zawsze odbywają się z udziałem przodków którzy dają nam moc, wspólne z nami oraz całą przyrodą Bogami i Półbogami w nich uczestniczą. Oprócz świąt w których przodkowie uczestniczą Słowianie obchodzą dwa święta przeznaczone dla zmarłych . Zgodnie z słowiańską koncepcją zaświatów, które dzielą się na: Zaświaty górne będące we władaniu bóstw niebiańskich takich jak Swarożyc Zaświaty dolne wężowe będące we władaniu Welesa zwanego też Biesem U Słowian występuje przekonanie że czas w zaświatach płynie inaczej. Mówi o tym legenda że przebywający w zaświatach żywy człowiek nabywał niezwykłej mocy i wiedzy, która miała jednak swoją cenę: gdy śmiałek po 7 dniach opuszczał zaświaty okazywało się, że na ziemi minęło 77 lat. Słowianie wierzyli w reinkarnację z tą różnicą, że człowiek odradzał się w ramach swojego rodu a dusza wracała na wioskę z ptakami lelkami i bocianami. Wiosenne święto obchodzone około 2 maja było związane z zaświatami górnymi. Zwalczane przez chrześcijaństwo ponieważ kolidowało z wielkanocą i miało charakter dość frywolny od XVI w. niestety zaczyna zanikać. Stare obrzędy trudno jednak zniszczyć, choć sens ich zaciera się z czasem to w Górach Świętokrzyskich ludzie do dziś 2 maja palą ognie na grobach. Około drugiego listopada u Słowian Zachodnich obchodzone było drugie ze świąt przeznaczonych dla zmarłych związane z dolnymi wężowymi zaświatami. Święto to miało charakter domowy i jak byśmy to dzisiaj powiedzieli spirytysytczny. Nie czczono zmarłych ale wywoływano ich duchy po imieniu i zaopatrywano na dalszą drogę. W nocy z pierwszego na drugiego listopada odbywała się uczta Dziadowska zwana też ucztą Kozła uczcie przewodził gęślarz i człowiek w rogatej masce. W uczcie tej mogli brać udział tylko ludzie starzy i żebracy, czyli będący już “jedną nogą” w zaświatach. Dziadowie na uczcie reprezentują Welesa, który jest głównym psychopomposem czyli przeprowadzaczem dusz z zaświatów podziemnych do zaświatów górnych, Wyraju, z których mogli oni powrócić na ziemię wraz z ptakami i nowym życiem. Były to święta indywidualne żywi prosili dziadów żeby imiennie wzywali zmarłych na ucztę ,która miała ich zaopatrzyć w energię potrzebną do udania się do Wyraju. W tę noc okna i drzwi musiały być otwarte, na podhalu drzwi nie zamykano na skobel, poczęstunek dla przodków można było też umieścić w piecu który stanowił centrum domu. Pozostali członkowie społeczności przygotowywali ucztę, w której nie uczestniczyli, a o zachodzie Słońca palili Ognie na miejscach pochówków. Palono ognie bo świec w tym czasie jeszcze nie znano. Czas rozpalania Ogni nie był przypadkowy, również o zachodzie słońca odbywało się rozpalanie stosu pogrzebowego aby zmarły mógł wraz ze słońcem udać się do krainy Welesa . Tak więc ci zmarli którzy pozostawali jeszcze Świętym Gaju (gaj-od starosłowiańskiego goit -miejsce gdzie dusze się goją) mogli udać się do dolnych zaświatów, Nawi. Stare pieśni i ludowe zwyczaje kryją obrzędowość naszych przodków oraz ich prestarą mądrość. Warto więc poświęcić im chwile głębszej refleksji bo kryją to do czego tęsknimy i pragniemy powrócić.
Bibliografia: Halina Godecka
Ewa Ferenc-Szydełkowa

II Dziady w tradycji słwian

Dziady to świto szczególne – w ten magiczny czas, gdy świat żywych i martwych dzieli szczególnie cienka granica, staramy się zapewnić duchom przodków strawę i napitek, a przede wszystkim ciepło ognisk. Co więcej, podczas tej wyjątkowej nocy, to właśnie żywi oddać mogą największą przysługę zagubionym duszom – wskazać drogę do Nawii. Przypomina nam to jedno z ważniejszych przesłań naszej rodzimej wiary – nie tylko duchy mogą oddać przysługę żywym ale i żywi duchom… Dzięki temu, że jedni i drudzy istnieją w wiecznym, nieskończonym i nieograniczonym Świętowicie…
Kult zmarłych istniał zawsze, wiara w życie pośmiertne jest rówieśnicą ludzkości. To więcej niż wiara, to przeświadczenie, wrodzony instynkt. Święto Zmarłych czyli dzień poświecony ich pamięci obchodzony był przez ludy Słowiańskie kilka razy w roku, przy czym najważniejsze przypadało pierwotnie w okresie kwietniowym.
Kościół Katolicki został zmuszony zaakceptować (zresztą nie po raz pierwszy próbując zaanektować to, czego do końca nie był wstanie “wykorzenić”) święto jesienne, ustalając je na konkretny dzień – 2 listopada. Cześć i pamięć dla zmarłych była bowiem szczególną cechą Słowian i ich rodzimych zwyczajów.
Szczątki dawnych świąt przetrwały nawet do początków ubiegłego wieku. Znane były dość powszechnie jeszcze w latach 30-tych specjalne rodzaje pieczywa, które rozdawano ubogim (zazwyczaj jako zapłatę za modlitwę w intencji zmarłych), a pierwotnie przeznaczone były dla dusz. Podobno były takie okolice w kraju gdzie przywożono całe wozy chleba, który rozdzielano za dusze konkretnych zmarłych. “Był zwyczaj, że w Dzień Zaduszny gospodarze przywozili na wozie kilkadziesiąt bochenków chleba żytniego i pszennego podłużnych, i takowy chleb na cmentarzu kościelnym rozdawali ubogim z warunkiem, aby ciż ubodzy odmawiali pacierze za dusze wskazanych im po nazwisku lub imieniu zmarłych, do czego wzywali ich mówiąc np. za duszę Andrzeja cieśli z potomstwem; za duszę Jana i Teofili; za duszę Idziego i Idziny; za duszę Barnaby i jego baby; za duszę Margośki; za dusze puste (tj. opuszczone, zapomniane, które nie mają nikogo, co by się za niemi upomniał)”. W umocnienia się pozycji KRK lud wiejski wierzył, że w noc poprzedzającą Dzień Zaduszny powstaje w kościele wielka jasność i wszystkie duszyczki modlą się przed wielkim ołtarzem. Chwila ta nastaje o samej północy, po czym każda dusza przybywa do swej rodziny w domowe progi.
Na równi ze światem antycznym nasi przodkowie wierzyli, że pewna część zmarłych zazdrości żywym pozostawania na ziemi. Usiłowano ich przekupywać darami składanymi do grobu. Daremne to były zabiegi! Świat duchów wkraczał w świat żywych na każdym kroku. “Dziady” zajmowały najświetniejszy kąt izby, chowały się w blacie stołu, domagając się dla siebie szacunku. Stąd też uderzenie pięścią w stół było uważane za rzecz gorszącą, ale w razie zagrożenia gospodarz stukał palcem w spód stołu, budząc w ten sposób czujność “dziadów” i prosząc je o ochronę przed nieszczęściami.
Jeszcze w XIX wieku, zwłaszcza na wschodnich krańcach Polski, na pograniczu litewskim i białoruskim, dość powszechnie odprawiane były obrzędy ku czci zmarłych, zwane “Dziadami”. Uroczystość sięga czasów pogańskich i nazywała się kiedyś przypuszczalnie ucztą Kozła, w której przewodził Koźlarz, Guślarz poeta oraz kapłan. Wyobraźnia ludowa w tym dniu tak dalece ożywiała zmarłych, że stawiano na grobach nie tylko pieczywo, ale i kaszę, miód, jajka. Często urządzano na grobach ucztę, w której brali udział krewni zmarłego. Resztki potraw pozostawiano żebrakom. Drugim obok “karmienia dusz” akcentem tego święta było palenie ogni. Początkowo zapalano ogniska na rozstajnych drogach, aby wskazywały kierunek wędrującym duszom. Przy tych stosach zziębnięte dusze mogły się też ogrzać. Od XVI/XVII w. ogniska te zaczęto palić na cmentarzach – stąd dzisiejsze świeczki i znicze na mogiłach.
W innych regionach “Dziady” odwiedzające swe rodzinne domy ugaszczano gorącym, parującym posiłkiem przy czym nie mogło przy stole zabraknąć miejsca dla żadnego z przodków. Gdy owa uczta odbywała się w domu, po powrocie z cmentarza; wieczorem gospodarz trzykrotnie obchodził chatę niosąc przed sobą bochenek chleba, a usadowiona w oknie gospodyni wypowiadała rytualne słowa: – Kto idzie? – Sam Bóg – odpowiadał gospodarz. – Co niesie? – Boski dar. Po tych formułkach gospodarz wchodził do izby, wraz z domownikami odmawiał modlitwę i wszyscy zasiadali do stołu. Bywało, że podczas wieczerzy łyżka spadła pod stół. Zgromadzeni przy posiłku patrzyli wówczas na siebie z lękiem, ale i porozumiewawczo, wiedząc, że to “święci porwali łyżkę z rąk, nie trzeba jej podnosić. Niechaj oni jedzą, skoro są głodni”. A jeśli ktoś niewtajemniczony sięgał ręką pod blat, to powinien był na miejsce łyżki położyć kawałek chleba. Przed udaniem się na spoczynek rodzina raz jeszcze klękała do modlitwy w świętym kącie izby. Po raz ostatni tego dnia odmawiano modlitwy za zmarłych przodków. Gospodynie zamiatały izby, słały białe ręczniki albo obrusy na stołach i kładły chleb, sól i nóż, aby zmarli odwiedzający w tę noc chałupę nie odeszli głodni.
Kościół katolicki starał się wykorzenić te zwyczaje, ale w efekcie świętowano Dziady potajemnie w domach opuszczonych niedaleko cmentarzy. Zastawiano w nich uczty z różnego rodzaju dań, trunków, owoców i wywoływano dusze zmarłych, rzucając za każdym imieniem nieco jadła w ogień. Cel był tak poważny i święty, iż obrzędy te przemawiały bardzo głęboko do ludzkiej wyobraźni. Wierzono, że zmarli zwołani przychodzą, że posilają się jak niegdyś. Ta jedna, jedyna noc pozwala duchom stać się podobnymi do żywych. Zostawiano więc na noc otwarte furtki, uchylone drzwi do domu, aby duchy mogły bez najmniejszych przeszkód przekroczyć progi swych dawnych domostw. Dziady – zwyczaj ludowy Słowian i Bałtów, wywodzący się z przedchrześcijańskich obrzędów słowiańskich. Jego zasadniczym celem było nawiązanie kontaktu z duszami zmarłych i pozyskanie ich przychylności. Dziady obchodzono dwa razy w roku – na wiosnę i na jesieni.
W najbardziej pierwotnej formie obrzędu dusze należało ugościć (np. miodem, kaszą i jajkami) aby zapewnić sobie ich przychylność i jednocześnie pomóc im w osiągnięciu spokoju w zaświatach. Wędrującym duszom oświetlano drogę do domu rozpalając ogniska na rozstajach, aby mogły spędzić tę noc wśród bliskich. Ogień mógł jednak również uniemożliwić wyjście na świat upiorom – duszom ludzi zmarłych nagłą śmiercią, samobójców itp. W tym celu rozpalano go na podejrzanej mogile – echem tego zwyczaju są znicze. W niektórych regionach Polski, np. na Podhalu w miejscu czyjejś gwałtownej śmierci każdy przechodzący miał obowiązek rzucić gałązkę na stos, który następnie co roku palono.
W tym dniu wspierano jałmużną żebraków (początkowo ofiarowując im dary w naturze, później także pieniądze) aby wspominali dusze zmarłych. W tym dniu niektóre czynności były zakazane np. wylewanie wody po myciu naczyń przez okno, by nie oblać zabłąkanej tam duszy i palenie w piecu, bowiem tą drogą dusze dostawały się niekiedy do domu.
Dusze wzywano także podczas obrzędu, odbywającego się w opuszczonym miejscu kultu (kaplicy, kościele) lub na cmentarzu. Obrzędowi przewodniczył Guślarz (Koźlarz, Huslar), wzywający dusze zmarłych przebywających w czyśćcu, aby powiedziały, czego potrzeba im do osiągnięcia zbawienia i aby posiliły się z żywymi. Do tego zwyczaju nawiązuje Adam Mickiewicz w Dziadach.
Powyższy opis zwyczaju oparty jest głównie na literackim przekazie zawartym w dramacie Mickiewicza. Etnologia zna jednak święto “Dziadów” w trochę innej postaci. Obrzędy z okazji Dziadów odbywały się za czasów chrześcijańskich w miejscach związanych archetypowo (a często również i lokalizacyjnie) z dawnymi ośrodkami kultu – na wzgórzach, wzniesieniach, pod świętymi drzewami, w miejscach uważanych za święte (czasem rzeczywiście przy kaplicach, które często były budowane na dawnych miejscach kultu pogańskiego). Z racji swojego charakteru Dziady często odbywały się również przy grobach przodków, na cmentarzyskach. Mickiewiczowskie nawiązania do terminów takich jak “czyściec” i “zbawienie” są wynikiem nałożenia i przemieszania prastarych zwyczajów żywych od wieków wśród ludu oraz narzuconego chrześcijaństwa.
Po przyjęciu chrześcijaństwa zwyczaje związane z pogańskimi źródłami zaczęły wygasać lub przybierać znane dziś formy – współczesnym odpowiednikiem dziadów są Zaduszki. Jednakże do dzisiaj na terenach wschodniej Polski, Białorusi, Ukrainy i części Rosji kultywowane jest wynoszenie symbolicznego jadła, w symbolicznych dwójniakach, na groby zmarłych. Dziady kultywuje też większość współczesnych słowiańskich ruchów neopogańskich (rodzimowierczych), zwykle pod nazwą Święta Przodków. W Krakowie co roku odbywa się tradycyjne Święto Rękawki (Rękawka), bezpośrednio związane z pradawnym zwyczajem wiosennego święta przodków. Zaduszki Zaduszki – współczesny odpowiednik pogańskiego święta Dziadów i tradycyjna nazwa katolickiego wspomnienia wiernych zmarłych. Przypada ono 2 listopada, w dzień po dniu Wszystkich Świętych. Tego dnia katolicy modlą się za wszystkich wierzących w Chrystusa, którzy odeszli już z tego świata, a teraz przebywają w czyśćcu; Rodzimowiercy słowiańscy (odprawiając Dziady) zaś za Wele, które z różnych przyczyn nie mogą odnaleźć drogi do Nawii. W Zaduszki odwiedza się cmentarze, groby zmarłych z rodziny i uczestniczy się w mszach, modląc się w intencji zmarłych. Tego dnia istnieje tradycja zapalania świeczek czy zniczy na grobach zmarłych oraz składania kwiatów, wieńców lub też innego typu ozdób mających być symbolem pamięci o tychże zmarłych. Inne oryginalne kulturowo sposoby obchodzenia tego święta to anglosaski Halloween i latynoski Dzień Wszystkich Zmarłych. Obchody Dnia Zadusznego zapoczątkował w chrześcijaństwie w roku 998 św. św. Odylon, opat z Cluny, jako przeciwwagę dla pogańskich obrządków czczących zmarłych. Na dzień modłów za dusze zmarłych – stąd nazwa ,,Zaduszki” – wyznaczył pierwszy dzień po Wszystkich Świętych. W XIII wieku ta tradycja rozpowszechniła się w całym Kościele katolickim. W XIV wieku zaczęto urządzać procesje na cmentarz do czterech stacji. Przy stacjach odmawiano modlitwy za zmarłych i śpiewano pieśni żałobne. Piąta stacja odbywała się już w kościele, po powrocie procesji z cmentarza. W Polsce tradycja Dnia Zadusznego zaczęła się tworzyć już w XII wieku, a z końcem XV wieku była znana w całym kraju. W 1915 r. papież Benedykt XV, na prośbę opata benedyktynów zezwolił, aby tego dnia każdy kapłan mógł odprawić trzy msze: w intencji poleconej przez wiernych, za wszystkich wiernych zmarłych i według intencji papieża. Potoczna nazwa Święto Zmarłych została wypromowana w czasach PRL i była elementem prób laicyzacji państwa. Używanie tej nazwy szczególnie na określenie Uroczystości Wszystkich Świętych (1 listopada) jest w opinii Kościoła rzymskokatolickiego błędne.
umieściła Ola