Anna Grodzka: To wszystko prawda, lecz potem… Budzisz się z narkozy i ogarnia cię euforia. Całe życie myślałam, że muszę to zrobić. I zrobiłam. Byłam zmęczona, obolała, ale mój smutek i strach gdzieś się ulotniły. W szafce nocnej obok łóżka miałam szminkę i lakier. Pomalowałam usta. Spojrzałam w lusterko. Boże… Ja naprawdę jestem już kobietą. Mogę żyć w zgodzie ze sobą. Efekt operacji spełnił moje oczekiwania. Ale nie chcę mówić o szczegółach. Miałyśmy rozmawiać o uczuciach, a nie o odcinaniu penisa.
Tam Grodzkie nie zaprzecza – ale ucieka od tematu. A teraz tu – po roku - o tym, no...:
Był
dla mnie kłopotem. Nienawiść to za duże słowo. Dwadzieścia lat temu,
kiedy domagałam się lekarskiej diagnozy, wszyscy naciągaliśmy
rzeczywistość do teorii. By uzyskać akceptację lekarską o zmianie płci,
trzeba było nienawidzić p****a. Są tacy ludzie, którzy nawet obcięli go
sobie. Ale są i osoby, które nie czują nienawiści do swoich genitaliów.
Ich operacyjna zmiana dotyczy tylko zewnętrzności. Dla większości
transseksualistów najważniejsza jest zmiana społeczna, czyli relacji
swoich z otoczeniem. Bo czują się, jakby byli podwójni. Niedopasowani. I
ja też tak się czułam.
Moim zdaniem wynika z tego, że
miałem rację. Grodzkie jednak niczego sobie nie obcięło, nie było
żadnej operacji zmiany płci. Służby specjalne przeprowadziły po prostu
kombinację operacyjną „Hermafrodyt”, nagrały filmik jak p.Krzysztof Bęgowski wjeżdża na wózku na salę operacyjną, a wyjeżdża już jako „Anna Grodzka” - po to, by wprowadzić swojego człowieka na nową pozycję w życiu politycznym.
Zapewne
bezpieka znalazła kogoś mającego istotnie skłonności do transwestytyzmu
(czy jak się tam ta choroba psychiczna nazywa), wstrzyknięto trochę
estrogenów – i już. Grodzkie jest zadowolone paradując w damskich
szatkach, robi karierę polityczną, której jako mężczyzna by nie zrobiło,
służby mają jeszcze jednego znanego polityka jako agenta.
To jest najprawdopodobniejsze wyjaśnienie tej sytuacji.
autor: JKM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz