środa, 1 sierpnia 2012

# Patriotyczny Ruch Obchodów Niepodległościowych.

W rocznicę Powstania wstajesz, włączasz komercyjną telewizję rządową i się dziwisz – oto Jarosław Kuźniar w wersji polsko-patriotycznej.
Poranny niesforny Dyzio nieoczekiwanie na ten jeden dzień przyodziewa postać, która mogłaby być wyborczym wizerunkiem Bronisława Komorowskiego, gdyby tamten kandydował w czasach, zanim jeszcze wyrosły mu porządne wąsy i odpowiednio masywny sygnet. Siląc się na zachowanie powagi na twarzy Dyzio wzywa nas, byśmy pamiętali o chwili rocznicowej zadumy, o zatrzymaniu się o godzinie 17.00. A potem wypuszcza wideoklipy z montażem archiwalnym zdjęć „chłopców malowanych" i „morowych panien". A potem jeszcze rozmawia z dyrektorem Muzeum Powstania Warszawskiego zupełnie jakby był on poważnym człowiekiem, a nie „pisowcem", a cała ta instytucja nie była ponurackim marnowaniem pieniędzy, za które można by postawić jeszcze jeden stadion albo coś równie fajnego, na „głupi patriotyzm" (jak to określa inny z TVN-owskich Dyziów, przedstawiający się infantylnie jako „Kuba").
A przecież mogło być tak pięknie... Jak za czasów prezydenta Piskorskiego i jego poprzedników, gdy propozycja zatrzymania o 17.00 ruchu miejskiego wywoływała fale pogardliwych kpinek i mędrkowania o „celebrowaniu klęsk", a na postulat zbudowania jakiegoś muzeum odpowiadano z politowaniem, że przecież powstanie zostało już upamiętnione licznymi pomnikami i ile można pławić się w cmentarnym zaduchu...
„Wciąż widzę w mym duszy teatrze": gość poranka − Palikot albo Kutz, tłumaczący, że z żałobnych nabożeństw Polacy ciepłej wody ani dachu nad głową mieć nie będą, przeciwnie, robiąc sobie obciach przed Europą ryzykują, że Unia się zdenerwuje i nie da następnych pieniędzy. Potem Niesiołowski, który poplułby na „pisowskie" powstanie i tradycyjnie wszystkich, których mu do oplucia usłużny prezenter podsunie, a dla nadania sprawie odpowiedniego szlifu intelektualnego powiedzmy Janusz Głowacki z tym swoim złajdaczałym, pogardliwym grymasem faceta, którego córka jest już rodowitą Amerykanką z New Yorku, więc stać go na walenie w oczy tutejszym dzikusom, gdzie ich ma razem z ich tubylczymi rytuałami...
Względnie, gdyby autor „Good Night Dżerzi" akurat zajęty był nabożeństwem na cześć herosa, który omal w pojedynkę, tylko z Henryką Krzywonos, wywalczył Okrągły Stół, któraś z intelektualistek z „Krytyki Politycznej". Agata Bielik Robson mogłaby wytłumaczyć nam tego dnia, jak wielkim obciachem jest polski romantyczny mesjanizm, z tymi Mickiewiczami i Słowackimi, tak nudnymi, których ona osobiście nie mogła przebrnąć, profesor Środa − że Dirlewanger ze swoją brygadą był typowym produktem patriarchalnego katolicyzmu...
A to wszystko, oczywiście, tylko na marginesie głównego, radosnego tematu dnia: koncertu „Madonny" Ciccione, pokazującego całemu światu, że są też − i to oni oczywiście są ważni − Polacy fajni, nowocześni, radośni, budzący podziw świata faktem, że też mają stadion, też potrafią zorganizować koncert gwiazdy światowego (przynajmniej kiedyś) formatu i świetnie się bawić.
Mogło być tak pięknie, a tu ktoś „przestawił wajchę" − i to do tego stopnia, że nawet „Gazeta Wyborcza" raczy swoich wiernych czytelników „śpiewnikiem patriotycznym". I co oni, biedne targetowe lemingi, mają niby począć z „o usłysz, Panie, skargi nasze, o, usłysz nasz tułaczy śpiew"?
Moja rada: zacząć wkuwać, bo tak będzie coraz bardziej. Władza najwyraźniej zrozumiała, że polactwo chętnie się z Urbanami, Palikotami i Wojewódzkimi tarza w błotku nihilizmu i rechocze z pierdzenia na wargach na Boga, Honor i Ojczyznę tylko wtedy, gdy ma co wypić, czym zakąsić i od kogo wziąć kredyt. Kiedy się robi gorzej, to zwykle sobie przypomina o Orłach Białych, Papieżu Polaku i biało-czerwonych opaskach. A że zieleń „zielonej wyspy" coraz bardziej się okazuje się zielenią zgnilizny, a nie wiosennej witalności... Trzeba, jak to uczył duchowy „coach" Donalda Tuska Stephen Covey, zawsze być o krok do przodu i pierwszemu ucieleśniać dojrzewające nastroje.
Odnotowana przez portal wpolityce.pl próba przejęcia przez prezydenta Komorowskiego, za pomocą części środowisk kombatanckich (a być może także tej bardziej sklerotycznej części polskiego Londynu, którą uwiodły jego sarmackie wąsy i sygnet) obchodów 11 Listopada, może być próbą czegoś więcej niż tylko spacyfikowania niebezpiecznego dla establishmentu Marszu Niepodległości. Ja już w swoim coraz dłuższym życiu słyszałem tę retorykę „narodowej jedności ponad podziałami politycznymi", i pamiętam strojenie się władzy w tradycyjną polską rogatywkę. Stąd nawet przychodzi mi do głowy dobra nazwa dla inicjatywy pana prezydenta: Patriotyczny Ruch Obchodów Niepodległościowych. Nazwa jak nazwa, ale skrót... Tylko skąd wytrzasnąć nowego „Radosława"?
 W cieniu obchodów zupełnie zniknęła wczorajsza wizyta w Warszawie republikańskiego kandydata na prezydenta. I nic dziwnego, bo, jak słusznie konstatuje w „Super Expressie" Grzegorz Kostrzewa − Zorbas, Romney wyraźnie nie miał na nią żadnego pomysłu. Powtórzył te same frazesy, co przed nim Obama i Bush, widać, że świadomość, iż Polacy są łasi na pochwały i poklepywania Białego Człowieka niczym małpa na banany jest już ponadpartyjnym aksjomatem amerykańskiej geopolityki, widać też, że doradcy Romneya słabo się znają, jeśli nie rozumieją, iż walka o głosy amerykańskiej polonii, mocno pisowskiej i radiomaryjnej, poprzez sławienie sukcesów III RP i robienie sobie fotek z „Bolkiem", jest przeciwskuteczna. Generalnie, wizyta ta dobrze wróży Obamie, a przynajmniej pokazuje, że Romney jest raczej marną alternatywą.
A „Dziennik Gazeta Prawna" straszy recesją w Niemczech, podpierając swą tezę statystykami oraz analogiami do sytuacji Chin. „Dane o perspektywach niemieckiej gospodarki powinny być zimnym prysznicem dla tych, którzy podpięcie się pod zachodniego sąsiada traktowali jako wieczną szansę na awans cywilizacyjny Polski" − czytamy w odredakcyjnym komentarzu. Przyszłość stosunków z naszym największym promotorem i adwokatem rysuje się w dwóch wariantach. Optymistyczny ujmuje ludowe porzekadło „gdy gruby chudnie, chudy zdycha". Pesymistyczny każe podejrzewać, że aby nie chudnąć, gruby zacznie chudego pożerać. Bo niby dlaczego nie, skoro celem „podpięcia się" z góry on na to pozwolił, oddając się bezwarunkowo, jak, nie przymierzając, brzydka panna bez posagu?

źródło:  uwazamrze.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz