środa, 1 sierpnia 2012

# Syn tuska: "To histeria!" -czyli nepotyzm po Polsku.

Jeszcze nie zdążyły wybrzmieć w uszach Polaków wiekopomne słowa rzecznika Grasia, że Donald Tusk „nigdy nie kłamie, a zwłaszcza w prokuraturze, gdy wie, jakie są tego konsekwencje”, a już przekonujemy się, jak premier wypada poza prokuraturą.
Obietnice wyborcze zostawmy na boku, bo tam przecież premier nic nie może, nie wybuduje sam autostrad, nie naprawi w pojedynkę sytuacji na kolei, a wiadomo, że na Nowaka bardziej może liczyć na boisku niż w resorcie.
Ale, jako się rzekło, zostawmy „Polskę w budowie", weźmy pod uwagę tylko ostatnie zapowiedzi pana premiera. Kiedy zorientował się, że w Polsce panuje nepotyzm, a Sawicki od Sawickiej różni się nie tak bardzo, jak by się chłopskim filozofom śniło, oznajmił, że, owszem, mianuje Stanisława Kalembę ministrem rolnictwa, ale - ze względu na „wysokie standardy" (proszę się pośmiać, ja poczekam) - rozmawiał z Kalembą o karierze jego syna. I że syn ten „gotów jest zrezygnować ze swego stanowiska". Okazuje się jednak, że Kalemba junior jest tak samo „gotów" jak polskie autostrady, których historia dzieli się na „przed naszym Euro" i „po naszym Euro", a dziś trzeba ich „przejezdność" przerobić w stan nadający się do normalnej eksploatacji.
Bo Kalemba junior nie zrezygnuje. Nie wnikam, czy ojciec wysoko postawiony w PSL pomógł mu w karierze, czy nie. Ale jakim cudem premier RP zapowiada czyjąś dymisję, skoro nie ma żadnych przesłanek, że dymisja ta się wydarzy? Na co liczył szef Platformy? Że się Kalemba junior przestraszy? Doprawdy, trzeba by wezwać inspektora Clouseau albo jeszcze lepiej Julię „Tropiącą Dorsza" Piterę, by rozwikłać tę zagadkę z życia wyższych sfer. Kto rozpoczął ten „głuchy telefon"? Kto skłamał najbardziej? Tusk Polakom, Pawlak Tuskowi, Kalemba Pawlakowi, czy może Kalemba junior Kalembie seniorowi? Trudno zgadnąć, ale w oczy kłuje fakt, że ostatnim ogniwem tej historii jest premier.
Dziś świecić za niego oczami musi, a jakże, nowy minister, Kalemba senior. Pytany przez PAP przyznaje, że „w sprawie syna i wypowiedzi premiera mogła powstać pewną niezręczność", ale że tylko jego syn może podejmować decyzję w sprawie własnej przyszłości zawodowej. „Podzielam decyzję syna. To, że chce dalej tam pracować, nie ma nic wspólnego z polityką czy z moją osobą" – mówi nowa gwiazda PSL.
W komentarzach dotyczących całej sytuacji wróciła kwestia zatrudnienia syna premiera - Michała Tuska. W kwietniu 2012 roku dostał on etat w Dziale Analiz i Marketingu Portu Lotniczego im. Lecha Wałęsy w Gdańsku. Jak pisał wówczas „Dziennik Bałtycki" – rzecz odbyła się bez konkursu. Teraz, w wieczornej rozmowie z TVN24 Michał Tusk skomentował sprawę młodego Kalemby. „Dostrzegam problem nepotyzmu, ale też dostrzegam pewną histerię medialną. Jeśli mamy człowieka, który 10 lat pracuje w ARR, nie wiemy, w jaki sposób dostał się tam do pracy, ale bez względu na to, jak to się stało, po 10 latach jest już osobą doświadczoną i jego strata może być dużą strata dla przedsiębiorstwa, w którym pracuje" – mówi syn premiera.
Pytanie brzmi – kogo próbuje przekonać Michał Tusk? Własnego ojca? I tu na ratunek szefowi rządu pędzi Wyborcza.pl, która rozwiązuje wielką zagadkę. W toku dziennikarskiego zapewne śledztwa, na które rzuceni zostali być może tacy mistrzowie szybkiego dochodzenia, jak Paweł Smoleński czy Adam Michnik, ustala się, co następuje. „Pawlak obiecał Tuskowi odejście syna nowego kandydata na ministra rolnictwa z ARR. Ten jednak mówi: "Nie odejdę"" – pisze Wyborcza.pl. I wszystko jasne – winny zamieszania jest Pawlak, a Tusk walczy z nepotyzmem, ale został perfidnie oszukany. Ciekawe, co napiszą, gdy premier na to „oszustwo Pawlaka" nie zareaguje i wyjdzie na to, że w całej tej śmiesznej koalicji nikt nikogo nie traktuje poważnie.
Sprawa jest jednak poważniejsza, bo kwestia Michała Tuska to tylko medialna wrzutka młodych pisowców, przez chwilę może i barwna, ale na dłuższą metę przeszkadzająca odsłonić to, co jest prawdziwym problemem. Dzisiejsza „Rzeczpospolita" kontynuuje opowieść o skrajnym nepotyzmie na najwyższych szczeblach Platformy Obywatelskiej. Rzecz dotyczy m.in. kuzynki Aleksandra Grada. „Monika Ziółkowska pracę w Polskim Cukrze otrzymała w 2010 r., kiedy jej wujek Aleksander Grad jako minister skarbu przygotowywał tę największą firmę produkującą cukier do prywatyzacji. – Nie tylko nie ukrywała tego pokrewieństwa, ale wręcz się nim przechwalała, mówiąc o ministrze per Olek – opowiada jeden z pracowników spółki proszący o zachowanie anonimowości". „Olek" sam dziś zarabia, jak donoszą media, 110 tys. złotych miesięcznie. A reszta? Również brat byłego ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego Sebastian objął stanowisko niewymagające konkursu – informuje „Rz". Zaczynał 5 sierpnia 2009 r. na stanowisku głównego specjalisty ds. analiz i informacji w departamencie aktywizacji zasobów. 1 stycznia 2012 r. Sebastian Kwiatkowski został dyrektorem departamentu, w którym zaczynał pracę, by po pięciu miesiącach objąć stanowisko dyrektora departamentu strategii i rozwoju. Ile jeszcze takich historii ujrzy światło dzienne? A ile nie ujrzy?Wyborcza.pl ma ważniejsze problemy, i nareszcie coś optymistycznego. Trudno orzec, czy to zakamuflowana promocja partii Janusza Palikota, czy podpowiedź, gdzie powinien szukać poparcia przede wszystkim, dość, że „Gazeta Wyborcza", oddział w Katowicach (ale artykuł jest promowany na głównej stronie Wyborcza.pl) pochyla się nad kondycją... wibratora. Idź złoto do złota, chciałoby się rzec, ale przecież problem jest poważny. A tekst rzuca także nieco światła, na stosunek (proszę bez skojarzeń) „Gazety Wyborczej" do Śląska. Dotychczas wszystko sprowadzało się do promowania Kazimierza Kutza i jego wściekle bystrych obserwacji z okupacji tego regionu przez okrutnych Polaków, a także do promowania Ruchu Autonomii Śląska, który reklamuje koszulki z niemieckim napisami o rezygnacji z przynależności do narodu polskiego. Teraz Wyborcza.pl opowiada o otwartości śląskich kobiet na erotyczne zabawki. „Być może ta otwartość wynika z faktu, że śląskie kobiety zawsze wiedziały, czego chcą?" – pyta Wyborcza.pl i wyjaśnia. „Fun toy parties, czyli przyjęcia połączone z prezentacją erotycznych gadżetów i rozmowami o seksie to w Polsce nowość. Choć organizowane są zaledwie od kilku miesięcy, już cieszą się popularnością, a prowadzące je panie zapraszane są chętnie na wieczorki panieńskie, babskie combry, imprezy w gronie znajomych czy rocznice ślubów. - Mamy konsultantki w całej Polsce, ale najwięcej pracy mają dwie dziewczyny ze Śląska. Początkowo byłam zaskoczona, bo region stereotypowo jawi się jako tradycyjny i konserwatywny. Tymczasem zwłaszcza wśród Ślązaczek da się zaobserwować dużą otwartość i ducha przygody - mówi Moderska, która koordynuje Fun Toy Party, ogólnopolską sieć konsultantek erotycznych. Śląską praktyczność podkreśla z kolei Sabina Ledwoń, konsultantka erotyczna z Chorzowa. - Gdy otwieram walizeczkę z gadżetami, panie zaczynają od pytań o okres gwarancji wibratora, żywotność baterii i sposoby na utrzymanie go w czystości. Dopiero, gdy się rozluźniają, zaczynają się bardziej swobodne rozmowy - mówi Ledwoń, z wykształcenia ekonomistka, prywatnie mama dorosłego syna. Warsztaty, z którymi Ledwoń zapraszana jest co najmniej raz w tygodniu, składają się z prezentacji gadżetów, integracyjnych zabaw (np. wymyślania jak największej liczby nieerotycznych zastosowań dla wibratora) oraz poważnych i mniej poważnych rozmów. Uczestniczki warsztatów traktują je jak okazję do dobrej zabawy i sposób na zaspokojenie ciekawości. Łatwiej im pytać, gdy koleżanki też mają wątpliwości. To także często pierwsza w życiu okazja, by wziąć do ręki kulki gejszy czy wibrator, zobaczyć, z czego jest zrobiony, sprawdzić, jak działa na dziewiątym, a jak na dwunastym biegu" – pisze „Gazeta Wyborcza". Czyż w kraju, w którym kobiety mają tylko takie problemy, może dziać się źle?

źródło:  uwazamrze.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz