Polityczna poprawność w Wisconsin kosztuje tamtejsze szkoły i uczelnie dziesiątki tysięcy dolarów, gdyż ze względu na postępowe reformy muszą one przeprowadzić zmiany nazw swoich zespołów sportowych, aby nie były one dla nikogo obraźliwe.
Poza nazwami szkoły muszą też zmienić wygląd lub charakter szkolnych maskotek. W sytuacji, gdyby maskotki lub nazwy okazały się dla kogoś obraźliwe, to urażona osoba ma prawo złożyć na szkołę skargę do władz. Dla przykładu, jedna ze szkół zdążyła już zmienić nazwę swojej drużyny z "Indian" na "Mustangi". Koszt zmiany nazwy i maskotki dla niektórych szkół może wynosić nawet 50 tys. USD.
Politycznie poprawna reforma została przyjęta w stanie Wisconsin w 2010 r.
Źródło: dailycaller.com
Opracował: Jarosław Wójtowicz
piątek, 30 września 2011
# Zimbwabwe łamie 20 praw człowieka dziennie.
Wg niezależnych badań w Zimbabwe łamie się ponad 20 różnych praw człowieka dziennie!
Badanie zostało przeprowadzone przez niezależną grupę badawczą, która monitoruje sytuację w kraju przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi.
Krytyka dotyczy głównie rządów JE Roberta Mugabego, którego oskarża się o przemoc wobec oponentów politycznych i brak toleracji dla ludzi nawet we własnych szeregach partyjnych.
Źródło: news.yahoo.com
Opracował: Daniel Król
# Biedroń startuje z pierwszego miejsca u Palikota.
Działacz Kampanii Przeciw Homofobii Robert Biedroń będzie w wyborach parlamentarnych "jedynką" w Gdyni na liście Ruchu Palikota - poinformował w czwartek Janusz Palikot.
"Cieszymy się, że Robert Biedroń przyjął naszą propozycję, będzie startował z pierwszego miejsca w okręgu Gdynia-Słupsk" - powiedział Palikot na czwartkowej konferencji prasowej.
Palikot pytany, czy szefowa Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Wanda Nowicka również wystartuje z list Ruchu powiedział: "Jest to bardzo prawdopodobne, jednak nie zostały jeszcze zakończone rozmowy".
Lider Ruchu zauważył, że Biedroń zmierzy się w Gdyni m.in. z Leszkiem Millerem, kandydatem SLD. "To będzie pasjonujące starcie partyjnego betonu w osobie Millera i nadziei na nową Polskę, jaką reprezentuje Biedroń" - ocenił.
"Jestem pewien, że Robert Biedroń dostanie się do parlamentu" - dodał.
Palikot zaznaczył, że Biedroń zrobił wiele na rzecz budowania społeczeństwa obywatelskiego w Polsce. "Gdyby nie jego walka i wielu innych osób, parady równości, to dziś Ruch Palikota nie istniałby w tym kształcie" - podkreślił.
"W końcu trafiłem do domu. Do drużyny, której szukałem przez połowę mojego życia" - powiedział Biedroń.
Jak zaznaczył, Janusz Palikot przekonał go do startowania z list Ruchu. "W przeciwieństwie do SLD nie oszukał mnie. Mogę z nim rozmawiać na zasadach fair play" - mówił.
"Połowę swojego życia przeznaczyłem na zmianę SLD. Moja misja nie udała się. Nie wygrała tam twarz tolerancyjnej partii, ale twarz posła Marka Wikińskiego. Homofobiczna gęba, która w sposób naturalny po moim odejściu została pokazana społeczeństwu polskiemu" - mówił Biedroń.
Niedawno Wikiński - komentując decyzję Biedronia o rezygnacji z kandydowania z list Sojuszu - powiedział: "Jestem tak taktowny wobec pana Roberta Biedronia, że aż się obawiam, żebym nie stał się obiektem adoracji z jego strony". Później wiceszefowa SLD Katarzyna Piekarska poinformowała, że Wikiński przeprosił za te słowa Biedronia.
Biedroń uważa, że Ruch niesie Polsce nadzieję na zmianę. "Osoby, które startują z tych list to przede wszystkim ludzie związani z budową społeczeństwa obywatelskiego. Ruch to nie jest aparat partyjny tak jak w SLD, PO, czy PiS" - podkreślił.
"Wierzę, że Januszowi Palikotowi, mnie oraz ludziom, którzy uwierzyli w ten projekt, dziewiątego października uda się wejść do Sejmu i zmienić Polskę" - dodał.
Biedroń przypiął w czasie konferencji prasowej emblemat Ruchu Palikota. "Mam nadzieję, że w całej Polsce takich znaczków będzie 38 mln" - dodał.
Działacz Kampanii zaapelował do wszystkich ruchów społecznych, które "nie mogą znaleźć się na obecnej scenie politycznej" o przyłączenie do Ruchu Palikota.
Biedroń skomentował także powołanie na pełnomocnika sztabu SLD ds. równości Krystiana Legierskiego. "Ubolewam nad tym, że Krystian Legierski dał się skusić, bo to jest projekt przegrany. To jest niestety próba zatuszowania w Sojuszu mojej sprawy" - podkreślił.
W ubiegłym tygodniu Biedroń zrezygnował ze startu w wyborach parlamentarnych z list SLD. Deklarował, że jego decyzja o niekandydowaniu z list wyborczych Sojuszu została "podyktowana sposobem i wynikiem układania list wyborczych przez to ugrupowanie". Biedroń podkreślił, że SLD zaproponowało mu startowanie "z dalszych miejsc na liście, w nieznanych mu okręgach wyborczych".
Palikot pytany, czy szefowa Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Wanda Nowicka również wystartuje z list Ruchu powiedział: "Jest to bardzo prawdopodobne, jednak nie zostały jeszcze zakończone rozmowy".
Lider Ruchu zauważył, że Biedroń zmierzy się w Gdyni m.in. z Leszkiem Millerem, kandydatem SLD. "To będzie pasjonujące starcie partyjnego betonu w osobie Millera i nadziei na nową Polskę, jaką reprezentuje Biedroń" - ocenił.
"Jestem pewien, że Robert Biedroń dostanie się do parlamentu" - dodał.
Palikot zaznaczył, że Biedroń zrobił wiele na rzecz budowania społeczeństwa obywatelskiego w Polsce. "Gdyby nie jego walka i wielu innych osób, parady równości, to dziś Ruch Palikota nie istniałby w tym kształcie" - podkreślił.
"W końcu trafiłem do domu. Do drużyny, której szukałem przez połowę mojego życia" - powiedział Biedroń.
Jak zaznaczył, Janusz Palikot przekonał go do startowania z list Ruchu. "W przeciwieństwie do SLD nie oszukał mnie. Mogę z nim rozmawiać na zasadach fair play" - mówił.
"Połowę swojego życia przeznaczyłem na zmianę SLD. Moja misja nie udała się. Nie wygrała tam twarz tolerancyjnej partii, ale twarz posła Marka Wikińskiego. Homofobiczna gęba, która w sposób naturalny po moim odejściu została pokazana społeczeństwu polskiemu" - mówił Biedroń.
Niedawno Wikiński - komentując decyzję Biedronia o rezygnacji z kandydowania z list Sojuszu - powiedział: "Jestem tak taktowny wobec pana Roberta Biedronia, że aż się obawiam, żebym nie stał się obiektem adoracji z jego strony". Później wiceszefowa SLD Katarzyna Piekarska poinformowała, że Wikiński przeprosił za te słowa Biedronia.
Biedroń uważa, że Ruch niesie Polsce nadzieję na zmianę. "Osoby, które startują z tych list to przede wszystkim ludzie związani z budową społeczeństwa obywatelskiego. Ruch to nie jest aparat partyjny tak jak w SLD, PO, czy PiS" - podkreślił.
"Wierzę, że Januszowi Palikotowi, mnie oraz ludziom, którzy uwierzyli w ten projekt, dziewiątego października uda się wejść do Sejmu i zmienić Polskę" - dodał.
Biedroń przypiął w czasie konferencji prasowej emblemat Ruchu Palikota. "Mam nadzieję, że w całej Polsce takich znaczków będzie 38 mln" - dodał.
Działacz Kampanii zaapelował do wszystkich ruchów społecznych, które "nie mogą znaleźć się na obecnej scenie politycznej" o przyłączenie do Ruchu Palikota.
Biedroń skomentował także powołanie na pełnomocnika sztabu SLD ds. równości Krystiana Legierskiego. "Ubolewam nad tym, że Krystian Legierski dał się skusić, bo to jest projekt przegrany. To jest niestety próba zatuszowania w Sojuszu mojej sprawy" - podkreślił.
W ubiegłym tygodniu Biedroń zrezygnował ze startu w wyborach parlamentarnych z list SLD. Deklarował, że jego decyzja o niekandydowaniu z list wyborczych Sojuszu została "podyktowana sposobem i wynikiem układania list wyborczych przez to ugrupowanie". Biedroń podkreślił, że SLD zaproponowało mu startowanie "z dalszych miejsc na liście, w nieznanych mu okręgach wyborczych".
Źródło: PAP
źródło: dziennik.pl
# Instrukcje wyborcze dla wyborców Nowej Prawicy.
Jak zagłosować na Nową Prawicę będąc z okręgu, gdzie nie ma zarejestrowanej listy? Są dwie możliwości:
1) Należy udać się do urzędu gminy bądź miasta w miejscu zameldowania i złożyć do 7 października wniosek o zaświadczenie o prawie do głosowania w miejscu pobytu w dniu wyborów. Wniosek może zostać złożony pisemnie, telefaksem oraz w formie elektronicznej. Zaświadczenie może ktoś za nas odebrać jeśli ma pisemne upoważnienie, w którym wskazano nasze imię (imiona) i nazwisko, numer PESEL oraz dane osoby upoważnionej. Z zaświadczeniem podjeżdżamy w dniu wyborów na teren okręgu, gdzie Nowa Prawica ma zarejestrowaną listę. Znajdujemy komisję wyborczą (adresy można znaleźć wchodząc w podany niżej wykaz; wybierając okręg a potem na mapie kolejno powiat i gminę), legitymujemy się, zostajemy dopisani do spisu i zostawiamy zaświadczenie. Oddajemy głos.
UWAGA: Utrata zaświadczenia oznacza brak możliwości wzięcia udziału w wyborach.
2) Jeżeli na co dzień przebywa się w okręgu, gdzie Nowa Prawica ma zarejestrowaną listę, ale jest się zameldowanym na terenie innego okręgu, to w terminie do 4 października można złożyć w miejscu zamieszkania pisemny wniosek w urzędzie gminy bądź miasta o dopisanie do spisu wyborców. W dniu wyborów będziemy figurowali w spisie we właściwej nam ze względu na adres zamieszkania komisji.
# Głosy muzyków na temat polityków.
mrszybkilogin: gdyby pan premier raczył wypowiedzieć się,miał swoje argumenty to bym tego nie obcinał-wysłuchiwać że w innych krajach europy jest gorzej nie ma sensu -jednym słowem DONALD NIE ROBI POLITYKI -ROBI UNIKI.
O.S.T.R. na koncercie:
Pan Loska:
http://samodzielniemyslacy.blogspot.com/2011/06/o-perfidnej-i-obrzydliwej-medialnej.html
O.S.T.R. na koncercie:
Pan Loska:
http://samodzielniemyslacy.blogspot.com/2011/06/o-perfidnej-i-obrzydliwej-medialnej.html
# Giertych chce głosować na NP ,oficer SB atakuje.
P. Roman Giertych, były wicepremier i minister edukacji, powiedział w TVN 24, że ma dylemat, na kogo zagłosować w zbliżających się wyborach. Rozważa zagłosowanie na partię p. Janusza Korwin-Mikkego.
- Zastanawiam się między PJN, p. Korwin-Mikkem, którego skrzywdzono, mimo że nigdy na niego nie głosowałem tak do końca - ostatni raz w 1993 r. - powiedział p. Giertych w programie "Kropka nad i".
Prowadząca program p. Monika Olejnik usłyszawszy to, gwałtownie naskoczyła na byłego wicepremiera.
- Czyli opowiada się Pan za karą chłosty, za tym, aby odebrać kobietom prawa wyborcze, za tym, żeby dzieci były bite - żeby to zależało od rodziców, czy mają być bite czy nie... - wyliczała p.Olejnik.
Pod tym naporem, p. Giertych podniósł ręce do góry i powiedział, że poddaje się.
Źródło: tvn24.pl
Opracował: G.K.
================
Wszystko co wymieniła stokrotka to prywatne poglądy JKM'a które nijak mają się do programu partii. Ale Pan Giertych łatwo dał się podejść.
Jako ciekawostkę mogę podać -nie wnikając w szczegóły mojej korespondencji- iż Pan Krzysztof Bosak poinformował mnie ,że jego poglądy są zbieżne z moimi ,ale ich nie szufladkuje jako Narodowy Liberalizm (ja w zasadzie również). Nie podjął jeszcze decyzji o powrocie do polityki ,ale na pewno wiem jedno. Moje przeczucie co do niego mnie nie zawiodło i on będzie jeszcze naszym głosem w parlamencie.
- Zastanawiam się między PJN, p. Korwin-Mikkem, którego skrzywdzono, mimo że nigdy na niego nie głosowałem tak do końca - ostatni raz w 1993 r. - powiedział p. Giertych w programie "Kropka nad i".
Prowadząca program p. Monika Olejnik usłyszawszy to, gwałtownie naskoczyła na byłego wicepremiera.
- Czyli opowiada się Pan za karą chłosty, za tym, aby odebrać kobietom prawa wyborcze, za tym, żeby dzieci były bite - żeby to zależało od rodziców, czy mają być bite czy nie... - wyliczała p.Olejnik.
Pod tym naporem, p. Giertych podniósł ręce do góry i powiedział, że poddaje się.
Źródło: tvn24.pl
Opracował: G.K.
================
Wszystko co wymieniła stokrotka to prywatne poglądy JKM'a które nijak mają się do programu partii. Ale Pan Giertych łatwo dał się podejść.
Jako ciekawostkę mogę podać -nie wnikając w szczegóły mojej korespondencji- iż Pan Krzysztof Bosak poinformował mnie ,że jego poglądy są zbieżne z moimi ,ale ich nie szufladkuje jako Narodowy Liberalizm (ja w zasadzie również). Nie podjął jeszcze decyzji o powrocie do polityki ,ale na pewno wiem jedno. Moje przeczucie co do niego mnie nie zawiodło i on będzie jeszcze naszym głosem w parlamencie.
# Lepiej dla nich jak zamkniemy ich w więzieniach.
Na 10-15% głosów w wyborach liczy szef Nowej Prawicy. P. Janusz Korwin-Mikke twierdzi, że niebawem czeka nas poważny kryzys.
- Będziemy mieli 10-15 proc. Będzie bardzo mała frekwencja, co jest dla nas bardzo korzystne. Teraz będziemy pokazywać spoty wyborcze, których wcześniej nie było. Mamy też niespodzianki, których nie chciałbym jeszcze teraz ujawniać - powiedział w wywiadzie dla portalu Fronda.pl prawicowy polityk. - Będzie wielki kryzys, najdalej na jesieni przyszłego roku i dla tych ludzi byłoby dobrze, gdybyśmy ich pozamykali w więzieniach, bo inaczej ludzie rozszarpaliby ich na ulicach - powiedział o rządzących Polską politykach.
Źródło: fronda.pl
Opracował: TP
# 6% Polaków chce JKM jako premiera!
"Fakty" TVN podały, że z najnowszego sondażu wynika, że już 6% Polaków chciałoby, aby p. Janusz Korwin-Mikke stanął na czele nowego rządu.
Z sondażu wynika, że p. Korwin-Mikke wyprzedził takie tuzy polskiej polityki, jak pp. Pawlak z PSL (5%), czy Kowal z PJN (2%). Na fotelu premiera wciąż najchętniej Polacy widzieliby JE Donalda Tuska (29%) i WCz. Jarosława Kaczyńskiego (20%). WCz. Grzegorza Napieralskiego widziałoby na czele rządu 11% Polaków, a p. Janusza Palikota - 7%.
Źródło: Fakty TVN
Opracował: G.K.
================
Wczoraj przypadkiem zobaczyłem jakiś sondaż w tvn i podali w nim Nową Prawicę. Zakładam ,że chcą podbudować wizerunek stacji który był mocno nadszarpnięty po coraz bezwstydniejszych zachowaniach groźbach i cenzurze.
Dlaczego mieli by to robić? Cóż kto wie ,może dostali cynk od "jakichś" służb ,że NP nie wejdzie do sejmu? Wygrywa ten kto liczy głosy ,a Układ walczy teraz o życie.
Z sondażu wynika, że p. Korwin-Mikke wyprzedził takie tuzy polskiej polityki, jak pp. Pawlak z PSL (5%), czy Kowal z PJN (2%). Na fotelu premiera wciąż najchętniej Polacy widzieliby JE Donalda Tuska (29%) i WCz. Jarosława Kaczyńskiego (20%). WCz. Grzegorza Napieralskiego widziałoby na czele rządu 11% Polaków, a p. Janusza Palikota - 7%.
Źródło: Fakty TVN
Opracował: G.K.
================
Wczoraj przypadkiem zobaczyłem jakiś sondaż w tvn i podali w nim Nową Prawicę. Zakładam ,że chcą podbudować wizerunek stacji który był mocno nadszarpnięty po coraz bezwstydniejszych zachowaniach groźbach i cenzurze.
Dlaczego mieli by to robić? Cóż kto wie ,może dostali cynk od "jakichś" służb ,że NP nie wejdzie do sejmu? Wygrywa ten kto liczy głosy ,a Układ walczy teraz o życie.
# Żyd pobił protestujących przeciwko wojnie. Ofiary zatrzymane ,sprawca nieznany.
Materiał stary ,ale warto go wrzucić i zostawić bez komentarza.
czwartek, 29 września 2011
# Droga Tuska do faszyzmu.
Najpierw proszę się zainteresować tym:
http://wybory.gazeta.pl/wyboryparlamentarne/0,119609.html
i przejrzeć to:
http://wybory.gazeta.pl/wyboryparlamentarne/1,118273,10274837,_INFOGRAFIKA__Wszystko_o_Kongresie_Nowej_Prawicy.html
bardzo fajne, moim zdaniem!
=====
http://wybory.gazeta.pl/wyboryparlamentarne/0,119609.html
i przejrzeć to:
http://wybory.gazeta.pl/wyboryparlamentarne/1,118273,10274837,_INFOGRAFIKA__Wszystko_o_Kongresie_Nowej_Prawicy.html
bardzo fajne, moim zdaniem!
=====
Przechodze do rzeczy. Czym jest faszyzm?
Ludzie nie rozumieją, czym jest faszyzm. Wydaje in się, na przykład, że faszysta to anty-semita. A niby dlaczego? Są faszyści filo-semici – także: faszyści-Żydzi.
„Faszyzm = socjalizm + punktualne pociągi”.
Faszyzm – to Mussolini. Od biedy: Piłsudski i Salazar. Natomiast Franco i Pétain to Prawica – zaś Hitler to narodowy socjalista.
Piłsudski zaczął jako socjalista – skończył jako umiarkowany faszysta. To typowa droga: po zdobyciu władzy socjaliści szybko mądrzeją. Podobnie po ślubie przechodzi wiara w równouprawnienie kobiet – na przykład.
Tak nawiasem: używający zwrotu „równouprawnienie kobiet” utrwalają nierówność płci. Gdyby wierzyli w równość płci, co drugi raz mówiliby „równouprawnienie mężczyzn”.
JE Donald Tusk to przykład odwrotny: zaczynał jako autentyczny i szczery liberał. No: z drobną skazą: latał pomagać strajkującym robotnikom.
Proces odchodzenia p.Donalda Tuska od liberalizmu zaczął się natychmiast po wejściu do Sejmu. Pierwsza ustawa zaproponowana przez Kongres Liberalno-Demokratyczny była ustawa o przymusie zapinania pasaów w samochodach!!!
Dalej już poszło. Dokonania PO w tej kadencji są nastepuujące:
podwyzki podatków
walka z kibicami
walka z dopalaczami
walka z rodzicami usiłującymi wychowywac swoje dzieci.
walka z pedofilami
Czym się ci ludzie róznia od PiSu?
P.Donald Tusk niewątpliwie jest faszysta. Powstaje pytanie: dlaczegop daweniej socjalisci szli nieco w prawo – obecnie po zdobyciu władzy przywódcy ida w lewo?
Moim zdaniem odpowiedź jest prosta: z powodu nadmiaru!
Dawniej ludzie głodowali, więc po wprowadzeniu socjalizmu zmarliby z głodu. Dziś mamy nadmiar wszystkiego – i celem rządzacych jest marnotrawienie dóbr, by wszyscy „mieli pracę”.
"Byt określa świadomość"?
Ciekawym testem dla PO byłoby, gdyby wyniki w Polsce były takie, jak w głosowaniu wśród młodzieży:
PO mogłaby zawszec sojusz z Ruchem Janusza Palikota i SLD - albo z Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikkego i PJN.
Ciekawe: co by wybrała?
autor: JKM
źródło: korwin-mikke.pl
# UE chce wejść nam do samochodów.
Jak podaje "Puls Biznesu", unioposłowie w przyjętej rezolucji PE proponują obowiązkowe blokady antyalkoholowe w nowych autach, ograniczenie prędkości do 30 km/h na terenie zabudowanym oraz zakaz urządzeń ostrzegających o kontrolach drogowych, np. w GPS-ach.
"PB" pisze, że unioposłowie chcą, by władze państwowe dołożyły więcej starań, aby znacznie zmniejszyć liczbę ofiar wypadków drogowych. Dlatego w przyjętej rezolucji europosłowie wezwali do radykalnych działań, i to na szczeblu europejskim, żeby kierowców obowiązywały takie same zasady niezależnie od dróg, po których będą jeździć. Rezolucja liczy aż 103 zalecenia i przewiduje przede wszystkim zaostrzenie przepisów mających na celu zwalczanie problemu jazdy po alkoholu lub z nadmierną prędkością.
Unioposłowie proponują m.in., żeby w każdym nowym samochodzie instalowano tzw. blokady antyalkoholowe, czyli urządzenia automatycznie wykrywające podwyższoną zawartość alkoholu w wydychanym przez kierowcę powietrzu i np. blokujące zapłon. Chcą też zakazać produkcji, importu oraz handlu systemami ostrzegającymi kierowców o kontrolach drogowych.
Źródło: pb.pl
Opracował: G.K.
==========================
użytkownik flipper:
"sprzedadzą kolejny gadżet do samochodu, który produkuje jedna firma w Europie. Ktoś się obłowi na tym przepisie... a pijacy po prostu poproszą trzeźwego pasażera o dmuchnięcie do automatu, aby ruszył samochód.
Ograniczenie prędkości do 30 km/h też sprawi, że chyba wrócą dyliżanse na drogi - koń szybciej nas w mieście dowiezie do celu, niż spalinowa taxi. O to im chodzi, o cofanie się w rozwoju do XVIII wieku."
"PB" pisze, że unioposłowie chcą, by władze państwowe dołożyły więcej starań, aby znacznie zmniejszyć liczbę ofiar wypadków drogowych. Dlatego w przyjętej rezolucji europosłowie wezwali do radykalnych działań, i to na szczeblu europejskim, żeby kierowców obowiązywały takie same zasady niezależnie od dróg, po których będą jeździć. Rezolucja liczy aż 103 zalecenia i przewiduje przede wszystkim zaostrzenie przepisów mających na celu zwalczanie problemu jazdy po alkoholu lub z nadmierną prędkością.
Unioposłowie proponują m.in., żeby w każdym nowym samochodzie instalowano tzw. blokady antyalkoholowe, czyli urządzenia automatycznie wykrywające podwyższoną zawartość alkoholu w wydychanym przez kierowcę powietrzu i np. blokujące zapłon. Chcą też zakazać produkcji, importu oraz handlu systemami ostrzegającymi kierowców o kontrolach drogowych.
Źródło: pb.pl
Opracował: G.K.
==========================
użytkownik flipper:
"sprzedadzą kolejny gadżet do samochodu, który produkuje jedna firma w Europie. Ktoś się obłowi na tym przepisie... a pijacy po prostu poproszą trzeźwego pasażera o dmuchnięcie do automatu, aby ruszył samochód.
Ograniczenie prędkości do 30 km/h też sprawi, że chyba wrócą dyliżanse na drogi - koń szybciej nas w mieście dowiezie do celu, niż spalinowa taxi. O to im chodzi, o cofanie się w rozwoju do XVIII wieku."
środa, 28 września 2011
# Facebook przechowuje nawet te dane, które usuniesz...
...jak łatwo się domyślić, nie chodzi o to, by zapewnić użytkownikom większą wygodę podczas korzystania z serwisu.
Na łamach Forbesa Kashmir Hill zauważyła, że w przypadku popularnych usług internetowych trzeba być szczególnie uważnym w związku z tym, jakie informacje tam publikujemy. Okazuje się, że usuwanie informacji z Facebooka w rzeczywistości bliższe jest ich ukrywaniu.Społecznościowy gigant przechowuje całą gamę różnych danych związanych z każdym kontem. Co więcej, często dotyczą one rzeczy, o których użytkownik wcale nie wie. Na podstawie informacji, które witryna Marka Zuckerberga udostępnia organom ścigania, można wywnioskować, że zapisywane jest niemal wszystko.
Hill zauważa, że przechowywana jest m.in. lista osób, które nas "szturchały", a także informacje o internautach, których usunęliśmy ze znajomych. Facebook zapisuje również listę wszystkich wydarzeń, na które zostaliśmy zaproszeni wraz informacją o tym, jak na nie odpowiedzieliśmy. Witryna utrwala też informacje o wszystkich urządzeniach, z jakich logowaliśmy się na nasze konto, oraz o tym, czy inne osoby także wykorzystują je do przeglądania Facebooka.Społecznościowy gigant zapisuje oczywiście również wszystkie prywatne wiadomości, jakie prześlemy oraz historię czatów. Użytkownicy podkreślają, że dane dostarczone przez Facebooka zawierały nawet te informacje, które usunęli z witryny.
Według witryny "Europe v. Facebook" przygotowanie pełnego raportu o danym internaucie zajmuje pracownikom Facebooka aż 30 dni. O tym, jak wiele informacji przechowuje witryna, z pewnością dobitnie świadczy fakt, że jedno z opublikowanych zestawień ma aż 880 stron. źródło: di.com.pl
==========================
Jeżeli ktoś chciałby usunąć Facebooka by nie poszerzać sobie teczki ,to
oto sposób:
Uwaga! Pamiętaj, że mój sposób na usuwanie konta likwiduje je całkowicie! Stracisz dostęp do wszystkich swoich danych, zdjęć, znajomych, lubianych stron, archiwum wiadomości i innych informacji. Ponadto nawet po całkowitym usunięciu konta, twoje dane zostaną na serwerach Facebooka.
Jeśli jeszcze nie wiesz jak usunąć konto Facebooka, ten poradnik jest dla Ciebie:
- Wyloguj się ze wszystkich miejsc, w których korzystasz z Facebooka (telefon, różne przeglądarki, różne komputery) poza jednym.
- Wejdź na stronę https://ssl.facebook.com/help/contact.php?show_form=delete_account
- Potwierdź chęć usunięcia konta klikając
Wyślij
- Potwierdź ponownie, że chcesz usunąć konto Facebooka podając swoje hasło, przepisując kod z obrazka i klikając
OK
- Odczekaj co najmniej 14 dni i w tym czasie nie loguj się na konto FB.
- Po ponad 14 dniach (dla bezpieczeństwa może być np. 20) spróbuj się zalogować.
- Jeśli twoje konto zostało usunięte, zobaczysz taki komunikat:
źródło: like-a-geek.jogger.pl
# Czeka nas paraliż uczelni wyższych z powodu nowego prawa UE?
Miało być lepiej, wyszło jak zawsze. Od 1 października uczelnie miały podpisywać ze studentami umowy określające warunki kształcenia - przypomina wyborcza.biz. Szkopuł w tym, że magnificencje nie chcą podpisywać z żakami żadnych umów. Powód? Według rektorów nowe przepisy są nieprecyzyjne - podkreśla serwis.
Przypomnijmy, że w myśl znowelizowanej ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym od 1 października umowy muszą być podpisywane ze wszystkimi studentami, bez względu na tryb i kierunek studiów. Dzięki nim żacy mają czuć się bezpieczniej. Tymczasem guzik się zmieni.
"Jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy wszyscy studenci podpiszą ją w październiku. Może być tak, że będziemy ją zawierać ze studentem, kiedy znajdzie się w tarapatach, czyli będzie musiał np. powtarzać przedmiot" - mówi serwisowi wyborcza.biz Katarzyna Pilitowska, rzecznik UJ. Krakowska Akademia Górniczo-Hutnicza także do podpisywania umów z żakami się nie kwapi zaś poznański Uniwersytet Adama Mickiewicza jest święcie przekonany, że umowy mają być sporządzane dopiero od stycznia 2012 roku.
Trochę inaczej jest na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Tam umowy podpisuje się już od sześciu lat ale tylko ze studentami dziennymi i tylko wtedy, kiedy ci muszą za coś uczelni zapłacić.
Co na uczelniane kombinacje odpowiada Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego? Rzecznik resortu Bartosz Loba nie pozostawia żadnych złudzeń - umowy mają być podpisywane od października. I basta.
Ministerstwo swoje a uczelnie swoje. Szef Fundacji Rektorów Polskich prof. Jerzy Woźnicki wie na pewno, że przepisy nie nakazują szkołom wyższym podpisywania rzeczonych umów już w październiku.
Najgorsze jest to, że znowu ucierpią studenci, których bez umów będzie można dalej bezkarnie doić. Bez znieczulenia.
źródło: http://www.uniface.pl/Tak-sie-roluje-studentow-a2222
Przypomnijmy, że w myśl znowelizowanej ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym od 1 października umowy muszą być podpisywane ze wszystkimi studentami, bez względu na tryb i kierunek studiów. Dzięki nim żacy mają czuć się bezpieczniej. Tymczasem guzik się zmieni.
"Jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy wszyscy studenci podpiszą ją w październiku. Może być tak, że będziemy ją zawierać ze studentem, kiedy znajdzie się w tarapatach, czyli będzie musiał np. powtarzać przedmiot" - mówi serwisowi wyborcza.biz Katarzyna Pilitowska, rzecznik UJ. Krakowska Akademia Górniczo-Hutnicza także do podpisywania umów z żakami się nie kwapi zaś poznański Uniwersytet Adama Mickiewicza jest święcie przekonany, że umowy mają być sporządzane dopiero od stycznia 2012 roku.
Trochę inaczej jest na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Tam umowy podpisuje się już od sześciu lat ale tylko ze studentami dziennymi i tylko wtedy, kiedy ci muszą za coś uczelni zapłacić.
Co na uczelniane kombinacje odpowiada Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego? Rzecznik resortu Bartosz Loba nie pozostawia żadnych złudzeń - umowy mają być podpisywane od października. I basta.
Ministerstwo swoje a uczelnie swoje. Szef Fundacji Rektorów Polskich prof. Jerzy Woźnicki wie na pewno, że przepisy nie nakazują szkołom wyższym podpisywania rzeczonych umów już w październiku.
Najgorsze jest to, że znowu ucierpią studenci, których bez umów będzie można dalej bezkarnie doić. Bez znieczulenia.
źródło: http://www.uniface.pl/Tak-sie-roluje-studentow-a2222
# Kulisy PO -czyli książka wywiad z Palikotem.
Palikot w wywiadzie rzece przyznaje, że polityka rządu Tuska była wielkim kłamstwem obliczonym na pogrążenie przeciwników. Ujawnia także zaangażowanie znanych dziennikarzy po stronie Platformy – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"
Trochę głupio mi reklamować osobnika ze świńskim ryjem i gumowym penisem, ale książkę wywiad z Januszem Palikotem zatytułowaną "Kulisy Platformy" warto przeczytać. Oczywiście nie dlatego, że – jak czytamy na okładce – "ujawnia tajemnice platformy rządu i parlamentu". Akurat o tych sprawach Palikot nic nowego nie mówi, zwłaszcza dla kogoś, kto obserwuje politykę.Potwierdza natomiast sprawy, które nie mogły przecisnąć się przez medialną propagandę i interpretacje, które – pomimo że narzucały się same – z tego samego powodu pozostawały poza głównym przekazem. Ciekawe fakty prezentuje, nie zdając sobie z tego sprawy, mimochodem, a najzabawniejsze rzeczy mówi o sobie.
Raz jeszcze pokazuje, że oficjalna wersja rzeczywistości serwowana nam przez PO i ośrodki opiniotwórcze, w tym media, od lat sześciu jest w całości skłamana i odwrócona o 180 stopni. Palikot zaświadcza, że to Donald Tusk zablokował koalicję PO – PiS, a czarna wizja terroru rządów Kaczyńskiego spreparowana została w gabinetach marketingowców przy współpracy realnie pełniących tę samą funkcję tzw. dziennikarzy.
Pokazuje, że polityka rządu PO Tuska była jednym wielkim kłamstwem i ściemą obliczoną na pogrążenie przeciwników, a więc PiS i prezydenta Kaczyńskiego, oraz czarowanie wyborców, do której to roli zostali zredukowani obywatele III RP. Przy tej okazji pojawiają się smaczne opowieści, jak choćby ta o przygotowaniu Beaty Sawickiej do roli płaczącej ofiary CBA.
Na mafijnym dworze
Swoją drogą tzw. komisja naciskowa stwierdziła jednoznacznie kłamstwo rozpowszechnionej przez media wersji nakłaniania do przestępstwa i uwiedzenia posłanki PO przez agenta Tomka. Stwierdziła również, że działania CBA w aferze gruntowej były uzasadnione i mieściły się w granicach prawa. Co ważne, autorzy poprawek, którzy trzymają się wersji nieprawnych nacisków ze strony rządu Kaczyńskiego, w tych konkretnych sprawach zgadzają się z ustaleniami przewodniczącego Andrzeja Czumy. I co? I nic.Czy media, które latami powtarzały wszystkie kłamstwa w tej sprawie, choćby zająknęły się na ten temat? Czy TVN, który spijał łzy Sawickiej, i "Wyborcza", która jeszcze niedawno robiła z agenta CBA uwodziciela, już nie mówię, żeby przeprosiły, ale choćby zrewidowały dotychczasowy przekaz? Skądże.
W tym samym czasie co wywiad Palikota ukazała się ciekawa książka moich redakcyjnych kolegów Michała Majewskiego i Pawła Reszki "Daleko od miłości". Obejmuje mniej więcej ten sam okres czasu, a opis rzeczywistości w obu pozycjach się pokrywa. Dziennikarze "Rzeczpospolitej" odwołują się do większej liczby świadectw, ich opinie są siłą rzeczy bardziej stonowane, ale ogólny obraz pozostaje ten sam.
Rządzą nami ludzie, dla których władza jest samoistną wartością, i nawet nie przychodzi im do głowy, że można by ją obrócić na zbiorowy pożytek. Przypuszczalnie nie rozumieją takich kategorii, jak racja stanu czy dobro wspólne i uznają je za ściemę dla frajerów. Sprowadzeni do walki politycznej rozumują wyłącznie w kategoriach: kto kogo.
Wspomniane książki, zwłaszcza Palikot, odsłaniają specyficzny, patologiczny rys obecnie rządzących. Stosunki na szczytach PO przypominają trochę układy na dworze absolutnego władcy, a trochę w mafijnej grupie. Intrygi dworaków i podstępy w celu wykoszenia konkurentów stanowią cel główny i wypełniają czas. Na nic innego już go nie starcza. A nad wszystkim unosi się postać Tuska, który korzysta z władzy, upokarzając podwładnych i bawiąc się nimi.
Media z władzą
Odpowiedź na pytanie: dlaczego obraz tych zjawisk nie przecisnął się do świadomości społecznej, uzyskujemy również w wywiadzie Palikota, który en passant maluje obraz relacji mediów z władzą.Z jednej strony łatwość manipulacji mediami (jako przykład wyjątkowej podatności wskazuje Palikot Konrada Piaseckiego z TVN), z drugiej bezpośrednie relacje celebrytów dziennikarskiego światka z władzą PO.
Palikot w wywiadzie rzece przyznaje, że polityka rządu Tuska była wielkim kłamstwem obliczonym na pogrążenie przeciwników. Ujawnia także zaangażowanie znanych dziennikarzy po stronie Platformy – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"
Oto Jacek Żakowski wydzwania do władz PO, że prace nad nową ustawą o mediach idą nie po jego myśli. Oto Monika Olejnik namawia Janusza Palikota, aby Komorowski zmienił garnitury w kampanii prezydenckiej. Oto Tomasz Machała z Polsatu bezpośrednio po katastrofie smoleńskiej relacjonuje Palikotowi nastroje w środowisku dziennikarskim. Oto Andrzej Morozowski przez godzinę daje mu możliwość "opowiedzenia jego historii".I najważniejsze. Palikot relacjonuje, jak po katastrofie zorganizowała się grupa dziennikarzy – przede wszystkim Jacek Żakowski, Tomasz Lis i Andrzej Morozowski – w jego obronie, ale również generalnie, aby rozliczenia (jak pisze: "egzekucje") "nie poszły za daleko". Wspomina też, że medialnymi ulubieńcami Tuska są Jarosław Kuźniar z TVN i Janina Paradowska z "Polityki".
Reporterka jako stojak
Z wypowiedzi cynicznego oszusta, jakim jest Palikot, wyciągnąć można również prawdę. Ujawnia się ona dzięki jego specyficznej naiwności, czyli głupocie nihilisty. Na przykład dziennikarzom, o których mowa, z pewnością nie chce on zaszkodzić i po prostu nie zdaje sobie sprawy z niewłaściwości ich zachowania.Nie zdaje sobie sprawy, że ujawniając "kulisy Platformy", odsłania także swoją w niej niechlubną rolę. Z jego własnych wypowiedzi wynika, że był chłopcem na posyłki i gościem od brudnej roboty, którego bez ceregieli wykopano, gdy przestał być potrzebny. Swoim wywiadem, nie zdając sobie z tego sprawy, najbardziej kompromituje siebie.
Na pytanie reporterki, która w wywiadzie służy raczej jako stojak do mikrofonu, co po katastrofie smoleńskiej dawało mu nadzieję, odpowiada: "Wiara w siebie, w prawdę, ale także w marketing, w PR". Jak ma się wiara w prawdę do wiary w PR, typ z dyplomem filozofii się już nie zastanawia.
W pewnym sensie jego opowieść przywodzi na myśl techniki narracyjne współczesnej prozy, zwłaszcza Vladimira Nabokova. Częstym ich motywem jest – u autora "Bladego ognia" to element stały – swoista gra z czytelnikiem, którą stanowi ułomny narrator.
Z różnych powodów nie rozumie on świata, który opowiada, przedstawia go w wersji skrzywionej i czytelnik musi dopiero z niektórych znaków rekonstruować jego autentyczny kształt.
W wypadku wywiadu z Palikotem tym ułomnym narratorem jest on sam, gdyż z powodu ograniczenia nie rozumie wymowy rzeczy, o których opowiada. Przedstawia się jako arbiter elegancji i smaku, intelektualny mentor czołówki PO, błyskotliwy analityk i obserwator, autor wszystkich sukcesów partii, a nie widzi, że fakty, które przedstawia, kompromitują ten wizerunek i ośmieszają go. Ten, któremu wydaje się, że pociąga za sznurki ostatecznie, okazuje się żałosnym pajacem.
Fakt, że może być on guru dla sporej grupy elity III RP, najlepiej odsłania jej jakość.
Autor:Bronisław Wildstein
źródło: rp.pl
# Żydzi - naród wymyślony.
Od wielu lat żadna książka tak silnie nie wstrząsnęła światem żydowskim jak „Wymyślenie żydowskiego narodu” Szlomo Sanda, profesora historii z prestiżowego Uniwersytetu Telawiwskiego. Izraelski naukowiec o polskich korzeniach przez jednych został określony jako wariat i antysemita, który kala własne gniazdo. Inni uważają go za wizjonera, który nie bał się wystąpić przeciwko największemu żydowskiemu tabu i złamać zmowę milczenia. Jak wskazuje tytuł książki, profesor Sand uważa, że… naród żydowski został wymyślony. W Izraelu jego naukowa rozprawa spotkała się z wielkim zainteresowaniem czytelników i – rzecz niemal bez precedensu dla prac naukowych – trafiła na listę bestsellerów, na której znajdowała się nieprzerwanie przez 19 tygodni. Podobny sukces odniosła we Francji, gdzie zdobyła prestiżową nagrodę Prix Aujourd’hui.
W październiku książka wyszła po angielsku i trafiła do Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych pt. “When and How the Jewish People Was Invented?”, wywołując kolejną falę polemik i prasowych sporów. Krytyczną recenzję książki opublikował niedawno „Financial Times”. Gazeta uznała ją za prowokację. Federacja Syjonistyczna Wielkiej Brytanii i Irlandii zaś ostrzegła, że lansowanie podobnych tez „może się przyczynić do wzrostu incydentów na tle antysemickim”. Autor książki – według organizacji – szuka zaś taniej sensacji.
Kto wymyślił naród żydowski?
Żydowscy historycy żyjący w Niemczech w drugiej połowie XIX wieku. To był okres kształtowania się nowoczesnych nacjonalizmów w Europie. Mieszkańcy Starego Kontynentu zaczęli wtedy myśleć kategoriami wspólnot etnicznych. Rodziły się narody: niemiecki, polski, francuski. Żydowscy historycy w Niemczech byli ludźmi swoich czasów i działali pod wpływem dominujących w nich prądów. Wzorowali się na nacjonalistach państw europejskich, głównie Niemcach, i w taki sposób powstał syjonizm, a wraz z nim naród żydowski.
Jak to „powstał”?
Powstał, bo wcześniej nie istniał.
Przecież Żydzi mieszkali w Europie od dwóch tysięcy lat. Odkąd zostali wygnani przez Rzymian z Palestyny.
Nic takiego się nie stało. To mit. Rzymianie wcale nie wypędzili Żydów z Palestyny, a Żydzi wcale nie przybyli do Europy. System kar, jaki Rzymianie stosowali wobec ujarzmionych nacji, nie przewidywał masowych wysiedleń. Wyrzucenie całego narodu z jego ziemi to bardzo skomplikowana operacja, której wykonanie stało się możliwe dopiero w XX wieku wraz z rozwojem niezbędnej infrastruktury, np. linii kolejowych. Nawet Trzecia Rzesza miała spore problemy z takimi operacjami, a co dopiero Imperium Rzymskie. Rzymianie byli oczywiście brutalni. Mogli zabić wielu ludzi, spalić miasto, ale nie wypędzali całych narodów.
Ale przecież to fakt powszechnie znany…
Oczywiście, że powszechnie znany. O wypędzeniu napisano w deklaracji niepodległości Izraela z 1948 roku, a nawet na naszych banknotach. Do tego bowiem sprowadza się mit założycielski Państwa Izrael: wyrzucili nas z naszej ziemi dwa tysiące lat temu, ale teraz wróciliśmy, aby ją odebrać. Nawet ja – zawodowy historyk od kilkudziesięciu lat – bezkrytycznie w to wierzyłem. Dopóki dziesięć lat temu nie postanowiłem zbadać tego problemu…
Co się okazało?
Zacząłem od literatury przedmiotu. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że nie ma ani jednej książki naukowej na temat wypędzenia Żydów z Palestyny. Wyobraża pan to sobie? Jedno z najważniejszych wydarzeń w historii narodu, a nikt nie napisał na ten temat opracowania historycznego!
To jeszcze nie dowód, że to nieprawda.
Bądźmy poważni. Mamy do czynienia z wielką mistyfikacją. Mit o wypędzeniu Żydów to wytwór chrześcijańskiej propagandy z IV wieku. Miała to być kara za zabicie Syna Bożego. Właśnie do tego mitu nawiązali syjoniści w XIX wieku. Aby zbudować naród, trzeba było spreparować jego pamięć. Francuscy nacjonaliści odwoływali się do starożytnych Galów, włoscy do Juliusza Cezara, a niemieccy do Teutonów. Żydzi wzięli z nich przykład. Ogłosili, że Rzymianie wypędzili ich przodków z Palestyny, ci rozeszli się po całej ziemi, ale teraz muszą znowu połączyć się w jeden naród.
Ale przecież to jest fakt – w Europie, Afryce i w Azji istniały lub nadal istnieją skupiska Żydów.
Tak, ale wszyscy ci ludzie nie są wcale potomkami wypędzonych Żydów z Palestyny. Mało tego, w sensie etnicznym wcale nie są Żydami. To przedstawiciele rozmaitych innych ludów i narodów, których przodkowie przed wiekami nawrócili się na religię judaistyczną. Żydzi znaleźli się na całym świecie nie dzięki jakiejś mitycznej wędrówce ludów, tylko dzięki masowemu nawracaniu! Bycie Żydem w Europie czy Afryce nie miało nic wspólnego z narodowością. Żydami byli po prostu wyznawcy judaizmu.
Judaizm jest jednak ściśle powiązany z tożsamością etniczną.
Teraz tak. Ale wystarczy przestudiować starożytne źródła arabskie, wczesnochrześcijańskie, pogańskie czy żydowskie (z Talmudem na czele), aby się przekonać, że religia judaistyczna długo była religią nawracającą. Od II wieku przed narodzeniem Chrystusa aż do IV wieku naszej ery judaizm był najważniejszą monoteistyczną religią na świecie, której celem było pozyskanie jak najwięcej nowych wyznawców. Przekonanie pogan, że powinni wierzyć w jednego Boga, co robiono zresztą bardzo skutecznie. I stąd na świecie wzięło się tylu Żydów.
Ale przecież większość Żydów w Polsce wyglądała zupełnie inaczej niż Polacy. Nie mogli to być nawróceni na judaizm Słowianie.
Na judaizm nie nawracali się tylko poszczególni ludzie, ale – tak samo jak w przypadku chrześcijaństwa – całe królestwa. Na przykład w Jemenie czy Afryce Północnej. Podobnie stało się z leżącym pomiędzy Morzem Kaspijskim a Morzem Czarnym królestwem Chazarów. W XII wieku ten nawrócony na judaizm turecki lud zaczął być jednak spychany przez Tatarów i Mongołów Dżyngis-chana na zachód. Zatrzymali się we wschodniej Polsce. Odpowiedź na pańskie pytanie jest więc prosta:
75 procent polskich Żydów wygląda inaczej niż Polacy, gdyż jest pochodzenia chazarskiego.
W Polsce panuje przekonanie, że Żydzi przyszli do nas z Zachodu, a nie ze Wschodu.
Ta teoria pojawiła się dopiero w latach 60. XX wieku. Wcześniej wszyscy wielcy historycy – począwszy od Ernesta Renana, aż po Marca Blocha – uważali, że Żydzi przybyli do Polski z Chazarii. Zdanie to podzielali zresztą badacze syjonistyczni, choćby jeden z najważniejszych żydowskich historyków międzywojnia Icchak Shipper z Warszawy. Oni mylili się tylko w jednym. Twierdzili, że Żydzi najpierw przyjechali do Chazarii z Palestyny, a dopiero potem do Polski.
W Polsce panuje przekonanie, że Żydzi osiedlali się u nas, uciekając przed prześladowaniami na Zachodzie. Polska miała być ostoją religijnej tolerancji.
Miło o tym mówić, a jeszcze milej słuchać. Obawiam się jednak, że muszę sprowadzić Polaków na ziemię. Z demograficznego punktu widzenia nie da się wytłumaczyć istnienia tak wielkiej populacji Żydów w Polsce jako rezultatu emigracji z Niemiec czy z Hiszpanii. Tamtejsze społeczności były na to zbyt małe. Swoją drogą, czy pan wie, jak niemieccy Żydzi nie znosili polskich Żydów? Nazywali ich pogardliwie Ost-Juden. Uważali ich za półdzikich, brudnych Azjatów, z którymi nie chcieli mieć nic wspólnego. Takim terminem określali na przykład moich pochodzących z Łodzi rodziców.
Powiedział pan, że potomkami Chazarów było 75 procent polskich Żydów. A reszta?
Moja mama miała osiem sióstr. Pięć miało kruczoczarne włosy i semickie rysy – tak jak ja – ale trzy były blondynkami i miały niebieskie oczy. Do dziś wielu Żydów pochodzących z Polski ma europejski wygląd. Dlaczego? Otóż, królestwo Chazarów podbiło ziemie zamieszkane przez Słowian. Mniej więcej w okolicach Kijowa. 25 procent polskich Żydów to potomkowie tych Słowian, którzy przyjęli judaizm od swoich chazarskich władców. /podkreślony tekst to prowokacyjny bełkot za który powinien facet dostać w mordę.-Przyp.S.M./
A może to efekt mieszanych małżeństw?
Oczywiście, to też się zdarzało, ale nie na jakąś wielką skalę. Tak czy inaczej w efekcie tego podczas okupacji Niemcy mieli poważne kłopoty z rozróżnieniem Polaków od Żydów. Ojciec opowiadał mi, że podczas pierwszych miesięcy okupacji, które przeżył w Łodzi, Niemcy bezskutecznie próbowali identyfikować Żydów na oko. W efekcie wielu Żydów, którzy mieli idealnie aryjskie rysy, chodziło sobie swobodnie po ulicach. Niemcy – choć bardzo tego chcieli – nie mogli więc w Polsce dokonać Holokaustu na podstawie swoich teorii rasowych, pomiarów i tym podobne. Zagłada Żydów w Polsce została dokonana na podstawie dokumentów: spisów ludności, dowodów osobistych, świadectw urodzenia.
Skoro nie było takiego wydarzenia jak wypędzenie Żydów z Palestyny, to gdzie się ci Żydzi podziali?
Nigdzie. Nadal mieszkają na swojej ziemi w Palestynie. Potomkowie starożytnych Żydów to dzisiejsi Palestyńczycy. Ludzie ci zostali bowiem zarabizowani po tym, gdy w VII wieku Palestyna została podbita przez Arabów. Nie ma się im zresztą co dziwić. Arabowie ogłosili, że każdy, kto uzna Mahometa za proroka, zostanie zwolniony od podatków. Myślę, że gdyby ktoś coś takiego zaproponował dzisiejszym Izraelczykom, zapewne duża część z nich też by się nawróciła na wiarę Allaha. (śmiech)
Ale Palestyńczycy wyglądają przecież jak Arabowie. Nie różnią się od Egipcjan czy Irakijczyków.
Trudno, żeby po tylu stuleciach taki mały naród zachował etniczną czystość. Palestyńczycy często pytają mnie: czyli to my jesteśmy prawdziwymi Żydami? Nie, odpowiadam, jesteście tylko ich potomkami. Żyjecie bowiem w miejscu świata, przez które przechodziło wielu zdobywców i wszyscy zostawiali tu swoją spermę. Podbój arabski był również podbojem biologicznym. Nie zmienia to jednak faktu, że członek Hamasu z Hebronu jest bliżej spokrewniony z antycznymi Żydami niż izraelski żołnierz, z którym walczy.
Palestyńczycy nie są chyba zachwyceni, gdy mówi im pan, że w ich żyłach płynie żydowska krew?
Rzeczywiście, nie lubią o tym słuchać. (śmiech) To chyba najlepszy dowód na to, że nie jestem agentem Hamasu i nie napisałem swojej książki na zlecenie Arabów.
Wróćmy do kwestii żydowskiej tożsamości. Stosunek do Palestyny zawsze miał chyba także wymiar religijny.
Tak, i co ciekawe w religijnej tradycji żydowskiej wypędzenie miało wymiar metafizyczny, a nie realny. Przeciwieństwem „wypędzenia” zawsze było „odkupienie”. Dopiero rewolucja syjonistyczna przeformowała odwieczną judaistyczną formułę „wypędzenie” – „odkupienie” na „wypędzenie” – „powrót do ojczyzny”. Żydzi przez wieki uważali, że powrócą do Ziemi Obiecanej, dopiero gdy przyjdzie Mesjasz i rozpocznie się sąd ostateczny. Powrócą jednak w sensie duchowym, po śmierci.
Czy dlatego wielu religijnych Żydów do dziś nie popiera syjonizmu i Państwa Izrael?
Nie popiera? Oni uważają, że jego istnienie jest obrazą Boga i bluźnierstwem. Proszę zwrócić uwagę, że przez całe wieki Żydzi wcale nie pchali się do Ziemi Obiecanej, to się zaczęło dopiero w XX stuleciu. Żydzi w Babilonie żyli przecież w odległości czterech dni jazdy wielbłądem od Palestyny! I wcale nie chcieli się tam przeprowadzić.
Czyli wszystko zaczęło się od syjonizmu?
Tak, ale nawet gdy ta ideologia już istniała, większość Żydów wcale nie paliła się do wyjazdu na Bliski Wschód. Gdy pod koniec lat 80. XIX wieku w Rosji zaczęły się wielkie pogromy, wśród Żydów zawrzało. Część, jak Róża Luksemburg, stała się rewolucjonistami, część poparła socjaldemokrację, ale większość głosowała nogami. Zaczęła się masowa migracja do Ameryki. W latach 20. USA uznały jednak, że mają wystarczająco dużo Żydów, i zamknęły przed nimi drzwi. Wtedy nie było już wyboru – ludzie zaczęli osiedlać się w Palestynie. Kolejna fala przybyła z Niemiec po dojściu Hitlera do władzy w latach 30. A potem już poszło. II wojna światowa, Holokaust i ostateczne zwycięstwo syjonizmu, jakim było powstanie Izraela. Swoją drogą oglądał pan kiedyś słynne żydowskie filmy kręcone w Nowym Jorku w latach 20.? Jak pan myśli, jaki kraj przedstawiano w nich jako ukochaną ojczyznę, o jakim kraju mówiono z nostalgią i miłością?
Domyślam się, że nie o Palestynie.
O Polsce! To była dla Żydów prawdziwa ojczyzna. Mój ojciec, umierając w Izraelu, mówił właśnie o Polsce! Kraju, do którego tęsknił i uważał za swoją prawdziwą ojczyznę. Tak mówił o Polsce stary Żyd umierający w państwie żydowskim, w Ziemi Obiecanej. Ciekawe, co?
Pański ojciec przetrwał zagładę w Polsce?
Nie, w grudniu 1939 roku uciekł z niemieckiej strefy okupacyjnej do sowieckiej. Wziął mamę i siostrę (ja urodziłem się już po wojnie w obozie przejściowym w Austrii) i przedostał na teren opanowany przez Armię Czerwoną. Co ciekawe, ojciec przed wojną był działaczem komunistycznym, ale Sowietom się do tego nie przyznał. Bał się, że NKWD go zamorduje, tak jak zamordowała wielu innych działaczy KPP w latach 30. Moja rodzina uratowała się więc dlatego, że byliśmy Żydami, a nie komunistami. Wywieźli ich do Uzbekistanu i tam przetrwali wojnę.
Mam wrażenie, że czasami prowokuje pan swoich rodaków. Powiedział pan kiedyś, że powstanie Izraela było aktem gwałtu.
Zostałem wtedy zaproszony przez uniwersytet na terytoriach okupowanych. Po wykładzie Palestyńczycy zapytali mnie, dlaczego – choć jestem zwolennikiem takiej teorii historycznej – nadal usprawiedliwiam istnienie Państwa Izrael. Odpowiedziałem, że nawet dziecko zrodzone w wyniku gwałtu ma prawo do życia. Potem opisały to palestyńskie gazety i zrobiło się sporo szumu. Ale ja to podtrzymuję. Uważam, że Izrael ma prawo do egzystencji na Bliskim Wschodzie.
Ale nie z powodu bajek o powrocie do ziemi przodków, ale dlatego, że próba zniszczenia go doprowadziłaby do niewyobrażalnej tragedii.
Ale obecny kształt tego państwa panu nie odpowiada?
Nie. Mój sprzeciw wzbudza to, że Izrael oficjalnie nazywa się państwem żydowskim, a na naszej fladze jest gwiazda Dawida. Sprawia to, że ćwierć populacji kraju [tak zwani izraelscy Arabowie, nie mylić z Palestyńczykami mieszkającymi na terytoriach okupowanych – przyp. red.] traktowana jest jak obywatele drugiej kategorii. Izrael powinien porzucić swój żydowski charakter i stać się świeckim państwem Żydów i Arabów.
Czy to nie utopia? Wielu Izraelczyków uważa, że w sytuacji, gdy kraj znajduje się w morzu wrogich Arabów, oznaczałaby to samobójstwo.
Jest dokładnie odwrotnie! Izrael czeka katastrofa, jeżeli się nie zmieni. Prędzej czy później dojdzie tu do masowej rewolty. Nie wybuchnie ona w Autonomii Palestyńskiej, ale na północy Izraela, w Galilei, której większość mieszkańców stanowią Arabowie. Galilea będzie izraelskim Kosowem. Kosowo zaczęło separować się od Serbii, gdy kraj ten stał się państwem plemiennym, nacjonalistycznym. Choć zamieszkane przez Albańczyków, nie chciało przyłączyć się do biednej, zapóźnionej Albanii i zdecydowało się na samodzielność. To samo stanie się z Galileą. Izraelscy Arabowie nie będą chcieli wejść w skład zacofanej Autonomii Palestyńskiej, ale długo już w państwie żydowskim nie wytrzymają.
Żydzi i Arabowie mieliby stworzyć razem jedno państwo? Przecież nienawiść jest tak wielka…
I kto to mówi? Polak! A czy między wami a Niemcami nie było wielkiej nienawiści? I ten wasz konflikt nie trwał 60 lat, tylko 1000! A teraz jakoś jesteście świetnymi sąsiadami i znaleźliście się w jednej federacji! A Polacy doznali od Niemców tyle krzywd. Ja akurat jestem jednym z tych Żydów, którzy nie zapomnieli, że w Polsce podczas wojny nie zginęły tylko trzy miliony polskich Żydów, ale również trzy miliony Polaków. Pamięta pan film Claude’a Lanzmanna „Szoah”? Dzięwięciogodzinny dokument, większość nagrana w Polsce, i ani słowa o tym, że Polacy też ginęli w obozach.
Jaka przyszłość czeka Izrael?
Bardzo ponura. Obawiam się, że w dalekiej perspektywie nie ma żadnej szansy, żeby przetrwał na Bliskim Wschodzie jako państwo żydowskie. Należy zerwać z tym nonsensem i porozumieć się z Arabami. Przyjąć wreszcie do wiadomości rzecz oczywistą: że jesteśmy wielokulturowym, wieloetnicznym społeczeństwem, a nie żadnym plemiennym monolitem, który może się separować od Arabów. Proszę się przespacerować ulicami Tel Awiwu. Jaki pluralizm! Ile ludzkich typów! Żydzi europejscy, Żydzi bliskowschodni, Polacy, Rosjanie, Etiopczycy! I ci wszyscy ludzie uparcie powtarzają, że w ich żyłach płynie jedna krew.
Rzeczywiście trudno uwierzyć, żeby etiopscy Żydzi byli potomkami Żydów z Palestyny.
Trudno uwierzyć? Przecież to są Murzyni! Najgorsze jest w tym to, że ci dorośli ludzie całkowicie na poważnie, bez mrugnięcia okiem twierdzą, że są potomkami króla Salomona. Żydami, którzy zgubili się przed wiekami w Afryce, ale już całe szczęście się odnaleźli i wrócili do domu. Są momenty, w których wydaje mi się, że świat zwariował. Jedna z największych tragedii ludzkości polega na tym, że ludzie patrzą, ale nie widzą. Żyjemy w oparach ideologii, które lansują najbardziej karkołomne teorie, a my bezrefleksyjnie je przyjmujemy i uważamy za prawdę objawioną.
Pańska teoria również wzbudza wiele kontrowersji. Jest pan nawet oskarżany o antysemityzm.
Polityka Państwa Izrael przyczyniła się do znacznie większego wzrostu antysemityzmu niż moja książka. Gdy ktoś mówi coś niewygodnego, najłatwiej jest go oskarżyć o antysemityzm. Ja nie dam sobie zamknąć ust i dalej będę się starał obalić niebezpieczny mit, że Izraelczycy są wspólnotą etniczną. Doprowadza on bowiem do szaleństwa, jakim jest udawanie, że ćwierć populacji naszego kraju nie istnieje. Jak długo jeszcze można utrzymywać tę iluzję? Obiecałem sobie, że nie będę szedł na żadne kompromisy z ideologią, jak robi to wielu innych badaczy. Mówić półgębkiem czy posługiwać się aluzjami. Jestem na to za stary. Mówię prawdę, bo niedługo może już być za późno. Ten sam mit, na podstawie którego narodził się Izrael, może się okazać mitem, który go zniszczy.
źródło: zycie.ca
W październiku książka wyszła po angielsku i trafiła do Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych pt. “When and How the Jewish People Was Invented?”, wywołując kolejną falę polemik i prasowych sporów. Krytyczną recenzję książki opublikował niedawno „Financial Times”. Gazeta uznała ją za prowokację. Federacja Syjonistyczna Wielkiej Brytanii i Irlandii zaś ostrzegła, że lansowanie podobnych tez „może się przyczynić do wzrostu incydentów na tle antysemickim”. Autor książki – według organizacji – szuka zaś taniej sensacji.
Kto wymyślił naród żydowski?
Żydowscy historycy żyjący w Niemczech w drugiej połowie XIX wieku. To był okres kształtowania się nowoczesnych nacjonalizmów w Europie. Mieszkańcy Starego Kontynentu zaczęli wtedy myśleć kategoriami wspólnot etnicznych. Rodziły się narody: niemiecki, polski, francuski. Żydowscy historycy w Niemczech byli ludźmi swoich czasów i działali pod wpływem dominujących w nich prądów. Wzorowali się na nacjonalistach państw europejskich, głównie Niemcach, i w taki sposób powstał syjonizm, a wraz z nim naród żydowski.
Jak to „powstał”?
Powstał, bo wcześniej nie istniał.
Przecież Żydzi mieszkali w Europie od dwóch tysięcy lat. Odkąd zostali wygnani przez Rzymian z Palestyny.
Nic takiego się nie stało. To mit. Rzymianie wcale nie wypędzili Żydów z Palestyny, a Żydzi wcale nie przybyli do Europy. System kar, jaki Rzymianie stosowali wobec ujarzmionych nacji, nie przewidywał masowych wysiedleń. Wyrzucenie całego narodu z jego ziemi to bardzo skomplikowana operacja, której wykonanie stało się możliwe dopiero w XX wieku wraz z rozwojem niezbędnej infrastruktury, np. linii kolejowych. Nawet Trzecia Rzesza miała spore problemy z takimi operacjami, a co dopiero Imperium Rzymskie. Rzymianie byli oczywiście brutalni. Mogli zabić wielu ludzi, spalić miasto, ale nie wypędzali całych narodów.
Ale przecież to fakt powszechnie znany…
Oczywiście, że powszechnie znany. O wypędzeniu napisano w deklaracji niepodległości Izraela z 1948 roku, a nawet na naszych banknotach. Do tego bowiem sprowadza się mit założycielski Państwa Izrael: wyrzucili nas z naszej ziemi dwa tysiące lat temu, ale teraz wróciliśmy, aby ją odebrać. Nawet ja – zawodowy historyk od kilkudziesięciu lat – bezkrytycznie w to wierzyłem. Dopóki dziesięć lat temu nie postanowiłem zbadać tego problemu…
Co się okazało?
Zacząłem od literatury przedmiotu. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że nie ma ani jednej książki naukowej na temat wypędzenia Żydów z Palestyny. Wyobraża pan to sobie? Jedno z najważniejszych wydarzeń w historii narodu, a nikt nie napisał na ten temat opracowania historycznego!
To jeszcze nie dowód, że to nieprawda.
Bądźmy poważni. Mamy do czynienia z wielką mistyfikacją. Mit o wypędzeniu Żydów to wytwór chrześcijańskiej propagandy z IV wieku. Miała to być kara za zabicie Syna Bożego. Właśnie do tego mitu nawiązali syjoniści w XIX wieku. Aby zbudować naród, trzeba było spreparować jego pamięć. Francuscy nacjonaliści odwoływali się do starożytnych Galów, włoscy do Juliusza Cezara, a niemieccy do Teutonów. Żydzi wzięli z nich przykład. Ogłosili, że Rzymianie wypędzili ich przodków z Palestyny, ci rozeszli się po całej ziemi, ale teraz muszą znowu połączyć się w jeden naród.
Ale przecież to jest fakt – w Europie, Afryce i w Azji istniały lub nadal istnieją skupiska Żydów.
Tak, ale wszyscy ci ludzie nie są wcale potomkami wypędzonych Żydów z Palestyny. Mało tego, w sensie etnicznym wcale nie są Żydami. To przedstawiciele rozmaitych innych ludów i narodów, których przodkowie przed wiekami nawrócili się na religię judaistyczną. Żydzi znaleźli się na całym świecie nie dzięki jakiejś mitycznej wędrówce ludów, tylko dzięki masowemu nawracaniu! Bycie Żydem w Europie czy Afryce nie miało nic wspólnego z narodowością. Żydami byli po prostu wyznawcy judaizmu.
Judaizm jest jednak ściśle powiązany z tożsamością etniczną.
Teraz tak. Ale wystarczy przestudiować starożytne źródła arabskie, wczesnochrześcijańskie, pogańskie czy żydowskie (z Talmudem na czele), aby się przekonać, że religia judaistyczna długo była religią nawracającą. Od II wieku przed narodzeniem Chrystusa aż do IV wieku naszej ery judaizm był najważniejszą monoteistyczną religią na świecie, której celem było pozyskanie jak najwięcej nowych wyznawców. Przekonanie pogan, że powinni wierzyć w jednego Boga, co robiono zresztą bardzo skutecznie. I stąd na świecie wzięło się tylu Żydów.
Ale przecież większość Żydów w Polsce wyglądała zupełnie inaczej niż Polacy. Nie mogli to być nawróceni na judaizm Słowianie.
Na judaizm nie nawracali się tylko poszczególni ludzie, ale – tak samo jak w przypadku chrześcijaństwa – całe królestwa. Na przykład w Jemenie czy Afryce Północnej. Podobnie stało się z leżącym pomiędzy Morzem Kaspijskim a Morzem Czarnym królestwem Chazarów. W XII wieku ten nawrócony na judaizm turecki lud zaczął być jednak spychany przez Tatarów i Mongołów Dżyngis-chana na zachód. Zatrzymali się we wschodniej Polsce. Odpowiedź na pańskie pytanie jest więc prosta:
75 procent polskich Żydów wygląda inaczej niż Polacy, gdyż jest pochodzenia chazarskiego.
W Polsce panuje przekonanie, że Żydzi przyszli do nas z Zachodu, a nie ze Wschodu.
Ta teoria pojawiła się dopiero w latach 60. XX wieku. Wcześniej wszyscy wielcy historycy – począwszy od Ernesta Renana, aż po Marca Blocha – uważali, że Żydzi przybyli do Polski z Chazarii. Zdanie to podzielali zresztą badacze syjonistyczni, choćby jeden z najważniejszych żydowskich historyków międzywojnia Icchak Shipper z Warszawy. Oni mylili się tylko w jednym. Twierdzili, że Żydzi najpierw przyjechali do Chazarii z Palestyny, a dopiero potem do Polski.
W Polsce panuje przekonanie, że Żydzi osiedlali się u nas, uciekając przed prześladowaniami na Zachodzie. Polska miała być ostoją religijnej tolerancji.
Miło o tym mówić, a jeszcze milej słuchać. Obawiam się jednak, że muszę sprowadzić Polaków na ziemię. Z demograficznego punktu widzenia nie da się wytłumaczyć istnienia tak wielkiej populacji Żydów w Polsce jako rezultatu emigracji z Niemiec czy z Hiszpanii. Tamtejsze społeczności były na to zbyt małe. Swoją drogą, czy pan wie, jak niemieccy Żydzi nie znosili polskich Żydów? Nazywali ich pogardliwie Ost-Juden. Uważali ich za półdzikich, brudnych Azjatów, z którymi nie chcieli mieć nic wspólnego. Takim terminem określali na przykład moich pochodzących z Łodzi rodziców.
Powiedział pan, że potomkami Chazarów było 75 procent polskich Żydów. A reszta?
Moja mama miała osiem sióstr. Pięć miało kruczoczarne włosy i semickie rysy – tak jak ja – ale trzy były blondynkami i miały niebieskie oczy. Do dziś wielu Żydów pochodzących z Polski ma europejski wygląd. Dlaczego? Otóż, królestwo Chazarów podbiło ziemie zamieszkane przez Słowian. Mniej więcej w okolicach Kijowa. 25 procent polskich Żydów to potomkowie tych Słowian, którzy przyjęli judaizm od swoich chazarskich władców. /podkreślony tekst to prowokacyjny bełkot za który powinien facet dostać w mordę.-Przyp.S.M./
A może to efekt mieszanych małżeństw?
Oczywiście, to też się zdarzało, ale nie na jakąś wielką skalę. Tak czy inaczej w efekcie tego podczas okupacji Niemcy mieli poważne kłopoty z rozróżnieniem Polaków od Żydów. Ojciec opowiadał mi, że podczas pierwszych miesięcy okupacji, które przeżył w Łodzi, Niemcy bezskutecznie próbowali identyfikować Żydów na oko. W efekcie wielu Żydów, którzy mieli idealnie aryjskie rysy, chodziło sobie swobodnie po ulicach. Niemcy – choć bardzo tego chcieli – nie mogli więc w Polsce dokonać Holokaustu na podstawie swoich teorii rasowych, pomiarów i tym podobne. Zagłada Żydów w Polsce została dokonana na podstawie dokumentów: spisów ludności, dowodów osobistych, świadectw urodzenia.
Skoro nie było takiego wydarzenia jak wypędzenie Żydów z Palestyny, to gdzie się ci Żydzi podziali?
Nigdzie. Nadal mieszkają na swojej ziemi w Palestynie. Potomkowie starożytnych Żydów to dzisiejsi Palestyńczycy. Ludzie ci zostali bowiem zarabizowani po tym, gdy w VII wieku Palestyna została podbita przez Arabów. Nie ma się im zresztą co dziwić. Arabowie ogłosili, że każdy, kto uzna Mahometa za proroka, zostanie zwolniony od podatków. Myślę, że gdyby ktoś coś takiego zaproponował dzisiejszym Izraelczykom, zapewne duża część z nich też by się nawróciła na wiarę Allaha. (śmiech)
Ale Palestyńczycy wyglądają przecież jak Arabowie. Nie różnią się od Egipcjan czy Irakijczyków.
Trudno, żeby po tylu stuleciach taki mały naród zachował etniczną czystość. Palestyńczycy często pytają mnie: czyli to my jesteśmy prawdziwymi Żydami? Nie, odpowiadam, jesteście tylko ich potomkami. Żyjecie bowiem w miejscu świata, przez które przechodziło wielu zdobywców i wszyscy zostawiali tu swoją spermę. Podbój arabski był również podbojem biologicznym. Nie zmienia to jednak faktu, że członek Hamasu z Hebronu jest bliżej spokrewniony z antycznymi Żydami niż izraelski żołnierz, z którym walczy.
Palestyńczycy nie są chyba zachwyceni, gdy mówi im pan, że w ich żyłach płynie żydowska krew?
Rzeczywiście, nie lubią o tym słuchać. (śmiech) To chyba najlepszy dowód na to, że nie jestem agentem Hamasu i nie napisałem swojej książki na zlecenie Arabów.
Wróćmy do kwestii żydowskiej tożsamości. Stosunek do Palestyny zawsze miał chyba także wymiar religijny.
Tak, i co ciekawe w religijnej tradycji żydowskiej wypędzenie miało wymiar metafizyczny, a nie realny. Przeciwieństwem „wypędzenia” zawsze było „odkupienie”. Dopiero rewolucja syjonistyczna przeformowała odwieczną judaistyczną formułę „wypędzenie” – „odkupienie” na „wypędzenie” – „powrót do ojczyzny”. Żydzi przez wieki uważali, że powrócą do Ziemi Obiecanej, dopiero gdy przyjdzie Mesjasz i rozpocznie się sąd ostateczny. Powrócą jednak w sensie duchowym, po śmierci.
Czy dlatego wielu religijnych Żydów do dziś nie popiera syjonizmu i Państwa Izrael?
Nie popiera? Oni uważają, że jego istnienie jest obrazą Boga i bluźnierstwem. Proszę zwrócić uwagę, że przez całe wieki Żydzi wcale nie pchali się do Ziemi Obiecanej, to się zaczęło dopiero w XX stuleciu. Żydzi w Babilonie żyli przecież w odległości czterech dni jazdy wielbłądem od Palestyny! I wcale nie chcieli się tam przeprowadzić.
Czyli wszystko zaczęło się od syjonizmu?
Tak, ale nawet gdy ta ideologia już istniała, większość Żydów wcale nie paliła się do wyjazdu na Bliski Wschód. Gdy pod koniec lat 80. XIX wieku w Rosji zaczęły się wielkie pogromy, wśród Żydów zawrzało. Część, jak Róża Luksemburg, stała się rewolucjonistami, część poparła socjaldemokrację, ale większość głosowała nogami. Zaczęła się masowa migracja do Ameryki. W latach 20. USA uznały jednak, że mają wystarczająco dużo Żydów, i zamknęły przed nimi drzwi. Wtedy nie było już wyboru – ludzie zaczęli osiedlać się w Palestynie. Kolejna fala przybyła z Niemiec po dojściu Hitlera do władzy w latach 30. A potem już poszło. II wojna światowa, Holokaust i ostateczne zwycięstwo syjonizmu, jakim było powstanie Izraela. Swoją drogą oglądał pan kiedyś słynne żydowskie filmy kręcone w Nowym Jorku w latach 20.? Jak pan myśli, jaki kraj przedstawiano w nich jako ukochaną ojczyznę, o jakim kraju mówiono z nostalgią i miłością?
Domyślam się, że nie o Palestynie.
O Polsce! To była dla Żydów prawdziwa ojczyzna. Mój ojciec, umierając w Izraelu, mówił właśnie o Polsce! Kraju, do którego tęsknił i uważał za swoją prawdziwą ojczyznę. Tak mówił o Polsce stary Żyd umierający w państwie żydowskim, w Ziemi Obiecanej. Ciekawe, co?
Pański ojciec przetrwał zagładę w Polsce?
Nie, w grudniu 1939 roku uciekł z niemieckiej strefy okupacyjnej do sowieckiej. Wziął mamę i siostrę (ja urodziłem się już po wojnie w obozie przejściowym w Austrii) i przedostał na teren opanowany przez Armię Czerwoną. Co ciekawe, ojciec przed wojną był działaczem komunistycznym, ale Sowietom się do tego nie przyznał. Bał się, że NKWD go zamorduje, tak jak zamordowała wielu innych działaczy KPP w latach 30. Moja rodzina uratowała się więc dlatego, że byliśmy Żydami, a nie komunistami. Wywieźli ich do Uzbekistanu i tam przetrwali wojnę.
Mam wrażenie, że czasami prowokuje pan swoich rodaków. Powiedział pan kiedyś, że powstanie Izraela było aktem gwałtu.
Zostałem wtedy zaproszony przez uniwersytet na terytoriach okupowanych. Po wykładzie Palestyńczycy zapytali mnie, dlaczego – choć jestem zwolennikiem takiej teorii historycznej – nadal usprawiedliwiam istnienie Państwa Izrael. Odpowiedziałem, że nawet dziecko zrodzone w wyniku gwałtu ma prawo do życia. Potem opisały to palestyńskie gazety i zrobiło się sporo szumu. Ale ja to podtrzymuję. Uważam, że Izrael ma prawo do egzystencji na Bliskim Wschodzie.
Ale nie z powodu bajek o powrocie do ziemi przodków, ale dlatego, że próba zniszczenia go doprowadziłaby do niewyobrażalnej tragedii.
Ale obecny kształt tego państwa panu nie odpowiada?
Nie. Mój sprzeciw wzbudza to, że Izrael oficjalnie nazywa się państwem żydowskim, a na naszej fladze jest gwiazda Dawida. Sprawia to, że ćwierć populacji kraju [tak zwani izraelscy Arabowie, nie mylić z Palestyńczykami mieszkającymi na terytoriach okupowanych – przyp. red.] traktowana jest jak obywatele drugiej kategorii. Izrael powinien porzucić swój żydowski charakter i stać się świeckim państwem Żydów i Arabów.
Czy to nie utopia? Wielu Izraelczyków uważa, że w sytuacji, gdy kraj znajduje się w morzu wrogich Arabów, oznaczałaby to samobójstwo.
Jest dokładnie odwrotnie! Izrael czeka katastrofa, jeżeli się nie zmieni. Prędzej czy później dojdzie tu do masowej rewolty. Nie wybuchnie ona w Autonomii Palestyńskiej, ale na północy Izraela, w Galilei, której większość mieszkańców stanowią Arabowie. Galilea będzie izraelskim Kosowem. Kosowo zaczęło separować się od Serbii, gdy kraj ten stał się państwem plemiennym, nacjonalistycznym. Choć zamieszkane przez Albańczyków, nie chciało przyłączyć się do biednej, zapóźnionej Albanii i zdecydowało się na samodzielność. To samo stanie się z Galileą. Izraelscy Arabowie nie będą chcieli wejść w skład zacofanej Autonomii Palestyńskiej, ale długo już w państwie żydowskim nie wytrzymają.
Żydzi i Arabowie mieliby stworzyć razem jedno państwo? Przecież nienawiść jest tak wielka…
I kto to mówi? Polak! A czy między wami a Niemcami nie było wielkiej nienawiści? I ten wasz konflikt nie trwał 60 lat, tylko 1000! A teraz jakoś jesteście świetnymi sąsiadami i znaleźliście się w jednej federacji! A Polacy doznali od Niemców tyle krzywd. Ja akurat jestem jednym z tych Żydów, którzy nie zapomnieli, że w Polsce podczas wojny nie zginęły tylko trzy miliony polskich Żydów, ale również trzy miliony Polaków. Pamięta pan film Claude’a Lanzmanna „Szoah”? Dzięwięciogodzinny dokument, większość nagrana w Polsce, i ani słowa o tym, że Polacy też ginęli w obozach.
Jaka przyszłość czeka Izrael?
Bardzo ponura. Obawiam się, że w dalekiej perspektywie nie ma żadnej szansy, żeby przetrwał na Bliskim Wschodzie jako państwo żydowskie. Należy zerwać z tym nonsensem i porozumieć się z Arabami. Przyjąć wreszcie do wiadomości rzecz oczywistą: że jesteśmy wielokulturowym, wieloetnicznym społeczeństwem, a nie żadnym plemiennym monolitem, który może się separować od Arabów. Proszę się przespacerować ulicami Tel Awiwu. Jaki pluralizm! Ile ludzkich typów! Żydzi europejscy, Żydzi bliskowschodni, Polacy, Rosjanie, Etiopczycy! I ci wszyscy ludzie uparcie powtarzają, że w ich żyłach płynie jedna krew.
Rzeczywiście trudno uwierzyć, żeby etiopscy Żydzi byli potomkami Żydów z Palestyny.
Trudno uwierzyć? Przecież to są Murzyni! Najgorsze jest w tym to, że ci dorośli ludzie całkowicie na poważnie, bez mrugnięcia okiem twierdzą, że są potomkami króla Salomona. Żydami, którzy zgubili się przed wiekami w Afryce, ale już całe szczęście się odnaleźli i wrócili do domu. Są momenty, w których wydaje mi się, że świat zwariował. Jedna z największych tragedii ludzkości polega na tym, że ludzie patrzą, ale nie widzą. Żyjemy w oparach ideologii, które lansują najbardziej karkołomne teorie, a my bezrefleksyjnie je przyjmujemy i uważamy za prawdę objawioną.
Pańska teoria również wzbudza wiele kontrowersji. Jest pan nawet oskarżany o antysemityzm.
Polityka Państwa Izrael przyczyniła się do znacznie większego wzrostu antysemityzmu niż moja książka. Gdy ktoś mówi coś niewygodnego, najłatwiej jest go oskarżyć o antysemityzm. Ja nie dam sobie zamknąć ust i dalej będę się starał obalić niebezpieczny mit, że Izraelczycy są wspólnotą etniczną. Doprowadza on bowiem do szaleństwa, jakim jest udawanie, że ćwierć populacji naszego kraju nie istnieje. Jak długo jeszcze można utrzymywać tę iluzję? Obiecałem sobie, że nie będę szedł na żadne kompromisy z ideologią, jak robi to wielu innych badaczy. Mówić półgębkiem czy posługiwać się aluzjami. Jestem na to za stary. Mówię prawdę, bo niedługo może już być za późno. Ten sam mit, na podstawie którego narodził się Izrael, może się okazać mitem, który go zniszczy.
źródło: zycie.ca
# Rząd stanów ,nas szpieguje.
Zapisywanie danych w chmurze, a więc na serwerach serwisów internetowych, jest bardzo wygodne zarówno dla zwykłych użytkowników, jak i dla firm. Składowane online dokumenty i pliki są dostępne z całego świata za pomocą prawie każdego urządzenia z dostępem do internetu.
Jednak służby specjalne - a przodują w tym agenci służb amerykańskich - regularnie korzystają z danych zapisanych na kontach firm i użytkowników prywatnych. Oficjalnym uzasadnieniem jest oczywiście zwalczanie terroryzmu. Europejscy politycy i specjaliści od ochrony danych biją na alarm, bo obawiają się naruszenia praw obywatelskich oraz strat spowodowanych szpiegostwem przemysłowym.
Od tego czasu trwa dyskusja o bezpieczeństwie europejskich danych zapisanych w chmurach amerykańskich operatorów.
Podobnie brzmi tłumaczenie klauzuli o ochronie danych serwisu Dropbox: "Zapisane przez Państwa dane i informacje zebrane o Państwu możemy przekazywać osobom trzecim, jeśli w dobrej wierze uznamy, że jest to konieczne". I dalej: "Przed przekazaniem organom ścigania Państwa danych zapisanych w Dropbox, usuniemy z nich kodowanie".
Usługi w chmurze innych amerykańskich koncernów, jak Amazon, Apple czy Google, mają podobne klauzule. I faktycznie, operatorzy usług w chmurze coraz częściej otrzymują zapytania od amerykańskich organów ścigania i służb specjalnych. Muszą wtedy przekazywać dane użytkowników do FBI, CIA i NSA - patrz ramka poniżej artykułu.
Beneficjentem tego prawa jest przede wszystkim wywiad wojskowy NSA. W ramach USA Patriot Act NSA nawiązała współpracę z amerykańskimi dostawcami oprogramowania i internetu. Z NSA współpracują między innymi tacy giganci, jak Microsoft, Apple i Novell.
Zgodnie z USA Patriot Act Stany Zjednoczone mogą korzystać nie tylko z danych zapisanych na amerykańskich serwerach. Ustawa pozwala władzom na dostęp do serwerów spoza USA, o ile są one własnością amerykańskiego przedsiębiorstwa.
Ale również europejskie serwisy w chmurze na żądanie mogą przekazywać dane swoich użytkowników amerykańskim śledczym. Podstawą prawną jest umowa Safe Harbor (Bezpieczny Port) pomiędzy USA a Unią Europejską. Jednak osoby, których inwigilacja dotyczy, powinny zostać poinformowane o przekazaniu ich danych oraz o jego powodzie.
Dlatego specjaliści od ochrony danych krytycznie patrzą na umowę Safe Harbor, bo europejska dyrektywa o ochronie danych (95/46/WE) generalnie zabrania przekazywania danych osobowych do państw o niższych standardach ochrony danych - a USA takim krajem bez wątpienia są.
fot. Fintastique (Stephen Finn) | Dreamstime.com
Autor: Paweł Gajewski, Olaf Pursche Źródło: komputerswiat.pl
Jednak służby specjalne - a przodują w tym agenci służb amerykańskich - regularnie korzystają z danych zapisanych na kontach firm i użytkowników prywatnych. Oficjalnym uzasadnieniem jest oczywiście zwalczanie terroryzmu. Europejscy politycy i specjaliści od ochrony danych biją na alarm, bo obawiają się naruszenia praw obywatelskich oraz strat spowodowanych szpiegostwem przemysłowym.
Nieograniczony dostęp
Do danych zapisanych w chmurze mają dostęp nie tylko właściciele plików i wyznaczeni przez nich znajomi. Podczas konferencji prasowej z okazji premiery nowej usługi w chmurze Microsoftu - Office 365 - przedstawiciel brytyjskiego oddziału Microsoftu Gordon Frazer przyznał, że firma nie gwarantuje, że do danych przechowywanych na angielskich serwerach Microsoftu nie będą miały dostępu amerykańskie władze.Od tego czasu trwa dyskusja o bezpieczeństwie europejskich danych zapisanych w chmurach amerykańskich operatorów.
Ochrona danych z klauzulami
Prawie wszystkie deklaracje dotyczące ochrony danych zawierają pasusy, które w zawoalowany sposób wskazują na możliwość dostępu do danych przez amerykańskie agencje rządowe. W regulaminie Facebooka znajduje się klauzula: "Możemy przekazywać informacje, jeśli w dobrej wierze będziemy uważali, że ich ujawnienie jest konieczne do zapobiegania oszustwom albo innym działaniom niezgodnym z prawem. Obejmuje to przekazywanie danych władzom".Dropbox reklamuje się jako serwis, w którym nasze dane będą bezpieczne. Jednak na żądanie amerykańskich władz odszyfruje pliki i przekaże je wywiadowi.
Usługi w chmurze innych amerykańskich koncernów, jak Amazon, Apple czy Google, mają podobne klauzule. I faktycznie, operatorzy usług w chmurze coraz częściej otrzymują zapytania od amerykańskich organów ścigania i służb specjalnych. Muszą wtedy przekazywać dane użytkowników do FBI, CIA i NSA - patrz ramka poniżej artykułu.
Licencja na węszenie
Podstawą do inwigilacji jest ustawa USA Patriot Act, która została uchwalona w bezpośredniej reakcji na ataki z 11 września 2001 roku. Zobowiązuje ona amerykańskie spółki telekomunikacyjne do ujawniania danych swoich użytkowników.Beneficjentem tego prawa jest przede wszystkim wywiad wojskowy NSA. W ramach USA Patriot Act NSA nawiązała współpracę z amerykańskimi dostawcami oprogramowania i internetu. Z NSA współpracują między innymi tacy giganci, jak Microsoft, Apple i Novell.
Tutaj zbiegają się wszystkie ślady: w głównej kwaterze NSA (Narodowej Agencji Bezpieczeństwa USA) analizuje się pozyskane dane.
Ale również europejskie serwisy w chmurze na żądanie mogą przekazywać dane swoich użytkowników amerykańskim śledczym. Podstawą prawną jest umowa Safe Harbor (Bezpieczny Port) pomiędzy USA a Unią Europejską. Jednak osoby, których inwigilacja dotyczy, powinny zostać poinformowane o przekazaniu ich danych oraz o jego powodzie.
Dlatego specjaliści od ochrony danych krytycznie patrzą na umowę Safe Harbor, bo europejska dyrektywa o ochronie danych (95/46/WE) generalnie zabrania przekazywania danych osobowych do państw o niższych standardach ochrony danych - a USA takim krajem bez wątpienia są.
Szyfrowanie danych w chmurze
Korzystając z serwisów przechowujących dane w chmurze, trzeba mieć świadomość, że nie ma stuprocentowej ochrony przed dostępem do nich przez organy ścigania, nawet jeśli dane spoczywają na europejskich serwerach. Dlatego szczególnie poufne informacje przed skopiowaniem do chmury powinniśmy szyfrować sami. Doskonale nadaje się do tego na przykład bezpłatny program szyfrujący TrueCrypt.Kto pyta Google
Inaczej niż większość operatorów usług w chmurze, Google pod naciskiem europejskich polityków i specjalistów od ochrony danych przechodzi do ofensywy: na własnej stronie Google informuje teraz, które państwa domagały się dostępu do danych użytkowników i jak często Google udostępniał takie dane.fot. Fintastique (Stephen Finn) | Dreamstime.com
Autor: Paweł Gajewski, Olaf Pursche
# PROŚBA DO CZYTELNIKÓW UDZIELAJĄCYCH SIĘ W KOMENTARZACH!!!
Witam Państwa ,
ze względów praktycznych ,prosiłbym każdą osobę wpisującą się w komentarzach o podpisywanie się dowolnym ciągiem liter lub/i cyfr ,co umożliwiło by mi rozróżnianie poszczególnych osób przy zachowaniu Państwa anonimowości.
Naturalnie wpisy bez tego zabiegu również będę zamieszczał ,ale dyskusje stałyby się zdecydowanie bardziej przejrzyste przy jego stosowaniu. Oczywiście najlepiej by było ,gdyby te ciągi liter czy cyfr były dla Państwa niezmienne.
Pozdrawiam i Sława!
ze względów praktycznych ,prosiłbym każdą osobę wpisującą się w komentarzach o podpisywanie się dowolnym ciągiem liter lub/i cyfr ,co umożliwiło by mi rozróżnianie poszczególnych osób przy zachowaniu Państwa anonimowości.
Naturalnie wpisy bez tego zabiegu również będę zamieszczał ,ale dyskusje stałyby się zdecydowanie bardziej przejrzyste przy jego stosowaniu. Oczywiście najlepiej by było ,gdyby te ciągi liter czy cyfr były dla Państwa niezmienne.
Pozdrawiam i Sława!
wtorek, 27 września 2011
Polska potęgą... w ograniczaniu dostępu do zawodów.
Jak pisze dziennik, w Polsce dostęp aż do 380 fachów ograniczają urzędnicy i zawodowe samorządy, czyli ci, którzy na reglamentacji zyskują. Tracą natomiast konsumenci i młodzi ludzie, którzy m.in. z tego powodu nie mogą znaleźć pracy. Dla porównania, Niemcy ograniczają dostęp do 152 zawodów, Francja do 150, Holandia do 134, a Estonia jedynie do 47.
- Liczba 380 jest wiarygodna. Choć raport z mojego punktu widzenia nie obejmuje całości zjawiska. Jest jeszcze gorzej - komentuje p. Janusz Paczocha, ekspert ds. reglamentacji działalności gospodarczej i zawodowej. - Twórczość posłów i kolejnych rządów jest nieokiełznana. Tylko w ostatnich kilku miesiącach przybyły 2 takie zawody reglamentowane: wykładowca w ośrodku szkolenia kierowców i audytor efektywności energetycznej - dodaje ekspert.
Źródło: wyborcza.biz
Opracował: G.K.
Indyjscy emigranci wracają do Ojczyzny bo zachód upada.
Niepewna sytuacja na Zachodzie, mało atrakcyjne zarobki i zwolnienia sprawiają, że coraz więcej wykwalifikowanych indyjskich emigrantów wraca do ojczyzny.
Indyjskich emigrantów do powrotu mobilizuje również wzrost gospodarczy w Indiach i duże możliwości. Sektory, które zasilają, to przede wszystkim IT, motoryzacja, inżynieria, bankowość i telekomunikacja.
Źródło: indiatimes.com
Opracował: Dawid Pęgiel
Indyjskich emigrantów do powrotu mobilizuje również wzrost gospodarczy w Indiach i duże możliwości. Sektory, które zasilają, to przede wszystkim IT, motoryzacja, inżynieria, bankowość i telekomunikacja.
Źródło: indiatimes.com
Opracował: Dawid Pęgiel
37mln. dziewczynek zamordowanych w Chinach.
Organizacja All Girls Allowed obliczyła, że stosowana od 31 lat w Chinach "polityka jednego dziecka" doprowadziła już do 37 mln aborcji na dziewczynkach.
Chińczycy skazani na posiadanie tylko jednego dziecka wolą, żeby ich potomek był płci męskiej. Daje to w powszechnym mniemaniu lepszą pozycję całej rodziny i większe perspektywy dla dziecka na przyszłość. Sytuacja ta doprowadziła do rosnącej dysproporcji między liczbą nowo narodzonych chłopców i dziewczynek, która zdaniem socjologów może być przyczyną niepokojów społecznych w przyszłości.
Źródło: www.lifenews.com
Opracował: Kuba Klimkowicz
Chińczycy skazani na posiadanie tylko jednego dziecka wolą, żeby ich potomek był płci męskiej. Daje to w powszechnym mniemaniu lepszą pozycję całej rodziny i większe perspektywy dla dziecka na przyszłość. Sytuacja ta doprowadziła do rosnącej dysproporcji między liczbą nowo narodzonych chłopców i dziewczynek, która zdaniem socjologów może być przyczyną niepokojów społecznych w przyszłości.
Źródło: www.lifenews.com
Opracował: Kuba Klimkowicz
Nelson Mandela -komunista ,terrorysta i "autorytet".
W dzisiejszym panteonie autorytetów, serwowanych nam przez elity i media odnajdziemy wiele podejrzanych postaci przedstawionych w najjaśniejszych barwach. To wspaniali obrońcy praw człowieka, męczennicy równouprawnienia, bojownicy walczący o rasową równość i międzyludzką solidarność. Lista uwielbianych przez mainstream postaci jest długa. Jest wśród nich jednak kilka postaci, którym nakazuje się szczególny szacunek i podziw. Takim kimś jest Nelson Mandela, idol kolejnych kandydatek do tytułu Miss World, mentor przeróżnych ruchów „praw człowieka”, człowiek pomnik. Pogromca apartheidu, męczennik, wielki ojciec wyzwolonej ludzkości, oraz bezstronny mediator w wielu kwestiach. Taki obraz tego człowieka kreują media i inni „wielcy tego świata”, tworzą legendę Mandeli, która w zestawieniu z faktami określić należy mianem fantazji, choć bardziej pasuje tu słowo wierutne kłamstwo. Zakładając, że większość zna nazwisko Mandeli należy jednak powątpiewać czy ta większość zawraca sobie głowę bliższym poznaniem tej postaci. Tzw. większości bowiem wystarcza w pełni informacja o tym, że taki człowiek istnieje i „walczył o wolność i równość”. Postać Mandeli obrosła legendą, bazującą na kilku podstawowych filarach.
Pierwszym z filarów „świętości” jest męczeństwo Mandeli, które jest dość kontrowersyjne. Został on skazany w otwartym procesie, którego rzetelność i bezstronność nie była nigdy kwestionowana. Zarzuty obejmowały działalność mającą na celu obalenie rządu oraz wspierania polityki terroryzmu. Jego działalność zorientowana była na naruszenie obowiązującego prawa i porządku publicznego oraz akty terroru prowadzące do okaleczeń i śmierci tysięcy niewinnych ludzi, wliczając w to czarnych, którym rzekomo walkę swą dedykował. W swej autobiografii „Długa droga do wolności” Mandela wspomina, że w latach 80-tych wydał rozkaz podłożenia bomby na Church Street w Pretorii. Wybuch zabił 19 osób i ranił ponad dwieście. Gdy został on uwięziony zaproponowano mu zwolnienie w zamian za wyrzeczenie się wspierania terroryzmu. Mandela odmówił co poskutkowało dalszym pobytem w więzieniu. Paradoksalnie, później został on laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. Nie jest zresztą on jedynym terrorystą, który został nią nagrodzony, ale to świadczy jedynie o komitecie noblowskim i o wartości samej nagrody.
Drugim filarem mitu Mandeli jest przekonanie, że uchronił on Południową Afrykę od „krwawej łaźni”. Nadchodzącym rozlewem krwi, podobnym do tego jakie miały miejsce w innych częściach Afryki straszono południowych Afrykańczyków przed upadkiem apartheidu. Miał on być wynikiem ogólnokrajowego powstania przeciwko białemu rządowi. Jednak scenariusz taki był mało prawdopodobny ze względu na dobrze uformowaną strukturę społeczną oraz efektywne siły policyjne, a także inne czynniki ustabilizowanego społeczeństwa. Relacje pomiędzy społecznościami za czasów apartheidu były ustabilizowane, oparte na wzajemnym szacunku. Obraz apartheidu jako ucisku Murzynów został wykreowany na potrzeby usprawiedliwienia działań Mandeli i jego sojuszników, w tym komunistów. Zdarzały się, oczywiście „powstania”, jednak krytyczne spojrzenie na liczby zaangażowanych w nie „bojowników” wskazują, że liczba zdecydowanych na obalenie władz to zaledwie kilka procent społeczeństwa. Groźba „krwawej łaźni”, wzbudzenie strachu było celem ludzi, których celem było zniszczenie systemu. Twierdzenie, że Mandela zapobiegł rozlewowi krwi jest mitem, fakty wskazują, że działał on w przeciwnym kierunku. Mandela wraz ze słowackim Żydem Joe Slovo, był założycielem organizacji, która wspierała i aktywnie brała udział w masakrach ludności cywilnej. Było to zbrojne ramię Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC), Włócznia Narodu (Umkhonto we Sizwe). Organizacja ta odpowiedzialna jest za krwawe represje na czarnej ludności, która nie popierała demontażu apartheidu. Nawet Komisja Prawdy i Pojednania musiała przyznać, że „działania ANC były rażącym pogwałceniem praw człowieka”. Rozlew krwi nastąpił. Jednak dopiero po wywalczonej „wolności”. Poprzedzające wybory starcia pomiędzy czarnymi mieszkańcami RPA pochłonęły 20 tysięcy ofiar. Czy Mandela powstrzymał tą masakrę? Krótka odpowiedź brzmi: nie! Rzeźnia w RPA trwa nadal, kraj ten przoduje w światowych statystykach przestępczości. Szczególnie okrutne zbrodnie, nabierające cech czystek etnicznych, dotykają białej społeczności, zwłaszcza żyjących w odizolowanych gospodarstwach farmerów. Zbrojne najazdy murzyńskich band na farmy charakteryzuje wyjątkowe okrucieństwo oprawców, połączone najczęściej z grabieżą. Od momentu objęcia władzy przez ANC życie straciło ponad trzy tysiące białych rolników, doczekały się one terminu „farm crimes”. Afrykanerzy są pozostawieni sami sobie, nie mogą liczyć na pomoc władz, które ciągle jeszcze eksploatują „winę” białych za materialną sytuację czarnej większości. W obawie o bezpieczeństwo kraj opuściło ponad 800 tysięcy Afrykanerów. Sentymenty i rasowe napięcia to codzienność RPA. Liderzy ANC sprytnie je wykorzystują. „Krwawa łaźnia” Południowej Afryki nie osiągnęła rozmiarów innych afrykańskich rzezi ostatnich dziesięcioleci. Różnicą jest jednak to, że jest ona przemilczana. Światowa opinia publiczna nie może dowiedzieć się, że dzieje się to na skutek „wolności”, którą tak gorąco wspierał Zachód. Skala morderstw na białych farmerach nie spędza snu z powiek międzynarodowym organizacjom, ich sytuacji nie nagłaśniają media ani „organizacje praw człowieka”. Równałoby się to z przyznaniem, że człowiek (Mandela) i siła polityczna (ANC), którą tak promują są winnymi wpędzeniu kraju w wir przemocy i biedy. Że wszystko to dzieje się dzięki polityce prowadzonej przez ich ulubieńców, światowe autorytety. Rządy ANC to również okres prawnie usankcjonowanej grabieży. Kongres utrzymuje poparcie ludności m.in. dzięki działaniom takim jak „akcje afirmatywne” czy odbieranie ziemi białym farmerom (również przez jej odkupowanie) i przekazywanie czarnym. To „wyrównywanie niesprawiedliwości apartheidu” poskutkowało znacznym obniżeniem możliwości produkcyjnych sektora rolniczego. Przekazywany ziemie w 90% nie były uprawiane przez nowych, czarnych gospodarzy, co zmusiło rząd do chwilowego zawieszenia planu. Jednym z powodów prowadzenia takiej polityki była również ogromna skala korupcji, defraudacji nadużyć wśród członków ANC, którzy dzięki tym akcjom znacznie się wzbogacili. Podobna sytuacja miała miejsce w sąsiednim Zimbabwe, gdzie odbierane białym farmy trafiały do rodziny i przyjaciół prezydenta Roberta Mugabe. I w tym kraju eksperymenty te zakończyły się załamaniem gospodarki rolnej. Pod czarnym rządami RPA stała się jednym z najbardziej niebezpiecznych krajów na Ziemi, z jednymi z najwyższych wskaźników morderstw i gwałtów.
Mandela jest przedstawiany jako uosobienie pacyfizmu, człowiek miłujący ponad wszystko pokój i gardzący przemocą. Nie jest to prawdą. To, że wzywał on do „biernego oporu” nie wynikało z tego, że nie chciał on przemocy lecz z tego, że w początkowym okresie działalności, ANC nie dysponowała wystarczającymi środkami do podjęcia walki zbrojnej. Mandela do dziś utrzymuje, że akcje terrorystyczne w wykonaniu Włóczni Narodu miały „charakter czysto obronny” a ich celem był „sprzeciw wobec przemocy apartheidu”. Mandela założył Włócznię Narodu krótko po tym jak został uniewinniony w pierwszym swoim procesie. Pomimo używania retoryki o „uciskanej ludności”, początkowo niewielki odsetek czarnej społeczności wspierał jego działania. Zapowiedź zbrojnego oporu miała rozbudzić emocję i była działaniem propagandowym mającym zapewnić masowe poparcie polityczne dla ANC, przybrała jednak formy terroru. Mandela stał się uosobieniem oporu wobec ucisku czarnych. Niewątpliwie stał się on symbolem dla dużej części niewykształconej i niezamożnej ludności chłopskich, stał się uwiarygodnieniem przekonania, że i ona może zatriumfować nad cywilizacją białych i ich rządami. Za jego pośrednictwem. Nadzieje południowoafrykańskich chłopów okazały się złudne. Pod „wyzwoleniu” ich dochody i jakość życia znacznie się obniżyły. Jednocześnie pogłębiła się przepaść pomiędzy nimi a wąską, wyjątkowo bogatą, czarną elitą.
Przed uwolnieniem Mandeli i rozejmem pomiędzy białym rządem i ANC, przedstawiciele finansowego i produkcyjnego sektora RPA wyjaśniali przyszłym rządzącym ogrom odpowiedzialności jaki zostaje im powierzony. Należy pamiętać, że w odróżnieniu od innych krajów Afryki, mieszkańcy RPA byli beneficjentami systemu gospodarczego nadzwyczajnie rozwiniętego przez kolonializm. Przekazanie władzy ANC było jak powierzenie im skarbu. Uprzedzono ich, że brak dbałości o finanse i gospodarkę spowoduje nieodwracalne skutki, upadek kraju, który dotknie przede wszystkim najbiedniejszych. Ochrona gospodarki kraju zależało głównie od Mandeli, który dzięki wewnętrznemu i międzynarodowemu poparciu cieszył się pełnią władzy. Pomimo tego wsparcia Mandela nie zamierzał chronić istniejących struktur i zaczął wdrażać program ANC, który doprowadził do załamania się południowoafrykańskiej infrastruktury. RPA opuściły wielkie firmy, dla których relokacja nie była niemożliwa finansowo, równocześnie rozpoczęła się emigracja wyszkolonych kadr. Pod rządami Mandeli RPA z prężnie prosperującego kraju stała się obszarem biedy, chorób i przestępczości. Mandela jako polityk poniósł całkowitą klęskę. Nie udało mu się zabezpieczyć i wzmocnić odziedziczonej po białych infrastruktury. W obliczu takich możliwości i kontrastu na tle pozostałej części Afryki, wszystko zostało zaprzepaszczone. Mandela doprowadził do zniszczenia kraju m.in. przez przyzwolenie na nepotyzm i korupcje w łonie ANC. Złudzenie jego politycznych zdolności zostało narzucone mu poprzez przypływ emocji i entuzjazmu, wynikającego z obalenia apartheidu, na całym świecie.
Mandela komunista.
W 1944 roku Mandela wraz z Walterem Sisulu i Oliverem Tambo założyli Ligę Młodych ANC (ANCYL), która szybko przekształciła się w zbrojną bojówkę. Będąca pod silnym wpływem komunistów Liga Młodych wywierała naciski na ANC, by skłonić ją do podjęcia i rozszerzenia działań bezpośrednich, optowała za stosowaniem przemocy w walce politycznej. Pięć lat później ta trójka sprawowała pełną kontrolę nad Ligą Młodych, a nawet samym Kongresem. W 1949 mandela został wybrany do najwyższych władz ANC i został przewodniczącym Ligi Młodych. W 1952 roku Mandela został nominowany na szefa „Kampanii Oporu”, której zadaniem była aktywizacja przeciwników polityki apartheidu, i prowokowanie niepokojów społecznych. Powołana przez niego Włócznia Narodu miała stać się głównym instrumentem komunistycznej rewolucji w Afryce Południowej. Zorganizowano szkolenie militarne dla setek rewolucyjnych młodzieńców, którzy trenowani byli nie tylko w RPA ale również na Kubie, w Algierii, Egipcie, Etiopii, Chinach, Rosji, Korei Północnej, Wschodnich Niemczech i w Czechosłowacji. ANC była silnie powiązana z Południowoafrykańską Partią Komunistyczną (SACP), która stanowiła realne zaplecze ideologiczne Kongresu. Niemniej jednak łatwiej było pozyskać poparcie pod hasłami wyzwolenia i równouprawnienia murzynów. Zachodnie kraje wspierające ich walkę nie musiały tłumaczyć się z bezpośredniego poparcia dla komunistów. Mandela na potrzeby propagandy został skutecznie „wypolerowany”, rzadko wspomina się o jego komunistycznych sympatiach i powiązaniach. Dr Igor Głagolev, który przez wiele lat odgrywał kluczową rolę w pozyskiwaniu wsparcia ZSRR dla terrorystycznych ruchów w Afryce (później jego sympatie zwróciły się ku Zachodowi) mówi, że już pod koniec 1951 roku Związek Radziecki rozpoczął kampanię mająca na celu przejęcie Południowej Afryki. Nie było to nic nowego, Kongres Międzynarodówki Komunistycznej w 1928 roku poinstruował Komunistyczną Partię Południowej Afryki by poświęciła ona szczególną uwagę ANC i przekształciła ją w rewolucyjny ruch służący obaleniu białej administracji RPA. Istotna rolę w tych wydarzeniach odgrywał szef SACP Yusuf Dadoo, członek władz ANC. Ironią jest to, że kraje takie jak Anglia, USA i kraje skandynawskie finansowały południowoafrykański terroryzm w późniejszych latach. Równie aktywnie przystąpiły, wraz z komunistami, do budowania zakłamanego wizerunku Mandeli jako człowieka, który ocalił Południową Afrykę, swoistego czarnego mesjasza. To aktywne wsparcie zachodnich mocarstw dla ANC było powodem tego, że na całym świecie nie było słychać głosów krytyki wobec stosowanej przez Kongres przemocy. Jak głęboko Zachód zaangażowany był we wspieranie komunistycznych, murzyńskich terrorystów niech świadczy fakt, że główna siedziba ANC nie mieściła się w żadnym z krajów komunistycznych a w Londynie. Jednym z własnoręcznie sporządzonych przez Mandele dokumentów, który zostały wykorzystane w jego procesie była wykładnia jego poglądów zatytułowana „Jak być dobrym komunistą”. Pisał on, że przejście z kapitalizmu do socjalizmu nie może odbywać się powoli, drogami proponowanymi przez liberałów, ale w drodze rewolucji. Pisze również, że studiowanie filozofii Marksa jest niezbędne do uzyskania większej kontroli nad masowymi działaniami rewolucyjnymi. „Ruch komunistyczny nadal stoi w obliczu potężnych wrogów, którzy muszą zostać całkowicie zmiażdżeni, zanim komunistyczny świat będzie mógł zostać zrealizowany” – pisał Mandela.
Jednak nie wszyscy w ANC podzielali komunistyczne sympatie Mandeli. Antymarksiści wewnątrz Kongresu wyrażali swoje oburzenie tym, że Mandela i inni przywódcy ANC pozwolili by nacjonalistyczny, czarny ruch został zagarnięty przez komunistów z SACP. To że mieli co do tego całkowita rację potwierdził w 1991 roku na łamach oficjalnego organu Amerykańskiej Partii Komunistycznej weteran SACP Brian Dunning mówiąc, że każdy członek SACP był równocześnie członkiem ANC. Mandela nigdy nie ukrywał bliskich powiązań obu partii. W pierwszym przemówieniu po zwolnieniu z więzienia w 1990 roku, w którym zwrócił się do swoich towarzyszy broni określił Joe Slovo jako „jednego z największych patriotów”. Komuniści byli częstymi gośćmi Mandeli na oficjalnych spotkaniach. To, że Mandela konsultował swoje decyzje z komunistami z SACP powiedział w 1993 roku na łamach International Express jeden z jej liderów Chris Hani. Mandela stał się medialną ikona pacyfizmu, który wyklucza zemstę na swoich przeciwnikach, takim mamy go widzieć. Jednak zestawienie tego opisu z faktami sprowadzi nas na ziemie. Dzieki staraniom Mandeli prominentne stanowiska w kraju zajęli komuniści oraz aktywiści pałający nieukrywana nienawiścią do białych mieszkańców RPA, zwłaszcza do Burów. O tym, że on sam podzielał tą nienawiść świadczyć może fakt nadzwyczajnej promocji Petera Mokaba, autora popularnej do dziś wśród zwolenników ANC frazy „Kill the farmer, kill the Boer” („Zabić farmerów, zabić białych”). Imieniem człowieka, który wzywał do mordowania białych w RPA został nazwany stadion w Polokwane, na którym rozgrywane były tegoroczne Mistrzostwa Świata. Po zwycięstwie Mandeli powołano Komisję Prawdy i Pojednania, obsadzoną przeciwnikami poprzednich władz. Z jej prac pod przewodnictwem Desmonda Tutu nie wynikła ani prawda, ani pojednanie a jej wyroki miały za zadanie upokorzenie Afrykanerów. Slogany i oświadczenia, którymi przez lata posługiwał się Mandela, utrwaliły rzesze czarnych w przekonaniu, że ideały ANC/SACP można osiągnąć wyłącznie przez przemoc. Aby zmobilizować masy, Mandela powiedział, że ten kto chce posiadać broń musi wstąpić do Umkhonto we Sizwe. Była to wręcz zachęta do przemocy, dodatkowo motywowanej politycznie. Mandele obwiniać należy za masakry, które wybuchły w RPA i które trwają do dziś. Aby zdać sobie sprawę z następstw nawoływań Mandeli i odzewu jego rewolucjonistów wystarczy spojrzeć na statystyki z pięciu lat ich aktywności, na przestrzeni lat 1984-89. W tych latach zniszczonych zostało 1770 szkół, 7187 domów murzynów podejrzanych o nie wspieranie ANC, 10318 autobusów, 152 pociągi, 12188 prywatnych samochodów, 1256 sklepów i fabryk, 60 urzędów pocztowych, 47 kościołów i 30 szpitali. W tym samym czasie zwolennicy „wyzwolenia” zamordowali trzystu swoich ziomków. W dzisiejszej, „wyzwolonej” Południowej Afryce notuje się średnio 56 morderstw dziennie! Jeszcze bardziej przerażające są statystyki gwałtów i grabieży. Nieustannie trwają również prześladowania Afrykanerów. Przestępczości sprzyja niekompetencja i korupcja policji. Pogłębia się także nędza zarówno czarnych jak i białych. To wspaniałe osiągnięcia Mandeli i ANC/SACP, rezultaty chwalonej przez elity walki. Gdy okazało się, że Mandela zostanie laureatem Pokojowej nagrody Nobla, ANC wydał oświadczenie, że z uwagi na fakt, iż Mandela zawsze wspierał finansowo Włócznię Narodu, jest prawdopodobne, że odda cześć pieniędzy z nagrody na potrzeby jej działalności! Po zwolnieniu Mandeli z więzienia przez prezydenta De Klerka i ponownym zalegalizowaniu ANC i SACP, lider tej ostatniej Chris Hani, przebywający w USA na zaproszenie tamtejszych komunistów stwierdził z radością, że teraz RPA będzie mieć komunistyczny rząd. De klerk, który chętnie podjął negocjacje z terrorystycznymi organizacjami nie poinformował białej społeczności o prawdziwej naturze ANC/SACP, nie nagłośniono również podobnych wypowiedzi murzyńskich radykałów, pozostawiając wyborcom zniekształcony obraz Kongresu i jego przywódców. Poinstruowano służby specjalne by te kontrolowały artykuły dotyczące ANC/SACP. Republika Południowej Afryki poprzez działalność i rządy czarnych komunistów Mandeli została zdegradowana do poziomu kraju Trzeciego Świata pod każdym względem. Obietnice kraju płynącego mlekiem i miodem zastąpiła rzeczywistość biedy, korupcji, przestępczości, prześladowań i braku perspektyw. Przypomnijmy, że od 1994 roku, czyli czasu w którym władzę przejął ANC zamordowano w bestialski ponad trzy tysiące białych. Państwowa dyskryminacja przeciwko tej społeczności obejmuje m.in. reformy ziemskie i akcje afirmatywne czyli tzw. „pozytywna dyskryminację”. Wielu z nich zostało bez pracy z powodu koloru skóry, około 10 procent Afrykanerów zostało zmuszonych do życia w prowizorycznych obozach. Wszystko to jest wynikiem rządów Mandeli i jego partii. To osiągnięcia ikony pokoju i pojednania, laureata Pokojowej Nagrody Nobla. Fałszywy autorytet Mandeli jest usilnie podtrzymywany do dziś, i zapewne będzie utrzymywany po jego śmierci. Splunięciem w twarz wszystkim ofiarom jego terroru i rządów, zepchniętemu w ubóstwo społeczeństwu było ustanowienie przez ONZ Dnia Nelsona Mandeli, który obchodzony ma być 18 lipca. Takich ludzi nakazują nam wielbić i szanować.
źródło: answ.wordpress.com
Rasizm w RPA ("Rz" 2009r.)
Kanada przyznała status uchodźcy białemu mężczyźnie, który padł ofiarą ataków ze strony czarnych. Pretoria jest oburzona
Brandon Huntley ma 31 lat i pochodzi z Kapsztadu. Jest Afrykanerem, czyli białym Afrykańczykiem. W swoim życiu siedem razy padł ofiarą brutalnych napaści ze strony czarnych współobywateli. Trzy razy pchnięto go nożem. Na ulicy często go wyzywano – określenie „biały pies” należało do najłagodniejszych. Wreszcie Huntley nie wytrzymał i wyjechał do Kanady. Tam wystąpił do Komisji ds. Imigracji i Uchodźców o przyznanie mu azylu. Zdaniem Huntleya przyczyną ataków był bowiem kolor jego skóry. Podkreślił, że nie mógł liczyć na pomoc policji kontrolowanej przez złożony z czarnych rząd. Ze względu na prowadzoną przez władze RPA akcję afirmatywną – która promuje kolorowych, nawet jeżeli mają gorsze kwalifikacje – nie mógł również dostać pracy.Czy biały może być uchodźcą
Komisja przyznała Huntleyowi rację i nadała mu status uchodźcy. – Przedstawione przez niego dowody wskazują, że władze RPA są obojętne i niezdolne (a może nawet niechętne) do obrony białych Południowych Afrykańczyków przed prześladowaniami ze strony afrykańskich Południowych Afrykańczyków – stwierdził szef trybunału William Davis, który rozpatrywał sprawę.Decyzja ta wywołała oburzenie w RPA. Zdaniem rządzącego Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC) jest ona „rasistowska”. „Traktujemy tę sprawę bardzo poważnie. Ona niszczy wizerunek naszego kraju i tylko utrwala rasizm. To pierwszy tego typu przypadek, żeby przyznano status uchodźcy białemu!” – napisał w specjalnym oświadczeniu rzecznik partii Brian Sokutu.
Decyzją Kanadyjczyków zaniepokojone jest również MSZ w Pretorii. Wczoraj ambasador RPA w Ottawie otrzymał od swojego resortu specjalne instrukcje. Dyplomata ma się zwrócić do kanadyjskich władz, aby wyjaśniły okoliczności „incydentu”.
Korespondent brytyjskiego BBC zrobił tymczasem sondę na ulicach Johannesburga. – Bandyci atakują ludzi, bo chcą odebrać ci twoją własność. W RPA panuje opinia, że biali ludzie mają przy sobie pieniądze. Może dlatego atakowano tego Huntleya – powiedział Diketso Lekhelebane. Innego zdania są biali: – Jako obywatelka RPA popieram ideę, jaka przyświecała twórcom akcji afirmatywnej, ale jako matka trójki dzieci martwię się, że nie dostaną pracy – powiedziała Tracey McKay.
Tabu południowej Afryki
Sprawa Huntleya może przełamać tabu, jakim jest trudna sytuacja białych mieszkańców RPA pod rządami czarnych. I o problemie, który rzadko pojawiał się w zachodnich mediach, zrobi się głośno. Afrykanerzy skarżą się bowiem, że od 1994 roku, gdy upadł apartheid, czują się coraz mniej bezpieczni we własnym kraju.Do największej liczby napadów dochodzi na ulicach dużych miast opanowanych przez gangi czarnoskórych. Bandyci coraz częściej wdzierają się do domów, także na prowincji, gdzie nadal żyje wielu białych farmerów. W efekcie blisko milion osób spośród liczącej 4 miliony społeczności opuściło ojczyznę. Według badań Instytutu Relacji Rasowych RPA, aż 87 proc. Afrykanerów uważa, że wymierzony w nich rasizm jest „poważnym problemem”.
Frustrację Afrykanerów – potomków Burów, którzy osiedlali się w Afryce w XVII i XVIII wieku – pogłębia coraz trudniejsza sytuacja ekonomiczna tej społeczności. W wyniku akcji afirmatywnej wielu z nich straciło pracę (lub nie może jej dostać) i żyje w biedzie. W wielu miejscach kraju, na przykład pod Pretorią, powstały dzielnice nędzy zamieszkane przez białych. Według szacunkowych danych poniżej progu ubóstwa żyć może nawet pół miliona białych obywateli RPA. Tylko w latach 1997 – 2002 bezrobocie wśród tej społeczności wzrosło o 106 procent. A co gorsze, jak twierdzą biali, wszystkie rządowe środki na zwalczanie biedy są przeznaczane dla czarnych. Afrykanerom pomagają organizacje prywatne, na czele z Solidarnością wzorującą się na polskim ruchu z lat 80.
– Murzyński Afrykański Kongres Narodowy niegdyś zwalczał dyskryminację rasową a dziś, gdy rządzi, stosuje dokładnie takie same metody. Niestety, wokół całej sprawy panuje zmowa milczenia – mówił w wywiadzie udzielonym „Rz” przedstawiciel afrykańskiej Solidarności Kobie de Villiers.
Nomfanelo Kota przedstawicielka MSZ Republiki Południowej Afryki
Decyzja urzędu imigracyjnego Kanady jest haniebna! To obraza dla mojego kraju, która bardzo zaszkodzi wizerunkowi Republiki Południowej Afryki na świecie. Kanadyjczycy powinni zadać sobie trochę trudu i zwrócić się do nas o wyjaśnienie sprawy. Zapytać, jak jest naprawdę, a nie wydawać arbitralne wyroki. Należy wysłuchać obu stron. Komu bowiem przyznaje się status uchodźcy? Osobie, której własne państwo nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa, albo jeszcze gorzej: osobie, którą własne państwo prześladuje. Tymczasem nic takiego w RPA nie występuje. Wszyscy obywatele naszego kraju są równi i mogą liczyć na pomoc i opiekę państwa. Nasza policja ściga sprawców napaści, nie zwracając uwagi na kolor skóry ich ofiar. Wiem, że na świecie szerzą się plotki, iż ataki na białych obywateli RPA to skutek rasizmu czarnych. Jest to jednak wroga propaganda. To zwykłe napady rabunkowe bądź chuligańskie. I nie jest to tylko problem RPA. Przestępczość jest wszędzie. Czy na Zachodzie – na czele z Kanadą – nie ma dzielnic, do których lepiej nie wchodzić? Czy nie ma sytuacji, w których lepiej nie podróżować nocnymi pociągami czy metrem? Czy nie ma chuliganów? Tyle się na przykład słyszy o gangach angielskich kibiców piłkarskich. Wszędzie znajdą się przestępcy, wyrzutki społeczne, które atakują innych obywateli. To jednak jeszcze nie powód, żeby ich ofiarom przyznawać azyl. Zapewniam, że RPA nie jest krajem rasistowskim!
Adriana Stuijt była afrykanerska dziennikarka, mieszka w Holandiiźródło: rp.pl
Stanowisko rządu RPA to hipokryzja. To, co się dzieje w tym kraju, to prawdziwy horror. Biali są atakowani na każdym kroku, niezależnie od tego, czy mówią po afrykanersku, angielsku czy polsku. Są lżeni, bici, poniżani, a czasami nawet mordowani przez czarnych. Sama wielokrotnie padłam ofiarą fizycznych ataków. Właśnie dlatego wyjechałam z kraju, podobnie jak milion innych bia- łych. Obecnie Afrykanerzy wydają 40 proc. swoich dochodów na środki bezpieczeństwa! Mury i ogrodzenia wokół domów, firmy ochroniarskie i alarmy. Nieudolna policja nie jest w stanie zapewnić im ochrony. Ludzi zatrudnia się w niej nie ze względu na kwalifikacje, ale ze względu na kolor skóry. Poza tym policjanci sami często padają ofiarą agresji i są zastraszani. Mówienie o tym, że biali są atakowani w celach rabunkowych, to kłamstwo. Po pobiciu czarni kradną na ogół tylko telefon komórkowy, żeby ofiara nie mogła wezwać pomocy. Podobnie podczas nocnych napaści na domy. Napastnicy katują domowników, gwałcą córki lub młode żony i uciekają bez żadnych łupów. Na ulicach miast RPA jest jak w dżungli. Nie wiem, jak władze wyobrażają sobie zapewnienie bezpieczeństwa fanom podczas piłkarskich mistrzostw świata w 2010 roku! Niestety, światowe media nie interesują się tym problemem, bo jest niepoprawny politycznie. Czarni gnębiący białych? To dla lewicy temat tabu. Sama byłam bardzo lewicowa i poprawna politycznie, ale życie brutalnie zweryfikowało moje naiwne ideały.
Analiza idei akcji afirmatywnych (1992r.)
Artykuł ukazał się pierwotnie w czasopiśmie „The Freeman” (marzec 1992, vol. 42, iss. 3), publikowanym przez Foundation for Economic Education.Ostatnio dowiedziałam się, że mojego przyjaciela, profesora jednej z uczelni Ligi Bluszczowej, ominął awans. Było to dla mnie dużym zaskoczeniem. Wykładał na tym uniwersytecie od kilku lat i był niezwykle lubiany, nie tylko przez studentów, ale również przez innych pracowników wydziału. Mając na koncie książkę i szereg artykułów w czasopismach naukowych, dysponował odpowiednimi kwalifikacjami. W czym w takim razie tkwił problem?
Jak mi wyjaśnił: był białym mężczyzną na wydziale, na którym trzeba było wyeksponować zatrudnianie kobiet i przedstawicieli mniejszości. Nieważne, że kobieta, którą przyjęto do pracy, miała mniejsze doświadczenie i gorsze kwalifikacje. Nieważne, że uniwersytet przygotowywał go do objęcia nowego stanowiska od dłuższego czasu (władze wydziału nawet nie potrafiły spojrzeć mu w oczy, gdy przekazywały smutną wiadomość). Nieważne, że mój przyjaciel stał się teraz tak zgorzkniały, że oznajmił męskiej części swoich studentów, iż mogą darować sobie zdobywanie stopni naukowych, bo jakość wykształcenia i kwalifikacje wcale się już nie liczą. Według niego, jeśli jesteś biały i jesteś mężczyzną, na uczelni nie ma dla ciebie miejsca.
Mam nadzieję, że wyolbrzymia sprawę. Rozumiem jednak jego rozgoryczenie. Trudno nie uskarżać się na niesprawiedliwość, gdy nie ma przed nią ratunku.
Gdyby mój przyjaciel był kobietą, mógłby pozwać uniwersytet za nieetyczne praktyki zawodowe z art. 7 Ustawy o Prawach Obywatelskich z 1964 r. Ten fragment ustawy mówi wyraźnie, że „odmowa zatrudnienia, zwolnienie ze stanowiska lub inne przejawy dyskryminacji dotyczące wynagrodzenia, warunków zatrudnienia lub przywilejów pracowniczych jakiejkolwiek osoby, ze względu na jej przynależność rasową, kolor skóry, wyznanie, płeć bądź pochodzenie” są całkowicie bezprawne.
Żeby jednak wnieść takie oskarżenie, musiałby należeć do grupy chronionej przez ten artykuł — a zatem być kobietą lub przedstawicielem mniejszości. Jako mężczyzna o niemiecko-irlandzkich korzeniach nie tylko jest on wyłączony spod ochrony tego prawa, lecz de facto jest osobą, przed którą gwarantuje ono ochronę. Po co ono istnieje? Mój przyjaciel nigdy nie zwracał uwagi na płeć swoich podopiecznych i współpracowników. Dlaczego zatem trzeba strzec przed nim kobiety?
Otóż, dlatego, że — jak się powszechnie twierdzi — kobiety są od wieków dyskryminowane na rynku pracy. Jako że biali mężczyźni (jako klasa społeczna) czerpali z tej niesprawiedliwości korzyści, teraz (jako klasa) muszą wziąć na siebie ciężar przywracania równowagi.
Jednak coś w tej „analizie klasowej” wyraźnie się nie zgadza. Nie chodzi nawet o to, że akcja afirmatywna neguje ideę indywidualnej odpowiedzialności za czyny, a raczej o to, że „w pogoni za równym traktowaniem rodzi dyskryminację”, która przeczy zdrowemu rozsądkowi. Ten brak logiki powoduje, że krnąbrne feministki, takie jak ja, zmuszone są zapytać: „Czym właściwie jest akcja afirmatywna?” i „Co afirmuje akcja afirmatywna?”
Definicja akcji afirmatywnej jest następująca: „Zgodnie z Kodeksem Federalnym, ustęp 1608 [akcja afirmatywna] to racjonalne działanie, podjęte przez przedsiębiorstwo z uzasadnionych względów po przeprowadzeniu racjonalnej oceny swojej działalności, pokazującej mu, że w przeszłości dopuszczało się ono dyskryminacji lub dobierało pracowników pod względem płci lub przynależności rasowej. Komisja do Spraw Równości Zatrudnienia poszerzyła tę definicję w artykule 44 Kodeksu, dodając, że akcja afirmatywna to linia postępowania przyjęta w celu przezwyciężenia przeszłych lub obecnie istniejących barier uniemożliwiających równy dostęp do zatrudnienia”. (Dana Shilling, Redress for Success).
Tyle jeśli chodzi o słowa. Oznaczają one, że jeśli jakieś przedsiębiorstwo zorientuje się, że dyskryminowało pracowników, powinno natychmiast podjąć odpowiednie środki zaradcze. Na gruncie etycznym większość z nas uznałaby to za słuszne, choć wielu kwestionowałoby sens egzekwowania tych postulatów na drodze prawnej.
Duch akcji afirmatywnej
Cel realizowanych w duchu akcji afirmatywnej przedsięwzięć wydaje się jednak nieco inny. Aby w pełni zrozumieć jej postulaty, należy zbadać korzenie omawianych poglądów w kontekście ruchów feministycznych.
Po pierwsze, chciałabym uznać słuszność głównego postulatu akcji afirmatywnej: faktycznie kobiety od wieków są ofiarami dyskryminacji. W XIX wieku nie pozwalano im kształcić się na uczelniach i należeć do związków zawodowych, zablokowano im dostęp do zawodów takich jak lekarz, a z chwilą zawarcia małżeństwa często traciły prawo do tych nędznych groszy, które mogły zarabiać. W XX wieku kolejne bariery prawne, z którymi musiały zmagać się kobiety, padały jedna po drugiej. Z pewnością istnieje jeszcze trochę prawnych przeżytków braku równości, ale są to przypadki nieliczne. Przykładem może być odmienne traktowanie kobiet i mężczyzn w sądach — za to samo przestępstwo otrzymują często różne wyroki.
Jeśli celem akcji afirmatywnej jest po prostu zapewnienie równego traktowania kobiet i mężczyzn w obliczu prawa, nawoływanie do niej nie ma sensu. Faktycznie chodzi o coś więcej. Postulaty równości wobec prawa i sprawiedliwego dostępu do udziału w życiu politycznym to ideały od dawna zakorzenione w umysłach Amerykanów. Akcja afirmatywna wprowadza natomiast nowe pojęcie równości — równość społeczną.
Idea ta stała się popularna podczas rewolucji kulturowej lat sześćdziesiątych. Ówcześni reformatorzy domagali się dużo więcej niż tylko zniesienia barier prawnych dyskryminujących ze względu na płeć lub rasę — nawoływali do wprowadzenia równego dostępu do podstawowych dóbr społecznych, takich jak godziwe zakwaterowanie i wyżywienie. Dostęp do socjalnego minimum przedstawiano jako prawo każdego Amerykanina.
To, że dobra te przyznawane były wyłącznie określonym grupom amerykańskiego społeczeństwa, np. czarnym, usprawiedliwiano w dwojaki sposób. Po pierwsze, dowodzono, że były to ofiary innej grupy Amerykanów, przede wszystkim białych mężczyzn. Po drugie, tylko dzięki zapewnieniu równego dostępu do takich dóbr konsumpcyjnych jak edukacja, pokrzywdzeni mieli szansę na sprawiedliwą rywalizację z białymi mężczyznami.
Mówiąc krótko, w latach sześćdziesiątych postulowano społeczno-ekonomiczną równość w prymitywnej postaci.
Co stało się w tym nowym świecie z kobietami? Mimo iż upadły bariery prawne utrudniające im karierę, utrzymywano, że skutki dawnej dyskryminacji nadal mają wpływ na współczesne kobiety. Pozostające przejawy niesprawiedliwości są szczególnie widoczne na rynku pracy, który wciąż nie docenia pracy kobiet. Usunięcie barier prawnych nie zaradziło dyskryminacji — konieczne było stworzenie instytucji prawnej chroniącej ich pracę. Konieczne było formalne nakazanie preferowania zatrudniania kobiet, aby rynek zaczął traktować je sprawiedliwie.
Mary C. Thomberry wyjaśnia tę kwestię w swojej pracy pt. Affirmative Action: History of an Attempt to Realize Greater Equality:
Ogólnie rzecz biorąc, działania w ramach akcji afirmatywnej obejmują cały szereg przedsięwzięć mających na celu przezwyciężenie konsekwencji przeszłej i obecnej dyskryminacji. Należą do nich różnego rodzaju szkolenia wyrównawcze i uzupełniające, przygotowywanie odpowiednich testów i kryteriów kwalifikacji na studia i do pracy, wypracowanie specjalnych procedur rekrutacji uwzględniających kobiety i przedstawicieli mniejszości, budowa ośrodków opieki nad dziećmi przy zakładach pracy, programy aktywizacji bezrobotnych oraz rozwoju potencjału u osób dyskryminowanych. Chcąc przezwyciężyć skutki dawnej polityki prowadzącej do dyskryminacji, przedsiębiorstwa muszą teraz szukać tych, których niegdyś ignorowano.Dlaczego pracodawca musi godzić się na te wymogi? Ponieważ koszt płynięcia pod prąd akcji afirmatywnej może być bardzo wysoki. Mimo iż polityka preferencyjna nie zawsze wynika z wymogów prawa, stoją za nią lata wyroków sądowych. Na przykład w 1980 roku sąd nakazał firmie Ford Motor Company wypłacenie kobietom i przedstawicielom mniejszości kwoty wysokości 13 milionów dolarów. Same honoraria prawników mogą doprowadzić firmę do bankructwa. W sprawie o dyskryminację płciową przeciwko University of Minnesota, wynagrodzenie prawników sięgnęło 1 475 000 dolarów. Powódka, która wygrała sprawę, opuściła później uczelnię, żeby zostać prawniczką.
Uzasadnienie preferencyjnego traktowania
W obronie własnych interesów rynek pracy wykształcił system parytetów, który de facto chroni go przed oskarżeniami o dyskryminację. W jaki sposób w imię równości doszliśmy do systemu, który dopuszcza się jawnej dyskryminacji ze względu na płeć? Zasadniczo istnieją trzy argumenty uzasadniające taki stan rzeczy: 1) dobro społeczne 2) sprawiedliwość kompensacyjna 3) idea równości.
Ci, którzy powołują się na ideę dobra społecznego, twierdzą, że dzięki sukcesom kobiet wzbogaci się całe społeczeństwo. To stosunkowo słaby argument, gdyż zwolennicy akcji afirmatywnej zgodnie przyznają, że będą forsować równouprawnienie, nawet jeśli pogorszy ono ogólną sytuację społeczną. Co więcej, łatwo przewidzieć katastrofalne, długoterminowe konsekwencje zastąpienia wolnego przydziału stanowisk systemem limitów. Akcja afirmatywna buduje mur między indywidualną wartością jednostki a sukcesem gospodarczym. Jaką korzyść miałoby to przynieść społeczeństwu?
W rzeczy samej: akcja afirmatywna może równie dobrze nasilić zło, któremu tak próbuje zaradzić i jedynie zwiększyć skalę uprzedzeń. Żeby być w zgodzie z parytetami, pracodawcy będą awansować kobiety zbyt szybko bądź kierować je do nieodpowiednich oddziałów. Kiedy któraś z nich poniesie porażkę, będzie to odczytywane jako potwierdzenie nieprzydatności ich płci do zawodu. Natomiast kiedy inne kobiety odniosą sukces dzięki własnej pracy, wszyscy będą uważali, że rozpieszcza się je w imię preferencyjnego traktowania. A co z mężczyznami, którzy będą dyskryminowani ze względu na płeć? Ich zrozumiałe rozgoryczenie może z powodzeniem przekształcić się w nasilony seksizm — tak jak odrzucenie kandydatury mojego przyjaciela wzbudziło w nim niechęć do całej uczelni.
Argument sprawiedliwości kompensacyjnej głosi, że każdy, kto wyrządzi krzywdę niewinnej osobie, powinien ją naprawić. Poszkodowana strona powinna otrzymać rekompensatę. Akcja afirmatywna to jednak pójście o krok dalej. Zgodnie z jej postulatami na rekompensatę zasługują również potomkowie strony poszkodowanej. W końcu potomkowie (współczesne kobiety) muszą ciągle żyć z konsekwencjami dawnej dyskryminacji. To argument mówiący o prostowaniu historii.
Moje obiekcje odnośnie do przeszłości dotyczą dwóch kwestii. Po pierwsze, ludzie, którzy otrzymują rekompensatę, to nie ofiary. Po drugie, ludzie, którzy dokonują rekompensaty, to nie przestępcy.
Przeanalizujmy pierwszy problem. Kobiety, które czerpią korzyści z akcji afirmatywnej, nie są tymi samymi kobietami, które przez stulecia cierpiały z powodu niesprawiedliwości. Wszyscy jesteśmy w końcu śmiertelni. Utrzymywanie po wielu dekadach, że nieprzyjemne reperkusje dawnych krzywd również stanowią wykroczenie, które powinno podlegać karze, to rozciąganie tradycyjnego pojęcia rekompensaty do granic absurdu.
Domaganie się rekompensaty za niesprawiedliwość społeczną dla prawnucząt to w zasadzie mylenie godnego pochwały współczucia z uzasadnionymi prawnie roszczeniami. Wszyscy jesteśmy ofiarami lub beneficjentami działań naszych przodków. Nie jest to jednak fakt mogący stanowić podstawę prawnych rozważań, lecz czysty przypadek. Inaczej mówiąc, nie jest to ani sprawiedliwe, ani niesprawiedliwe, po prostu jest. Rodzi się zatem pytanie: skoro nie ma żadnej niesprawiedliwości, jak mogą istnieć podstawy prawne do rekompensaty?
Przyjrzymy się teraz drugiemu zarzutowi. Ci, którzy zmuszeni są płacić odszkodowania — pracodawcy, biali mężczyźni i podatnicy — to nie ci sami ludzie, którzy dopuścili się niegdyś niesprawiedliwości. W przytłaczającej większości sprawcy, podobnie jak ofiary, już nie żyją, a nie wierzę w to, że wina podlega dziedziczeniu. Herbert Deane w książce Justice – Compensatory and Distributive jasno sprzeciwia się takim pomysłom:
Prosimy żyjących współcześnie obywateli, aby ponosili odpowiedzialność nie tylko za krzywdy, których dopuszcza się obecnie lub dopuszczało w niedalekiej przeszłości społeczeństwo, a w których wyrządzaniu mogli wcale nie uczestniczyć, ale także za akty dyskryminacji, do których doszło na długo przed ich urodzeniem, gdy ich ojcowie i dziadowie mogli wcale nie być jeszcze Amerykanami, a być może sami byli prześladowani na przykład w jakimś kraju Europy Wschodniej. Innymi słowy, prosi się nas o przyjęcie zasady odpowiedzialności zbiorowej za winy, które przynajmniej po części odziedziczone są po niektórych przodkach przez niektórych współczesnych Amerykanów.Trzeci często przytaczany argument na rzecz traktowania preferencyjnego odwołuje się do naszego poczucia moralności i opiera się na idei równości. Ale za jaką ideą równości optujemy? Za równością społeczną? Gospodarczą? Równością wobec prawa?
Kluczowe pytanie brzmi: kiedy różnice między ludźmi przeradzają się w brak równości? Jeśli ja mam brązowe włosy, a ty włosy koloru blond, to prawdopodobnie jest to jedynie dzieląca nas różnica. Jednak, kiedy mieszkamy w RPA i moja skóra jest brązowa, a twoja biała, jest to brak równości. Dlaczego? Ponieważ fizycznej różnicy towarzyszy wartościowanie. Konkretniej, rząd RPA uważa białych obywateli za lepszych i w imieniu prawa nadaje im różne przywileje, a to już brak równości.
Tradycyjnie w Ameryce za równość uważa się sytuację, w której wszyscy ludzie podlegają równemu traktowaniu w obliczu prawa lub mają taki sam udział w sprawowaniu władzy. To podejście skupia się na jednostce i jej relacji z władzą. Tymczasem zwolennicy akcji afirmatywnej domagają się innego rodzaju równości — równego dostępu kobiet i mniejszości do bogactwa i szans rozwoju. W tym wypadku skupiamy się na przydzielaniu ludzi do określonych klas i analizowaniu ich relacji z przedstawicielami innych klas bądź z ogółem społeczeństwa. Te dwie koncepcje braku równości są zupełnie niekompatybilne.
W pogoni za równością akcja afirmatywna nie bierze na przykład pod uwagę statusu jednostek przydzielanych do danej klasy, takiej jak np. „mężczyźni”. W istocie nie ma nawet żadnego rozróżnienia między poszczególnymi kobietami. Ciesząca się wieloma przywilejami córka Rockefellera będzie więc w równym stopniu uważana za ofiarę społeczeństwa (lub białych mężczyzn) co najbiedniejsza czarna kobieta.
Ponadto, wprowadzenie równości w takiej postaci, jakiej domaga się akcja afirmatywna, zniszczyłoby to, co tradycyjnie uważa się za najważniejszą rękojmię amerykańskiej wolności — gwarancję ochrony przed ingerencją państwa w spokojne życie obywateli. W imię równości społecznej praktycznie otwiera się rządowi drogę do kontrolowania zachowań społeczeństwa. W imię równości jednostka traci prawo do podejmowania samodzielnych decyzji.
Zachodzi tu pewien paradoks. Najlepszą gwarancją ochrony przeciwko jakiejkolwiek dyskryminacji jest mechanizm, który akcja afirmatywna próbuje właśnie zniszczyć: wolny rynek nieskrępowany kontrolą państwa. Wolny rynek ogranicza dyskryminację z tej prostej przyczyny, że dyskryminacja kosztuje — zniechęca klientów i zawęża pulę osób, z których można dobrać wykwalifikowany personel.
Moim ulubionym przykładem ilustrującym, w jaki sposób wolny rynek ogranicza dyskryminację, jest wydarzenie, które miało miejsce w czasie wielkiego ruchu praw obywatelskich w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. W Montgomery, w Alabamie, czarna kobieta została aresztowana za siedzenie z przodu zamiast z tyłu autobusu. Jaką odpowiedzialność ponosiło przedsiębiorstwo autobusowe za ten incydent? Przez wiele lat przedsiębiorstwa autobusowe z południa odmawiały egzekwowania praw, które nakazywały im dyskryminację czarnych. Klient to klient. Przedsiębiorstwo w Montgomery było jednym z tych, które odmówiły dyskryminacji. Dopiero wtedy, kiedy zaczęto aresztować konduktorów za nieprzestrzeganie prawa, przedsiębiorstwa zgodziły się go przestrzegać.
Rynek nie jest bardziej sprawiedliwy niż społeczeństwo, które go tworzy, ale on sam funkcjonuje na innych zasadach. Przedsiębiorcy konkurują na rynku, próbując zdobyć klientów i jak najlepszych pracowników. Ostatecznym wynikiem są zyski lub straty. Wolny rynek nie zwraca więc uwagi na kolor skóry i płeć. Niweluje nierówności.
Niestety, filozofowanie jest marną pociechą dla mojego przyjaciela, który zastanawia się, czy nie powinien porzucić jedynej posady, która coś dla niego znaczy. Nie wiem, jak mu dodać otuchy. To, co mówi, jest prawdą: nieważne, jak jest dobry i jak bardzo mu zależy — ludzie zamykają mu drzwi przed nosem, bo jest białym mężczyzną. Nie mogę dodać mu otuchy, bo czuję się niemal tak samo wzburzona jak on.
To uświadamia mi, że byłam zbyt uprzejma. Sądzę, że będę ćwiczyć bycie wściekłą i oburzoną, przygotowując się na następne spotkanie z jakąś znajomą feministką, która będzie zachwalać akcję afirmatywną. Ktoś musi w końcu prosto z mostu powiedzieć tym kobietom, że powinny darować sobie to całe gadanie o równości, cierpieniu i niesprawiedliwości. Bo z tego, co na razie widziałam, akcja afirmatywna to wyłącznie dyskryminacja, zajadłość i ckliwe rozważania. To rodzaj polityki, która przynosi feminizmowi złą sławę.
Autor: Wendy McElroy
Tłumaczenie: Agnieszka Adamczykźródło: mises.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)