Z miesiąca na miesiąc coraz lepiej rozumiemy, dlaczego pani Ewa Kopacz,
która stanowisku ministra zdrowia tyle się nadokazywała i w Warszawie i w
Moskwie, - dlaczego pani Ewa Kopacz została wyznaczona na marszałka
Sejmu, czyli druga osobę w państwie. Skoro na pierwszą osobę w państwie
został wyznaczony pan Bronisław Komorowski, to nic dziwnego, że na drugą
musiał zostać wyznaczony ktoś taki, jak pani Ewa Kopacz. Oto 11 lipca
przypadła kolejna rocznica rozpętania z inicjatywy OUN i UPA na Wołyniu i
w Małopolsce Wschodniej ludobójczej akcji przeciwko ludności polskiej.
Akcja została zaplanowana i przeprowadzona z niespotykanym okrucieństwem
w celu oczyszczenia tej części Kresów Wschodnich z ludności polskiej.
Za komuny o tym ludobójstwie się nie mówiło z uwagi na zadekretowaną
nawet w konstytucji przyjaźń ze Związkiem Radzieckim, natomiast za
transformacji ustrojowej nadal się o tym nie mówiło i próbuje
przemilczać ze względu na umizgi do Ukrainy.
Toteż 11 lipca, w dniu kolejnej rocznicy rozpętania tej ludobójczej akcji przeciwko ludności polskiej, nasi Umiłowani Przywódcy w Sejmie zdobyli się jedynie na „chwilę ciszy”. Jak wyjaśniła pani marszałek Ewa Kopacz zgłoszono aż cztery projekty uchwały w tej sprawie, ale wszystkie zostały skierowane do komisji kultury, która - na podobieństwo sławnej maszyny Trurla z „Cyberiady” Stanisława Lema, która potrafiła wyrzucać z siebie tylko znaki przestankowe - nie produkuje niczego prócz „chwil ciszy”. Ale cóż innego może produkować, skoro nasi okupanci najwyraźniej jeszcze nie zdecydowali, co Sejmowi wolno będzie uczynić w związku z tą rocznicą. Prowadzą oni na Ukrainie rozmaite ciemne interesy, a ponieważ ich ukraińscy partnerzy z bezpieki czy mafii mogą mieć zupełnie inna ocenę tamtych wydarzeń, toteż dla świętego spokoju i miłego grosza kazali naszym Umiłowanym Przywódcom cicho siedzieć, ewentualnie - cicho stać. Wykonaniem tego polecenia z urzędu zajęła się niezawodna pani Ewa Kopacz, która po katastrofie smoleńskiej udowodniła, że można na niej polegać - no i stąd w tubylczym Sejmie zapadła „chwila ciszy”.
Te ciemne interesy naszych okupantów na Ukrainie muszą być dla nich szalenie ważne, skoro od ładnych kilku lat skutecznie blokują każda próbę wzniesienia w Warszawie pomnika ofiar tamtej masakry. Ciekawe, że nasi okupanci, dla których pozory legalności w pocie niewysokiego czoła w podskokach wymyśla bufetowa, znaleźli w tej sprawie sojusznika w „Gazecie Wyborczej”. Przypuszczam, że „GW” sprzeciwia się honorowaniu pomnikiem w Warszawie polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa ze względu na to, że pomnik taki zakłócałby harmonię przekazu, jaki z Warszawy i innych polskich miast ma płynąć na zagranicę: skoro ofiarami II wojny mają być Żydzi, to przypominanie o polskich ofiarach jest tu potrzebne jak psu piąta noga. Po co w Warszawie monument przypominający o wołyńskiej masakrze, skoro cała para ma pójść w gwizdek w postaci Muzeum Żydów Polskich, na które nie szczędzi grosza nie tylko władza publiczna, ale i kompradorscy plutokraci? Od razu widać, co jest ważniejsze, a co mniej ważne, albo nawet w ogóle nieważne w kreowaniu nowej wersji historii naszego nieszczęśliwego kraju.
Tak się akurat złożyło, że dopiero co wróciłem z podróży po Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i Meksyku. Otóż - co zdarza się niezwykle rzadko, ale się zdarza - kiedy w Ameryce jakiś Amerykanin słyszał o powstaniu w Polsce, to z reguły ma na myśli powstanie w warszawskim getcie przeciwko „nazistom” wymarłym i tubylczym. Jest o tym bowiem informowany nie tylko przez 33 muzea holokaustu w USA, z waszyngtońskim na czele - gdzie, mówiąc nawiasem, są też opisy powstań, co do których są wątpliwości, czy naprawdę się odbyły - ale również, a może przede wszystkim - poprzez obowiązkowe lekcje dla uczniów i rodziców, podczas których produkują się tzw. „świadkowie historii” to znaczy - rozmaici żydowscy hohsztaplerzy, opowiadający tam makabryczne duby smalone - bo niechby tylko ktoś ośmielił im się sprzeciwić!
Akurat znam jeden taki wypadek z Kalifornii, kiedy to łgarstwa i fantasmagorie „świadka historii” zostały zdemaskowane przez Polkę - uczennicę i jej ojca - ale to był, jak sądzę wyjątek potwierdzający regułę. Jakże jednak ma być inaczej, skoro w Muzeum Powstania Warszawskiego nie ma albumów o Powstaniu w obcych językach: angielskim, hiszpańskim, czy francuskim? Właśnie chciałem kupić taki album w prezencie zaprzyjaźnionemu lekarzowi - Amerykaninowi z Los Angeles, który interesuje się historią II wojny - ale w sklepiku przy Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie nie było właściwie niczego! A przecież chyba to Muzeum powinno być nastawione nie tylko na przyjmowanie wycieczek z Polski, ale również, a może nawet przede wszystkim - na informowanie o tym wydarzeniu zagranicy. Tymczasem najwyraźniej nikt o tym nie myśli, to znaczy - może i myśli, ale najwyraźniej szkoda mu na takie rzeczy pieniędzy. A na Muzeum Żydów Polskich nie szkoda. No to wybierajmy dalej Umiłowanych Przywódców, których wyznaczają nam nasi okupanci, od 1944 roku zawsze wysługujący się jakiemuś innemu państwu - tylko nie Polsce - a będziemy cicho siedzieli nawet wtedy, gdy będzie się nam wydawało, iż mówimy, a nawet wykrzykujemy pełnym głosem.
Toteż 11 lipca, w dniu kolejnej rocznicy rozpętania tej ludobójczej akcji przeciwko ludności polskiej, nasi Umiłowani Przywódcy w Sejmie zdobyli się jedynie na „chwilę ciszy”. Jak wyjaśniła pani marszałek Ewa Kopacz zgłoszono aż cztery projekty uchwały w tej sprawie, ale wszystkie zostały skierowane do komisji kultury, która - na podobieństwo sławnej maszyny Trurla z „Cyberiady” Stanisława Lema, która potrafiła wyrzucać z siebie tylko znaki przestankowe - nie produkuje niczego prócz „chwil ciszy”. Ale cóż innego może produkować, skoro nasi okupanci najwyraźniej jeszcze nie zdecydowali, co Sejmowi wolno będzie uczynić w związku z tą rocznicą. Prowadzą oni na Ukrainie rozmaite ciemne interesy, a ponieważ ich ukraińscy partnerzy z bezpieki czy mafii mogą mieć zupełnie inna ocenę tamtych wydarzeń, toteż dla świętego spokoju i miłego grosza kazali naszym Umiłowanym Przywódcom cicho siedzieć, ewentualnie - cicho stać. Wykonaniem tego polecenia z urzędu zajęła się niezawodna pani Ewa Kopacz, która po katastrofie smoleńskiej udowodniła, że można na niej polegać - no i stąd w tubylczym Sejmie zapadła „chwila ciszy”.
Te ciemne interesy naszych okupantów na Ukrainie muszą być dla nich szalenie ważne, skoro od ładnych kilku lat skutecznie blokują każda próbę wzniesienia w Warszawie pomnika ofiar tamtej masakry. Ciekawe, że nasi okupanci, dla których pozory legalności w pocie niewysokiego czoła w podskokach wymyśla bufetowa, znaleźli w tej sprawie sojusznika w „Gazecie Wyborczej”. Przypuszczam, że „GW” sprzeciwia się honorowaniu pomnikiem w Warszawie polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa ze względu na to, że pomnik taki zakłócałby harmonię przekazu, jaki z Warszawy i innych polskich miast ma płynąć na zagranicę: skoro ofiarami II wojny mają być Żydzi, to przypominanie o polskich ofiarach jest tu potrzebne jak psu piąta noga. Po co w Warszawie monument przypominający o wołyńskiej masakrze, skoro cała para ma pójść w gwizdek w postaci Muzeum Żydów Polskich, na które nie szczędzi grosza nie tylko władza publiczna, ale i kompradorscy plutokraci? Od razu widać, co jest ważniejsze, a co mniej ważne, albo nawet w ogóle nieważne w kreowaniu nowej wersji historii naszego nieszczęśliwego kraju.
Tak się akurat złożyło, że dopiero co wróciłem z podróży po Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i Meksyku. Otóż - co zdarza się niezwykle rzadko, ale się zdarza - kiedy w Ameryce jakiś Amerykanin słyszał o powstaniu w Polsce, to z reguły ma na myśli powstanie w warszawskim getcie przeciwko „nazistom” wymarłym i tubylczym. Jest o tym bowiem informowany nie tylko przez 33 muzea holokaustu w USA, z waszyngtońskim na czele - gdzie, mówiąc nawiasem, są też opisy powstań, co do których są wątpliwości, czy naprawdę się odbyły - ale również, a może przede wszystkim - poprzez obowiązkowe lekcje dla uczniów i rodziców, podczas których produkują się tzw. „świadkowie historii” to znaczy - rozmaici żydowscy hohsztaplerzy, opowiadający tam makabryczne duby smalone - bo niechby tylko ktoś ośmielił im się sprzeciwić!
Akurat znam jeden taki wypadek z Kalifornii, kiedy to łgarstwa i fantasmagorie „świadka historii” zostały zdemaskowane przez Polkę - uczennicę i jej ojca - ale to był, jak sądzę wyjątek potwierdzający regułę. Jakże jednak ma być inaczej, skoro w Muzeum Powstania Warszawskiego nie ma albumów o Powstaniu w obcych językach: angielskim, hiszpańskim, czy francuskim? Właśnie chciałem kupić taki album w prezencie zaprzyjaźnionemu lekarzowi - Amerykaninowi z Los Angeles, który interesuje się historią II wojny - ale w sklepiku przy Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie nie było właściwie niczego! A przecież chyba to Muzeum powinno być nastawione nie tylko na przyjmowanie wycieczek z Polski, ale również, a może nawet przede wszystkim - na informowanie o tym wydarzeniu zagranicy. Tymczasem najwyraźniej nikt o tym nie myśli, to znaczy - może i myśli, ale najwyraźniej szkoda mu na takie rzeczy pieniędzy. A na Muzeum Żydów Polskich nie szkoda. No to wybierajmy dalej Umiłowanych Przywódców, których wyznaczają nam nasi okupanci, od 1944 roku zawsze wysługujący się jakiemuś innemu państwu - tylko nie Polsce - a będziemy cicho siedzieli nawet wtedy, gdy będzie się nam wydawało, iż mówimy, a nawet wykrzykujemy pełnym głosem.
Stanisław Michalkiewicz
źródło: michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz