sobota, 24 listopada 2012

# "Skyfall" filmem pro-katolickim?

Byłem wczoraj w kinie. Nie chodzę tam zbyt często, a zwłaszcza na takie filmy, jak James Bond, ale przecież czasem się robi wyjątek dla ukochanej osoby. Zatem poszliśmy z żoną na nocny seans i, prawdę mówiąc, byłem bardzo mile rozczarowany tym filmem. 

Bond jaki jest każdy wie. Absurdalne, nieprawdopodobne sytuacje, ale ten film nie ma być realistyczny. Ma być odprężeniem od codziennego, szarego życia i w tej roli sprawdza się doskonale. "Skyfall" jednak jest czymś więcej.

Przede wszystkim to jubileuszowy film, nakręcony na 50-lecie przygód agenta 007. Zatem jest w filmie wiele perełek nawiązujących do poprzednich filmów. Podobne sceny, podobne słowa, podobne auta - mieszanina nowego ze starym. Niemalże jak w tych słowach Pana Jezusa:

 "A On rzekł do nich: Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare."  (Mt 13, 52)

Oczywiście producenci filmy, scenarzysta i reżyser nie są tu uczniami królestwa niebieskiego, ale z drugiej strony... kto wie?

Jest w tym filmie parę naprawdę zadziwiających wyobrażeń. Nie chcę tu zepsuć nikomu, kto jeszcze nie widział filmu, przyjemności z oglądania go, przez zdradę treści, ale też w sumie i tak wszyscy wiedzą jak to się skończy, więc napiszę, co mnie zdumiało.

Przede wszystkim sam tytuł. Skyfall to może oznaczać skok z samolotu ze spadochronem, czy z mostu z liną uwiązaną do nogi, ale tak naprawdę to... Zresztą pozwólcie, że zacytuję ponownie Słowo Boże:

"I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił do walki Smok i jego aniołowie, ale nie przemógł, i już się miejsce dla nich w niebie nie znalazło. I został strącony wielki Smok, Wąż starodawny, który się zwie diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię, został strącony na ziemię, a z nim strąceni zostali jego aniołowie." (Ap 12, 7-9)

Mamy zatem piękny "skyfall" w wersji biblijnej. Ale to jeszcze nie koniec. W filmie pyta ktoś Bonda o jego życiową dewizę w ostatnim czasie, odpowiada on: "Zmartwychwstanie". I zmartwychwstanie to, na dodatek wraz z symbolem chrztu, jest w tym filmie pokazane. Bond ugodzony kulą spada w przepaść, wpada do wody i przez tę wodę, jak Noe, powraca do żywych.

Bond powraca do swego rodzinnego domu w Szkocji. Okazuje się, że jego rodzina nie tylko pozostała katolicka w czasach Elżbietańskiej Anglii, gdy wyznawanie katolicyzmu było nielegalne, ale w starej, rodowej rezydencji był "priesthole", skrytka, gdzie ukrywano księży katolickich poszukiwanych przez siepaczy królowej angielskiej. Połączona była ona z tunelem, który prowadził w okolice katolickiego kościoła, zapewne leżącego przed wiekami na terenie ziem należących do przodków Bonda. Jego ucieczka przez ten tunel nadaje mu w pewnym sensie kapłański wymiar.

Oczywiście nie sugeruję tu w żaden sposób, że film ten jest kryptokatolicką propagandą, ale w czasach, gdzie rzeczywiście wielu artystów przemyca nam satanistyczne, czy też antychrześcijańskie wartości, czy wręcz wprost je nam propaguje miło zobaczyć film, którego przesłanie zawiera chrześcijańskie symbole i przypomina o niezwykle trudnej i bolesnej historii Kościoła Katolickiego w Zjednoczonym Królestwie. Miło nawet wtedy, a może nawet szczególnie wtedy, gdy twórcy filmu zrobili to zupełnie nieświadomie.
źródło:  fronda.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz