Żona na godzinkę Gdy perscy mężczyźni wyruszali w bój, ich żony miały wiernie czekać i strzec ogniska domowego. Kampanie wojenne często się przeciągały, a tęsknotę za bliskością rosła. Jednak szyiccy duchowni wyczytali w Koranie, że w takiej sytuacji Allah zezwala na sigheh - legalne związki tymczasowe, które mogą trwać od kilku dni do kilkudziesięciu lat. I mimo iż współczesny Iran nie prowadzi żadnej wojny, tradycja ta przetrwała. Tyle tylko, że śluby "na chwilę" są często zawierane jedynie w obecności mułły na kilka godzin, tuż przed wejściem do agencji towarzyskiej. Stąd jego potoczne nazwy: "małżeństwo z pożądania" lub "małżeństwo dla rozrywki". Jego dodatkową zaletą jest tajność - nie musi być rejestrowany, dzięki czemu pani domu nie ma pojęcia, że przez godzinę czy dwie jej mąż miał "dodatkową" żonę.
To wygodne rozwiązanie pozwala też uniknąć srogiej kary. Przed Rewolucją Islamską w większych miastach funkcjonowały "dzielnice rozpusty", jak Shahr-e-no w Teheranie. Wraz z nastaniem ery rządów fundamentalistów dystrykty te zostały zniszczone, a na cudzołożników nałożono sankcje. Obecnie klientowi domu publicznego grozi w Iranie więzienie, prostytutce dodatkowo chłosta, a nawet ukamienowanie.
- Niektórzy ludzie wierzą, że mówienie o tym (prostytucji - red.) jest tematem tabu, ale to część rzeczywistości i odwracanie wzroku nie rozwiązuje problemu - uważa Ashraf Borujerdi, zastępczyni szefa departamentu spraw społecznych w ministerstwie spraw wewnętrznych Iranu, która poparła projekt Kobiecej Rady Spraw Społecznych i Kulturalnych. Przewidywał on utworzenie centrów rejestracyjnych, w których obywatele kraju mogliby dostać skierowanie do kliniki na badania i otrzymywać darmową antykoncepcję.
Projekt jednak upadł, bo władze islamskiej republiki skupiają się na ściganiu kobiet za brak hidżabu czy spacerowanie bez męskiej opieki, a na szerzącą się prostytucję przymykają oko. Muszą to robić dosyć często, bo w całym kraju swoje usługi świadczy, według nieoficjalnych szacunków, nawet 300 tysięcy kobiet lekkich obyczajów.
Mimo iż sigheh jest praktykowane jedynie przez szyitów (sunnici nie uznają instytucji "małżeństwa dla rozkoszy"), dotarło również do Afganistanu. - Zacząłem brać tymczasowe śluby jeszcze w Iranie i kontynuuję teraz, po powrocie do Mazar-e-Sharif - mówi w rozmowie z "Daily Times" 29-letni mechanik Payenda Mohammad. Jego cała rodzina zginęła w bombardowaniu, gdy miał 14 lat, a on sam uciekł do Iranu, gdzie po raz pierwszy spotkał się z sigheh (fegha w języku dari). Małżeństwo na kilka godzin posmakowało mu tak bardzo, że delektował się nim już 20 razy. To dla niego jedyna szansa na seks bez plamienia jego sumienia grzechem. - Nikt nie da mi swojej córki za żonę, bo nie mam pieniędzy ani rodziny - wyjaśnia.
Afgańczycy, będący w większości sunnitami, pod rządami talibów nie znali instytucji "małżeństwa z rozkoszy". Moda na nie przywędrowała po obaleniu restrykcyjnych rządów, wraz z milionami powracających do kraju z wygania uchodźców. - Moim zdaniem te małżeństwa są zawierane wyłącznie dla seksu - uważa sunnicki mułła Azizullah Mofley. Jednak nie tylko.
- Czekałam pięć lat, ale nikt mi się nie oświadczył - mówi w rozmowie z "Daily Times" Nazira, której pierwszy mąż został zabity przez talibów. - Mój ojciec był tak biedny, że nie mógł wyżywić rodziny. Któregoś dnia przyszedł do naszego domu mężczyzna i powiedział mu, że chce mnie poślubić na siedem miesięcy. Mój ojciec słyszał wcześniej o małżeństwach tymczasowych i zgodził się - opowiada Afganka.
W Afganistanie małżeństwa tymczasowe są, przynajmniej na razie, bardzo rzadkie. Nie oznacza to jednak, że kraj ten jest wolny od prostytucji - w samym Kabulu swoje ciała sprzedaje około tysiąca kobiet. Tyle szacunków, bo w praktyce jest ich zdecydowanie więcej. Pod bezkształtnymi burkami skrywają nie tylko piękne ciała, ale przede wszystkim bolesne doświadczenia.
Religijni gwałciciele
- Uczyłam się w szkole do ósmej klasy, ale po ślubie mój mąż nie pozwolił mi kontynuować nauki. Dwa lata po ślubie zaczął ćpać. Bił mnie codziennie. Zmuszał mnie do pracy. Gdy byłam w siódmym miesiącu ciąży, rozwiódł się ze mną. Żebrałam i pracowałam jako praczka, ale to nie wystarczało na utrzymanie mojej rodziny. Dziewięć miesięcy temu zostałam prostytutką. Wiem, że to będzie miało wpływ na życie moje i moich dzieci. Jeśli tylko ktoś zechce mi pomóc, porzucę ten haniebny zawód bez żalu - wyznała w 2002 roku Rewolucyjnemu Stowarzyszeniu Afgańskich Kobiet (RAWA) 35-letnia matka sześciorga dzieci.
Paradoksalnie bowiem pod rządami talibskich ekstremistów, którzy chcieli wyplewić wszelką zgniliznę moralną, zakwitła prostytucja. - Ulicami Kabulu włóczą się setki prostytutek, a ich liczba ciągle rośnie - mówiła w 1999 roku Zarghuna Hashemi, rzeczniczka organizacji.
- Te kobiety są produktem gospodarczej zawieruchy z ostatnich trzech lat - wyjaśniała Hashemi. Owdowiałe w wyniku targających krajem długoletnich wojen, pozbawione środków do życia, odpowiedzialne za wychowanie licznego potomstwa i zamknięte przez talibów za drzwiami własnych domów afgańskie kobiety prostytuowały się, by wyżywić rodziny. Często ich klientami byli sami talibowie - tyle tylko, że nie płacili za usługi, zachowywali się grubiańsko, a czasem nawet torturowali je.
- Dwóch mężczyzn w turbanach wsiadło do taksówki (prostytutki afgańskie pod rządami talibów nieraz pracowały w taksówkach, w obecności swoich synów, którzy musieli być przy nich jako muharam, czyli bliscy męscy krewni - red.). W ich domu zgwałcili mojego 8-letniego syna. Nie mogłam nic zrobić. Moje ubóstwo zniszczyło życie mojego syna - mówiła w rozmowie z RAWA jedna z prostytutek.
Dziś, ponad dekadę po obaleniu rządów ekstremistów, na poddaszach restauracji i małych sklepików Afganki wciąż oddają swoje ciała. Nie tylko one - w kraju roi się od prostytutek z Chin, Tadżykistanu a nawet Ugandy. Część z nich, głównie te z Państwa Środka, przyjechała do Afganistanu ze świadomością, że będą pracować jako prostytutki.
- Jestem tu tylko dla pieniędzy. Nie czuję się tu dobrze. Szczerze mówiąc, warunki pracy w domu byłyby o wiele lepsze, ale (w Chinach - red.) ciężko o zatrudnienie - mówi w rozmowie z Reutersem młoda prostytutka, Ah Hua. Prostytuuje się w Kabulu, bo może zarobić tam pieniądze, o których w swojej ojczyźnie mogłaby jedynie pomarzyć - tam średnia dniówka wynosi 11 dolarów, a w Afganistanie za jeden stosunek może dostać nawet 150 dolarów.
Jednak we Wschodnim Kraju, jak bywa nazywany Afganistan, a także w Turcji, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Kuwejcie czy Katarze prostytuują się też cudzoziemki, które nie wybrały sobie takiego zawodu.
Toczone przez ostatnie dekady wojny w świecie muzułmańskim zmusiły miliony kobiet, dzieci i mężczyzn do porzucenia rodzinnych stron i szukania schronienia w innych krajach. Część z nich, zamiast do obozów dla uchodźców, trafiła jednak do burdeli. W domach publicznych w Dubaju, Kuwejcie, Rijadzie czy (do niedawna) Damaszku swoje ciała sprzedają m.in. Irakijki, Somalijki i Etiopki. Według "The Independent" w samej tylko Syrii w 2007 roku w biznesie erotycznym pracowało 50 tysięcy uchodźców z Iraku.
- Przyjechałam do Syrii, gdy mój mąż został zabity. Zostałam sama z dwójką dzieci. Moja ciotka zaproponowała, żebym do niej dołączyła, a moi bracia naciskali, żebym pojechała - mówiła w rozmowie z brytyjskim dziennikiem Fatima, prostytutka z damasceńskiej dzielnicy Saida Zainab. Gdy przyjechała do stolicy Syrii, okazało się, że ciotka prowadzi dom publiczny. Fatima została zmuszona, by pomóc jej w "biznesie".
- Niektóre były wykorzystywane seksualnie w Iraku, ale inne zostały zmuszone do prostytucji przez swoich ojców i wujów, którzy sprowadzili je tu pod pretekstem ich ochrony. Są dziewicami i są sprowadzane tutaj jako inwestycja, i wykorzystywane w paskudny sposób - wyjaśniał Bassam al-Kadi z Syrian Women Observatory (Syryjskie Obserwatorium Kobiet).
Oficjalne statystyki nie są znane, jednak amerykański Departament Stanu z całą pewnością stwierdza: zarówno do, jak i z Iraku są nielegalnie sprowadzane kobiety, mężczyźni i dzieci, którzy są potem wykorzystywani seksualnie. Trafiają najczęściej do Syrii, Turcji, Jordanii, Kuwejtu, Kataru, ZEA i Iranu.
W arabskich burdelach w Jordanii, Egipcie czy Turcji swoje wdzięki oferują Europejki. W Dubaju działa słynny klub nocny Cyklon, prowadzony przez hindusa mieszkającego na stałe w Londynie. Zyskał on już renomę i jest powszechnie znany jako "Stany Zjednoczone Prostytucji". Każdej nocy wartę pełni w nim armia 500 prostytutek z ponad dwudziestu krajów, m.in. Azerbejdżanu, Bułgarii, Chin, Rosji, Tajwanu i Uzbekistanu. Ale to nie jedyne miejsce, gdzie można zaznać rozkoszy w iście międzynarodowym stylu - w ZEA prostytutki pracują w niemal każdym pięciogwiazdkowym hotelu, a także na ulicach.
Ciało ofiarne
Okrzyknięty mianem "ojca historii" Herodot przed wiekami pisał, że w antycznej Grecji każda kobieta musiała chociaż raz w życiu usiąść naprzeciwko świątyni i oddać się jednemu z przechodniów - była to jej ofiara składana bóstwom. Podobne praktyki obowiązywały w całym starożytnym świecie, od Babilonu przez Asyrię i Egipt aż po Rzym. Później religie monoteistyczne zdecydowanie potępiły ten rytuał i napiętnowały prostytucję jako ciężki grzech.
Dziś znów miliony kobiet są zmuszane do składania ofiary ze swoich ciał. Nie popycha ich jednak do tego wiara, lecz głód, bieda lub ludzie, dla których żądza pieniądza jest ważniejsza niż człowiek.
Aneta Wawrzyńczak, Wirtualna Polska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz