Jeszcze nie tak dawno krążyła po Internecie ciekawa informacja, że
wpisanie słowa „Monsanto” na forum lub w komentarzach witryny
internetowej Gazety Wyborczej powoduje automatyczne skasowanie
postu. Sprawdziłem to wówczas i faktycznie – była to prawda. Oczywiście
na cichy zakaz używania tego słowa narzekali głównie krytycy produktów
firmy Monsanto. Chyba byli męczący, bo w końcu Wyborcza zdjęła ten zakaz. Ale zwracam uwagę, że sama gazeta tkwi w mocnym postanowieniu, by tego słowa nie używać. O co chodzi?
W połowie września poważny francuski tygodnik Le Nouvel Observateur
dał na okładkę prosty tytuł „Tak, GMO [organizmy modyfikowane
genetycznie] to trucizna”. Tak jak reszta prasy, donosił o wynikach
bezprecedensowego, dwuletniego doświadczenia prof. biologii molekularnej
Gillesa-Erica Séraliniego z Uniwersytetu Caen, opublikowanych w
prestiżowym amerykańskim piśmie naukowym Food and Chemical Toxicology.
Wynikało z nich, że żywność modyfikowana genetycznie i herbicydy
(Roundup) produkowane przez koncern Monsanto (90% rynku światowego GMO) –
podawane w dopuszczonych do spożycia dawkach – działają jak trutka na
szczury. Zrobił się z tego, nie tylko w Stanach, spory hałas.
PAP dała wtedy lapidarną depeszę, skrót z doniesień Reutersa
(„szczury żyły krócej niż zwykle, chorowały na raka oraz miały poważne
uszkodzenia wątroby i nerek”), w którym jednak pada słowo Monsanto.
Wyborcza, choć wyczulona na sprawy żywności, temat pominęła. I oto po
ponad dwóch tygodniach gazeta jednak reaguje – publikuje spory tekst
poświęcony sprawie, wywiad
z prof. Tomaszem Twardowskim z poznańskiego Instytutu Chemii
Bioorganicznej („Awantura o szczury i GMO”). I tu pada rekord świata:
ani w pytaniach dziennikarza, ani odpowiedziach polskiego profesora nie
pada słowo Monsanto.
Podejrzane doświadczenie
Rozmówca Wyborczej afiszuje swe stanowisko. Uważa, że „od
GMO nie uciekniemy”, natomiast dziennikarz pozostaje niemal neutralny,
oprócz jednej kwestii. Podkreśla w pytaniu „dziwne” zachowanie prof.
Séraliniego, który miał „zaznaczyć” dziennikarzom, „by nie zwracali się o
komentarz do innych naukowców”. Czytelnik pomyśli, że gość musi być
wariatem. Może dziennikarz chciał zaznaczyć, że odważnie i racjonalnie
ignoruje sugestie francuskiego naukowca? Jednak ściślej mówiąc prof.
Séralini powiedział, żeby raczej nie pytać naukowców z laboratoriów
finansowanych przez Monsanto. Ale pewnie dziennikarz nie usłyszał
zakazanej nazwy.
Pan profesor z Poznania z kolei bardzo krytykuje francuskie badania
nad wpływem na zdrowie produktów GMO firmy Monsanto. Sugeruje, że
recenzenci naukowi Food and Chemical Toxicology popełnili
pomyłkę popierając tę publikację, bo słyszał, że nie mieli wszystkich
niezbędnych informacji, by ją dobrze ocenić. Narzeka, że sam nie ma
jeszcze do nich dostępu, ale referuje listę zarzutów wysuwanych przez
niektórych ekspertów. Powtarza np. zarzut o użyciu do doświadczenia
złego gatunku szczurów – „bez podawania żadnych środków kancerogennych
pod koniec drugiego roku życia i tak powszechnie zapadają na nowotwory”.
Ciekawe, jak czytelnik zrozumie słowo „powszechnie” – 90%, choć 50%?
Ani to, ani to. Warto było jednak dodać, że to nie było badanie na
rakotwórczość, a część szczurów tego samego gatunku dla porównania przez
całe życie jadła żywność niezmodyfikowaną genetycznie.
Profesor podważa również pionierskość badań francuskiej ekipy,
twierdząc, że zna prace o podobnych europejskich doświadczeniach,
karygodnie zignorowane przez prof. Séraliniego, a wykazujące, że GMO są
nieszkodliwe. Tu nie wiem co powiedzieć, ale we Francji i Stanach nawet
krytycy, być może też ignoranci, mówią, że nigdy nie było tak pełnych,
długoterminowych badań w tym kierunku. Klasyczne, na gryzoniach, z
reguły nie przekraczały trzech miesięcy. Dłuższe prowadzono na większych
zwierzętach, ale ani razu przez pełen cykl życiowy. Francuskie
ministerstwa rolnictwa i środowiska wydały wspólne oświadczenie: „Ta
praca wydaje się potwierdzać niewystarczalność badań toksykologicznych
wymaganych przez regulacje europejskie w sprawie dopuszczania do
spożycia produktów transgenicznych”. Może to się wyda dziwne, ale
Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) do dziś nie
opublikował protokołów badań, które pozwoliły dopuścić produkty Monsanto
do spożycia. Domaga się tego część środowisk naukowych, w tym prof.
Séralini, ale póki co bezskutecznie.
Duma Ameryki
Historia Monsanto może być wzorem rozwoju dynamicznego kapitalizmu.
Na początku ubiegłego wieku założyciel firmy nazwał ją panieńskim
nazwiskiem swojej żony, dziedziczki fortuny starej hiszpańskiej rodziny
żydowskiej, wzbogaconej na handlu niewolnikami z Ameryką (na przełomie
XVIII i XIX w. społeczność żydowska zmonopolizowała ten interes). Na
początku firma produkowała sacharynę dla Coca-Coli, potem zaczęła
działać trochę jak Goldman Sachs, rozszerzała wejścia polityczne.
Zasłużyła się dla wysiłku wojennego Stanów Zjednoczonych zdobywając
ekskluzywne kontrakty na dostawy chemicznych broni masowego rażenia w
czasie wojny w Wietnamie. Agent Orange był znakomitym herbicydem,
skuteczną trucizną zabijającą ludzi nawet kilkadziesiąt lat po
zastosowaniu.
Firma miała kłopoty z naukowcami również w sprawie aspartamu
(niskokalorycznego słodzika, słynnego E-951), który podbił cały świat,
ale sukces GMO/Roundupu i współpraca z armią zapewniły mu wielką
przychylność władz. Stary Bush zupełnie jak Edward Gierek składał w
laboratoriach Monsanto gospodarskie wizyty, ubrany w biały fartuch,
otoczony kamerami. Do dziś Monsanto jest kurą znoszącą złote jaja, choć
zyski zaczynają lekko spadać. Instytucjonalnymi udziałowcami firmy są
niemal wyłącznie amerykańskie firmy finansowe (w Europie tylko Deutsche
Bank), jednak stanowią mniejszość. Monsanto należy do kilkunastu
szanowanych rodzin społeczności żydowskiej i szczodrze współfinansuje
zresztą główne amerykańskie organizacje politycznego lobby
proizraelskiego. Bardzo dużo wydaje też na dofinasowanie badań różnych
niezależnych laboratoriów naukowych z całego świata.
Nie ma więc nic złego w działalności Monsanto. Koncern obrósł
literaturą i filmografią, nie zawsze przychylną, jak tu poniżej*, ale
zazwyczaj odpowiadał jak cytowany w tym fragmencie szef firmy Robert
Shapiro – zgrabnym dowcipem. Dlaczego więc Wyborcza pomija to
słowo? Z pewnością nie chodzi o pieniądze. Skoro redakcja traktowała
Monsanto na forach jak każde brzydkie słowo, to najwyraźniej dalej je za
takie uznaje. To milczenie wywodzi się z dobrego wychowania, po prostu.
Jerzy Szygiel
*Świat według Monsanto- [Youtube]
źródło: bibula.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz