Hipokryzja homo sapiens jest wyjątkowa. Z jednej strony usta i myśli pełne są wzniosłych – często tylko propagandowych - haseł jednej grupy ludzi, z drugiej zaś mamy do czynienia z codziennymi koniecznościami innej grupy, które boleśnie weryfikują takie hasła. Klasycznym przykładem jest walka o ochronę przyrody w tropikach. Z jednej strony ludzkość ma głęboką świadomość faktu, że wycinanie lasów, tworzenie nowych pól uprawnych i budowanie nowych wsi zabija gatunki zwierząt i roślin, tym samym grożąc całej planecie, ale z drugiej strony ci homo sapiens, którzy tam po prostu zwyczajnie żyją, tną równo i lasy, i goryle, i tygrysy, i co się tylko da, bo dla nich te hasła i ta ekologiczna wiedza nie znaczą nic. Dla nich ważne są ich własne brzuchy, ich własne dzieci i życie. Oglądamy to na ekranach naszych kolorowych telewizorów i przejmujemy się losem kolejnych zniszczonych gatunków, podziwiając ludzi poświęcających swe życie dla walki o ratowanie dzikiej przyrody.
U nas z kolei pełno jest frazesów o ekologii, o dziurze ozonowej, o zanieczyszczeniu środowiska. Wydawałoby się, że skoro wiedza i świadomość są już tak poważne, to i działania winny być tylko pro. A jak to jest w rzeczywistości? Pomińmy sterty śmieci nielegalnie wywożone do lasu. Pomińmy ścieki odprowadzane prościutko do rzeczek zamienionych w kloaki. Tym razem spójrzmy na ruch drogowy i to nie cały, a tylko jego niewielki wycinek. Okazuje się, że także u nas działa dokładnie ten sam mechanizm korzyści prywatnych interesów, podczas gdy cel nadrzędny - dotyczący nas wszystkich - jest całkowicie lekceważony.
Samochody, których w Polsce jeździ około 25 milionów, emitują sporo dwutlenku węgla. Co w praktyce w naszym kraju czyni się w walce o ograniczanie takiej emisji? Nie produkujemy własnych proekologicznie zaawansowanych aut. Nie działają u nas mechanizmy importowe, zachęcające do sprowadzania takich właśnie, proekologicznych samochodów. Dwie istotne sfery są nam zatem praktycznie niedostępne, choć np. w kwestiach celnych państwo mogłoby cos zrobić. Ale nie robi. Pozostaje tylko dziedzina usprawnień w ruchu drogowym.
Jest w jej ramach kilka możliwości, ale ich realizacja pozostawia mnóstwo do życzenia:
- problem przepisów ruchu drogowego – kiepskie określanie pierwszeństwa, dopuszczalnej prędkości, często fatalne ustawianie znaków ograniczeń, nakazów, zakazów;
- kontrola poruszania się po drogach – żałosna praca policji, która ciągle jest wobec obywateli milicją i władzą bez świadomości, że to właśnie dla nich i za ich pieniądze pracuje. Bezsens sytuowania i egzekwowania działania fotoradarów;
- problem organizacji ruchu - kiepskie drogi, brak pasów do zjazdu w lewo, niewielka ilość rond, katastrofalne rozwiązania niektórych skrzyżowań, dramatycznie przedłużające się remonty dróg i mostów, brak skrzyżowań bezkolizyjnych i wiele, wiele innych problemów;
- problem sygnalizacji świetlnej.
Można z dużym przybliżeniem wyszacować, że każda z sygnalizacji świetlnych niepotrzebnie (złe ustawienie czasów zmian świateł, brak zielonej strzałki, a przede wszystkim praca w niepotrzebnych godzinach) zatrzymuje średnio tylko około 500 samochodów dziennie na niepotrzebne 2 minuty przestoju. Efekt w skali kraju to 150 tys. godzin czasu straconego przez Polaków na niepotrzebne stanie na światłach. Skutek to spalenie dziennie 75 tys. litrów paliwa niepotrzebnie i nieodwracalnie wyemitowanego w ziemską atmosferę. Rocznie to ponad 27 mln litrów paliwa. Przy aktualnej cenie za litr daje to ponad 150 mln zł, z czego około połowy to dochody państwa z podatków nałożonych na paliwa.
Ale to nie wszystko. To tylko paliwo stracone podczas postoju. Samochód, żeby niepotrzebnie stanąć na światłach, musi wyhamować, a potem się rozpędzić. To oczywiście także zwiększa zużycie paliwa. Dochodzi do tego zużycie klocków i tarcz hamulcowych, zużycie sprzęgła, opon, oleju itp., itd. Spokojnie zatem można kwotę niepotrzebnie wydanych pieniędzy pomnożyć razy dwa. To już ponad 300 mln zł – niemało. A jestem przekonany, że i to w tych moich amatorskich szacunkach znacząco zaniżona.
No tak. Czas i pieniądze tracimy my – obywatele Polski, traci też środowisko naturalne planety. A kto zyskuje? Zyskują producenci paliwa. Ale przede wszystkim zyskuje państwo. Przecież paliwa – jak mało co – obłożone są olbrzymimi podatkami. Zacząłem ten tekst od hipokryzji homo sapiens, ale jak wielka zatem jest hipokryzja naszego państwa?! Naszego opiekuna, dobroczyńcy. Przyjazny rząd przyjaznego państwa ma dodatkowy wpływ do budżetu w wysokości co najmniej połowy niepotrzebnie wydanych przez nas pieniędzy. No to po co usprawniać ruch drogowy? Po co szybciej i sprawniej remontować wiadukty?
Zastanawiam się również nad mechanizmem powstawania nowych sygnalizacji. Ale to już temat na inną analizę, a mocno wątpię, by właściwą odpowiedzią było jedynie kierowanie się troską administracji o bezpieczeństwo i usprawnienia w ruchu drogowym.
A czy można coś zaradzić na wyżej opisany problem i sprawić, by państwo stało się troszkę bardziej przyjazne obywatelowi - przynajmniej w tym niewielkim zakresie? Trudno przecież wymagać mądrości od administratorów i wierzyć w to, że w całym kraju odpowiednie służby same z siebie rzetelnie podejdą do problemu. Owszem zdarzają się miejsca, gdzie ktoś myślący wykonuje pozytywne ruchy. Ale to kropla w morzu potrzeb. Pomimo rozwoju demokracji, pomimo postępów w oddalaniu się Polski od socjalizmu, mechanizmy wyborów tzw. władz są nadal tak kiepskie, że władzę tę najczęściej tworzą ludzie niekompetentni i niesprawdzeni w roli gospodarzy. Zatem – nie mogąc liczyć na ich działanie – można ich do tego zmusić. Nie da się całkowicie rozwiązać problemu, ale można go znacznie ograniczyć.
W związku z tym uważam, że należy:
- wprowadzić ustawowy nakaz wyłączania bez wyjątku wszystkich sygnalizacji świetlnych w całym kraju po godz. 20;
- nałożyć na administratorów dróg obowiązek analizy i jeszcze wcześniejszego wyłączania, a nawet całkowitego wyłączenia wskazanych sygnalizacji;
- budowanie nowych sygnalizacji uzależnić od głębokiej i merytorycznej analizy potrzeb, a nie tylko widzimisię aktualnej administracji.
Tak jak napisałem wyżej, z pewnością nie rozwiąże to problemu całkowicie, ale co najmniej o połowę ograniczy jego negatywne działanie - ku chwale ojczyzny i jej podatników. Liczę na to, że któraś z funkcjonujących obecnie w Sejmie partii politycznych podejmie temat i doprowadzi do uchwalenia odpowiedniej ustawy.
Stanisław Pisarek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz