Słowo wylatuje wróblem, a powraca wołem. Sprawdziło się to co do joty w
przypadku Janusza Korwin-Mikke, który powiedział kilka verborum
veritatis na temat „paraolimpiad” organizowanych dla inwalidów.
Jak wiadomo, nic tak nie gorszy, jak prawda, toteż zgorszonym achom i
ochom nie było, a właściwie nie ma końca, a to dopiero początek bo
właśnie Sralon kształtnymi ustami pani red. Dominiki Wielowieyskiej
ogłosił, że Korwin-Mikke „wykluczył się z kręgu cywilizowanych ludzi”.
No to powiedzcie Państwo sami - któż nie zechce teraz jednym susem
wskoczyć do samego środka kręgu cywilizowanych ludzi? Chętni będą skakać
jeden przez drugiego, zwłaszcza ci, którzy z cywilizacją zetknęli się
dopiero co i raczej przelotnie. Kto wie, czy na skutek tego w kręgu
cywilizowanych ludzi nie zrobi się nazbyt tłoczno, a w tłoku - wiadomo:
trzeba uważać, nie tylko na portfele, ale również na odciski, no i
gwałtownie rosnące ryzyko mordobicia - jak to między cywilizowanymi. W
takiej sytuacji może nawet w kręgu ludzi cywilizowanych dojść do wtórnej
selekcji kadrowej i znowu jeden cywilizowany będzie drugiego
cywilizowanego rozpoznawał po charakterystycznym zapachu czosnku i
cybuli. Nie muszę chyba dodawać, że do tego trzeba mieć specjalnego
nosa, który właśnie jest jednym z zewnętrznych wyróżników człowieków
cywilizowanych.
Nie dotyczy to, ma się rozumieć, pani red. Dominiki Wielowieyskiej. Pochodząc ze świętej rodziny uczestniczy w kręgu cywilizowanych ludzi na zasadzie doktoratów honoris causa, których różni naiwniacy nie szczędzili byłemu prezydentowi naszego nieszczęśliwego kraju Lechowi Wałęsie. Wyrządzili mu tym wielką krzywdę, bo na skutek tego chyba naprawdę uwierzył w siłę swego rozumu, chociaż z drugiej strony na jego korzyść przemawia okoliczność, że między „mędrcami Europy” czuł się jednak trochę nieswojo. Zatem o ile pani red. Wielowieyska z racji pochodzenia ze świętej rodziny żadnego biletu wstępu do kręgu człowieków cywilizowanych nie potrzebuje, o tyle w przypadku tych, którzy pochodzeniem takim czy owakim wylegitymować się nie będą mogli, biletem wstępu do tego ekskluzywnego kręgu będzie deklaracja potępiająca Janusza Korwin-Mikke. W ten sposób każdy symplak i mikrocefal będzie mógł jednym susem dokonać cywilizacyjnego skoku, niczym Chińska Republika Ludowa w czasach Mao Zedonga.
Jako jeden z pierwszych zgłosił się najpobożniejszy senator Rzeczypospolitej, a w każdym razie - Platformy Obywatelskiej, do której przeszedł z „Polski”, co to „Jest Najważniejsza”, a tam z kolei - z Prawa i Sprawiedliwości, gdzie Jarosław Kaczyński zrobił z niego człowieka. To znaczy - nie tyle zaraz „człowieka” - bo o ile mi wiadomo, prezes Kaczyński jeszcze żadnego człowieka nie zrobił - ale polityka. I to może nie do końca, bo obserwując działalność najpobożniejszego senatora Jana Filipa Libickiego odnoszę wrażenie, że raczej markuje on działalność polityczną. Pewnie skądinąd wie, że jest ona zastrzeżona dla starszych i mądrzejszych, co nawet dobrze świadczyłoby o spostrzegawczości pana senatora. Jak to mówił do Bohuna pan Zagłoba? Białogłowską masz twarz, mości mołojcze, ale i białogłowskie serce: listy tobie wozić, panny porywać... No nie; o ile wysyłanie listów, zwłaszcza z donosami, nie przekracza, o ile wiem, możliwości pana senatora, to już porywanie panien byłoby chyba zbyt dużym wiatrem na wełnę naszego jagnięcia.
Toteż komentuje on różne wydarzenia, pisze donosy, słowem - dojrzewa do uczestnictwa w kręgu ludzi cywilizowanych. Otóż najpobożniejszy senator PO zagroził Korwinowi, że poszczuje na niego pana mecenasa Romana Giertycha, co to po przejściu na jasną stronę Mocy sprawia wrażenie, jakby został duszeńką Sralonu. Czy rzeczywiście został, czy też na razie jest na okresie próbnym, jako tak zwany „nasz sukinsyn” - trudno zgadnąć. Jak bowiem wiadomo, są rozmaite „sukinsyny”. Za sprawą Amerykanów, dzielimy ich na „sukinsynów naszych” oraz „sukinsynów jakichś takich nie naszych”. Sukinsyny nasze wprawdzie zasadniczo nie przestają być sukinsynami, ale Sralon ich sukinsyństwa im nie wypomina, przeciwnie - powleka je mrokiem zapomnienia. Takim „naszym sukinsynem” był na przykład egipski prezydent Hosni Mubarak, a wcześniej - prezydent Zairu Józef Desire Mobutu Sesse Seko Kuku Ngbeandu wa Za Banga.
Te przykłady pokazują, że również mrok zapomnienia nie trwa wiecznie, tylko do czasu, który najtrafniej określił kiedyś pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Ignacy Krasicki: „póki gonił zające, póki kaczki znosił, Kasztan co chciał u pana swojego wyprosił”. Tedy pan senator zagroził, że poszczuje na Korwina pana Romana, chyba, że Korwin rewokuje, to znaczy - przeprosi nie tylko najpobożniejszego senatora za domniemane zelżywosci i zniewagi, ale również pozostałych inwalidów, nie tylko tych, co startowali w Paraolimpiadzie, ale wszystkich. Znając niechęć Janusza Korwin-Mikke do postępowania według zasady odpowiedzialności zbiorowej, nie spodziewam się takiego odszczekania. Zatem wygląda na to, że pan mec. Roman Giertych będzie musiał zaciągnąć Korwina przed niezawisły sąd, który - aaaa! - To zależy, jakie otrzyma rozkazy. Jeśli otrzyma rozkaz, żeby skazać, to skaże, jeśli otrzyma rozkaz, by uwolnić - to uwolni. Ciekawe, że podobne zasady obowiązywały w starożytnym Rzymie w tzw. procesie formułkowym, kiedy to pretor dawał sędziemu taką przykładowo instrukcję: „si paret Numerius Negidius Aulo Agerio centum dare, te iudex centum condemna; si non paret - absolvito”. Ciekawe, jakie instrukcje Siły Wyższe dają niezawisłym sądom dzisiaj; czy dajmy na to, sporządzane są one nadal w języku łacińskim, czy przeciwnie - w „nazistowskim” - i tak dalej. Tak czy owak, instrukcje dla niezawisłych sądów muszą być - i na tym polega kontynuacja cywilizacji łacińskiej w III Rzeczypospolitej. Nie jest to wiele, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Zresztą - dlaczego zaraz „lubi”? Pluskiew na przykład polubić niepodobna; można się co najwyżej przyzwyczaić. Jak to mówią, dobra psu i mucha.
I kiedy jeszcze czekamy, czy Korwin, postraszony nie tylko przez panią red. Dominikę Wielowieyską wyrzuceniem poza krąg ludzi cywilizowanych oraz przez najpobożniejszego senatora poszczuciem nań pana mecenasa Romana Giertycha, bardzo ciekawe rozkazy wydał podległej sobie telewizji TVN pan dyrektor Adam Pieczyński. Kazał mianowicie wstrzymać emisję programu, gdyż uznał, że cytowanie wyrażanych przez Janusza Korwin-Mikkego, niedopuszczalnych w cywilizowanym świecie opinii, służy tylko jego źle pojętej popularności. Warto się zatrzymać nad tym uzasadnieniem, bo totalniactwo wyłazi z niego wszystkimi porami. Po pierwsze - dowiadujemy się, że w „cywilizowanym świecie” jedne opinie są dopuszczalne, a inne - niedopuszczalne. Kto o tym decyduje? Osobiście podejrzewam, ze decydują o tym oficerowie prowadzący - chociaż oczywiście mogę się mylić. Ale skoro nie oficerowie prowadzący, to kto?
Pan dyrektor Pieczyński wprawdzie ma pod sobą żołnierzy, ale sam też jest człowiekiem pod władzą postawionym i niechby spróbował jej podskoczyć, to zdmuchnęłaby go w jednej chwili, jak gromnicę. Ale to nieważne, bo ważniejsze, że jest jakiś Sanhedryn, który decyduje o dopuszczalności opinii - a pan dyrektor Pieczyński, podobnie zresztą, jak inni funkcjonariusze - posłusznie się go słucha. Po drugie - z deklaracji pana dyrektora wynika, że popularność może być pojęta „źle”, albo „dobrze”. TVN może służyć tylko dobrze pojętej popularności - to jasne. Ale która popularność jest pojęta „dobrze”? Nietrudno się domyślić, że ta, którą uprzednio zatwierdził do popularyzowania wspomniany tajemniczy Sanhedryn. Po trzecie - wynika z tego, że stacje telewizyjne w naszym nieszczęśliwym kraju wcale nie zostały utworzone po to, by swoich widzów informować o wydarzeniach i opiniach, tylko - by odcinać ich od opinii źle widzianych przez Sanhedryn, a faszerować ich opiniami przez Sanhedryn pożądanymi i w ten sposób robić im wodę z mózgu. Tak zoperowani ludzie będą wobec Sanhedrynu całkowicie bezbronni - i to jest zapewne jednym z najważniejszych zadań TVN i powodów, dla których ta stacja została utworzona. Z obfitości serca usta mówią i dobrze się stało, że pan dyrektor Pieczyński się wygadał iż TVN wprawdzie robi bardzo wiele hałasu, ale tak naprawdę - pracuje w służbie ciszy.
Nie dotyczy to, ma się rozumieć, pani red. Dominiki Wielowieyskiej. Pochodząc ze świętej rodziny uczestniczy w kręgu cywilizowanych ludzi na zasadzie doktoratów honoris causa, których różni naiwniacy nie szczędzili byłemu prezydentowi naszego nieszczęśliwego kraju Lechowi Wałęsie. Wyrządzili mu tym wielką krzywdę, bo na skutek tego chyba naprawdę uwierzył w siłę swego rozumu, chociaż z drugiej strony na jego korzyść przemawia okoliczność, że między „mędrcami Europy” czuł się jednak trochę nieswojo. Zatem o ile pani red. Wielowieyska z racji pochodzenia ze świętej rodziny żadnego biletu wstępu do kręgu człowieków cywilizowanych nie potrzebuje, o tyle w przypadku tych, którzy pochodzeniem takim czy owakim wylegitymować się nie będą mogli, biletem wstępu do tego ekskluzywnego kręgu będzie deklaracja potępiająca Janusza Korwin-Mikke. W ten sposób każdy symplak i mikrocefal będzie mógł jednym susem dokonać cywilizacyjnego skoku, niczym Chińska Republika Ludowa w czasach Mao Zedonga.
Jako jeden z pierwszych zgłosił się najpobożniejszy senator Rzeczypospolitej, a w każdym razie - Platformy Obywatelskiej, do której przeszedł z „Polski”, co to „Jest Najważniejsza”, a tam z kolei - z Prawa i Sprawiedliwości, gdzie Jarosław Kaczyński zrobił z niego człowieka. To znaczy - nie tyle zaraz „człowieka” - bo o ile mi wiadomo, prezes Kaczyński jeszcze żadnego człowieka nie zrobił - ale polityka. I to może nie do końca, bo obserwując działalność najpobożniejszego senatora Jana Filipa Libickiego odnoszę wrażenie, że raczej markuje on działalność polityczną. Pewnie skądinąd wie, że jest ona zastrzeżona dla starszych i mądrzejszych, co nawet dobrze świadczyłoby o spostrzegawczości pana senatora. Jak to mówił do Bohuna pan Zagłoba? Białogłowską masz twarz, mości mołojcze, ale i białogłowskie serce: listy tobie wozić, panny porywać... No nie; o ile wysyłanie listów, zwłaszcza z donosami, nie przekracza, o ile wiem, możliwości pana senatora, to już porywanie panien byłoby chyba zbyt dużym wiatrem na wełnę naszego jagnięcia.
Toteż komentuje on różne wydarzenia, pisze donosy, słowem - dojrzewa do uczestnictwa w kręgu ludzi cywilizowanych. Otóż najpobożniejszy senator PO zagroził Korwinowi, że poszczuje na niego pana mecenasa Romana Giertycha, co to po przejściu na jasną stronę Mocy sprawia wrażenie, jakby został duszeńką Sralonu. Czy rzeczywiście został, czy też na razie jest na okresie próbnym, jako tak zwany „nasz sukinsyn” - trudno zgadnąć. Jak bowiem wiadomo, są rozmaite „sukinsyny”. Za sprawą Amerykanów, dzielimy ich na „sukinsynów naszych” oraz „sukinsynów jakichś takich nie naszych”. Sukinsyny nasze wprawdzie zasadniczo nie przestają być sukinsynami, ale Sralon ich sukinsyństwa im nie wypomina, przeciwnie - powleka je mrokiem zapomnienia. Takim „naszym sukinsynem” był na przykład egipski prezydent Hosni Mubarak, a wcześniej - prezydent Zairu Józef Desire Mobutu Sesse Seko Kuku Ngbeandu wa Za Banga.
Te przykłady pokazują, że również mrok zapomnienia nie trwa wiecznie, tylko do czasu, który najtrafniej określił kiedyś pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Ignacy Krasicki: „póki gonił zające, póki kaczki znosił, Kasztan co chciał u pana swojego wyprosił”. Tedy pan senator zagroził, że poszczuje na Korwina pana Romana, chyba, że Korwin rewokuje, to znaczy - przeprosi nie tylko najpobożniejszego senatora za domniemane zelżywosci i zniewagi, ale również pozostałych inwalidów, nie tylko tych, co startowali w Paraolimpiadzie, ale wszystkich. Znając niechęć Janusza Korwin-Mikke do postępowania według zasady odpowiedzialności zbiorowej, nie spodziewam się takiego odszczekania. Zatem wygląda na to, że pan mec. Roman Giertych będzie musiał zaciągnąć Korwina przed niezawisły sąd, który - aaaa! - To zależy, jakie otrzyma rozkazy. Jeśli otrzyma rozkaz, żeby skazać, to skaże, jeśli otrzyma rozkaz, by uwolnić - to uwolni. Ciekawe, że podobne zasady obowiązywały w starożytnym Rzymie w tzw. procesie formułkowym, kiedy to pretor dawał sędziemu taką przykładowo instrukcję: „si paret Numerius Negidius Aulo Agerio centum dare, te iudex centum condemna; si non paret - absolvito”. Ciekawe, jakie instrukcje Siły Wyższe dają niezawisłym sądom dzisiaj; czy dajmy na to, sporządzane są one nadal w języku łacińskim, czy przeciwnie - w „nazistowskim” - i tak dalej. Tak czy owak, instrukcje dla niezawisłych sądów muszą być - i na tym polega kontynuacja cywilizacji łacińskiej w III Rzeczypospolitej. Nie jest to wiele, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Zresztą - dlaczego zaraz „lubi”? Pluskiew na przykład polubić niepodobna; można się co najwyżej przyzwyczaić. Jak to mówią, dobra psu i mucha.
I kiedy jeszcze czekamy, czy Korwin, postraszony nie tylko przez panią red. Dominikę Wielowieyską wyrzuceniem poza krąg ludzi cywilizowanych oraz przez najpobożniejszego senatora poszczuciem nań pana mecenasa Romana Giertycha, bardzo ciekawe rozkazy wydał podległej sobie telewizji TVN pan dyrektor Adam Pieczyński. Kazał mianowicie wstrzymać emisję programu, gdyż uznał, że cytowanie wyrażanych przez Janusza Korwin-Mikkego, niedopuszczalnych w cywilizowanym świecie opinii, służy tylko jego źle pojętej popularności. Warto się zatrzymać nad tym uzasadnieniem, bo totalniactwo wyłazi z niego wszystkimi porami. Po pierwsze - dowiadujemy się, że w „cywilizowanym świecie” jedne opinie są dopuszczalne, a inne - niedopuszczalne. Kto o tym decyduje? Osobiście podejrzewam, ze decydują o tym oficerowie prowadzący - chociaż oczywiście mogę się mylić. Ale skoro nie oficerowie prowadzący, to kto?
Pan dyrektor Pieczyński wprawdzie ma pod sobą żołnierzy, ale sam też jest człowiekiem pod władzą postawionym i niechby spróbował jej podskoczyć, to zdmuchnęłaby go w jednej chwili, jak gromnicę. Ale to nieważne, bo ważniejsze, że jest jakiś Sanhedryn, który decyduje o dopuszczalności opinii - a pan dyrektor Pieczyński, podobnie zresztą, jak inni funkcjonariusze - posłusznie się go słucha. Po drugie - z deklaracji pana dyrektora wynika, że popularność może być pojęta „źle”, albo „dobrze”. TVN może służyć tylko dobrze pojętej popularności - to jasne. Ale która popularność jest pojęta „dobrze”? Nietrudno się domyślić, że ta, którą uprzednio zatwierdził do popularyzowania wspomniany tajemniczy Sanhedryn. Po trzecie - wynika z tego, że stacje telewizyjne w naszym nieszczęśliwym kraju wcale nie zostały utworzone po to, by swoich widzów informować o wydarzeniach i opiniach, tylko - by odcinać ich od opinii źle widzianych przez Sanhedryn, a faszerować ich opiniami przez Sanhedryn pożądanymi i w ten sposób robić im wodę z mózgu. Tak zoperowani ludzie będą wobec Sanhedrynu całkowicie bezbronni - i to jest zapewne jednym z najważniejszych zadań TVN i powodów, dla których ta stacja została utworzona. Z obfitości serca usta mówią i dobrze się stało, że pan dyrektor Pieczyński się wygadał iż TVN wprawdzie robi bardzo wiele hałasu, ale tak naprawdę - pracuje w służbie ciszy.
Stanisław Michalkiewicz
źródło: michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz