środa, 8 sierpnia 2012

# Anatomia "antyfaszyzmu".

Tak zwany patetycznie antyfaszyzm – cokolwiek kryje się pod tą nazwą – to signum temporis naszej epoki. Wszystkie europejskie narody żyją w jego przemożnym cieniu. Najpopularniejsi lewaccy publicyści Europy, łącznie z naszym rodzimym Michnikiem, wielokrotnie pisali o nim jako o normatywnym kręgosłupie Unii Europejskiej. Czym zatem karmią się – czy raczej są karmieni – współcześni Europejczycy? Anty-faszyzm powinien oznaczać wrogość do faszyzmu lub sprzeciw wobec niego (a więc ideologiczny fundament współczesności to czysta negacja, „ontologiczny minus” – co, szczerze powiedziawszy, ani trochę mnie nie zaskakuje). Jednak to proste – wręcz prostackie – wyjaśnienie natychmiast rodzi inne pytanie: co należy rozumieć przez faszyzm? W cywilizacji zdominowanej przez komunikaty lewicowych mediów, książki lewicowych pisarzy oraz działalność lewicowych ugrupowań politycznych i organizacji społecznych trudno na nie udzielić odpowiedzi. Faszystami nazywa się bowiem: wszelkiej maści konserwatystów i narodowców, hierarchów Kościoła i działaczy katolickich, członków organizacji pro-life, lekarzy odmawiających dokonywania aborcji, monarchów, dyktatorów innych niż komunistyczni, przeciwników ruchów feministycznych i homoseksualnych, antykomunistów, osoby nie przejmujące się ekologią, uczonych zajmujących się określonymi zagadnieniami historycznymi, kontestatorów brukselskich projektów „integracji europejskiej”, zwolenników lustracji i/lub dekomunizacji etc. Słowem, każdego, kto z rozmaitych powodów budzi niechęć lewicy, której zasadnicza taktyka polityczna od kilkudziesięciu lat polega na utożsamianiu każdego wroga z faszyzmem i powtarzaniu tego w kółko, aż w końcu większość szarych ludzi w to uwierzy. Przeciw takiemu szermowaniu słowem „faszyzm” zaprotestuje oczywiście każdy prawicowiec, chyba, że sam chce być wyzywany od faszystów. Niestety, niektórzy sympatycy prawicy – lub osoby za nich się uważające – komentują rzecz następująco: lewica rzeczywiście nadużywa słowa „faszyzm” w wyjątkowo nieuczciwy sposób, ale antysemityzm czy rasizm są złe, więc antyfaszyzm rozumiany jako przeciwdziałanie prawdziwemu, a nie zmyślonemu faszyzmowi jest słuszny. I właśnie oni mylą się najbardziej. Pomijam już fałszywe utożsamianie faszyzmu z nazizmem (w przeciwieństwie do tego drugiego, faszyzm nigdy nie był rasistowski, a do 1938 r. nie był również antysemicki); przede wszystkim mylą się, gdy sądzą, iż da się oddzielić „złą” ideologiczną nagonkę na osoby nazywane faszystami przez lewicowców od „dobrej” walki z faszystami prawdziwymi.
Aby to wyjaśnić, spróbujmy nieco oświetlić genezę antyfaszyzmu jako takiego. Ów neologizm ukuty został po I wojnie światowej na potrzeby propagandy III Międzynarodówki (Kominternu). Po objęciu przez faszystów rządów we Włoszech w 1922 r. partie wchodzące w skład międzynarodówki komunistycznej otrzymały z Moskwy instrukcje nakazujące im przedstawianie jako faszystowskich wszystkich bez wyjątku niekomunistycznych sił politycznych, zgodnie z propagandową tezą, że rządy kogokolwiek poza komunistami mają charakter tyrański oraz opierają się na przemocy i terrorze. Akcja propagandowa bolszewików zmierzała do wykreowania dwubiegunowego obrazu świata: kto nie popiera komunistów, ten wspiera faszyzm, a kto jest przeciw faszyzmowi, ten musi być z komunistami. Te programowe wytyczne z absolutną konsekwencją realizowała na przykład Komunistyczna Partia Polski, której członkowie gardłowali o „faszystowsko-paskarskim rządzie Witosa”, potem o „faszystowskim rządzie Piłsudskiego”, PPS nazywali „socjalfaszyzmem”, zaś walkę między sanacją a partiami opozycyjnymi opisywali jako wewnętrzną rozgrywkę w łonie faszyzmu. A ponieważ Komintern pozostawał ściśle kontrolowanym narzędziem imperialnej polityki ZSRS, pierwsi w Europie tropiciele wszechobecnego rzekomo faszyzmu byli po prostu sowieckimi agentami.
Oskarżanie wszystkich wokół o faszyzm skończyło się wraz z obradami VII kongresu Kominternu w 1935 r. Po przejęciu w Niemczech władzy przez nazistów i utracie nadziei na czerwoną rewolucję w tym państwie (Komunistyczna Partia Niemiec do ostatniej chwili pozostawała drugim najsilniejszym stronnictwem po NSDAP) bolszewicy postanowili dla zwiększenia swych wpływów wykorzystać obawy, jakie wśród europejskiej lewicy powszechnie budziło rosnące „zagrożenie faszystowskie”. Poszczególne kompartie otrzymały nowe instrukcje, nakazujące im prowadzić akcję na rzecz tworzenia w poszczególnych państwach szerokich koalicji zrzeszających wszystkie ugrupowania lewicowe, których zadaniem miała być „obrona demokracji”, tzn. niedopuszczenie do władzy sił prawicowych (zwłaszcza nacjonalistycznych), po staremu utożsamianych z faszyzmem. To właśnie na VII kongresie rzucono głośne hasło „Nie ma wroga na lewicy”. Wspomniane koalicje nazywano „jednolitymi frontami” lub „frontami ludowymi” („fołksfrontami”). W 1936 r. Front Ludowy powstał we Francji (istotną rolę odgrywała w nim grupa o kuriozalnej nazwie Komitet Czujności Intelektualistów Antyfaszystów), a drugi w Hiszpanii. Tworzyły je opcje od lewicowych liberałów przez socjaldemokratów i socjalistów po stalinowskich komunistów. Występowały pomiędzy nimi znaczące różnice koncepcyjne, toteż fołksfronty potrzebowały w tym względzie spoiwa. Dostarczała go hałaśliwie rozgłaszana ideologia antyfaszyzmu, usprawiedliwiająca w imię walki z faszyzmem – postrzeganym jako zło absolutne – wszelkie środki. We Francji rząd Frontu Ludowego, na którego czele stanął żydowski socjalista Leon Blum, rozpoczął urzędowanie od delegalizacji szeregu pozaparlamentarnych organizacji nacjonalistycznych: Francisme, Młodych Patriotów, Ognistego Krzyża i Solidarności Francuskiej. Mniej subtelny hiszpański Front Ludowy (na czele utworzonego przezeń rządu stanął socjalista Jose Largo Caballero, zwany „hiszpańskim Leninem”) począwszy od lata 1936 r. uprawiał antyfaszyzm metodą strzelania w tył głowy każdemu, kogo uznał za faszystę lub poplecznika faszystów. Kolejna fala antyfaszyzmu przetoczyła się przez Europę Zachodnią po 1941 r., kiedy to po napaści III Rzeszy na Związek Sowiecki Stalin za pośrednictwem Kominternu ogłosił, że charakter II wojny światowej zmienił się z „imperialistycznego” na „wyzwoleńczy” (wcześniej np. Komunistyczna Partia Francji kolaborowała z niemieckim okupantem swego kraju, realizując sojusz zawarty przez Ribbentropa i Mołotowa) oraz wydał zachodnim partiom komunistycznym rozkaz tworzenia „antyfaszystowskiego ruchu oporu”. W ramach tego ostatniego do komunistów przyłączyły się inne stronnictwa polityczne; antyfaszyzm służył tym „obrońcom demokracji” za uzasadnienie podporządkowania się partii będącej jawną sowiecką agenturą, komunistom zaś dostarczał legitymizacji ich przywództwa nad podziemiem partyzanckim oraz usprawiedliwienia zbrodniczych metod działania. Kulminację działalności „antyfaszystowskiego ruchu oporu” stanowiła akcja „oczyszczania” przeprowadzona pod koniec wojny, kiedy komuniści we Włoszech (1943-1945) i Francji (1944-1945) wymordowali rękami swoich sojuszników i własnymi po kilkadziesiąt tysięcy prawdziwych lub rzekomych faszystów.
Powyższe fakty przytoczyliśmy dla uzasadnienia dwóch twierdzeń. Po pierwsze, antyfaszyzm pozostawał od zawsze sztucznym tworem, wymyślonym przez lewicę, by umożliwić jej propagowanie własnej ideologii i osiąganie własnych celów politycznych pod płaszczykiem bezinteresownej walki ze złem. (Na przykład w Zachodniej Europie zdarzało się przed kilku laty, że programowo antyfaszystowskie organizacje społeczne prowadziły kursy edukacyjne dla młodzieży, na których wykładano trockizm i maoizm. Na szczęście w Polsce tego typu podmioty – jak Koalicja Antyfaszystowska czy Stowarzyszenie „Nigdy Więcej” – mają niewielki zasięg oddziaływania.). Po drugie, antyfaszyzm zawsze służył za przykrywkę dla organizowania kampanii przeciw prawicy przez siły lewicowe pod dyktando najskrajniejszych z nich, toteż prawicowiec musi być mu przeciwny, choćby nie wiedzieć jak bardzo nie znosił rzeczywistego faszyzmu. Lepiej jednak, by do faszyzmu miał stosunek obojętny jako do partykularnej i zamkniętej kwestii historycznej, co pozwoli mu demaskować prawdziwe intencje lewicy, gdy ta będzie znowu wzywać do mobilizacji przeciw rzekomo wciąż wszechobecnemu „zagrożeniu faszystowskiemu”. Krótko mówiąc, powinien stać się konsekwentnym, ideowym anty-antyfaszystą.

Autor: Adam Danek
źródło:  legitymizm.org

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz