Ferdynand Porshe (L), Adolf Hitler i konstruktorzy w czasie omawiania prototypu samochodu. Fot. Getty Images/FPM
Biznes bywał ważniejszy niż prawa człowieka, na zbrodnie można
było przymykać oczy. Oto szereg słynnych firm, które w czasie rządów
Hitlera zapisały wstydliwe rozdziały swojej historii.
BMW: konie mechaniczne i praca niewolniczaJuż w latach 20. – kiedy wielu niemieckim przedsiębiorstwom zaglądało w oczy widmo plajty – BMW zarabiało na kontraktach na dostawę silników lotniczych do ZSRR. Z kolei po wybuchu wojny koncern stał się dostawcą Luftwaffe. Cała fabryka w Monachium została przestawiona na tory produkcji wojennej. Do 1945 r. firma wyprodukowała ponad 30 tys. silników, prowadziła też prace nad napędem odrzutowym i bronią rakietową. Wypuszczała również na rynek motocykle z charakterystycznym koszem.
Warto też wspomnieć, że silne powiązania z nazistowskim reżimem miał patriarcha rodziny Quandtów (posiadacze sporej części udziałów w dzisiejszym BMW). Günther Quandt był jednym z przemysłowych potentatów Rzeszy, a jego interesy korzystały zarówno na wywłaszczaniu żydowskich przedsiębiorstw (na kilku po prostu położył rękę), jak i na bliskich relacjach z nazistowską kamarylą. Magda Ritschel, nim została żoną hitlerowskiego ministra propagandy Josepha Goebbelsa, przez osiem lat była związana właśnie z Quandtem seniorem.
Diabeł ubierał się u Bossa
Kiedy kolejne fale kryzysu i inflacji przetaczały się przez Republikę Weimarską, krawiec Hugo Boss ledwie uratował odziedziczoną po rodzicach fabrykę od bankructwa. Wierzyciele zostawili go z sześcioma maszynami do szycia, by mógł stanąć na nogi. Boss szył więc mundury dla policjantów i listonoszy. A w 1931 r. został członkiem-sponsorem partii nazistowskiej.
Dostarczał jej tego, na czym znał się najlepiej: odzieży. SS, SA, Hitlerjugend – pierwowzory uniformów dla tych organizacji wyszły właśnie od Bossa. Przed dojściem nazistów do władzy projektant zarabiał ponad 30 tys. marek rocznie, w pierwszym roku wojny niemiecko-sowieckiej jego dochody były ponad stukrotnie wyższe (3,3 mln marek). Jeszcze na początku 1945 r. fabryka Bossa szyła dla nazistów zamawiane mundury.
W procesie denazyfikacyjnym Hugo Boss został zakwalifikowany jako aktywny nazista. Tłumaczył, że dołączył do NSDAP, by uratować firmę – w rzeczywistości jednak był lojalnym współpracownikiem i beneficjentem hitlerowskich rządów. Pozbawiono go praw wyborczych, odsunięto od kierowania przedsiębiorstwem i skazano na wysoką grzywnę. Zmarł trzy lata po wojnie – firma przetrwała, a jej spadkobiercy uczynili z Hugo Bossa markę o światowej renomie.
O przeszłości firmy zrobiło się głośno dopiero w latach 90. Okazało się przy tej okazji, że Hugo Boss korzystał też podczas wojny z pracy przymusowej – w sumie kilkudziesięciu jeńców wojennych i ok. 150 robotników z krajów podbitych przez Rzeszę.
Siemens: ubolewamy i płacimy
Na początku obecnego stulecia BBC doniosła, że Siemens chciał zarejestrować w amerykańskim urzędzie patentowym nazwę "Zyklon" dla serii swoich urządzeń do użytku domowego, m.in. piecyków gazowych (!). Oczywiście odpowiedzią była fala oburzenia. Firma szybko wycofała się z koszmarnego pomysłu.
Skojarzenia były aż nadto oczywiste. W drugiej połowie lat 30. Siemens stał się jednym z nazistowskich monopoli przemysłowych. Zajmował blisko jedną trzecią niemieckiego rynku elektrotechnicznego i zatrudniał prawie 200 tys. ludzi, a wskaźniki te miały podczas wojny jeszcze wzrosnąć.
Siemens ochoczo korzystał z niewolniczej siły roboczej, m.in. w obozie w Bobrku (podobóz Auschwitz). Więźniowie wytwarzali tam głównie przełączniki elektryczne do niemieckich samolotów i okrętów podwodnych. Z kolei w podobozach skupionych wokół Ravensbrück więźniarki pracowały nad częściami elektrycznymi do pocisków V-1 i V-2.
Przez dziesięciolecia firma utrzymywała, że poza wyrażeniem "ubolewania" nie poczuwa się do finansowej odpowiedzialności za korzystanie z pracy przymusowej w latach wojny. Ale pod koniec lat 90., idąc za przykładem Volkswagena, Siemens utworzył specjalny fundusz odszkodowawczy dla ofiar pracy niewolniczej. Odszkodowania z puli ponad 12 mln dolarów zaczęto wypłacać na początku obecnego stulecia.
W przeciwieństwie do innych tu wymienionych, marka Volkswagen jest "dzieckiem" epoki nazizmu. Pomysł na "samochód dla ludu" podrzucił Ferdinandowi Porsche sam Hitler; podsunął też inżynierowi (wzorowany na czechosłowackiej tatrze) "żukowaty" kształt auta. Produkcja KdF-wagenów ruszyła w 1938 r. To był samochód, na którym oparto po wojnie słynnego "Garbusa".
Idea była następująca: stworzyć samochód, który będzie kosztować niecały tysiąc marek i na który będzie sobie mogła pozwolić każda niemiecka rodzina. Kusząc wizją własnego automobilu, nazistowskie władze zachęcały do odkładania "pięciu marek na tydzień".
Ale warto pamiętać, że Kübelwagen, czyli coś w rodzaju hitlerowskiego wojskowego jeepa, to także wyrób VW. W 1998 r. firma przyznała, że podczas wojny pracowało dla jej potrzeb 15 tys. robotników przymusowych – wielu spośród nich na specjalne żądanie fabryki. Pod koniec wojny blisko 80 proc. robotników Volkswagena stanowili więźniowie!
Nie można też nie wspomnieć w kontekście Volkswagena o roli rzeczonego Ferdinanda Porsche – jednego z najsłynniejszych konstruktorów XX wieku. Przyłożył on też rękę do najważniejszych projektów wojskowych Rzeszy: czołgów Tygrys, bombowca Junkers 88 czy pocisku V-1. "Wielki inżynier" – jak go nazywano na szczytach nazistowskiej władzy – nie zachował czystych rąk.
Allianz: jak ubezpieczyć nazistów
Historia dzisiejszego giganta świata finansów sięga końca XIX w., za to na rządy nazistów przypada jej wybitnie niechlubna karta. Prezes zarządu Allianz, Kurt Schmitt, w latach 1933-35 był ministrem gospodarki Rzeszy. Zresztą spółka już w 1930 r. była w znakomitych kontaktach z NSDAP. Hermann Göring bywał na obiadach z szefami firmy, a Allianz w trudnych dla partii nazistowskiej czasach udzielał jej pożyczek.
Kurt Schmitt m.in. zaoferował nazistom dotację 10 tys. marek na kampanię wyborczą. Oprócz posady w rządzie Hitlera był też honorowym członkiem SS, a kiedy opuścił stanowisko ministerialne, nada wspierał Himmlera (jako szef rady nadzorczej koncernu AEG) regularnymi dotacjami.
Z kolei dyrektor generalny Allianz, także związany z najbliższym otoczeniem Hitlera, odpowiadał za zablokowanie wypłaty świadczeń ubezpieczeniowych na rzecz tych Żydów, którzy ucierpieli podczas Nocy Kryształowej – należne im środki przejęło państwo.
Co zaś było najbardziej haniebne: przedsiębiorstwo ubezpieczało własność i personel nazistowskich obozów koncentracyjnych i obozów śmierci, w tym Auschwitz czy Dachau. Inspektorzy Allianz w celu oceny ryzyka ubezpieczeniowego odwiedzali te obozy – firma nie mogła więc nie wiedzieć, w jakim procederze uczestniczy.
Ford: inspiracja dla Führera
Rok przed wybuchem wojny Henry Ford – wybitny przedsiębiorca samochodowy – został nagrodzony przez Hitlera Orderem Orła Niemieckiego. To było najbardziej prestiżowe odznaczenie, jakie Trzecia Rzesza mogła przyznać cudzoziemcowi. Hitlerowi nie chodziło zapewne tylko o czeki na 100 tys. marek, które Ford miał w zwyczaju wręczać mu na urodziny.
Himmler już w latach 20. uważał Forda za "jednego z najbardziej wartościowych bojowników naszej sprawy", a Hitler i wielu innych czołowych nazistów – za "inspirację". Amerykański magnat samochodowy w latach 20. wydawał tygodnik, na łamach którego przedrukowano m.in. osławione "Protokoły mędrców Syjonu". Sam zaś opublikował cykl antysemickich artykułów "Międzynarodowy Żyd" (autorstwa później się wypierał).
General Electric: interes ponad frontami
Amerykańska korporacja pojawiła się na niemieckim rynku na długo przed wojną, zdobywając znaczne udziały w koncernie elektrotechnicznym AEG oraz oświetleniowym OSRAM. GE, za pomocą mianowanych przez siebie członków zarządów, mogło wywierać znaczny wpływ na zachowania obu koncernów w ich własnym państwie.
Jednym z bardziej skandalicznych przejawów tego wpływu było dotowanie funduszu wyborczego nazistów. Od jesieni 1932 r. do wiosny roku następnego – a więc w okresie decydującym o dojściu Hitlera do absolutnej władzy – na fundusz ów przekazano ponad 2 mln marek. Kilkadziesiąt tysięcy z tej puli przypadło na firmy, w których International General Electric było współwłaścicielem.
Ponadto korporacja została w 1946 r. ukarana przez amerykańskie władze. Powodem była zmowa General Electric z zakładami stalowymi Kruppa – czyli jednym z flagowych przedsiębiorstw nazistowskich Niemiec. Jaki był cel zmowy? Chodziło o reglamentację wolframu, m.in. poprzez ustawianie cen tego surowca, istotnego dla produkcji wojennej. Powojenne grzywny wymierzone w General Electric były jednak symboliczne.
IBM-Dehomag: policzono, podzielono, wymordowano
Naziści od początku swojego panowania uczynili prześladowanie Żydów elementem obowiązującej ideologii. Ale najpierw musieli się dowiedzieć, jak Żydów zidentyfikować i zarejestrować. W oparciu o takie spisy można było najpierw wywłaszczać i pozbawiać stanowisk, a potem: deportować do gett i obozów zagłady.
Komputerów jeszcze nie było – były za to karty perforowane i technologia ich sortowania. Dostarczyło ich Trzeciej Rzeszy nowojorskie IBM – to samo, które po kilkudziesięciu latach miało się stać pierwszoplanowym graczem na rynku komputerów osobistych.
Do III Rzeszy trafiły ponad dwa tysiące maszyn sortujących IBM, a kolejnych kilka tysięcy znalazło się potem w państwach okupowanych. Zarząd IBM był najprawdopodobniej świadomy, do czego się tych technologii używa – zresztą zlecenie od władz Rzeszy miało charakter specjalny, choć początkowo urządzenia miały posłużyć przy pozornie niewinnym spisie ludności. IBM zobowiązało się zresztą do regularnego serwisowania urządzeń i szkolenia personelu, który miał je obsługiwać. Na czele IBM stał wówczas przedsiębiorca bezwzględny i sympatyzujący z nazistami: Thomas J. Watson. Przedstawicielstwem IBM w Niemczech, a niebawem: w całej okupowanej przez hitlerowców Europie, stała się spółka Dehomag, przejęta uprzednio w latach kryzysu.
Zbieranie danych za pomocą kart perforowanych i maszyn sortujących najpierw było pomocne nazistom przy akcji sterylizacji osób upośledzonych, a potem ich eutanazji. Urządzenia i technologie IBM znalazły też swoje miejsce w obozach koncentracyjnych i zagłady. Badaniom związków amerykańskiej korporacji ze zbrodniczymi dokonaniami Hitlera poświęcono książkę: "IBM i Holocaust" (aut. Edwin Black).
BASF i Bayer: dziedzictwo kombinatu zbrodni
Trust IG-Farben, który miał się okryć niesławą w latach II wojny światowej, powstał w połowie lat 20., a w jego skład weszło sześć wielkich firm z branży chemicznej. Nazwy co najmniej dwóch spośród nich: Bayer i BASF – znamy do dziś.
Bez IG-Farben Hitler nie mógłby prowadzić wojny, jaką sobie wymarzył. Przemysłowe imperium dostarczało większości materiałów niezbędnych dla frontu: syntetycznego kauczuku i paliwa, prochu czy materiałów wybuchowych. Miało też patent na cyklon B (produkowany przez firmę Degesch, w której IG-Farben miało ponad 40-procentowe udziały) – a więc środek, którego użyto do masowego mordowania ludzi w komorach gazowych.
Po wojnie szefów IG-Farben oskarżono podczas jednego z procesów norymberskich. Ale od większości zarzutów ich uniewinniono. A wielu spośród nich miało powrócić do biznesu już w realiach gospodarki wolnorynkowej. Za powojennym odrodzeniem BASF jako samodzielnej spółki stał Carl Wurster. W latach wojny należał do nazistowskiej elity przemysłowej, a po niej alianci wprawdzie go sądzili, ale skończyło się na oddaleniu zarzutów.
Z kolei w 1956 r. do rady nadzorczej Bayera został wybrany Fritz ter Meer. Sprawa zakrawała na skandal, bo ter Meer był związany z IG-Farben przez całe 20 lat istnienia koncernu. Podczas wojny brał udział w projektowaniu obozów w Monowicach i Bunie (podobozy Auschwitz), a w Norymberdze skazano go za udział w eksperymentach pseudomedycznych właśnie w Oświęcimiu.
Ter Meer odsiedział ledwie dwa z siedmiu lat. A potem jego haniebna przeszłość nie przeszkadzała, jak się zdaje, wielu innym firmom oprócz Bayera – miał jeszcze zasiadać w co najmniej kilku zarządach.
źródło:: wiadomosci.onet.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz