Multikulturalizm jako idea rozwinął się na Zachodzie na skutek
rewolucji kulturowej lat 70. i 80. Rozpowszechniana ona była przede
wszystkim przez Partię Zielonych i inne grupy lewackie funkcjonujące na
Zachodzie. Zjawisku temu towarzyszyła wszechobowiązująca wręcz teza o
równości kultur i cywilizacji. Od strony merytorycznej twierdzenie to
nie wytrzymuje krytyki, gdyż specyficzne systemy kulturowe zostały też
wytworzone przez totalitarne ideologie, a nikt wszak nie twierdzi, że
komunizm czy narodowy socjalizm to tak samo dobre systemy kulturowe jak
kultura łacińska. Widzimy zatem, że wprost narzuca się rozróżnienie i
hierarchia różnych kultur i cywilizacji, a miarą ich oceny jest dobro
człowieka (zdefiniowane choćby poprzez prawo naturalne czy też poprzez
możliwości rozwoju osoby ludzkiej).
Relatywizm u podstaw
Tymczasem wspomniana idea multikulturalizmu nie zasadza się jedynie
na uznaniu oczywistego faktu, że ludzie żyją i rozwijają się w różnych
kulturach. U podstaw tej ideologii stoi swoisty relatywizm. Na bazie
tegoż relatywizmu wyznawcy postmodernistycznego multi-kulti z dużą
niechęcią odnoszą się do spuścizny narodowej i chrześcijańskiej w
Europie. Uznano wręcz, że są to dwa pierwiastki kulturowe, które
sprowadziły na świat różnorakie wojny i nieszczęścia. Wraz z tym
wszystkim pojawiła się propaganda regionalizmu, a to wszystko w imię
rozbijania jedności wspólnot narodowych. Dla postmodernistów naród
zalicza się do tych bytów społecznych, które zniewalają, więc trzeba je
osłabić lub wręcz zlikwidować. Wszystko to komponowało się doskonale z
ideą budowania państwa europejskiego, którego istnienie ściśle było
wiązane z upadkiem tradycyjnych więzi narodowych. I tak naród, a za tym
państwa narodowe, jak twierdzono, stoją w sprzeczności z ideą budowy
Stanów Zjednoczonych Europy. Uważano, że tożsamość europejską można
budować na wzór amerykańskiej, przy jednoznacznym osłabieniu
przywiązania do dziedzictwa narodowego. Stąd pojawił się pomysł
sprowadzenia ogromnej liczby emigrantów z krajów nieraz odległych
Europie kulturowo. Uważano, że owych emigrantów da się bardzo szybko
zasymilować na bazie postmodernistycznego konsumpcjonizmu. W ten sposób
ludzie nieraz z najdalszych zakątków świata bardzo szybko mieli stać się
“multikulturalnymi” Niemcami, Francuzami czy Brytyjczykami. Tak miał
się tworzyć nowy “naród europejski” na wzór “nowoczesnego,
wielokulturowego narodu amerykańskiego”.
Niezasymilowani imigranci
Wszystko to okazało się fikcją, a efektem tego typu działań
(dokonywanych na poziomie edukacyjnym, medialnym, politycznym, prawnym
itp.) było jedynie potężne spustoszenie starych kultur narodowych i
potężne problemy z emigrantami (brak asymilacji). Najbardziej jaskrawym
przejawem kryzysu stały się zamachy terrorystyczne, od zamachu na World
Trade Center poczynając, poprzez zamachy na londyńskie i madryckie
metro, a kończąc na zamieszkach narodowościowych w Paryżu czy Londynie.
Świat zachodni nagle zdiagnozował bankructwo idei multi-kulti i zaczął
się bronić przed napływem emigrantów, w szczególności z krajów
islamskich. Ostatnio potężne problemy z emigracją po tzw. rewolucjach
arabskich przeżywały kraje południowej Europy. Włochy wręcz deklarowały w
tej mierze bezradność. Tamtejszy rząd domagał się od Unii Europejskiej
pomocy w tym zakresie. Chodziło o środki na utrzymanie napływających
uchodźców oraz na patrole do pilnowania wybrzeży włoskich. Włoski
minister spraw wewnętrznych Roberto Maroni oświadczył na spotkaniu
unijnych szefów MSW: “Europa nic nie robi, by powstrzymać napływ ludzi.
Włochy pozostawiono samym sobie, choć polityczne trzęsienie ziemi w
Maghrebie może mieć destrukcyjne skutki dla nas wszystkich”.
Wszystko to potwierdza olbrzymi problem, jaki przeżywają kraje Europy
Zachodniej. Bardzo wymownie potwierdził to premier Wielkiej Brytanii
John Cameron, zabierając głos podczas konferencji na temat
bezpieczeństwa zorganizowanej w Monachium. “Nie udało nam się stworzyć
wizji takiego społeczeństwa – stwierdził – w jakim ludzie chcieliby
uczestniczyć. Tolerowaliśmy nawet te społeczności, które działały w
sposób sprzeczny z naszymi wartościami. Tymczasem kluczem do osiągnięcia
prawdziwej spójności społecznej jest stworzenie silnego poczucia
tożsamości narodowej i lokalnej”. W jeszcze bardziej jednoznaczny sposób
zabrała głos Angela Merkel, która powiedziała do członków organizacji
młodzieżowej CDU (październik 2010 r.) następujące słowa: “Próba
zbudowania w Niemczech społeczeństwa wielokulturowego zupełnie się nie
powiodła. Imigranci powinni dążyć do integracji, a pierwszy ku temu krok
to nauka języka niemieckiego”. Horst Seehofer, lider bawarskiej CSU,
wprost uznał, że “multi-kulti jest martwe”.
W jeszcze ostrzejszej formie o całym problemie zaczęli się wypowiadać
niektórzy publicyści, podkreślając w szczególności problemy z
mniejszościami islamskimi. Anthony Browne na łamach “The Spectator”
pisał: “W krajach chrześcijańskich ludzie, którzy przestrzegają przed
islamizacją (…), podlegają sankcjom prawnym. Z kolei w krajach
muzułmańskich ci, którzy nawołują do islamizacji świata, stają się
gwiazdami telewizji” (“Forum” 6-12 września 2004 r.).
Odwrotna krucjata
Wielkim echem w świecie odbiła się książka Thilo Sarrazina
zatytułowana “Deutschland Schaff sich ab – Wie wir unser Land aufs
Spielsetzen” (“Niemcy niszczą się same – o tym, jak własnymi rękami
wystawiamy nasz kraj na niebezpieczeństwo”). Ten znaczący niemiecki
urzędnik bankowy podniósł w tej książce problem niezasymilowanej
mniejszości tureckiej, twierdząc, że Turcy podbijają Niemcy w taki sam
sposób, jak kosowscy Albańczycy zdobyli Kosowo (brak asymilacji, ogromny
przyrost naturalny). Jego tezy brzmią nieraz bardzo radykalnie.
Czytamy: “Nie muszę żywić szacunku dla kogoś, kto żyje na koszt państwa,
nie uznaje tego państwa, nie dba o sensowne wykształcenie swoich dzieci
i produkuje non stop nowe małe dziewczynki w chustach na głowie”. Dla
elity polityczno-społecznej Niemiec książka ta była szokująca. Po
pierwsze z uwagi na fakt, że napisał ją bardzo poważny finansista, po
drugie, że jest to człowiek lewicy, związany z SPD (wydawałoby się
pozbawiony uprzedzeń narodowych).
Równie mocno w powyższej kwestii
wypowiedziała się zmarła nie tak dawno, słynna, włoska dziennikarka
Oriana Fallaci. Jej książka “Wściekłość i duma” odbiła się szerokim
echem w świecie. Tezy przez nią prezentowane brzmiały wręcz szokująco.
Czytamy: “Ludzie, obudźcie się, obudźcie się! Zastraszeni perspektywą
płynięcia pod prąd, bojąc się wyjść na rasistów (…), nie rozumiecie lub
nie chcecie zrozumieć, że toczy się już Odwrotna Krucjata. Zaślepieni
krótkowzrocznością i głupotą Politycznie Poprawnych, nie zdajecie sobie
sprawy lub nie chcecie zdać sobie sprawy, że toczy się już wojna
religijna. Wojna, którą oni nazywają dżihadem. Wojna, która może
doprowadzić do podboju naszych dusz i zlikwidowania naszej wolności.
Wojna, która jest prowadzona po to, by zniszczyć naszą cywilizację, nasz
styl życia i umierania, modlenia się lub niemodlenia, jedzenia, picia i
ubierania się, i studiowania, i cieszenia się życiem. Otępieni
propagandą fałszu nie przyjmujecie do wiadomości lub nie chcecie przyjąć
do wiadomości, że jeśli nie zaczniemy się bronić, jeśli nie będziemy
walczyć, dżihad zwycięży. Zwycięży, tak, i zniszczy świat, który w ten
czy inny sposób udało nam się zbudować”. Istotny jest fakt, że słowa te
napisała osoba o bardzo liberalnych poglądach, której nie sposób
zaliczyć do kategorii “fanatyków religijnych” i do kategorii
“nacjonalistów”.
Oczywiście w powyższej kwestii głos zabierali również ludzie związani
blisko z Kościołem, jak chociażby profesor Roberto de Mattei. W książce
“Turcja w Europie. Dobrodziejstwo czy katastrofa” pisze: “Ideolodzy
islamizmu wyrażają otwarcie nadzieję, że wchodząc do Unii, uda im się
opanować europejską przestrzeń społeczną, gdyż dzięki podwójnemu
obywatelstwu zgodnie z prognozami liczba 90 milionów Turków może ulec
podwojeniu”.
Odrzucenie wiary
Ta plejada różnorakich wypowiedzi polityków, dziennikarzy, ludzi
znanych z życia naukowego czy społecznego obrazuje ogromny kryzys
społeczny, jaki pojawił się na zachodzie Europy po długotrwałym
realizowaniu projektu pt. multi-kulti. Oczywiście sama diagnoza kryzysu
nie skutkuje znalezieniem prostego lekarstwa. Wydawać by się mogło, że
najbardziej logiczną drogą byłby dla Europejczyków powrót do korzeni
narodowych i chrześcijańskich Starego Kontynentu. Wszystko to prosto
wygląda w teorii, w praktyce jednak dzieło zniszczenia było o wiele
łatwiejsze niż odbudowa z ruin klasycznego kośćca kulturowego Europy.
Mało tego, niektórzy miast cofnąć się z drogi wojny wydanej kulturze
chrześcijańskiej, kroczą tą samą drogą destrukcji. Sam Harris, pisząc na
łamach “The Spectator”, jako lekarstwo na islamizację Zachodu zalecał
odrzucenie wszelkich religii, z chrześcijaństwem włącznie. “Czas
przyznać – pisze – że przekonania religijne wiążą się z konsekwencjami.
Człowiek działa na podstawie tego, w co wierzy. Wystarczy mu wiara, że
za zadanie śmierci niewiernym czeka go wieczność pośród niewyobrażalnych
rozkoszy, a szybko zasiądzie za sterami samolotu wycelowanego w jakiś
budynek. Wystarcza wiara w to, że życie zaczyna się w chwili poczęcia,
by z entuzjazmem blokować badania medyczne, które mogłyby zapobiec
cierpieniom milionów ludzi” (“Forum” 6-12 września 2004 r.). Widzimy
zatem, że autor zaliczył chrześcijańskich obrońców życia dzieci
nienarodzonych do tej samej kategorii co terrorystów mordujących tysiące
niewinnych ludzi. Jakie zatem miałoby być, wedle autora, lekarstwo na
kryzys postmodernistycznej kultury? Zdławienie wszystkich religii z
chrześcijaństwem włącznie, gdyż to one stanowią zarzewie fanatyzmu. Nie
muszę nikogo na łamach “Naszego Dziennika” przekonywać, że są to zachęty
iście samobójcze. Bo jak wiemy, w wielu krajach postmodernistom udało
się wypchnąć chrześcijaństwo z przestrzeni życia publicznego, jednakże
nijak nie przekłada się to na marginalizację religii islamskiej w
napływowych społecznościach z Bliskiego Wschodu czy z Afryki Północnej.
Wszystko to zatem wygląda na gaszenie pożaru poprzez dolewanie oliwy do
ognia.
Postmodernistyczna walka z chrześcijaństwem
Otóż tak naprawdę problem polega na kompletnym niezrozumieniu istoty
rzeczy. Zasadniczą kwestią nie jest to, że ludzie różnych kultur żyją
obok siebie (zobacz: I Rzeczpospolita). Tak było od wieków. Problem
polega na tym, że nie da się żyć wszystkimi kulturami naraz, po prostu
człowiek “multikulturalny” nie istnieje lub jest on totalnym relatywistą
wyzutym z konkretnych treści. Dochodzi do czegoś, co Feliks Koneczny
określił mianem mieszanki cywilizacyjnej. Społeczności cywilizowane na
wiele sposobów ulegają autodestrukcji. Widać to wyraźnie choćby po
zapaści demograficznej, jaką przeżywa bogata przecież Europa. Życie
wspólnotowe w takiej mieszaninie przestaje istnieć, zaczyna się chaos.
Wedle nauki Konecznego w mieszance cywilizacyjnej z czasem wewnętrzną
wojnę wygrywa cywilizacja najbardziej prymitywna. Czytamy: “Jeżeli
cywilizacje mieszczą się obok siebie w obojętnym spokoju, widocznie obie
pozbawione są sił żywotnych. Wypadek taki kończy się często kompromisem
w jakiejś mieszance mechanicznej, w której nastaje obopólna stagnacja, a
z niej wytworzy się z czasem istne bagnisko cywilizacyjności. Z reguły
walka cywilizacji trwa długo. Sąsiadujące cywilizacje zachodzą jedna na
drugą i pierwiastki tej mogą przechodzić w tamtą, wytwarzając mieszankę
cywilizacyjną w stopniu mniejszym lub większym. Cywilizacja słabnąca
przyjmuje coraz więcej składników cywilizacji o mocniejszym naporze.
Jest to wprowadzenie ciała obcego we własny organizm, z czego muszą
nastąpić schorzenia. Ani społeczeństwo nie może być urządzane
równocześnie według rozmaitych struktur społecznych, ani państwo
zaprowadzić u siebie rozmaitych państwowości. Gdy zabraknie
współmierności, upaść musi wszelkie zrzeszenie, od najdrobniejszych do
największych, od rodziny aż do cywilizacji. Musi zachodzić jednolitość
metody zrzeszenia; mieszanka psuje strukturę. Świadczy o tym cała
historia powszechna” (“O ład w historii”).
O wojnie cywilizacji pisał zmarły niedawno znany amerykański
politolog Samuel Huntington (“Zderzenie cywilizacji”). Huntington
twierdził, że konflikty cywilizacyjne będą się nasilać, w szczególności
ze światem islamu, choć nie tylko. Powyższe tezy autor mocno osadzał w
kontekście historycznym, nawiązując do rekonkwisty iberyjskiej, do
ataków Turków na Europę itp. W swojej książce “Kim jesteśmy? Wyzwania
dla narodowej tożsamości Ameryki” (2004) pisał również o problemach USA
związanych z napływem ludności latynoskiej. Twierdził, że Stany
Zjednoczone mogą się “podzielić do dwóch narodów, dwóch kultur i dwóch
języków”. Widzimy zatem, że idea multikulturalizmu upada dziś na naszych
oczach, gdyż u jej źródła stoi postmodernistyczna ideologia skrajnie
niechętna tradycji chrześcijańskiej i narodowej, dodajmy stanowiących
podstawę tożsamości europejskiej. W imię utopii skutecznie niszczono
wielowiekową tradycję.
Nowa ideologia w Polsce
Do Polski owa ideologia dotarła z opóźnieniem, w sytuacji, gdy bardzo
wielu polityków zachodnich ogłosiło jej bankructwo. Z naiwnością
dziecka wydano u nas walkę z klasyczną, chrześcijańską kulturą narodową,
czego przejawem są różnorakie inicjatywy partii Palikota czy wypychanie
lekcji historii z programów szkolnych. O tragicznych skutkach
zepchnięcia chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej wielokrotnie
pisaliśmy. Wielce tragiczne jest również niszczenie tradycji narodowej w
imię dawno przebrzmiałej utopii. Walka z tysiącletnią tradycją
wielkiego Narodu musi wszak skończyć się katastrofą. Równie
niezrozumiała jest zażarta walka z ideą państwa narodowego jako rzekomo
tworu ksenofobicznego, generującego różne wojny i konflikty. Warto na
koniec powołać się na słowa ojca Jacka Woronieckiego, który cytując św.
Tomasza z Akwinu, tak pisał o tym problemie: “Doświadczenie pokazuje, że
państwa narodowe dzięki wewnętrznej jednorodności cieszą się większą
zgodą oraz jednością i radzą sobie lepiej zarówno w sprawach
zewnętrznych, jak i wewnętrznych. Stąd też św. Tomasz (…) poucza:
“Państwo powinno raczej składać się z jednego narodu, ponieważ jeden
naród posiada jeden obyczaj i jedną moralność, które z racji swego
podobieństwa wzbudzają wśród obywateli przyjaźń. Stąd też państwa, które
składają się z różnych narodów, z powodu nieporozumień dotyczących
różnicy obyczajów, uległy zniszczeniu, ponieważ jakaś część [takiej
społeczności - przyp. M.R.] przez nienawiść żywioną ze strony innej
części przyłączała się do wrogów”. Przykładem potwierdzającym tezy ojca
Jacka Woronieckiego są choćby tragiczne wydarzenia II wojny światowej
związane z waśniami narodowościowymi na terenach Rzeczypospolitej
(przykł.: mordy UPA na Wołyniu, niemiecka V kolumna w 1939 r. itp.).
Podsumowując, trzeba stwierdzić, że ideologia multi-kulti zbudowana
na postmodernistycznym nihilizmie doprowadziła do ogromnego kryzysu
cywilizacyjnego w Europie, z którego wyjście jest możliwe tylko poprzez
powrót do kulturowych korzeni chrześcijańskich i narodowych naszego
kontynentu. Można nawet zaryzykować tezę, że albo elity europejskie ten
problem zobaczą, albo stara Europa podzieli los wielu znaczących,
historycznych cywilizacji, czego najlepszym przykładem jest upadek
starożytnego Rzymu, który się dokonał przed wiekami.
Prof. Mieczysław Ryba
żródło: bibula.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz