Para-banki, para-małżeństwa, para-spółki z para-przetargami
i rodzinnymi ścieżkami kariery. Para-polityka, która para się
paradebatami. Twarde i wymierne zdają się być dziś tylko wskaźniki.
Gorsze prognozy wzrostu, wyższe prognozy deficytu, malejąca sprzedaż,
kulejący eksport, nie mówiąc o nastrojach płynących z zachodu. Strach,
czarnowidztwo ekonomistów, panikujące tytuły w mediach. Gdzie w tym
wszystkim jest rząd, gdzie są politycy...? Nie przerywajmy im urlopu.
W obliczu kryzysu politycy mają tak naprawdę tylko dwie drogi
ewakuacji. I łatwo przewidzieć zachowanie Tuska. Droga keynesowska czyli
państwowy interwencjonizm. Zwiększanie redystrybucji, nowe podatki,
opłaty, koncesje, wyższa ściągalność. Zastrzyk pieniądza w pomoc
socjalną, w publiczne zamówienia, które mają zredukować bezrobocie. Jak
dobrze pójdzie, to każde nowe miejsce pracy pobudzi popyt i stworzy
kolejne etaty. Keynesiści nie wierzą w siły wolnego rynku. Uważają, że
kapitał sam, bez popędzania nic nie zdziała, kraj wpadnie w depresję
zanim pieniądz poruszy koła gospodarki. Skrajnie lewicowi ideolodzy
dodają, że przedsiębiorcy zamiast inwestować w miejsca pracy inwestują
w konsumpcję i tylko państwo może sprawić, że ich pieniądze skierowane
zostaną na szczytny cel.
Zwolennicy wolnego rynku i liberalnych rozwiązań w gospodarce nie
wierzą z kolei w cudowną moc sprawczą państwa, w cudowne recepty
urzędników. Twierdzą, że naprawę trzeba zacząć od naprawiania tego co
nie działa, a nie zasypywania dziur pieniędzmi. Od wytyczenia jasnych
zasad i to równych dla wszystkich. Aby jedyną wykładnią były reguły
prawa, a nie doraźne cele społeczne. Upraszczając liberalizm to system
trwałych praw, keynesizm czy socjalizm to elastyczne naginanie zasad
do sytuacji.
Historia gospodarcza pokazuje, że pierwsza z tych dróg jest
efektywniejsza. Wystarczy zestawić dwa kraje i dwa diametralnie różne
podejścia do kryzysu. Szwecja i Francja. Szwecja, która po serii
rynkowych reform, ograniczonej redystrybucji, obniżkach podatków nie
tylko, że dynamicznie rozwija się w kryzysie, ale też szybciej niż
w okresie socjalistycznego błądzenia podnosi poziom życia najuboższych.
Kawałek dalej mamy Francję pod rządami prezydenta Hollanda, który
zapowiedział już 75 proc. podatek dla najbogatszych, wprowadził jedne
z najbardziej drakońskich regulacji ograniczających import zagranicznych
produktów i pompuje pieniądze w miejsca pracy. Efektem jest ucieczka
bogatych firm z Francji, rosnące bezrobocie i katastroficzne prognozy
na następny kwartał, spychające Francję bliżej Hiszpanii niż Niemiec.
O Szwecji nawet nie mówiąc.
Gdzie na tej mapie jest Polska. Presja rośnie. No zróbcie coś...
Naciśnijcie magiczny klawisz... Skończcie z tym bezrobociem... Politycy
czują się wywołani do tablicy, coś muszą zrobić i to z przytupem.
Niestety liberalny koncept trudno przekuć w popularne działania. Jak
seksownie sprzedać powrót do fundamentalnych wartości, likwidację
niesprawiedliwych przywilejów dla górników, nauczycieli, sędziów,
ograniczanie podatków? Jak powiedzieć ludziom, że zanim się poprawi,
najpierw musi być gorzej.
Trochę naiwnie usiłowaliśmy przez ostatni tydzień wydobyć coś
z ministerstwa finansów. Jakiś plan, strategia antykryzysowa?
Odpowiedzią było milczenie, po którym pewnie przyjdą kolejne
para-strategie.
źródło: rp.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz