poniedziałek, 13 sierpnia 2012

# W Szwecji kryzys zwalcza wolnorynkowiec!

Zamiast snuć mrzonki o pobudzaniu gospodarki na kredyt, Szwedzi po prostu oszczędzają, robią tanie państwo i tną podatki. I najwyraźniej to działa
Kiedy w roku 2006 szwedzki minister finansów Andres Borg zaczął regularnie się pojawiać na spotkaniach szefów resortów finansowych Unii Europejskiej, z miejsca stał się ulubieńcem fotoreporterów. Z upodobaniem portretowali 36-letniego wówczas polityka o długich, spiętych w charakterystyczny kucyk włosach i z kolczykiem w uchu, który na tle nobliwych kolegów po fachu wyglądał na nieco przerośniętego wiecznego studenta. Mało kto brał wtedy poważnie jego poglądy, w których odbijała się szkoła klasycznego liberalizmu ekonomicznego. Nic dziwnego – uczniowie von Hayeka i Friedmana od dawna nie nadawali już tonu poglądom ekonomicznym europejskich rządów.
Po sześciu latach Borg jest gwiazdą europejskiego świata polityki i ekonomii. O jego zasługach rozpisują się media (zwłaszcza prawicowo-liberalne), „Financial Times" uznał go wiosną tego roku za najlepszego ministra finansów w Europie. Jego dokonania chwalą w Ameryce (uznanie dla Borga wyraził Paul Krugman, chociaż jego credo ekonomiczne różni się od tego, co robi Szwed).
Recepta Borga
Cóż takiego zrobił długowłosy minister z nieukończonym doktoratem w Uppsali? Mówiąc najkrócej, wyprowadził Szwecję z dołka, do którego wpadła prawie cała reszta rozwiniętego świata. Co więcej, zrobił to bez zwiększania długu publicznego, bez uruchamiania państwowej drukarni banknotów, gigantycznych pakietów stymulacyjnych. Ba, obniżył nawet podatki i dalej zamierza je ciąć, a dług publiczny – nie dość, że o połowę niższy w stosunku do PKB niż średnia w strefie euro – to nadal maleje.
To prawda, że na pobudzenie gospodarki i naprawę finansów szwedzki rząd wydał – jak sam skrupulatnie wyliczył – równowartość 996 mln dolarów, ale w porównaniu z liczonymi w setkach miliardów sum, jakie miałyby ratować Włochów albo Hiszpanów, to wręcz śmieszne kieszonkowe. Zwłaszcza że szwedzki „stimulus" już się właściwie zakończył, a kraje południa Europy stoją w kolejce po kolejne stumiliardowe bailouty.
Borg nigdy nie wierzył w cudowne recepty na socjaldemokratyczne państwo dobrobytu, mimo że we własnej ojczyźnie obserwował jego modelowy rozwój. Zawsze niepokoiło go to, że ów wykreowany dobrobyt odbywał się kosztem obciążenia społeczeństwa gigantycznymi podatkami (od końca lat 60. do 1980 r. wzrosły one w Szwecji z 41 do ponad 50 proc.) i osłabiania przedsiębiorczości. Już w czasie studiów angażował się w działalność organizacji libertariańskich i pisywał artykuły do opiniotwórczych gazet. Miał zaledwie 23 lata, gdy zaproszono go do komitetu doradczego działającego przy ówczesnym premierze Carlu Bildcie.
Ucz się na błędach
Miał wówczas okazję przyglądać się lekcji walki z kryzysem, jaki Szwecja przeżywała pod koniec lat 80. z powodu nierozważnego poluzowania polityki kredytowej. Przez krótki czas w kraju zapanowała ekonomiczna panika, gdy po akcji ratowania banków deficyt budżetowy sięgnął 12 proc., koronę zdewaluowano, a stopy procentowe poszybowały do 500 proc. Później rząd Bildta zaczął liberalizować co się dało, tnąc przy tym dotacje i podatki, zamrażając wydatki państwa.
Borg dobrze zapamiętał ówczesną lekcję, którą po latach nazywa „blizną". Ekonomiczna burza sprzed ćwierćwiecza uświadomiła mu, że racjonalna polityka gospodarcza musi być podstawą funkcjonowania państwa, a nie tylko wymuszoną przez kryzys akcją ratunkową. Na gospodarkę miał zresztą okazję patrzeć nie tylko jako polityk, ale także oczami biznesu jako wieloletni doradca wielkiego banku Enskilda (SEB).
Kiedy w 2006 r. Szwedzi odwrócili się od socjaldemokracji i po raz pierwszy od 36 lat powierzyli ster rządów prawicowej koalicji, Borg stał od trzech lat u boku Friedrika Reinfeldta, szefa zwycięskiej centroprawicowej Partii Umiarkowanej i nowego premiera. W kwestiach gospodarczych rozumieli się doskonale.
Od początku urzędowania Borg zabrał się za redukcję podatków, nawet tych dla najbogatszych. Argumentował, że nie można pozwolić, by za granicę uciekali najbardziej przedsiębiorczy, jak szef IKEA Ingvar Kamprad, założyciel Tetra-Pak Ruben Rausing, albo najbardziej doceniani, jak reżyser Ingmar Bergman. Nie oglądając się na protesty lewicy, zlikwidował „janosikowy" podatek nakładany na dochody powyżej 1,5 mln koron. Jednocześnie obniżeniu uległy podstawowe stawki podatku od dochodów, dzięki czemu – inaczej niż np. w Stanach Zjednoczonych – nie doszło do „rozjechania się" dochodów najbogatszych i najbiedniejszych, nie ma też mowy o zanikaniu klasy średniej. Rozluźnieniu uległy zabetonowane przez socjaldemokratów umowy o pracę, co przejściowo spowodowało wzrost bezrobocia nawet do 7,5 proc., jednak ekonomiści zgadzają się, że ożywienie gospodarcze i liberalizacja rynku zatrudnienia za rok, dwa sprowadzi jego poziom do akceptowalnego poziomu 5 proc. Ma temu pomóc planowane dalsze obniżenie podatków od przedsiębiorstw.

Zamiast snuć mrzonki o pobudzaniu gospodarki na kredyt, Szwedzi po prostu oszczędzają, robią tanie państwo i tną podatki. I najwyraźniej to działa
Sceptycy twierdzą, że Szwecja uniknęła kłopotów, bo nie należy do strefy euro. To prawda, że fluktuacja kursu korony pomogła szwedzkiemu eksportowi, jednak nie to decyduje o stanie finansów państwa. Duża zależność od handlu ze strefą euro i tak wystawia Szwecję na negatywne skutki jej kryzysu tak samo jak choćby Polskę. Stany Zjednoczone też nie należą do strefy euro, a poziom długu publicznego jest tam sporą bolączką.
Szwedów o to głowa nie boli (zadłużenie budżetu w stosunku do PKB wynosi zaledwie 37 proc. i nadal spada!), a jednak najważniejszą obsesją Borga jest wciąż „mały rząd". Centroprawica nie boi się prywatyzacji służb publicznych (łącznie ze służbą zdrowia), w oświacie istnieje bon edukacyjny, ciągle monitorowana jest skuteczność aparatu państwowego pod kątem efektywności przeznaczanych na jego utrzymanie środków. W rezultacie w Sztokholmie notuje się coś, co w Europie uchodzi wręcz za cud: nadwyżkę finansową.
Lekarstwo działa
Na razie wskaźniki ekonomiczne nie powalają – wzrost gospodarczy w tym roku może osiągnąć ledwie 0,4 proc, bezrobocie, jak na warunki skandynawskie, jest wysokie. Jednak ekonomiści patrzą w przyszłość, a ta w przypadku Szwecji jest jasna, rząd Reinfeldta bowiem zawczasu zrobił to, co innych dopiero czeka, i to w znacznie gorszym otoczeniu. Panuje powszechna zgoda, że skutki szwedzkich reform w postaci wzrostu gospodarczego na poziomie 2–4 proc., spadku bezrobocia i spadku zadłużenia budżetu do poziomu ok. 20 proc. PKB będą odczuwalne już w ciągu roku, dwóch.
Czy to oznacza, że Szwedzi odkryli kamień filozoficzny ekonomii i teraz siedzący po uszy w kłopotach zadłużonego budżetu i buksującej gospodarki Hiszpanie, Włosi, nie mówiąc już o Grekach, powinni po prostu skopiować skandynawski wzorzec, by raz na zawsze wyleczyć swoje państwa? W teorii owszem, tyle że w praktyce to wcale nie jest takie proste.
Oprócz rozsądnej polityki gospodarczej ostatnich lat Szwedzi mają bowiem także inny cenny skarb, którego nie stworzy dekretem nawet najgenialniejszy rząd. To model społeczny, na który pracowali od dobrych czterech stuleci.
Dzieci Północy
Półtora wieku temu Szwecja była dość uboga, jednak w jej chłopskim społeczeństwie dominowali wolni kmiecie, którzy praktycznie nie znali pańszczyzny. Dlatego od zarania rozwoju kapitalistycznego w latach 70. XIX wieku wszystkie warstwy społeczne mogły się włączyć w burzliwy rozwój kraju (przez pierwsze półwiecze uprzemysłowienia Szwecja była najszybciej rozwijającym się państwem świata zachodniego).
Innym ważnym elementem kapitału społecznego Szwedów jest tradycja luterańska. Surowy północny protestantyzm uczynił cnotę z gospodarności, zaradności i uczciwości. Z tradycji luterańskiej wynika też szacunek dla wiedzy i nauki, dbanie o poziom edukacji. To dlatego Szwecja włączyła się do procesów globalizacji, zajmując wysoką półkę zarezerwowaną dla społeczeństw wykorzystujących kapitał wiedzy.
Niestety, przejście skandynawskiej drogi rozwojowej i przyswojenie szwedzkich cnót przez Greków w ciągu kilku lat jest niemożliwe (zwłaszcza mając własną, sięgającą starożytności tradycję słynnej greckiej przebiegłości, w której doskonale mieści się fałszowanie statystyk i unikanie podatków). My też nie zbudujemy drugiej Szwecji, tak jak nie zbudowaliśmy drugiej Japonii ani (dzięki Bogu) Irlandii. Warto jednak śledzić lekcje Borga i przyswajać z nich to, co możliwe.
Robią to już inni – konserwatywne amerykańskie think tanki uważnie obserwują poczynania rządu Reinfeldta, a wielu polityków, zwłaszcza republikańskich, wskazuje je jako godny naśladowania wzór. Jego elementy z dobrym rezultatem przyswajają już także Estończycy i Finowie, a doświadczenia Sztokholmu analizują Niemcy.
W końcu przesłanie ekstrawaganckiego ministra z kolczykiem w uchu nie jest skomplikowane. Zapytany o radę dla innych, odpowiedział krótko: „trzymajcie w ryzach deficyt, bo on niszczy wszystko inne". Drugą zasadę Borga ujęto w wytycznych polityki rządu na rok 2012: „Kiedy obywatele i rodziny mogą zatrzymać większą część swoich dochodów, to zwiększa się także ich niezależność i zdolność do kształtowania własnego życia". Czy to nie symptomatyczne, że z takim myśleniem zgadzają się dziś obywatele państwa, które na siłę chciało ich uszczęśliwiać przez prawie cztery dekady?

źródło:  rp.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz