niedziela, 16 września 2012

# Ziemkiewicz -Fabryka kitu i sprawa Korwina.

Degeneracja mediów III RP, zwłaszcza tzw. całodobowych programów informacyjno-publicystycznych w telewizji i radiu, sięgnęła szczytu. To już w ogóle nie jest dziennikarstwo. To jest, jak ktoś celnie ujął, "przemysł przykrywkowy", którego pracownicy, czy to z głupoty i niekompetencji, czy z partyjnego zaangażowania, czy po prostu z powodu swej sprzedajności, zamiast informować opinię publiczną, odwracają jej uwagę od spraw ważnych.

Kto sądzi, że przesadzam, niech się z łaski swojej na spokojnie, uważnie przyjrzy ostatniemu weekendowi. Ja, gdybym nadal prowadził telewizyjny "Antysalon", miałbym w ten weekend poważny problem z wyborem, który z narzucających się tematów programu jest dla Polski ważniejszy.
Z jednej strony - kolejne wątki w sprawie Marcina P. Oto ujawnione zostało, że dokładnie w momencie, gdy ubiegał się on o przepisanie na linie OLT koncesji lotniczej przejętej spółki, minister Nowak odwołał bez podania przyczyn i w trybie nagłym dotychczasowego szefa Urzędu Lotnictwa Cywilnego, do dziś nie powołując nowego, choć minęło półtora roku. Urzędem wciąż zarządza p.o., który wydał panu P. koncesje wbrew jasno sformułowanym warunkom (m.in. niekaralności), których pan P. nie spełniał. Domniemanie, że odwołany Grzegorz Kruszyński stracił stanowisko, bo nie chciał żyrować interesów oszusta, narzuca się nieodparcie, choć on sam nie chce się wypowiadać, a jego byli podwładni mówią to dziennikarzom tylko anonimowo. To nie wszystko: "Gazeta Polska Codziennie" ujawniła, że niezbędnej dla szwindlu Amber Gold koncesji na prowadzenie tzw. domu składowego Ministerstwo Gospodarki udzieliło Marcinowi P. w ciągu 48 godzin (ustawowy termin 2 miesiące), odstępując od ustawowego wymogu przedstawienia licznych zaświadczeń (m.in. o niekaralności) i zadowalając się... złożeniem przez Marcina P. oświadczenia, że wszystkie warunki prowadzenia "domu składowego" zna i spełnia. I nie był to wypadek jednostkowy, bo równie ekspresowo i ulgowo dostał Marcin P. także dwie inne koncesje, w tym na obrót kruszcami.
Już same te fakty - a wyszło na jaw jeszcze więcej - dowodzą, że obrabowanie klientów "złotych lokat" nie było dziełem drobnego kombinatora, ale jego tajemniczych patronów, ulokowanych na tzw. najwyższym szczeblu. Zablokowanie przez władzę prób utworzenia sejmowej komisji śledczej staje się w tym kontekście jeszcze bardziej wymowne.
Z drugiej strony jednak - decydująca się w tych dniach sprawa euro, propozycje EBC, prasowe przecieki o tym, że rząd Tuska zamierza się zgodzić na włączenie nas do mechanizmu, na który nie będziemy mieć żadnego wpływu... Temat trudny do przedstawienia i objaśnienia, ale, bez przesady, decydujący dla przyszłości Polski jako państwa i dla poziomu życia każdego Polaka z osobna; szczególnie przez groźbę utraty przez polski nadzór finansowy jakiejkolwiek kontroli nad działającymi w kraju bankami.
A na dodatek mieliśmy bardzo ważny temat społeczny - finansowy upadek Centrum Zdrowia Dziecka. I reakcję na ten fakt pana, pożal się Boże, ministra zdrowia, że lekarze z CZD sami sobie winni, bo nieodpowiedzialnie brnęli w długi (czytaj: nie odmawiali leczenia dzieci, mówiąc, że sorry, ale limit wyczerpany). Nigdy dość przypominania, że i pan Arłukowicz ministrem został kiedyś wyłącznie dla pijarowskiej "wrzutki" - jego "transfer" z SLD, za cenę utworzenia dla "agenta" spod Szczecina fikcyjnego ministerstwa, wymyślono, kiedy władzy groziło, że wyciągnięty przez "Wprost" rozkład lotów premiera stanie się telewizyjnym tematem weekendu.
Znalazłoby się więcej, ale już tylko te sprawy wystarczają, by całkowicie wypełnić wszystkie uczciwie prowadzone programy publicystyczne i komentarze prasowe.
A co, proszę sobie przypomnieć, wypełniło media w ten miniony weekend? Newsy, które za moich młodych lat określano w newsroomie wdzięcznym mianem "wystruganych z g...", tego rodzaju, które produkowało się szczycie sezonu ogórkowego, w okresie całkowitej informacyjnej flauty, "plaży" czy też "bryndzy".
"News" pierwszy: być może Joanna Kluzik Rostkowska zostanie wiceministrem finansów. Nie że "została", "zostaje", czy nawet "zostanie", ale że ktoś tam nie wykluczył, a kto inny nie potwierdził ani nie zaprzeczył. Wiceministrów w polskim rządzie jest 65 (rekord światowy), jeden w tę czy we w tę nie zmienia nic. Nie wiadomo zresztą, czy pani, która kiedyś była bliska Kaczyńskiemu, a odkąd być przestała, jak odtrącona kochanka potrafi mówić tylko na jeden temat - wieszać psy na "byłym" - ma w ogóle jakiekolwiek kompetencje w dziedzinie finansów. Ale prezenterzy, "eksperci" i komentatorzy maglowali ten rzucony im przez rządowych pijarowców info-ochłap godzinami.
"News" drugi: Roman Giertych jako adwokat Michała Tuska ściga sądownie "Fakt". Tu "wyprodukowanie", czy raczej właśnie "wystruganie" newsa przez rządowych pijarowców jest jeszcze bardziej oczywiste. Trudno sądzić, by jaśnie panicz, zamieszkały przecież w Trójmieście, od tak sobie przechodził warszawskim Nowym Światem i nagle wpadł na pomysł zatrudnienia do obrony swej czci akurat byłego szefa LPR, co do którego wszyscy mają problem, czy traktować go jak prawnika, czy jak polityka na chwilowym, przymusowym urlopie.
Kilka minut poświęconych na analizę sprokurowanego przez władzę wydarzenia pozwala stwierdzić, że pozew oparty jest na nader naciąganych wątkach, skarżony jest nie tabloid, tylko jego strona internetowa, na dodatek za zacytowanie tekstu "Gazety Polskiej", której jednak Michał Tusk do sądu nie podaje. Można to rozumieć tylko logiką pijaru. Gdyby pozew skierowano przeciwko faktycznym autorom inkryminowanego stwierdzenia, powstałby news, że władza gnębi sądownie gazetę opozycyjną. A news, że procesuje się z tabloidem jest korzystniejszy, bo tabloid, wiadomo, jak prostytutka - głośno wszyscy mówią z pogardą, choć po cichu korzystają. Gdyby zatrudniono jakiegokolwiek innego prawnika, nie byłoby szumu. Natomiast tak, proszę - zamiast istotnych wątków sprawy Amber Gold, choćby tych wspomnianych wyżej, do masowej widowni dociera głównie ściema, że afera ta polega na atakach złych ludzi na rodzinę naszego ukochanego przywódcy. A zamiast zastanawiać się, kto dał Marcinowi P. tak skuteczną "kryszę", paplający w całodobowych mediach "eksperci" mogą bez końca deliberować, czy Giertych wejdzie czy nie wejdzie do PO, jakby zależały od tego losy świata.
Wreszcie "news" trzeci, czy raczej cała seria "newsów" - jaki to kolejny przedstawiciel celebrycko-salonowego półświatka oburzył się na Korwin Mikkego za jego nienawiść do niepełnosprawnych i nazwał go faszystą, oraz którego z nich Korwin podaje za to do sądu.
Korwin niczym przecież nie zaskoczył, swoje kawałki o niepełnosprawnych serwował już niejednokrotnie. Nie wynika to z żadnego "faszyzmu", tylko z jego kompletnego braku empatii. Korwin organicznie nie jest w stanie pojąć, że niepełnosprawność (ma tak zresztą z każdą sprawą) to nie tylko problem logiczny, ale cierpienie, rodzinne tragedie i walka o odzyskanie godności, o pokonanie samego siebie. Między nami mówiąc, osobiście uważam, że jedynie tzw. paraolimpiada ma dziś jeszcze cokolwiek wspólnego z olimpijską ideą i baronem de Coubertin, bo "duża" Olimpiada to już tylko komercyjny cyrk i gladiatorskie popisy hodowlanych mutantów. Również między nami, uważam, że słowa Korwina oddają postawę miażdżącej większości; tyle, że jest to postawa, do której ludzie sami przed sobą się nie chcą przyznawać. Każdy oczywiście powie, że tak, paraolimpiadę powinno się pokazywać w telewizji, ale gdyby ją pokazywano, to by ze wstrętem natychmiast przełączył. Może młode pokolenie ma już inną wrażliwość, moje warunkowały na przykład filmy, pokazujące beznogich czy bezrękich żołnierzy wehrmachtu podczas pływania czy biegania o kulach na organizowanych przez hitlerowców rehabilitacyjnych zawodach jako sztandarową obrzydliwość wojny i Hitlera (był taki film, bodajże się nazywał "Zwyczajny faszyzm", powtarzany niegdyś częściej niż dziś "Sami swoi") i z całym szacunkiem, a nawet podziwem dla pokonujących swe inwalidztwo niepełnosprawnych, nie umiałbym cieszyć oczu ich wyczynami.
W każdym razie, Korwin wszak nie mówił nic o tym, jakoby inwalidów powinno się likwidować, to są obrzydliwe, acz normalne we wspomnianym celebrycko-salonowym półświatku pomówienia, dowodzące, że oburzeni jak zwykle nie widzieli potrzeby zapoznać się z tym, co ich oburzyło. W wypowiedzi Korwina haniebne nie było samo meritum, dotyczące "widowiskowości" paraolimiady, tylko obelżywa i poniżająca niepełnosprawnych forma. Po części wynikająca z jego wspomnianego już braku empatii, czyli, mówiąc z polska, braku współ-czucia, a po części z deprawacji człowieka, którego ponad dwie dekady uczestnictwa w życiu publicznym nauczyły, że tylko jak powie coś ostrego, obelżywego i skandalizującego, zostanie zauważony i nagłośniony.
Rozgadałem się o sprawie, ale ważne jest tylko jedno - że to, co napisał na swoim blogu Korwin Mikke, od dawna nic w życiu publicznym nie znaczący, o czymkolwiek, i to, co sądzi o nim ktokolwiek inny, to sprawy nadające się "pudelka" i do rubryki towarzyskiej. A tymczasem w ramach "przemysłu przykrywkowego" stały się one tematem publicystycznych show, służąc odwracaniu uwagi od spraw daleko ważniejszych. (A jeszcze, tak nawiasem i nieco poza tematem: brednie lewicowego profesora Mikołejki poniżającego młode matki nie wydają się ani odrobinę lepsze od poniżania przez prawicowego Korwina niepełnosprawnych - a gdzie ci "oburzeni"?).
Zajrzałem niedawno, za wskazaniem google'a, na mający ambicję kształtowania środowiska dziennikarskiego portal "Studio Opinii". Pan Ernest Skalski snuje tam rozważania, zupełnie moim zdaniem nieuprawnione, o mojej rzekomej frustracji, której dowodem ma być fakt, iż czasem używam pod adresem rządzących oraz tzw. elit brutalnie mocnych słów. Dla mnie osobiście tekst ten ma pewną wartość z jednego powodu: przypisuje Ernest Skalski moją mniemaną frustrację błędnemu wyborowi życiowemu, czyli temu, że nie zgłosiłem się byłem za młodu do "Gazety Wyborczej", bo gdybym się zgłosił, pisze, to on by mnie tam na pewno przyjął, jak przyjął wielu innych. To "gdyby" w ustach człowieka najlepiej w sprawie zorientowanego zadaje kłam całkowicie wyssanej z palca, oszczerczej plotce, uporczywie kolportowanej przez tuskowo-michnikowych zawodowych internautów na różnych forach, jakobym się kiedykolwiek o pracę w GW ubiegał. Dziękuję więc za świadectwo prawdy.
Ale skoro już zajrzałem i poczytałem, to mam do środowiska "antyprawicowych" nestorów polskiego dziennikarstwa taki skromny dezyderat. Do pana Ernesta Skalskiego, do patronującego wspomnianemu portalowi Stefana Bratkowskiego, który z nienawiści do PiS zwyczajnie "odleciał", do ludzi takich jak Andrzej Bober, który demonstracyjnie wystąpił z SDP, bo mu tam za bardzo "prawicowo". Może zamiast o domniemanych frustracjach opozycyjnych publicystów, wypowiedzcie się o tym rządowym, medialnym "przemyśle przykrywkowym"? Czy też mam uważać, że wielkie medialne zawracanie Polakom de, ogłupianie ich paplaniną o nieistotnych duperelach, odwracanie publicznej uwagi od draństw i nieudolności władzy, używanie przez władzę "niezależnych" jakoby mediów do zagłuszania prawdy, zupełnie tak, jak komuna używała do tłumienia płynącej z zachodnich rozgłośni informacji zagłuszarek, to naprawdę jest wasze wymarzone dziennikarstwo? Że to naprawę jedyne, co macie do przeciwstawienia podobnym mi "prawicowcom"?
Rafał Ziemkiewicz
źródło:  fakty.interia.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz