sobota, 4 sierpnia 2012
# Liechtenstein nie chce demokracji ,woli monarchę.
1 lipca 2012 roku odbyło się w Księstwie Liechtenstein referendum, w którym mieszkańcy zdecydowanie opowiedzieli się za utrzymaniem silnej władzy swojego monarchy. Przeciwko pomysłom lewicy, aby pozbawić wielkiego księcia Hansa Adama II von und zu Liechtenstein prawa absolutnego weta do ustaw i wyników ogólnokrajowych referendów, opowiedziało się 76 proc. głosujących.
Sam książę sprzeciwiał się odebraniu mu realnego wpływu na politykę, gdyż – jak podkreślał – nie ma żadnej gwarancji, że 25-osobowy parlament księstwa nie wyda głupiej lub szkodliwej ustawy, którą będzie musiał zawetować. Już wcześniej zapowiedział, że nawet jeśli obywatele w referendum odbiorą mu prawo weta absolutnego i tak zawetuje jego wyniki.
Gdy w ubiegłym roku odbywało się referendum, które miało na celu legalizację zabijania dzieci poczętych (w Liechtensteinie nie ma warunkowej dopuszczalności przerywania ciąży, a aborcje wykonane w kraju i zagranicą są karane równie surowo), książę z góry zapowiedział, że w przypadku przegłosowania tej propozycji nie nada jej sankcji. Na szczęście nie musiał sięgać po swoją prerogatywę, gdyż większość obywateli Liechtensteinu (85 proc. ludności to katolicy) opowiedziała się przeciwko liberalizacji prawa antyaborcyjnego. Zdaniem lewicy obywatele Liechtensteinu zagłosowali przeciwko aborcji po zapowiedzi księcia, że i tak nie dopuści do jej legalizacji.
Mówi się, że Liechtenstein jest jedyną w Europie, nie licząc Watykanu, monarchią absolutną. W 2003 r. na wniosek panującego odbyło się referendum, w którym większością 63 proc. głosujących przyjęto poprawki do konstytucji państwa, wzmacniające i tak realną władzę księcia. Od tego czasu książę Liechtensteinu może w nagłych przypadkach, bez konsultacji z parlamentem, przedsięwziąć wszelkie kroki mające na celu zapewnienie bezpieczeństwa państwa i dobrobytu jego obywateli. Jeśli rząd (składający się z premiera i 4 ministrów) straci zaufanie księcia, ten może go zdymisjonować według własnego uznania. Zauważmy, że rząd nie jest bezpośrednio politycznie odpowiedzialny przed parlamentem, który nie może wyrazić mu wotum nieufności. Jeśli posłowie stracą zaufanie do rządu, mogą jedynie zwrócić się do monarchy z prośbą o zmianę składu gabinetu. Władca może uwzględnić prośbę deputowanych, ale nie ma takiego obowiązku. Sam parlament także może zostać rozwiązany przez księcia w dowolnym momencie bez konieczności podania przyczyny. Książę ma prawo wetować ustawy, ze zmianami konstytucji włącznie, a także decyzje wyłonione w drodze referendów ogólnokrajowych. Nie ma prawa zmienić decyzji obywateli tylko w jednym przypadku – gdyby w drodze referendum zniesiono w państwie monarchię i ustanowiono republikę.
Po wynikach referendum w 2003 r. dało się słyszeć pomruk z Rady Europy, że to „poważny krok wstecz dla demokracji”, ale w księstwie nikt się tym specjalnie nie przejął, bo Liechtenstein nie czerpie wzorców z Unii Europejskiej.
Książę przed referendum dziewięć lat temu miał zapowiedzieć, że jeśli nie zostaną mu przekazane prerogatywy gwarantujące skuteczne rządzenie państwem, to abdykuje, „ale wówczas będziecie nazywali się nie Liechtenstein, tylko Republika Górnego Renu”. Ta zapowiedź, będąca swoistą groźbą, wciąż pozostaje aktualna. Obywatele Liechtensteinu mieli świadomość znaczenia dla przyszłości kraju kwestii uszczuplenia prerogatyw księcia i w konsekwencji jego abdykacji. Alexander Batliner, szef centroprawicowej Postępowej Partii Obywatelskiej, która tworzy rząd koalicyjny z konserwatywną Unią Ojczyźnianą, powiedział przed głosowaniem: „Dzięki dobrej współpracy księcia i narodu nasza suwerenność jest lepiej chroniona, niż gdybyśmy byli republiką”. Dotyczy to przede wszystkim kwestii gospodarczych.
Księstwo Liechtenstein jest jednym z najbogatszych państw świata. Choć liczy 36 tys. mieszkańców, na jego terytorium jest zarejestrowanych ponad 80 tys. firm. Uważany jest za jeden z nielicznych rajów podatkowych w Europie, który – zdaniem OECD – stosuje szkodliwą konkurencję podatkową. Z taką opinią nie może zgodzić się wielki książę. Hans Adam II w jednym z wywiadów powiedział: „Nie wolno nam zamykać oczu na niebezpieczeństwo, które stwarza Unia Europejska nadal próbując zniszczyć w Europie raje podatkowe. (…) Dlatego mam nadzieję, że w Europie zyska uznanie bardziej rozsądna polityka, i że kraje należące do Unii walczyć będą w jej obronie o to, by podatki sukcesywnie malały.” Jednak zdaniem Michaela von Liechtenstein, kuzyna wielkiego księcia, Liechtenstein wcale „nie jest rajem podatkowym, bo to by oznaczało, że mamy podatki na poziomie zero procent, a to nieprawda. Nasz system podatkowy był zawsze bardzo nieskomplikowany i przejrzysty”. Według przedstawiciela rodziny panującej (w Liechtensteinie można dziedziczyć władzę książęcą tylko w linii męskiej): „Liechtenstein jest strefą wysokiego bezpieczeństwa inwestycyjnego, co się z angielskiego nazywa safe heaven, w opozycji do raju podatkowego, tax heaven. Przedsiębiorcy zakładają tu firmy, bo wiedzą, że ich aktywa będą w księctwie bezpieczne. Mamy bardzo stabilną sytuację polityczną, silny system bankowy, bardzo liberalne prawo dla firm, co sprawia, że funkcjonują one w bardzo dobrych warunkach.” Tylko tyle i aż tyle. Ależ dużo Warszawa może nauczyć się od Vaduz!
Artur Górski
źródło: prokapitalizm.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz