Pogubić
się może postronny widz, obserwując wymianę ciosów pomiędzy ludźmi –
zdawałoby się – tego samego obozu politycznego, którego patronem jest
Roman Dmowski. Wzajemna niechęć, niewybredne słowa, ledwie, albo i
wcale, skrywana nienawiść, moczona w toksycznej żółci. Dwa odrębne
światy. Jeden bogaty i dostatni, salonowy, epatujący zawodowym sukcesem i
poklaskiem mediów – pragmatyczny. Drugi, zdecydowanie uboższy,
kontestujący salon, w kontrze do systemu, chłostany i pogardzany
medialnie – ideowy. To dwa bieguny dzisiejszej endecji.
– Pan Robert Winnicki jest beznadziejnie durnym prezesem Młodzieży Wszechpolskiej. Nie biorę żadnej odpowiedzialności za to, co on mówi. Nie miałem żadnego wpływu na jego ukształtowanie ani na jego wybór. Pójście na manifestacje z ONR jest uznaniem nacjonalizmu za ideę. (…) Kiedy ja w 1994 r. przestałem być prezesem MW, dzisiejsi demonstranci chodzili jeszcze w pieluchach
– skwitował
działalność dzisiejszego szefa Młodzieży Wszechpolskiej jej
wskrzesiciel i pierwszy prezes Roman Giertych, podkreślając, że nie ma
już nic wspólnego z tą organizacją, gdyż obcy jest mu wszelki
radykalizm, a zwłaszcza, narodowy. Jego rajd przez wszystkie możliwe
media głównego nurtu, w których prezentował się światu jako cywilizowany
endek, patrzący z przerażeniem na pochód młodej endeckiej „dziczy
kudłatej”, wywołał masę uszczypliwych, delikatnie rzecz ujmując,
komentarzy i uwag.
Podobno niektórym na starość odbija – Roman najwyraźniej postarzał się nieco wcześniej niż to zazwyczaj przebiega. Czytanie teraźniejszych publikacji w GW, oglądanie wywiadów w TVN i zestawianie tego z tym co było jeszcze kilka lat temu to jedna z największych grotesk ostatnich dwóch dekad
– komentują
w Internecie młodzi endecy, którzy na Romana Giertycha patrzą wcale
nie z pogardą, którą on ich niestety obdarza, ale z politowaniem na
zasadzie – zapomniał wół jak cielęciem był. Dla wielu młodych ludzi,
którzy dzisiaj związali się organizacyjnie i ideowo z Młodzieżą
Wszechpolską, słowa pierwszego jej prezesa muszą być gorzkim
rozczarowaniem. Nie ze względu na treść, bo każdy ma prawo do nowych
poglądów, ale ze względu na formę. Dziwnie wściekłą, esencjonalnie
przesyconą ironią, podkreślającą własną wyższość i niewspółmierną do
zaistniałej sytuacji.
Widać
wyraźnie, że Roman Giertych wytycza linię demarkacyjną oddzielającą go
od tego wszystkiego, co w jakikolwiek sposób mogłoby nadwątlić jego
aktualny wizerunek, nad którym metodycznie pracuje od czasów klęski
LPR-u, a czego efektem są dzisiaj jego takie a nie inne afiliacje
towarzysko-polityczne. Afiliacje na wskroś pragmatyczne, choć nie sposób
tutaj nie zauważyć także czegoś na kształt neofickiej fascynacji Adamem
Michnikiem, którego Giertych sukcesywnie okadza życzliwym słowem jako
autora książki „Kościół, lewica, dialog”, za co okadzany zrewanżował
się, ogłaszając z łam „Gazety Wyborczej”, że „są jednak uczciwi endecy”.
Tak
oryginalna rekomendacja, nieskutkująca póki co tekstem „Są także
uczciwi korowcy”, wprawiła w oczywisty zachwyt wszystkich totumfackich
Romana Giertycha, którzy jak za dotknięciem magicznej różdżki, zaczęli
nagle mdleć na myśl o ksenofobii i nietolerancji, a także wszelkiego
rodzaju szpetnych „izmach”, z którymi do niedawna w oczywisty sposób
byli łączeni. Dla wielu dawnych towarzyszy broni, nie dotkniętych
deficytem lecytyny, ideowa transgresja totumfackich Romana Giertycha
jest zapewne zmianą iście kopernikańską, ale przyznajmy szczerze – ani
pierwszą ani pewnie ostatnią w dziejach ruchu narodowego.
I
pewnie nikt by nie miał do totumfackich pretensji o rewitalizację
poglądów, będącej wynikiem tak zwanej „mądrości etapu”, gdyby nie
prędkość z jaką to robią oraz publiczne pretensje czynione pod adresem
Wszechpolaków, którym tak naprawdę odmawiają bycia młodymi gniewnymi,
czyli takimi którzy ideę narodową rozumieją i czują z młodzieżowym
biglem, a więc mniej statecznie a bardziej emocjonalnie, często
niecierpliwie i często na skróty. Mają młodzi do tego prawo, tak jak
mieli do tego prawo także ci, którzy dzisiaj tak obficie leją krokodyle
łzy nad deprecjacją wszechpolskiego matecznika.
Tymczasem
Młodzież Wszechpolska musi się zmierzyć z konsekwencjami własnego
sukcesu, którym okazał się Marsz Niepodległości. „Produkt” polityczny,
który co roku przyciąga kilkadziesiąt tysięcy ludzi jest bowiem w
polskich warunkach osiągnięciem nielichym, nawet jeśli wziąć pod uwagę,
że nie wszyscy, którzy się „produktem” zajadają przepadają za jego
producentem, czyli Młodzieżą Wszechpolską. A wspomnianymi konsekwencjami
są oczywiście ataki mainstreamu z jednej strony oraz PiS-u i środowisk
post-endeckich, związanych z Romanem Giertychem z drugiej. Ale nie ma
tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Polityczny coming out, jaki
w związku z Marszem Niepodległości dokonał się na prawicy jest jednym z
najbardziej pozytywnych – obok niewątpliwego sukcesu frekwencyjnego i
logistycznego – dokonań jego organizatorów. Widok Prawa i
Sprawiedliwości oraz „Gazety Polskiej”, odcinających się w popłochu od
„faszystów” był naprawdę rzadkiej urody, z kolei widok Romana Giertycha
wzdrygającego się przed marszem narodowców, także mógł dostarczyć wielu
niecodziennych wzruszeń. A wszystko to za sprawą „gówniarzerii”, której
zachciało się maszerować po stolicy.
Patrząc
na podziały, jakie mają miejsce wśród dzisiejszych narodowców,
przychodzi mi na myśl parafraza przedwojennego hasła, którą zawarłem w
tytule. Z jednej strony dostatnia, salonowa i pragmatyczna endecja,
wygodnie rozsiadła w luksusowej kamienicy, z drugiej „szorująca uliczne
bruki” endecja młodych ludzi, którzy beznadzieję systemu kompensują
sobie bezceremonialną ideowością i aktywnym kontestowaniem skrzeczącej
rzeczywistości. Dwie odległe wizje działania, które nie znajdują ze sobą
punktów stycznych. Gabinety kontra trotuary, jedwabie versus flanele.
Roman
Giertych zachowuje się tak, jakby ktoś ukradł mu ruch narodowy. Część
narodowej młodzieży z kolei zachowuje się tak, jakby ruch narodowy był
tylko ich. Dla Giertycha dzisiejsza Młodzież Wszechpolska to taran,
którym PiS posłuży się do „obalenia ładu konstytucyjnego”, z kolei dla
Młodzieży Wszechpolskiej Roman Giertych, to kwintesencja narodowego
zaprzaństwa i haniebny przykład blatowania się z największymi wrogami
idei narodowej. I każda ze stron ma na to argumenty, którymi z
zawziętością szermuje, niestety, paląc za sobą wszystkie mosty.
Na
rynku narodowym siłą wznoszącą są młodzi, co pokazują niepublikowane
sondaże. Już blisko 30 proc. młodego pokolenia byłoby gotowe oddać swój
głos na środowisko związane z Marszem Niepodległości. To Młodzież
Wszechpolska, a nie Roman Giertych trafniej odczytuje dzisiaj nastroje
społeczne. Jako siła nieuwikłana w system, który Polakom zaczyna
kojarzyć się coraz gorzej, ma szansę sięgnąć po elektorat zdecydowanie
szerszy niż mogłoby się wydawać, o ile wcześniej nie rozjadą jej
spuszczone z łańcucha służby. Do wzięcia są całe połacie elektoratu
poturbowanego przez własne państwo oraz przybywający z dnia na dzień
przeciwnicy Unii Europejskiej, których nie podnieca wizja dalszej
integracji.
Myliłby
się jednak ten, kto uznał by, że Roman Giertych przestał się
interesować Młodzieżą Wszechpolską. Nic podobnego. Myślę, że ma on w
miarę precyzyjny wgląd w to, co się w niej dzieje, gdyż ma na to
wypracowane sposoby. Jest jak nieruchomy pająk, odbierający najbardziej
liche sygnały, które dobiegają z narodowej sieci. To wygodna rola, tak
jak wygodne jest życie w eleganckiej kamienicy. Jednak to prawdziwe
życie toczy się dzisiaj na ulicy, a na tej rozsiadła się Młodzież
Wszechpolska. Z okien spogląda na nią Giertych, znad ulicznego bruku na
Giertycha Winnicki. Mogliby się nawet spotkać w bramie. Jak narodowcy.
Tyle że bramę ktoś zamknął od środka. Na głucho. Pytanie, po co?
źródło: fronda.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz