sobota, 18 sierpnia 2012

# Film o Pinochecie - obaliła go propaganda mediów.

Pierwszy film fabularny, który opowiada, jak generał Augusto Pinochet oddał władzę, wywołał spór o wpływ kampanii propagandowych na wydarzenia polityczne.
- Wiadomo, że Pinochet stanął na czele rządu w wyniku przewrotu wojskowego. Sądzę, że niewiele osób - zwłaszcza za granicą - wie natomiast, jak generał władzę oddał. A było to bardzo ciekawe - mówi reżyser Pablo Larraín.
Jego film „No" ("Nie") został oparty na sztuce teatralnej, której autorem jest chilijski pisarz Antonio Skármeta. Opowiada o historycznym plebiscycie w Chile w 1988 roku. Referendum było dalszą częścią reformy konstytucyjnej rozpoczętej przez wojskowych w 1980 roku. Uczestnicy głosowania mogli wypowiedzieć się, czy chcą, by generał Pinochet rządził nadal. Przeciwnicy widzieli w nim krwawego dyktatora, a stronnicy wybawcę, dzięki któremu Chile stało się nie drugą Kubą, biedną i doświadczoną przez krwawą rewolucję komunistyczną, lecz kto wie czy nie najlepiej rozwiniętym, cieszącym się wolnością krajem Ameryki Południowej.
Odpowiedź większości głosujących była taka, jak opozycji, zjednoczonej w koalicji Concertación, której godłem była tęcza, i brzmiała „Nie". Wyraz sprzeciwu, hasło „Nadchodzi radość" oraz tęcza stały się podstawowymi składnikami kampanii propagandowej przeciwników Pinocheta. Generał otrzymał 44 proc. głosów, Concertación - 56 proc.
Zdaniem reżysera filmu „No" to właśnie skuteczna kampania okazała się kluczowym czynnikiem, który skłonił Chilijczyków do odrzucenia rządów wojskowych. - Kampania jest katalizatorem, który pozwala obalić Pinocheta i wrócić do demokracji - twierdzi Larraín.
- Jeśli ktoś sądzi, że Pinochet przegrał plebiscyt przez propagandę w telewizji, to znaczy, że nie rozumie, co się stało - odpowiedział twórcy na Twitterze Francisco Vidal, minister w rządzie byłej pani prezydent Michelle Bachelet.
Wiele wskazuje jednak, że Pablo Larraín trafnie ocenił przemożny wpływ mediów i kultury masowej na świadomość rzesz obywateli. Za sprawą jego filmu okazało się bowiem, co o generale Pinochecie sądżą młodzi, wykształceni Chilijczycy. Reżyser twierdzi, że w czasie pokazów urządzonych na uniwersytetach, kiedy na ekranie pojawiali się politycy, publiczność bądź gwizdała, bądź wyrażała uznanie. Widok generała Pinocheta wywoływał śmiech. - Ludzie urodzeni w roku 1987 lub 88 się śmieją, nie widzą w nim łotra, lecz jakąś postać z komiksu, kogoś tak niegodziwego, jak Gargamel czy Darth Vader - powiedzał Larraín.
Film „No" wpisuje się w ożywiony ostatnio spór o rządy wojskowych. W maju były szef państwa Patrico Aylwin w wywiadzie prasowym zaskakująco surowo ocenił pierwszego socjalistycznego prezydenta Chile, Salvadora Allende, który doprowadził kraj do ruiny i został obalony przez wojsko 11 września 1973. O generale Pinochecie Aylwn powiedział zaś, że był dyktatorem, „ale popularnym".
W czerwcu zwolennicy byłego wojskowego prezydenta urządzili pokaz filmu dokumentalnego o jego rządach. Projekcja wywołała gwałtowny sprzeciw lewicy i krwawe rozruchy. Kilka dni temu zaś gruchnęła wieść o odkryciu tajnych archiwów z czasów rządów generała, które mają mówić m.in. o przygotowaniach wojskowych do wprowadzenia demokracji.
Film Larraína wzbudził poruszenie także dlatego, że rodzice reżysera uchodzą za osoby związane z obozem zwolenników generała Pinocheta. Ojciec jest senatorem Niezależnego Związku Demokratycznego (UDI), partii, która swego czasu silnie popierała wojskowych. Matka była zaś ministrem w obecnym rządzie, uznawanym za prawicowy, którym kieruje prezydent Sebastián Pińera.
Pablo Larraín zapewnia, że rodzice są z niego dumni i że nie ma nic niezwykłego w tym, że wyznają odmienne poglądy. Twierdzi, że w rodzinie panuje różnorodność, jeden dziadek był chadekiem, drugi socjalistą, i że nigdy nie miał w domu kłopotów z wolnością przekonań.
Rzeczpospolita

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz