Obywatelka
RPA Debbie Calitz, która została porwana przez somalijskich piratów na
ponad 20 miesięcy i w międzyczasie gwałcona przez czarnoskórych
oprawców, wyjawiła szczegóły swego uwięzienia w rozmowie z durbańskim
Daily News. Calitz i jej partner Bruno Pelizzari przebywają obecnie w RPA.
Calitz i Pelizzari zostali porwani
podczas rejsu jachtem wzdłuż wybrzeży Kenii w październiku 2010. Kapitan
jachtu, Peter Eldridge został odbity wcześniej niż Calitz i Pelizzari.
"Bruno spał, a ja właśnie skończyłam
swoją zmianę. Peter właśnie zaczynał, kiedy ujrzeliśmy trzy motorówki
(...) Peter tylko spojrzał i wiedział już, że to piraci. Zszedł na dół i
nadał mayday. W ciągu minuty ich lider był już na pokładzie i
celował do mnie z bazooki". Z początku piraci, uzbrojeni między innymi w
karabiny AK-47 zażądali telefonów komórkowych, portfeli i biżuterii. Po
około pięciu dniach spędzonych na jachcie, piraci zabrali parę oraz
kapitana na wyspę, na której miało dojść do przesłuchania oraz pobicia.
Przez cały czas porwania Calitz i
Pelizzari mieli na sobie tylko te ubrania, w których zastali ich piraci.
Przez pewien czas Debbie została nawet pozbawiona bikini: "byłam cały
czas naga". Jednocześnie jak gdyby nigdy nic wspomina, że bardzo
smakowało jej jedzenie, którym karmili ją piraci: "Był smaczne,
smakowało jak pudding". Unikając odpowiedzi na pewne pytania dotyczące
szczegółów porwania, Calitz zapowiedziała wydanie książki o porwaniu i
niewoli w Mogadishu, stolicy Somalii.
O fakcie gwałtu wspomina zdawkowo: "Nie mogę ich nienawidzić, nie potrafią inaczej". Z
kolei Pelizzari twierdzi, że część murzyńskich piratów była bardzo
przyjazna, karmili go bananami (sic!). Cała historia przytoczona przez
Debbie i Bruno przypomina raczej opartą na szczegółach nowelę o
wczasach w trudnych warunkach, niż wspomnienia z porwania przez piratów
- złodziei i gwałcicieli. Na ile przypadek Debbie i Bruno jest
modelowym przykładem tzw. "syndromu sztokholmskiego", objawiającego się w
sympatii do porywaczy, niech zadecydują psychologowie.
Jedynym łącznikiem z światem zewnętrznym
miały być dla porwanych wytłuszczone gazety, którymi było owinięte
jedzenie podawane przez oprawców: "Czytaliśmy wszystko co się dało i
rozwiązywaliśmy krzyżówki w głowach" wyznał Pelizzari. "Siedzieliśmy
całymi dniami w ciemnym pokoju, musieliśmy czymś zająć umysły". Para
wspomina również o tym, jak robiła karty do tarota z brudnego kartonu,
ołówkiem znalezionym w śmieciach.
Wszelkie szczegóły operacyjne dotyczące
uwolnienia pary prawdopodobnie nie zostaną ujawnione, twierdzi Clayson
Monyela, rzecznik Departamentu Spraw Wewnętrznych.
źródło: autonom.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz