Do grupy Brunona K., który planował zamachy, przeniknęli funkcjonariusze
ABW – podał wczoraj „Dziennik Gazeta Prawna". Mnie, gdy patrzyłem na
efektowne wybuchy na telebimie prokuratury, przypomniała się pewna
historia. W czerwcu 2012 r. w siedzibie centrali ABW doszło do
eksplozji. Funkcjonariuszka ABW otworzyła szafę, a w niej eksplodowały
niezabezpieczone materiały wybuchowe. Leżały tam od paru
miesięcy. Jak się okazało, zostały odebrane właścicielowi polskiego
sklepu internetowego, w którym zaopatrywał się Breivik. Według „Wprost" w ABW przykazano mówić, że wybuch był elementem... ćwiczeń. Czy ćwiczono odporność funkcjonariuszki na stres, czy także na przypiekanie, nie wyjaśniono. Jeśli
odrzucimy ćwiczenia oraz wersję, że to sam gen. Bondaryk załamany
stanem swojej służby postanowił wysadzić jej centralę w powietrze,
nasuwa się inna możliwość: ładunki były niezabezpieczone, bo ktoś
przechowywał je nielegalnie. Zwyczajnie nie chciał, by je zaksięgowano.
Dlaczego? Czy miał co do nich jakieś plany? Odpowiedzi nie znamy, ale w
każdym razie bombowo zrobiło nam się w III RP. Trochę jak w Rosji, w
której co rusz dochodzi do małego bum-bum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz