– Nie mają szans, w Polsce nie ma klimatu
dla radykalnych narodowców – słychać od lewa do prawa po Marszu
Niepodległości, w którym wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy ludzi. O
ile wcześniej na ten temat grzmiała głównie lewica, o tyle teraz klangor
podniósł się pośród instytucjonalnej prawicy, która doszła do wniosku,
że została zrobiona „na wydmuszkę”, bo Marsz miał być jednym wielkim
prawicowym piknikiem, a okazał się udanym przedsięwzięciem Młodzieży
Wszechpolskiej i ONR-u.
Pierwszy pokapował się Sakiewicz, którego
handlowa natura podpowiedziała mu, że czas myśleć o własnym marszu, bo
przy dziarskich narodowcach kasiory się nie natłucze, a żyć przecież
trzeba. Tym bardziej, że Karnowscy zapowiedzieli odpalenie dwutygodnika
„W sieci” (150 tys. nakładu), gdzie będą zamieszczać najbardziej
hiciorskie teksty blogersko-smoleńskie, co Sakiewicza, jako proroka
smoleńskiego, musiało szczególnie mocno ubodnąć, bo nie po to skupił
przy sobie pokaźne grono zdeterminowanych, by nie rzec zdetonowanych,
wyznawców, by mu teraz fałszywi prorocy bruździli. Ale nie o tym
chciałem.
Lisicki we wstępniaku w ostatnim „Uważam Rze”[Od którego przestałem tą gazetę czytać - S.M.] oświadczył arbitralnie, że „nie ma miejsca dla nowej prawicy”.
- Tak jak partii Jarosława Kaczyńskiego nie udało się obejść z lewa i centrum – o czym świadczą losy PJN i Solidarnej Polski – tak nie wierzę, żeby podobny manewr udał się po prawej stronie. Kaczyński jest po prostu jedynym tak naprawdę liderem politycznym, który zasługuje na zaufanie. Jako brat tragicznie zmarłego prezydenta jest naturalnym jego spadkobiercą; jako jawny zwolennik tezy, że w Smoleńsku doszło do zamachu, udowodnił, iż dla dotarcia do prawdy nie liczy się z żadnymi względami.
Jaki więc z tego wyciąga wniosek Lisicki? Ano taki:
- Nie da się obecnie powołać nowego ruchu politycznego na prawicy bez odniesienia do kwestii smoleńskiej. A tu obie partie PO i PiS skutecznie zadbały o to, żeby podział był klarowny i jednoznaczny. Albo jest się za zamachem, albo uważa się zamach za szaleństwo – każda próba innego przekazu politycznie jest skazana na porażkę.
To w tej chwili najbardziej miarodajny
pogląd wśród prawicowych lemingów, którzy nagle odkryli, że dzieje się
coś nie tak. Że oto urosła w siłę trudna do zdefiniowania struktura
młodych ludzi, której znakiem rozpoznawczym stał się Marsz
Niepodległości, którzy bezceremonialnie zapowiedzieli rozwalenie
„republiki okrągłego stołu” i którzy donośnie wykrzyczeli swój bunt
przeciw systemowi, tłamszącemu i odzierającemu z wolności obywateli,
którym powinien służyć. I rzecz ciekawa, zrobili to nie pod
transparentami smoleńskimi, a jedynie biało-czerwonymi, co dla
prawicowej lemingozy jest rzeczą niesłychaną, a nawet, jak sugeruje
Sakiewicz – inspirowane z Rosji.
Lisicki w sumie ma rację, kiedy prawi, że
„nie da się obecnie powołać nowego ruchu politycznego na prawicy bez
odniesienia do kwestii smoleńskiej”. Rozchodzi się jednak o to, żeby
powołać coś obok tzw. prawicy, gdyż kwestia smoleńska prawicę
zdeformowała. Jeśli dzisiaj podstawowym wyznacznikiem prawicowości ma
być – a tak sugeruje Lisicki – pozytywny stosunek do „zamachu
smoleńskiego”, to jest to ewidentna aberracja z prawicą niemająca wiele
wspólnego. W myśl tej wykładni, za chwilę okaże się, że atrybutem
każdego prawdziwego prawicowca jest kieszonkowy detektor trotylu, którym
to prawicowcy na znak rytualnej konfidencji będą się omiatać przy
każdym spotkaniu.
Siłą większości środowisk skupionych wokół
Marszu Niepodległości jest nonkonformizm. Totalny i autentyczny sprzeciw
wobec skrzeczącej rzeczywistości, a szczególnie niezgoda na obecny,
mocno zdewaluowany system partyjny i daleko posuniętą podległość wobec
Unii Europejskiej, która oznacza wyrzeczenie się niepodległości. To z
tysięcy młodych gardeł dobywały się okrzyki i hasła, które na salonach
prawicy dzisiaj już nie padają. Nie padają, bo prawicy jest dobrze tak
jak jest – w dwubiegunowym uścisku z PO, gdzie teren już dawno został
„obsikany” i, jak słusznie mniema wielu wnikliwych komentatorów, ciężko
się tam ze swoim świeżym moczem przebić.
Gdyby liderzy Marszu Niepodległości
powiedzieli głośno, że się organizują obok państwa, bo to państwo nie
daje im szansy na przyszłość i wypycha poza swoje struktury, gdyby
wybrali trzy-cztery tematy miłe uchu Polaków, gdyby konsekwentnie
zaczęli jeździć po Polsce, objaśniając sens „Marszu Niepodległości”, a
przy okazji wysłuchając ludzi, których nikt słucha, gdyby
zintensyfikowali swoją obecność w sieci i gdyby nie ulegli ciśnieniu
związanemu z powoływaniem ad hoc jakiejkolwiek partii
narodowej, stawiając na poziomą federację środowisk i ludzi, to w
najbliższych wyborach parlamentarnych mają szansę na wynik w przedziale
8-10 proc.
Zorganizowana, wiedząca czego chce i dokąd
zdąża skonfederowana struktura, nie podlegająca żadnej formacji
politycznej, ba, będąca w zdecydowanym dystansie do każdej z nich,
dynamiczna i bezkompromisowa młodością, to wystarczający detonator, by
narobić huku i zamieszania na poukładanej, wydawałoby się, scenie
politycznej. Dlatego szczególnie PiS będzie najgłośniej hamletyzował,
zwłaszcza, że chłopaki i dziewczyny z Marszu Niepodległości
bezceremonialnie wyciągnęli także rękę po wymowną datę 13 grudnia z
zamiarem zorganizowania swoich demonstracji a propos tego, co się w
Polsce dzieje. Będzie to pierwsza wyraźna konfrontacja z PiS-em, który
również organizuje tego dnia marsz.
Wychodzi więc na to, że mamy do czynienia z
bezczelną larwą, która się prawicowych autorytetów nie słucha, na którą
nie działają żadne „antyfaszystowskie” opryski, która żre wszystko
dookoła aż miło i w żarciu tym nie ustaje, która za nic sobie ma, że
stoją nad nią zdziwione partyjne dzięcioły niemogące się zdecydować, czy
dziobnąć larwę czy nie dziobnąć, bo a nuż się okaże, że ością w gardle
to-to stanie i co wtedy? Ani wówczas wypluć ani połknąć. Po prostu
tragedia. Poza tym każda larwa jest zielona, a ta jest biało-czerwona.
Strach coś takiego do pyska wziąć. Utłuc też nie bardzo wiadomo jak, bo
pałami się nie dało, ani żadną inną prowokacją też.
Z larwą będzie też ten kłopot, że nie da
się jej zohydzić. Nawet jak larwa coś kłapnie niepoprawnego politycznie,
to co z tego? W kraju, gdzie najważniejsze figury życia politycznego na
okrągło chlapią o mordzie elit i zamachach, o zdrajcach na świeczniku i
agentach KGB, gdzie toksyczność wypowiadanych słów dawno przekroczyła
skalę detektorów wysokoenergetycznych, a grożenie sobie więzieniem stało
się jedną z łagodniejszych form politycznej połajanki, lajtowe
w sumie hasła z Marszu Niepodległości o tym, że tych nie lubimy, a
komunę trzeba potraktować sierpem i młotem, naprawdę nie robią już
wrażenia. Larwa ma zatem komfortową sytuację.
Pozostaje tylko jedno istotne pytanie – w jakiego przemieni się motyla?
MK
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz