niedziela, 21 lipca 2013

# O rytualnym barbarzyństwie.

Źródło: Fakt
W ubiegłym tygodniu na portalu narodowcy.net ukazał się artykuł kol.Krzysztofa Rudzkiego pt. „Rytualne zarżnięcie polskich ubojni” - http://narodowcy.net/index.php/publicystyka/230-rytualne-zarzniecie-polskich-ubojni – w którym to Rudzki zawzięcie broni haniebnego procederu tzw. uboju rytualnego, mającego zresztą więcej wspólnego z sadyzmem i bestialstwem wobec zwierząt, aniżeli z jakimś religijnym rytuałem.
 Ze zdumieniem przeczytałem tekst, który ma się rozprawiać z rzekomymi mitami na temat uboju rytualnego. Polemika wydaje się tym bardziej uzasadniona, gdyż nie mieści mi się w głowie, jak nacjonalista może stawać w obronie demonów żydowskiego zabobonu i wahabickiego bestialstwa. Poza tym sama treść merytoryczna zawiera szereg błędów i nieścisłości, które należy wypunktować i naprostować.
1. Kwestie techniczne.
Autor w swoim artykule podnosi iż „Wśród wielu osób, również o poglądach nacjonalistycznych, pojawiły się głosy radości, które są całkowicie bezpodstawne i nieuzasadnione. Jednym z argumentów było to, że naród nie powinien brać udziału w produkcji mięsa w sposób sprzeczny z własną kulturą. Argument ten był chyba najbardziej chybiony ze wszystkich, albowiem dawniej nie znano innego sposobu uboju zwierząt. Nie ogłuszano ich ani prądem, ani dwutlenkiem węgla, jak ma to miejsce aktualnie. Po prostu, podrzynano zwierzęciu gardło i podciągano je na linie za nogi pod sam sufit. Ten sposób był stosowany od setek lat. Co więcej, na wsiach jest stosowany nadal. Do dziś pamiętam, gdy pierwszy raz widziałem ubój krowy, która wcześniej pasła się na łące moich dziadków. Nie traktowano jej prądem lub czymkolwiek, ale zabijano właśnie w ten sposób”
Jeżeli tak nawet robiono kiedyś, w co mocno wątpię, to jak przypuszczam jedynie w przypadku bardzo dużych zwierząt - gdyż zwierzę z zawsze ogłuszało się przed zabiciem tępym, ciężkim narzędziem, w wyniku czego traciło od razu wszelką świadomość. Reguła jednak była inna – dużych zwierząt takich jak krowa nie zabijano w gospodarstwach domowych – po prostu zwierzę sprzedawano do rzeźni. Jeśli nawet - tak jak pisze Rudzki – robiono by to w opisany sposób sto czy ileś lat temu, to chyba nie znaczy, że nasza kultura zatrzymała się akurat w tym temacie sto lat temu? W ciągu ostatnich dziesiątek lat nastąpiły pewne trwałe i jednocześnie pozytywne zmiany norm kulturowych w postępowaniu ze zwierzętami domowymi. Dlaczego więc Polacy mieliby je łamać na rzecz szacunku dla norm starozakonnych? A jeśli już zahaczamy o kwestie kulturowe, to nie wypada w tym miejscu nie wspomnieć o stanowisku Kościoła Rzymsko – Katolickiego w tej kwestii, związku wyznaniowego którego domniemywam że kol. Rudzki jest wiernym (skoro jak sam zaznacza że „Poza relacją konsument-producent, nie ma nic wspólnego z producentami tego [koszernego] surowca. Ze smakiem zajada wieprzowinę).
Katechizm Kościoła Katolickiego jasno mówi iż: Sprzeczne z godnością ludzką jest niepotrzebne zadawanie cierpień zwierzętom lub ich zabijanie”.(Kanon 2418):
Powyższa argumentacja chyba jasno wskazuje, że nam Polakom, ubój rytualny jest nie tylko całkowicie obcy kulturowo, co przede wszystkim godzi wprost w nasze obyczaje i normy kulturowe.
2. Kwestie ekonomiczne.
Kol. Rudzki pisze w swoim tekście o nielegalnej produkcji koszernego mięsa przez polskie masarnie, by następnie dwa akapity dalej ubolewać nad niedotrzymanymi kontraktami nieuczciwych firm, w przypadku realnego egzekwowania zakazu uboju rytualnego przez państwo. To prawdę mówiąc tak, jak gdyby użalać się nad przestępcą, że ten poszedł na kilka lat do więzienia, bo zaczęto skutecznie egzekwować przepisy. Autor również sugeruje, że nielegalny ubój rytualny jest zjawiskiem powszechnym w polskim przemyśle mięsnym. W tym miejscu należy postawić dwa pytania:
- dlaczego w ciągu ostatnich dwóch lat od wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który zakwestionował legalność przepisów zezwalających na ten barbarzyński proceder, żadna kontrola sanitarna (a są one dość częste), nie wykazała ani jednego przypadku praktykowania tego procederu?
- czy można skutecznie łączyć skutecznie proceder łamania zakazu, z działalnością marketingową wymagającą konkretnych certyfikatów wydawanych przez naszych rzekomych „umiłowanych, starszych braci”, pobierających zresztą spore prowizję za poświadczanie koszerności towaru.
- czy może istnieje jakaś genialna zmowa, a może i nawet spisek między ministerstwem, wojewódzkimi inspekcjami weterynaryjnymi, służbami sanitarnymi i ekologami którzy szybko by podchwycili temat robiąc nawet z małej masarni w Pcimiu Dolnym zadymę na miarę Doliny Rospudy?
Słusznie zaś kol. Rudzki pisze o tym iż „rynek rzeźniczy to jedna z niewielu gałęzi gospodarki, które opierają się na polskim kapitale. Producenci płacą podatki w kraju i zarabiają, sprzedając swoje produkty wielkim hipermarketom z kapitałem zagranicznym”. Jednak autor już nie wspomina, że mimo obowiązywania zakazu producenci wołowiny zarobili więcej - wartość eksportu między styczniem a kwietniem 2013 r. osiągnęła 224 tys. euro, wobec 217 tys. euro w 2012 r. Zresztą zwrócić tu należy uwagę przede wszystkim na podane wielkości – przy grubych milionach złotych w statystykach dot. drobiu czy wieprzowiny, mięso wołowe wydaje się być pewną gospodarczą i branżową niszą. Polska ma spore tradycję w hodowli i eksporcie bydła – ale głównie bydła mlecznego.
3. Kwestie polityczne.
Kol. Rudzki ubolewa że projekt ustawy zezwalającej na bestialski chocholi taniec z szochetem w roli głównej w polskich rzeźniach przepadła większością części klubu parlamentarnego POPiS, SLD i palikociarni, co ma.. (!) rzekomo mieć związek z dryfowaniem platfusów w stronę SLD i palikociarni. Ja jednak daruje sobie komentarz w tej mocno wątpliwej kwestii – interesujący jest tutaj inny aspekt sprawy.
Głosowanie w tej sprawie w parlamencie było swoistym chichotem historii. Tak podła pod względem politycznym większość, była w stanie wprowadzić w naszym kraju regulacje prawne porównywalne z tym, czego dokonał w latach 1936 – 1939 ks. prof. Stanisław Trzeciak, słynny przedwojenny biblista i wybitny znawca judaistyki. Chichotem historii jest to że takie polityczne prostactwo, jak Grodzkie, Miller, Palikot czy Biedroń było w stanie tak dobrze uregulować te sprawę. Fakt faktem, stało się to poprzez niedokonanie zmian w prawie, jednak znając ich zapał do psucia i wulgaryzowania prawa - jest naprawdę z czego się cieszyć.
Uważam że sprowadzanie wszystkich zagadnień prawnych i społecznych do zwykłej ekonomicznej kalkulacji jest jedną wielką niedorzecznością. Polska ma być państwem dla Polaków, w którym decydujący jest jedynie głos Polaków. Pochylanie się przed barbarzyńską kulturą, w imię paru groszy zarobionych przez nisze w branży, jest zwykła aberracją umysłową. Wspomnieć też należy że opłaty certyfikacyjne wydawane przez rabinów byłyby prawdziwymi złotymi żniwami dla gmin żydowskich, które tak godnie i z patriotycznym – jednocześnie z należytym wobec Polski i Polaków krytycyzmem - mówiąc językiem z Czerskiej - „promują” nasz kraj w świecie w mediach, polityce i biznesie na całym świecie.
Nasza kultura i obyczaje są bezcenne. Nie przelicza się ich na pieniądze.

Sebastian Stelmach
Autor jest Sekretarzem Okręgu Mazowieckiego Młodzieży Wszechpolskiej
źródło:  narodowcy.net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz