Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości, że nasz nieszczęśliwy kraj znalazł
się w mocy wariatów, to niech prześledzi nowelizacje prawa karnego z
ostatnich 20 lat - ile wprowadzono w nim zmian podyktowanych
patologicznym lewackim doktrynerstwem. Teraz nieszczęsny premier Tusk
zapowiada, że tylko patrzeć, jak Polska przystąpi do konwencji w sprawie
zwalczania przemocy wobec kobiet. Wygląda na to, że którąś spośród
okupujących nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackich watah musieli
opanować sodomici, a co gorsze - że właśnie ta wataha musiała z jakichś
zagadkowych powodów zyskać wpływ na postępowanie pana premiera Tuska.
Postępowanie pana premiera Tuska jest bowiem wypadkową wpływów
wywieranych na niego przez rozmaite bezpieczniackie watahy i dlatego raz
sprawia wrażenie, jakby był agentem rosyjskim, innym razem - jakby był
agentem niemieckim, a znowu innym - jakby był agentem izraelskim - i tak
dalej. Tymczasem pan premier Tusk prawdopodobnie niczyim agentem nie
jest; on tylko idzie, gdzie go popchną, a że raz popychają go agenci
ruscy, innym razem - pruscy, albo izraelscy, to już taka specyfika
zarówno sytuacji politycznej w naszym nieszczęśliwym kraju, jak i
położenia pana premiera Tuska, uzależnionego od bezpieczniackich watah,
niczym narkoman od narkotyku.
Skoro zatem padł rozkaz, że Polska ma przystąpić do konwencji o zwalczaniu przemocy wobec kobiet, to nieomylny to znak, że wśród bezpieczniackich watah chwilową przewagę zdobyła wataha sodomitów, którzy pragną wykorzystać tę sytuację do własnych, partykularnych celów. Jeśli bowiem ta konwencja wejdzie w naszym nieszczęśliwym kraju w życie, to każda myśl o zbliżeniu z kobietą zacznie w każdym normalnym mężczyźnie budzić dreszcz zgrozy. Na to właśnie, według wszelkiego prawdopodobieństwa liczą sodomici. Ponieważ natura nie znosi próżni, to mężczyźni zniechęceni w ten sposób do kontaktów z kobietami, zaczną skłaniać się do kontaktów z mężczyznami. Takie rzeczy zdarzały się w niemiec..., to znaczy pardon - jakich znowu „niemieckich” skoro obozy były wyłącznie „nazistowskie”? Więc w nazistowskich obozach koncentracyjnych takie właśnie rzeczy się zdarzały, o czym pisze expressis verbis Stanisław Grzesiuk w szczerych wspomnieniach „Pięć lat kacetu”. Najwyraźniej sodomici chcą powtórzyć ten eksperyment w warunkach pokojowych, to znaczy - bez przymusowej, ostentacyjnej i jawnej izolacji mężczyzn od kobiet.
Po co ostentacyjna izolacja, skoro ten sam izolacyjny efekt można uzyskać przy pomocy przepisów „chroniących” kobiety przed „przemocą” ze strony mężczyzn? Zwróćmy uwagę, że nie ma żadnej konwencji chroniącej mężczyzn przed przemocą ze strony mężczyzn - a przecież akty takiej przemocy są znacznie częstsze, niż akty rzeczywistej przemocy wobec kobiet. Najwyraźniej konwencja o zwalczaniu przemocy wobec kobiet stanowi w rękach sodomitów osobliwy instrument radykalnego powiększenia terenów łowieckich i rozmnożenia zwierzyny łownej. Więc nieszczęsny premier Tusk w służbie sodomickich chuci! Mój Boże, do czego doprowadza, zdawać by się mogło, normalnego człowieka, żądza władzy, a przynajmniej - jej zewnętrznych znamion. Prawdziwej władzy pan premier Tusk bowiem nie ma, o czym najlepiej przekonałby nas on sam, odpowiadając szczerze na pytanie, kto i dlaczego zabronił mu kandydować w wyborach prezydenckich w 2010 roku.
Zresztą nie musimy nawet uciekać się do tego, bo wystarczą nam przecież zeznania złożone przez premiera Tuska w prokuraturze na temat katastrofy smoleńskiej. Premier Tusk miał zeznać, że o przygotowaniach do wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu dowiadywał się z mediów. Niektórzy uważają, że bezczelnie zełgał. Wszystko to oczywiście być może, ale ja myślę, że właśnie nie zełgał, tylko - że powiedział prawdę. Ale skoro powiedział prawdę, to znaczy - że w rzeczywistej hierarchii premier Tusk pozostaje daleko w tyle za takim, dajmy na to, Pawłem Grasiem, czy zwłaszcza - Tomaszem Arabskim - bo skądinąd wiadomo, że oni wiedzieli wszystko. Takie sytuacje się u nas zdarzały; jak pisze Stanisław Mikołajczyk w swojej książce „Gwałt na Polsce” - czwartą osobą w państwie - po generale Sierowie, następnie - po szefie NKWD w sowieckiej ambasadzie i po ambasadorze Lebiediewie w latach 40-tych był Jakub Berman - formalnie piastujący skromne stanowisko wiceministra. Chociaż skromny wiceminister, był on ważniejszy i od Bolesława Bieruta i od premiera Osóbki-Morawskiego, który w hierarchii ważności był tak daleko, że w ogóle trudno go było zauważyć.
Ale do diabła z tym całym premierem Tuskiem; skoro twierdzi, że o niczym nie wiedział, podobnie jak w swoim czasie pan Lech Nikolski, to szkoda czasu, by się nim poważnie zajmować tym bardziej, że ważniejsze jest przecież co innego - że państwo nasze znalazło się w mocy wariatów, którzy za pośrednictwem Umiłowanych Przywódców w rodzaju pana Stefana Niesiołowskiego, forsują swoje doktrynerskie fantasmagorie. Wspominam o panu Niesiołowskim nie tylko dlatego, że ten Umiłowany Przywódca coraz głębiej pogrąża się w pieniactwie i ostatnio wytoczył proces „Naszej Polsce”, prawdopodobnie z powodu mego felietonu w którym napisałem, że obecnie cieszy się protekcją ubeków. Ale to przecież oczywista oczywistość, bo jako Umiłowany Przywódca w karnych szeregach Platformy Obywatelskiej niewątpliwie korzysta z życzliwości kontrolowanych przez ubecję niezależnych mediów i przychylności infiltrowanego Salonu, o której wcześniej, w czasach ZCh-N-owskiej przeszłości nie mógłby pomarzyć nawet w gorączce. Bardzo możliwe, że pan Niesiołowski dopuścił sobie do głowy, że to ze względu na jego wyjątkowe przymioty i zalety, ale na szczęście nikt nie ma obowiązku podzielać tej wiary, zwłaszcza, że pozostaje ona w oczywistej i nieusuwalnej kolizji ze zwykłą spostrzegawczością. Więc pan Niesiołowski ostatnio dał głos w sprawie zapładniania w szklance, dowodząc, że nikt nie musi się tak zapładniać, jeśli nie chce - więc o co właściwie ten klangor? Jużci prawda - ale nikt nie musi też kraść, jeśli nie chce - a jednak w kodeksie karnym są przepisy nakładające za kradzież różne kary. Prawo bowiem musi zajmować stanowisko w różnych sprawach - żeby było wiadomo, co wolno, a czego nie. Czyżby Umiłowany Przywódca Stefan Niesiołowski nie zdawał sobie z tego sprawy? Wszystko to być może - selekcja negatywna musi w końcu doprowadzić do uwstecznienia umysłowego również w wymiarze osobniczym - bo nie chciałbym nieuprzejmie sugerować, że zdaje sobie sprawę, a plecie tak tylko dla miłego grosza.
I właśnie na tle forsowanego obecnie przez wariatów, jacy trzęsą nie tylko Eurokołchozem, ale również naszym nieszczęśliwym krajem, nieszczęsnego zapłodnienia w szklance - doszło do groźnego w następstwach skoordynowania wysiłków co najmniej dwóch bezpieczniackich watah. Jedna, jak wiadomo forsuje zapładnianie w szklance, wykonując według wszelkiego prawdopodobieństwa zadanie wyznaczone przez wrogów cywilizacji łacińskiej, do których wataha owa musiała przewerbować się jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych, kiedy to komunistyczni tajniacy jeden przez drugiego na gwałt poszukiwali jakichś nowych protektorów - podczas kiedy druga forsuje wyposażenie policji w nowe uprawnienia - miedzy innymi w uprawnienie do użycia broni palnej w stosunku do kobiet w ciąży oraz dzieci. Z pozoru wygląda to na jakiś karygodny brak koordynacji, bo jakże - z jednej strony forsują zapładnianie w szklance, a z drugiej - strzelanie do kobiet w ciąży? Ale nie dajmy zwieść się pozorom; wariaci, w których szpony dostał się nasz nieszczęśliwy kraj, doskonale wiedzą do czego zmierzają. Żeby zachęcić wszystkich do korzystania z zapładniania w szklance, już teraz przygotowują przepisy pozwalające na odstrzał dzieci poczętych w sposób naturalny. Liczą na to, że nawet wśród osób przeciwnych zapładnianiu w szklance, dojdzie do głosu instynkt samozachowawczy i w ten oto sposób nieubłagany postęp ostatecznie zatriumfuje nad znienawidzoną cywilizacją łacińską.
Skoro zatem padł rozkaz, że Polska ma przystąpić do konwencji o zwalczaniu przemocy wobec kobiet, to nieomylny to znak, że wśród bezpieczniackich watah chwilową przewagę zdobyła wataha sodomitów, którzy pragną wykorzystać tę sytuację do własnych, partykularnych celów. Jeśli bowiem ta konwencja wejdzie w naszym nieszczęśliwym kraju w życie, to każda myśl o zbliżeniu z kobietą zacznie w każdym normalnym mężczyźnie budzić dreszcz zgrozy. Na to właśnie, według wszelkiego prawdopodobieństwa liczą sodomici. Ponieważ natura nie znosi próżni, to mężczyźni zniechęceni w ten sposób do kontaktów z kobietami, zaczną skłaniać się do kontaktów z mężczyznami. Takie rzeczy zdarzały się w niemiec..., to znaczy pardon - jakich znowu „niemieckich” skoro obozy były wyłącznie „nazistowskie”? Więc w nazistowskich obozach koncentracyjnych takie właśnie rzeczy się zdarzały, o czym pisze expressis verbis Stanisław Grzesiuk w szczerych wspomnieniach „Pięć lat kacetu”. Najwyraźniej sodomici chcą powtórzyć ten eksperyment w warunkach pokojowych, to znaczy - bez przymusowej, ostentacyjnej i jawnej izolacji mężczyzn od kobiet.
Po co ostentacyjna izolacja, skoro ten sam izolacyjny efekt można uzyskać przy pomocy przepisów „chroniących” kobiety przed „przemocą” ze strony mężczyzn? Zwróćmy uwagę, że nie ma żadnej konwencji chroniącej mężczyzn przed przemocą ze strony mężczyzn - a przecież akty takiej przemocy są znacznie częstsze, niż akty rzeczywistej przemocy wobec kobiet. Najwyraźniej konwencja o zwalczaniu przemocy wobec kobiet stanowi w rękach sodomitów osobliwy instrument radykalnego powiększenia terenów łowieckich i rozmnożenia zwierzyny łownej. Więc nieszczęsny premier Tusk w służbie sodomickich chuci! Mój Boże, do czego doprowadza, zdawać by się mogło, normalnego człowieka, żądza władzy, a przynajmniej - jej zewnętrznych znamion. Prawdziwej władzy pan premier Tusk bowiem nie ma, o czym najlepiej przekonałby nas on sam, odpowiadając szczerze na pytanie, kto i dlaczego zabronił mu kandydować w wyborach prezydenckich w 2010 roku.
Zresztą nie musimy nawet uciekać się do tego, bo wystarczą nam przecież zeznania złożone przez premiera Tuska w prokuraturze na temat katastrofy smoleńskiej. Premier Tusk miał zeznać, że o przygotowaniach do wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu dowiadywał się z mediów. Niektórzy uważają, że bezczelnie zełgał. Wszystko to oczywiście być może, ale ja myślę, że właśnie nie zełgał, tylko - że powiedział prawdę. Ale skoro powiedział prawdę, to znaczy - że w rzeczywistej hierarchii premier Tusk pozostaje daleko w tyle za takim, dajmy na to, Pawłem Grasiem, czy zwłaszcza - Tomaszem Arabskim - bo skądinąd wiadomo, że oni wiedzieli wszystko. Takie sytuacje się u nas zdarzały; jak pisze Stanisław Mikołajczyk w swojej książce „Gwałt na Polsce” - czwartą osobą w państwie - po generale Sierowie, następnie - po szefie NKWD w sowieckiej ambasadzie i po ambasadorze Lebiediewie w latach 40-tych był Jakub Berman - formalnie piastujący skromne stanowisko wiceministra. Chociaż skromny wiceminister, był on ważniejszy i od Bolesława Bieruta i od premiera Osóbki-Morawskiego, który w hierarchii ważności był tak daleko, że w ogóle trudno go było zauważyć.
Ale do diabła z tym całym premierem Tuskiem; skoro twierdzi, że o niczym nie wiedział, podobnie jak w swoim czasie pan Lech Nikolski, to szkoda czasu, by się nim poważnie zajmować tym bardziej, że ważniejsze jest przecież co innego - że państwo nasze znalazło się w mocy wariatów, którzy za pośrednictwem Umiłowanych Przywódców w rodzaju pana Stefana Niesiołowskiego, forsują swoje doktrynerskie fantasmagorie. Wspominam o panu Niesiołowskim nie tylko dlatego, że ten Umiłowany Przywódca coraz głębiej pogrąża się w pieniactwie i ostatnio wytoczył proces „Naszej Polsce”, prawdopodobnie z powodu mego felietonu w którym napisałem, że obecnie cieszy się protekcją ubeków. Ale to przecież oczywista oczywistość, bo jako Umiłowany Przywódca w karnych szeregach Platformy Obywatelskiej niewątpliwie korzysta z życzliwości kontrolowanych przez ubecję niezależnych mediów i przychylności infiltrowanego Salonu, o której wcześniej, w czasach ZCh-N-owskiej przeszłości nie mógłby pomarzyć nawet w gorączce. Bardzo możliwe, że pan Niesiołowski dopuścił sobie do głowy, że to ze względu na jego wyjątkowe przymioty i zalety, ale na szczęście nikt nie ma obowiązku podzielać tej wiary, zwłaszcza, że pozostaje ona w oczywistej i nieusuwalnej kolizji ze zwykłą spostrzegawczością. Więc pan Niesiołowski ostatnio dał głos w sprawie zapładniania w szklance, dowodząc, że nikt nie musi się tak zapładniać, jeśli nie chce - więc o co właściwie ten klangor? Jużci prawda - ale nikt nie musi też kraść, jeśli nie chce - a jednak w kodeksie karnym są przepisy nakładające za kradzież różne kary. Prawo bowiem musi zajmować stanowisko w różnych sprawach - żeby było wiadomo, co wolno, a czego nie. Czyżby Umiłowany Przywódca Stefan Niesiołowski nie zdawał sobie z tego sprawy? Wszystko to być może - selekcja negatywna musi w końcu doprowadzić do uwstecznienia umysłowego również w wymiarze osobniczym - bo nie chciałbym nieuprzejmie sugerować, że zdaje sobie sprawę, a plecie tak tylko dla miłego grosza.
I właśnie na tle forsowanego obecnie przez wariatów, jacy trzęsą nie tylko Eurokołchozem, ale również naszym nieszczęśliwym krajem, nieszczęsnego zapłodnienia w szklance - doszło do groźnego w następstwach skoordynowania wysiłków co najmniej dwóch bezpieczniackich watah. Jedna, jak wiadomo forsuje zapładnianie w szklance, wykonując według wszelkiego prawdopodobieństwa zadanie wyznaczone przez wrogów cywilizacji łacińskiej, do których wataha owa musiała przewerbować się jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych, kiedy to komunistyczni tajniacy jeden przez drugiego na gwałt poszukiwali jakichś nowych protektorów - podczas kiedy druga forsuje wyposażenie policji w nowe uprawnienia - miedzy innymi w uprawnienie do użycia broni palnej w stosunku do kobiet w ciąży oraz dzieci. Z pozoru wygląda to na jakiś karygodny brak koordynacji, bo jakże - z jednej strony forsują zapładnianie w szklance, a z drugiej - strzelanie do kobiet w ciąży? Ale nie dajmy zwieść się pozorom; wariaci, w których szpony dostał się nasz nieszczęśliwy kraj, doskonale wiedzą do czego zmierzają. Żeby zachęcić wszystkich do korzystania z zapładniania w szklance, już teraz przygotowują przepisy pozwalające na odstrzał dzieci poczętych w sposób naturalny. Liczą na to, że nawet wśród osób przeciwnych zapładnianiu w szklance, dojdzie do głosu instynkt samozachowawczy i w ten oto sposób nieubłagany postęp ostatecznie zatriumfuje nad znienawidzoną cywilizacją łacińską.
Stanisław Michalkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz