Pierwszy
film fabularny, który opowiada, jak generał Augusto Pinochet oddał
władzę, wywołał spór o wpływ kampanii propagandowych na wydarzenia
polityczne.
- Wiadomo, że Pinochet stanął na czele rządu w wyniku przewrotu
wojskowego. Sądzę, że niewiele osób - zwłaszcza za granicą - wie
natomiast, jak generał władzę oddał. A było to bardzo ciekawe - mówi
reżyser Pablo Larraín.
Jego film „No" ("Nie") został oparty na sztuce teatralnej, której
autorem jest chilijski pisarz Antonio Skármeta. Opowiada o historycznym
plebiscycie w Chile w 1988 roku. Referendum było dalszą częścią reformy
konstytucyjnej rozpoczętej przez wojskowych w 1980 roku. Uczestnicy
głosowania mogli wypowiedzieć się, czy chcą, by generał Pinochet rządził
nadal. Przeciwnicy widzieli w nim krwawego dyktatora, a stronnicy
wybawcę, dzięki któremu Chile stało się nie drugą Kubą, biedną i
doświadczoną przez krwawą rewolucję komunistyczną, lecz kto wie czy nie
najlepiej rozwiniętym, cieszącym się wolnością krajem Ameryki
Południowej.
Odpowiedź większości głosujących była taka, jak opozycji,
zjednoczonej w koalicji Concertación, której godłem była tęcza, i
brzmiała „Nie". Wyraz sprzeciwu, hasło „Nadchodzi radość" oraz tęcza
stały się podstawowymi składnikami kampanii propagandowej przeciwników
Pinocheta. Generał otrzymał 44 proc. głosów, Concertación - 56 proc.
Zdaniem reżysera filmu „No" to właśnie skuteczna kampania okazała się
kluczowym czynnikiem, który skłonił Chilijczyków do odrzucenia rządów
wojskowych. - Kampania jest katalizatorem, który pozwala obalić
Pinocheta i wrócić do demokracji - twierdzi Larraín.
- Jeśli ktoś sądzi, że Pinochet przegrał plebiscyt przez propagandę w
telewizji, to znaczy, że nie rozumie, co się stało - odpowiedział
twórcy na Twitterze Francisco Vidal, minister w rządzie byłej pani
prezydent Michelle Bachelet.
Wiele wskazuje jednak, że Pablo Larraín trafnie ocenił przemożny
wpływ mediów i kultury masowej na świadomość rzesz obywateli. Za sprawą
jego filmu okazało się bowiem, co o generale Pinochecie sądżą młodzi,
wykształceni Chilijczycy. Reżyser twierdzi, że w czasie pokazów
urządzonych na uniwersytetach, kiedy na ekranie pojawiali się politycy,
publiczność bądź gwizdała, bądź wyrażała uznanie. Widok generała
Pinocheta wywoływał śmiech. - Ludzie urodzeni w roku 1987 lub 88 się
śmieją, nie widzą w nim łotra, lecz jakąś postać z komiksu, kogoś tak
niegodziwego, jak Gargamel czy Darth Vader - powiedzał Larraín.
Film „No" wpisuje się w ożywiony ostatnio spór o rządy wojskowych. W
maju były szef państwa Patrico Aylwin w wywiadzie prasowym zaskakująco
surowo ocenił pierwszego socjalistycznego prezydenta Chile, Salvadora
Allende, który doprowadził kraj do ruiny i został obalony przez wojsko
11 września 1973. O generale Pinochecie Aylwn powiedział zaś, że był
dyktatorem, „ale popularnym".
W czerwcu zwolennicy byłego wojskowego prezydenta urządzili pokaz
filmu dokumentalnego o jego rządach. Projekcja wywołała gwałtowny
sprzeciw lewicy i krwawe rozruchy. Kilka dni temu zaś gruchnęła wieść o
odkryciu tajnych archiwów z czasów rządów generała, które mają mówić
m.in. o przygotowaniach wojskowych do wprowadzenia demokracji.
Film Larraína wzbudził poruszenie także dlatego, że rodzice reżysera
uchodzą za osoby związane z obozem zwolenników generała Pinocheta.
Ojciec jest senatorem Niezależnego Związku Demokratycznego (UDI),
partii, która swego czasu silnie popierała wojskowych. Matka była zaś
ministrem w obecnym rządzie, uznawanym za prawicowy, którym kieruje
prezydent Sebastián Pińera.
Pablo Larraín zapewnia, że rodzice są z niego dumni i że nie ma nic
niezwykłego w tym, że wyznają odmienne poglądy. Twierdzi, że w rodzinie
panuje różnorodność, jeden dziadek był chadekiem, drugi socjalistą, i że
nigdy nie miał w domu kłopotów z wolnością przekonań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz