piątek, 16 listopada 2012

# Recenzja "Równonocy".


Dawno nie było na naszym podwórku projektu, który byłby promowany z aż takim rozmachem. 6 wysokobudżetowych klipów, rotacja w telewizji, (teoretycznie) czołówka polskiej sceny, preorder za 35zł z kosztami wysyłki. Nie będę udawać, że sam nie dałem nabrać się na tę całą machinę. Po singlu z Kajmanem i Borixonem moje ciśnienie na płytę było naprawdę spore. Opcja pt. „klapa” nie była w ogóle brana pod uwagę. To warte odnotowania, ponieważ przy okazji polskich premier takie uczucie towarzyszy mi raz, maksymalnie dwa razy w roku. Czy olbrzymie oczekiwania zostały spełnione?

Na płytę Donatana czekałem również z innego powodu – śledziłem produkcje sygnowane tą ksywką praktycznie od początku jego dźwiękowej kariery i jest to jeden z tych producentów, którzy nie musieli się „rozkręcać”. Poziom bitów wychodzących spod jego ręki od samego początku był wysoki, a potem przecież jeszcze zwyżkował. Abstrahując od poziomu raperów niecierpliwie wyczekiwałem instrumentalnej wersji płyty, w duchu modląc się, aby popisy wokalne śpiewaków nie zepsuły świetnej roboty gospodarza, którą zakładałem w ciemno.

Wyszło jak zwykle, czyli klasyczne z (bardzo) dużej chmury (stosunkowo) mały deszcz. Przypomnijmy, że początkowo miała być to „prawdziwie słowiańska płyta”, z raperami z innych państw włącznie. W toku prac informacja ta była sukcesywnie pomijana, żeby niedługo przed premierą ogłosić, że swoje zwrotki na płytę dograli tylko polscy grajkowie. Oficjalny powód to logistyczne trudności z ogarnianiem tak dużej grupy osób, które zaowocowałyby znacznym wydłużeniem procesu powstawania albumu. Nieoficjalny jest oczywisty chyba dla wszystkich: hajs musi się zgadzać, oraz oczywiście lenistwo. Początkowo byłem gotów wybaczyć ten błąd, jednak parę dni temu Donatan wyraźnie odżegnywał się od kontynuacji „Równonocy”, także połowa potencjału rzekomej „słowiańskości” została spartaczona w sposób koncertowy.

Druga połowa była do uratowania, jednak niezbędni ku temu byli raperzy z polskiej pierwszej ligi, do tego w wysokiej formie. Jak wiemy, udało się to tylko połowicznie. Owszem, na płycie usłyszymy artystów z czołówki jak VNM czy Mes, jednak na „Równonocy” stanowczo za dużo zapchajdziur. Udział takich raperów jak Sheller, Słoń, Kaczor, Chada, Ramona, B.R.O., Zbuku, Sitek, Małpa, Jarecki czy BRK na pewno nie jest wartością dodaną tej płyty. Mam również wątpliwości, czy udział wydających swoje ostatnie tchnienia weteranów (Pih, Tede, Pelson, Onar) w jakikolwiek sposób podwyższył poziom całości.

Wszyscy, których wymieniłem powyżej, w mniejszym lub większym stopniu spartaczyli swoje szesnastki. Część rapowo (Chada, Słoń, Tede), część tekstowo (Pih, Kaczor, Sitek), niektórym udało się nawet połączyć oba potknięcia (Sheller, Rafi). Moim osobistym zawodem jest gościnka Soboty (miałem nawet sen, że zwrotka ta nie weszła na płytę z powodu jej chujowości).
Na drugim biegunie znajdują się raperzy, którzy zawsze reprezentują wysoki poziom oraz średniacy, którzy poczuli wagę projektu i spięli dupy. Bardzo dobre solowe utwory dał VNM, oraz idealnie pasujący do takich bitów Sokół. Nie rezygnując ze swojego stylu świetnie wpasowali się w atmosferę płyty. Podobnie ma się sprawa z niezwykle klimatycznym „Z dziada-pradziada” oraz lżejszym „Nie lubimy robić”. Na szczególną uwagę zasługuje kawałek Mesa, który jako jeden z nielicznych ugryzł temat z zupełnie innej strony (czego chyba nikt się nie spodziewał). Pozostali, których ksywki nie padły w poprzednim akapicie pojechali przynajmniej poprawnie (Paluch), czasem nawet bardzo dobrze (Ero), ale nadal są tylko tłem dla tych, którzy nadają ton „Równonocy”.

Poznęcałem się nad wykonawcami, ale sami tego chcieli. Kiedyś broniłem inteligencji raperów, dziś coraz bliżej mi do opinii, że są to zwykli idioci, którym słowiańskość kojarzy się tylko i wyłącznie z chlaniem i których horyzonty nie wychodzą poza sklep Alkohole 24. Panowie, mamy XXI wiek, jest Internet, serio można było ogarnąć te zwrotki trochę lepiej. Tutaj hejt również dla Donatana, który jako producent wykonawczy powinien otwarcie powiedzieć połowie załogi „słuchajcie, albo piszecie/nagrywacie to jeszcze raz, albo wypierdalać, mam full chętnych na wasze miejsca”. Niestety, ale komuś zabrakło jaj i dzięki temu mamy płytę o tytule „Równonoc”, która z równonocą ma niewiele wspólnego. Gdybym nie śledził promocji płyty to pomyślałbym, że gospodarzowi zabrakło wiedzy, jednak ta możliwość odpada.

Jako, że od premiery minęło już kilka dni, to zdążyłem zapoznać się ze wstępnymi opiniami na temat tego albumu. Nie ukrywam, że niezwykle zdziwiły mnie hejty na rzekomą jednostajność warstwy muzycznej. Jeżeli płyta jest oparta na jakimś KONCEPCIE, to chyba jasne, że pewna monotonia jest nieunikniona. Na „Równonocy” i tak jest jej tylko mała domieszka: bity są podobne, ale nie zlewają się w jedność. Sytuacja, w której po przesłuchaniu płyty nie wiesz, czy całość nie została zarapowana pod jeden instrumental nie ma racji bytu i należy to bardzo wyraźnie podkreślić. Donatan stanął na wysokości zadania, bity brzmią naprawdę słowiańsko: mandolina, flet, saz, akordeon, bałałajka, rebek, wiolonczela czy skrzypce to chleb powszedni przy rozkładaniu poszczególnych podkładów na czynniki pierwsze. Do tego dodajmy mocne bębny oraz śpiew zespołu Percival i otrzymujemy naprawdę unikatowe brzmienie (tak, wiem, podkład do „niespokojna dusza” brzmi tak samo, jak u Dre). Brzmienie, które spokojnie mogłoby być naszą wizytówką poza granicami kraju.

Ten album to dla mnie dość poważny zawód. Niesamowity rozmach, hajs posypany, więc pieniędzy nie zabrakło na nic, a i tak nie udało się zrobić płyty choćby zbliżonej poziomem do najlepszych produkcji bieżącego roku. Nawet pokraczne „Radio Pezet” jako całość prezentuje się lepiej, niż album producencki Donatana. Niestety, ale jestem przekonany, że „Równonoc” zostanie zapamiętana jako zmarnowany potencjał i fajne teledyski. EP-ka na 4-5 utworów byłaby niezłą rakietą, przy 16 trakach poziom jest zbyt nierówny. I nawet najlepsze intro jakie słyszałem na polskiej płycie nic w tej kwestii nie zmienia. Dwójki nie będzie, więc nawet nie mogę napisać, że „pierwsze koty za płoty”. A był potencjał na płytę, która byłaby wspominana przez lata.
źródło:  kaaban.blogspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz