„- A co, jeśli oni znów powrócą do życia? — wyszeptała.
- Wtedy będę ich zabijał, dopóki nie pozostaną martwi — wycedził przez zaciśnięte zęby.”
- Wtedy będę ich zabijał, dopóki nie pozostaną martwi — wycedził przez zaciśnięte zęby.”
Pisać o rzeczach kultowych nie jest łatwo. Z jednej strony, ciężko o takie ujęcie tematu, które nie byłoby już po wielokroć wałkowane na różne sposoby przez multum osób; z drugiej — ciężko samemu zdobyć się na czyste, nieskażone aurą kultu, spojrzenie na sprawę. Mimo wielkiej wagi tych przeciwności, staję oto z ambitnym zamiarem recenzowania Conana i pradawnych bogów z użyciem dotychczas (zazwyczaj) pomijanej w krytyce optyki. Będzie to optyka… filozoficzna.
Po tak śmiałej deklaracji, słyszę wyraźnie powątpiewające westchnięcia, widzę nikłe uśmiechy politowania i czuję dezaprobatę do mego projektu. Dwa mentalne obrazy: Conana — umięśnionej maszyny do zabijania, która przelewa krew przy każdej nadarzającej się okazji — i filozofii — będącej proklamacją wyciszonej, intelektualnej introspekcji i racjonalnego dyskursu — zdają się przecież egzystować na skrajnie różnych biegunach. Czy aby jednak na pewno? Tak samo jak często widzimy drzewa, nie dostrzegając lasu, tak w przypadku Conana zbyt często nasze rozumienie tej niezwykłej postaci zdominowane jest przez fantastyczną powierzchowność narracji Howarda — oto moja teza i na łamach tego tekstu zamierzam jej bronić.
Rok 1932 to data szczególna. Wtedy to bowiem Robert E. Howard opublikował swoje opowiadanie pt. Feniks na mieczu, prezentujące całkiem nową postać w jego dorobku — Conana Cymeryjczyka, króla Aquilonii, barbarzyńcę północy, który „przybył, by swymi obutymi w sandały stopy deptać błyszczące klejnotami trony ziemi”. Wydrukowany w pulpowym magazynie Weird Tales tekst początkowo przeszedł bez większego echa, nie zapowiadając wcale tego, że od tej pory heroiczna fantasy spod znaku magii i miecza już nigdy nie będzie taka sama. Niezrażony, Howard spisywał kolejne rozdziały historii Conana, w jednym ze swoich listów wyznając:
W ten sposób narodziły się kultowe dla barbarzyńskiego kanonu takie teksty jak: Szkarłatna Cytadela, Wieża Słonia, czy Królowa Czarnego Wybrzeża, które już rok później, bo w 1933, trafiły do Weird Tales, niejednokrotnie stając się materiałami numeru."Zdało się, że nie tyle tworzę, co relacjonuję wydarzenia, jakie kiedyś nastąpiły.”
Zasadnym wydaje się pytanie, co tak naprawdę przesądziło o sukcesie postaci Howarda? By na nie odpowiedzieć, trzeba się jej dokładnie przyjrzeć. Obserwacja Conanowskiej powierzchowności ukazuje nam niezwykły obraz — srogiego, potężnego człowieka, który wyrosły w dziczy nie przystaje wcale do obyczajów krajów cywilizowanych; człowieka, który narodził się w ogniu bitwy i który to właśnie w wojaczce odnajduje swój żywioł; człowieka bez domu, wiecznego wędrowca. Idąc tym tropem, niejeden fan psychoanalizy postawiłby już tutaj fundamenty pod swoją teorię — że Conan to nic innego, jak kulturowy wehikuł eskapizmu. Ludzie tęsknią za tym, czego im brak: słabi — pożądają siły, pasywni — agresji i dominacji, uczuciowi — nuty grubiaństwa, która ochroni ich przed brutalnością świata. Można zatem rzec, że bohater Howarda to wynik zbiorowej projekcji ludzkich ułomności; by ująć rzecz dokładniej, stanowi on ich negację, ostateczne zaprzeczenie. Archetypiczny, idealny — perfekcyjnie odpowiada, niejednokrotnie podświadomym i tłumionym, potrzebom dominacji wielu z nas. Conan jest tym, kim bardzo często chcielibyśmy być, choć wstydzimy się do tego przyznać, nawet sami przed sobą. Jest uosobieniem żywotności, biologicznej witalności i siły, stanowiąc sobą powiew pradawnej pierwotności, która nam, ludziom „cywilizowanym” wydaje się już bezpowrotnie utracona, choć tak często do niej tęsknimy. I to właśnie dlatego Conan wydobywa z nas te już nam nieznane, uśpione akordy, które — gdy raz da im się wybrzmieć — unaoczniają swoją prawdziwą potęgę.
Takie postawienie sprawy wydaje się bardzo spłycające Conana, by nie powiedzieć — trywializujące. Magnetyzm i siła tej postaci tkwi nie tylko w zwykłej ekstrapolacji naszych pragnień i marzeń, choć z pewnością jest to jeden z wartych wzmianki czynników. Moc Conana zasadza się na jego statusie ontologicznym — innymi słowy na tym, jaki ma stosunek do rzeczywistości, która go otacza. To właśnie to ujęcie, ukryte za dosłownością narracji Howarda, rezonuje najmocniej na czytelnika, bo porusza spychane na dno świadomości treści, których istnienia nie chcemy sobie unaoczniać, dla własnego, psychologicznego komfortu.
Ujęcie to portretuje świat jako arenę egzystencjalnego horroru. Conan, w rozmowie z Belit, tak powie o wierzeniach swojego ludu:
Wydaje się, że te słowa doskonale oddają nastroje współczesnego, postmodernistycznego conditio humana — bogowie umarli („Got ist tot”, powie niemiecki filozof), a nauka, spojrzawszy w otchłań kosmosu, zdmuchnęła resztki naszej ludzkiej dumy, godności i poczucia wyjątkowości, redukując nas do bycia wehikułami transportowymi dla łańcuchów informacji genetycznej na kosmicznym okruchu skalnym, zawieszonym gdzieś pomiędzy oceanami nieskończoności. Koncept „znaczenia” stracił swoją, uświęconą wiekami tradycji, obiektywną wartość; „znaczenie” okazało się czysto ludzkim konceptem, w żaden sposób nie wpisanym w obiektywną rzeczywistość. Obiektywna rzeczywistość jest zimna, pusta i nieczuła na nasze pragnienia i marzenia — jest, jaka jest, poznawczo na zawsze dla nas zamknięta. Luki, które w psyche wyżera ta przerażającą w gruncie rzeczy konstatacja, są nie do zniesienia — i tu w sukurs przychodzi kultura ze swoimi irracjonalizmami, gotowa wypełnić je przygotowanymi na tę okazję konstruktami.„Nie ma nadziei ani teraz, ani na przyszłość. (…) W tym świecie ludzie zmagają się i cierpią nadaremnie, odnajdując przyjemność jedynie w namiętnym szaleństwie bitwy. Po śmierci ich dusze wkraczają do zasnutej szarą mgłą dziedziny chmur i lodowatych wiatrów, by błąkać się bez pociechy przez całą wieczność.”
W tym miejscu potrzebna jest pewna wzmianka, która w bezpośredni sposób łączy się z postacią Conana.
Człowiek naturalnie nastrojony jest na odbiór świata — świata, który jest racjonalny, a więc działa podług pewnych aksjomatów. Konceptualizując i abstrahując, człowiek tworzy prawa/reguły, które pozwalają mu dostosować swoje działanie do nieubłaganego porządku rzeczy — i to stanowi istotę człowieczeństwa. Człowiek „prawdziwy” jest z natury racjonalny; jednak żaden z nas nie żyje w próżni, tj. będąc wyłącznie w relacji ze światem. Prócz samej rzeczywistości, do przetrwania potrzebujemy także ludzi. Niestety sama obiektywna platforma rzeczywistości do porozumienia z innymi nie wystarczy; co ludzkie, jest bowiem skażone, w znacznym stopniu, irracjonalnością. Epicentrum tej irracjonalności to ludzka kultura, jej przesądy, wierzenia i tradycje — to one stanowią gorset, który w procesie socjalizacji człowiek musi założyć na swoje naturalne, racjonalne ja, by móc koegzystować z innymi.
Conan, ze swoją barbarzyńskością tak mocno przeciwstawianą cywilizacji, stanowi tak naprawdę ilustrację prawdziwego racjonalnego ja, które zawsze stoi w opozycji do irracjonalizmów kultury. To dlatego Howardowska cywilizacja stanowi obraz upadku i degrengolady — kłamstwa, intryg i manipulacji — bo taka właśnie jest natura kultury, jako zaprzeczającej racjonalizmowi świata. Kto ceni zatem prawdę, musi odrzucić ten stan i cofnąć się do źródeł, do czystego, nieskażonego fałszem irracjonalizmu ja — czego symbolem jest barbarzyństwo właśnie. Wolne od głupich konwenansów, jasne, przejrzyste, zrozumiałe — jak sama natura świata. To, że Conan zawsze jawi się jako postać niesamowita, wręcz nadnaturalna, obrazuje tak naprawdę w jak głębokim upadku znajduje się świat wokół niego; jednocześnie niesie on ze sobą aurę pewności i stałości — bowiem prawda zawsze finalnie triumfuje nad fałszem, co Howard ujął pisząc:
Człowiek jest z natury istotą racjonalną („Barbarzyństwo jest naturalnym stanem ludzkości. (…) To cywilizacja jest nienaturalna”). I choć można go krępować więzami sztucznych płodów poronionej irracjonalności — nigdy tej racjonalności nie uda się w nim do końca zabić, tak samo jak Conana, który zawsze wychodzi cało z największych nawet opresji. Uśpiona, będzie czekać, aż zjawi się ktoś, kto raz jeszcze będzie „swymi obutymi w sandały stopy deptać błyszczące klejnotami trony ziemi”; kto nagą, niejednokrotnie okrutną, prawdą zwalczać będzie piękne, lecz puste jej substytuty.„Barbarzyństwo musi ostatecznie zatriumfować."
W tym samym duchu odpowiada Conan na problem metafizycznego koszmaru, kontynuując w rozmowie z Belit:
Innymi słowy: niepotrzebne mi są irracjonalne produkty waszej kultury, której fałszem rozpaczliwie staracie się zalepić ziejące w was egzystencjalne dziury; ja jestem prawdą, mój świat jest prawdą — i w tym znajduję ukojenie. Ontologiczny problem istnienia został tutaj zredukowany do swej barbarzyńskiej, a więc racjonalnej, formuły, znanej nam chociażby z Parmenidesa: „byt jest, a nie-bytu nie ma”. Zgodnie z powyższym śmierć nie jest i nie może być zagrożeniem — gdy ja jestem, nie ma śmierci, gdy śmierć jest, mnie nie ma („Od urodzenia Śmierć była mu towarzyszem. (…) Kiedyś jej kościsty uchwyt zbliży się…. I to wszystko”). Religijne rytuały („Chciałbym zobaczyć kapłana próbującego zaciągnąć Cymeryjczyka pod ołtarz! Polałaby się krew, lecz nie ta, którą ów kapłan rozlać zamierzał.”), cywilizowane sądy („Wówczas, widząc, że wszyscy tam poszaleli, dobyłem miecza i rozłupałem czerep sędziemu”), czy debaty („Cywilizowani ludzie są bardziej grubiańscy od barbarzyńców, ponieważ wiedzą, że ich chamstwo nie rozszczepi ich czaszki. Z reguły.”) — wszystko to, pod względem poznawczym, na nic, bo swe źródła czerpie z kulturowego irracjonalizmu. Nie tu więc należy szukać filozoficznego remedium.„Nie szukam odpowiedzi na to, co będzie po śmierci. (…) Nie wiem i nie dbam o to. Daj mi żyć pełnią, póki żyję. (…) Wiem tylko, że jeśli życie jest ułudą, to ja sam jestem nią nie mniej, a w ten sposób ułuda staje się dla mnie rzeczywistością."
Jaka jest zatem Conanowska recepta na świat? Mówiąc: „Żyję, promieniuję życiem, kocham, zabijam i jestem zadowolony”, daje do zrozumienia, że żyć to tyle, co być wiernym sobie, a więc swojemu wewnętrznemu, racjonalnemu ja. Conan nie uznaje autorytetów, wbrew pozorom nie jest zwolennikiem nieuzasadnionego użycia przemocy („Chociaż ludzie twego gatunku zwą mnie rozbójnikiem, nigdy nie postąpiłem wobec kobiety wbrew jej woli”), ale przede wszystkim — jest ciekawy świata („Nie prowadził rozważań nad mądrością swego posunięcia; pobudzony ciekawością nie miał innego wyboru, jak pójść za jej głosem”). I to właśnie ta ciekawość świata, która sprawiła, że był królem, piratem, rozbójnikiem, dowódcą wojsk, najemnikiem, złodziejem i sam Crom tylko wie kim jeszcze, dopełnia postawioną teorię — bo racjonalne ja, nastrojone na racjonalny świat, lgnie do niego, chce z nim obcować, odczuwa żądzę takiej interakcji. Racjonalne ja realizuje się jako odkrywca, badacz, eksplorator. Dlatego też Conan nie ma domu, jest w ciągłym ruchu — bo poznanie nigdy się nie kończy, jest wędrówką bez końca, której nagroda tkwi w samym fakcie podróży. Cymeryjczyk, po zabiciu złego kapłana Nabonidusa, wyrazi to tymi słowy:
Refleksyjna natura Conana („raz bawiący się setnie, a kiedy indziej pogrążony w głębokiej zadumie”) nigdy nie zostaje zdominowana przez przygnębiającą apatię, do której, zważywszy na swe dzieje, miałby przecież prawo.„Jest wiele traktów, którymi chciałbym podróżować, zanim ruszę drogą, jaką tej nocy poszedł Nabonidus."
A wszystko to kryje się pod wspaniałym, oszczędnym, ale urzekającym stylem Howarda, który odmalowuje przygody Conana z tą samą żywotnością i witalnością, której udzielił swojemu bohaterowi. Hyperborea, dzięki ukazaniu jej jako prehistorycznych dziejów naszego świata, zyskuje mityczną aurę, która dodaje opowieściom dodatkowej wagi gatunkowej, co, biorąc pod uwagę epickość samej narracji, może dla wielu stanowić ciężar nie do zdzierżenia. Lecz taka jest właśnie Howardowska konwencja — ogromna, surowa, ze swoją antyczną, starożytną wspaniałością i równie wielką, tajemniczą niesamowitością (Lovecraft!) — albo się ją kocha, albo nienawidzi. Nie ma kompromisów — tak jak pomiędzy racjonalnością i irracjonalnością.
Wydanie zasługuje na owacje. Choć marzyłem o twardej oprawie i ilustracjach Frazetty — mój żal został w pełni utulony przez rewelacyjne dodatki (niedokończone szkice i eseje Howarda, mapy, chronologię wydań, komentarze redaktorów wydania) i wysoką jakość tłumaczenia (choć pewne zabiegi, jak choćby „Cimmeryjczyk”, zamiast „Cymeryjczyk”, mogą wzbudzać wątpliwości). Warto również nadmienić, iż Conan i pradawni bogowie to dopiero pierwsza część serii — w planach są Conan i skrwawiona korona oraz Conan i miecz zdobywcy, które to razem mają ambicję skompletować wszystkie oryginalne utwory Roberta E. Howarda, stanowiące Conanowski kanon.
Howard pisze, że gdy Conan dotknął księżniczki Yasmeli:
Pozostaje mi tylko życzyć, byście i Wy byli w stanie poczuć tę moc i przebudzić w sobie barbarzyńcę. Pamiętajcie — barbarzyństwo musi ostatecznie zatriumfować.„Pod jego zwyczajnym dotykiem niczym elektryczny wstrząs przepłynęła przez nią fala zwierzęcej witalności, jakby udzieliła jej się część jego niespożytej siły."
„- Tak, cywilizowani ludzie sprzedają czasem swoje dzieci dzikusom jako niewolników. A twoją rasę nazywają barbarzyńską, Conanie z Cimmerii.
- My nie sprzedajemy naszych dzieci — warknął, groźnie wysunąwszy podbródek.”
„Jej ojciec i Shah Amurath byli cywilizowani, a doznała od nich tylko cierpienia. Nigdy nie spotkała człowieka cywilizowanego, który traktował by ją z życzliwością, chyba że za jego postawą tkwiły jakiegoś ukryte motywy. Cimmeryjczyk chronił ją i bronił i — jak dotąd - niczego się w zamian nie domagał."
źródło: literatura.unreal-fantasy.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz