Co tu dużo mówić; pan redaktor Adam Michnik zapoczątkował w naszym
nieszczęśliwym kraju nową, świecką tradycję. To znaczy - co najmniej
kilka nowych świeckich tradycji, a wśród nich również skryte nagrywanie
rozmów. Jak pamiętamy, w roku 2002 do redaktora Michnika przyszedł Lew
Rywin - dobry kupiec - z interesem. Chodziło o 17,5 mln dolarów za
ułatwienie kupna za psie pieniądze „Polsatu”, który na tamtym
etapie dziejowym był wyznaczony do rozdrapania. Ale pan red. Michnik -
jeszcze lepszy kupiec! On sobie wykombinował, że jak on Rywina nagra, a
potem tym nagraniem będzie straszył premiera Millera, to premier Miller
dla świętego spokoju odda mu „Polsat” za darmo. No to po co on ma
płacić Rywinu 17,5 mln dolarów? Nu? Ale premier Miller - jeszcze lepszy
kupiec! On sobie z kolei wykombinował, że jak on przynajmniej przez pół
roku będzie redaktoru Michniku lał miód w uszy i w ten sposób go
przetrzyma, to potem redaktor może mu, jak to mówią - skoczyć.
I tak się właśnie stało; redaktor Michnik dopiero w grudniu się zorientował, że przez chytrego premiera Millera został zrobiony w konia i wprawdzie narobił klangoru, ale przed sejmową komisją śledczą co i rusz musiał chronić się za murami sławnej „tajemnicy dziennikarskiej”, ścierając z siebie w ten sposób słynny puszek niewinności. Cała Polska zobaczyła, że z pana redaktora taki sam filut, jak wszyscy inni, a tylko częściej drapuje się w sprezentowany jeszcze przez generała Kiszczaka kostium autorytetu moralnego. Ale to już historia, chociaż warto przypomnieć, że wskutek ujawnienia tych mechanizmów rozkradania Rzeczypospolitej przez tak zwane elity, nastąpiła dekompozycja wśród figurantów piastujących zewnętrzne znamiona władzy, wskutek czego bezpieczniackie watahy musiały czasowo przejść na ręczne sterowanie państwem. Przybrało to postać rządu premiera Belki, szczęśliwego posiadacza aż dwóch pseudonimów operacyjnych, który - chociaż nie przyznawało się do niego żadne ugrupowanie parlamentarne - rządził sobie jak gdyby nigdy nic. Nieomylny to znak, że tak naprawdę, to ten cały parlament do rządzenia państwem nie jest wcale potrzebny - ale skoro panowie z miasta mają takie gusło, że ma być demokracja, to co to komu szkodzi ją zaaranżować? „Zgoda, ja mogę być leberał, tylko wy o tem mnie powiedzcie!” - wyjaśniał Towarzysz Szmaciak.
Przypominam o tym wszystkim bo właśnie mamy nowa sensację; pan Władysław Łukasik, były szef Agencji Rynku Rolnego przyszedł do Władysława Serafina, szefa Kółek i Organizacji Rolniczych i w krótkich, żołnierskich słowach opowiedział mu, jak to koledzy rzuceni przez partię na różne odpowiedzialne odcinki doją Rzeczpospolitą. Żadna to rewelacja; jeszcze przed wojną Cat-Mackiewicz podawał niezawodną receptę na partię polityczną; trzeba skompletować klikę, to znaczy pardon - oczywiście elitę, no i program. Jeśli chodzi o PSL, to ma on ten sam program od 100 lat: opanować kilka resortów, a przynajmniej - resort rolnictwa, bo wiadomo; najcięższa jest dola chłopa - i doić Rzeczpospolitą! Dzięki temu Polskie Stronnictwo Ludowe ma nie tylko stuprocentową, a w porywach nawet większą zdolność koalicyjną, owocnie uczestnicząc w prawie wszystkich rządach III Rzeczypospolitej. Pokorne cielę dwie matki ssie, zgoda buduje, niezgoda rujnuje - ileż to ludowych mądrości można by przytoczyć gwoli zilustrowania strategii ruchu ludowego!
Ale na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności. Jeszcze nie ucichły echa apelu rządu, by drobni akcjonariusze nie sprzedawali ruskim szachistom akcji Zakładów Azotowych w Tarnowie, a już „Puls Biznesu”, jak to się mówi „dotarł” do nagrania rozmowy między panem Łukasikiem i Serafinem. Warto tedy przypomnieć, że podobnie dziennik „Dziennik” „dotarł” do tajnych zeznań Petera Vogla - że to niby jakiś Turek ukradł generałowi Gromosławowi Czempińskiemu ze szwajcarskiego konta milion, czy może nawet dwa miliony dolarów - a generał nawet tego nie zauważył. Teraz, po śmierci generała Petelickiego, do której doszło bez udziału osób trzecich, generał Czempiński śpiewa już z właściwego klucza, ale wtedy światło nie było jeszcze tak dokładnie oddzielone od ciemności, jak teraz. Toteż wkrótce potem „Rzeczpospolita” też „dotarła” do tajnych nagrań stenogramów podsłuchów rozmów Rycha, Zbycha i Zdzicha, co to namawiali się na cmentarzu jak trzymać nogi w kałamarzu - z czego narodziła się afera hazardowa, która tyle zamieszania wprowadziła w szeregach elity, zagradzając premieru Tusku drogę do prezydentury.
Zatem za pośrednictwem „Pulsu Biznesu” wicepremier Pawlak otrzymał pierwsze poważne ostrzeżenie - co, nawiasem mówiąc, pokazuje, że leninowskie normy życia partyjnego na odcinku organizatorskiej funkcji prasy są w naszym nieszczęśliwym kraju nadal respektowane mimo sławnej transformacji ustrojowej. Takie ostrzeżenie wicepremieru Pawlaku z pewnością się przyda, zwłaszcza w sytuacji, gdy zbliża się moment decyzji w sprawie podmianki Platformy Obywatelskiej, pod którą podłożona została mina w postaci zapładniania w szklance. Tamtejsi Umiłowani Przywódcy mają w związku z tym szalony dysonans poznawczy - czy ostentacyjnie zdradzić wiarę Chrystusową, ale zachować alimenty, czy też jednak, na wszelki wypadek, zachować pozory. Tak to czekiści ćwiczą naszych Umiłowanych Przywódców w giętkości - a poza tym, trzeba przecież zawczasu wytypować winowajcę tych wszystkich osiągnięć i Platforma nadaje się do odegrania tej roli, jak mało kto. Ponieważ znaki na niebie i ziemi wskazują, że gwiazda biłgorajskiego filozofa chyba już się wypaliła, trzeba PSL-owi przypomnieć, skąd wyrastają mu nogi, żeby nie próbował swojej słynnej stuprocentowej zdolności koalicyjnej wyceniać zbyt wysoko, kiedy przyjdzie co do czego, to znaczy - kiedy przyjdzie Pawlak do Millera, który podmiankę będzie realizował.
I tak się właśnie stało; redaktor Michnik dopiero w grudniu się zorientował, że przez chytrego premiera Millera został zrobiony w konia i wprawdzie narobił klangoru, ale przed sejmową komisją śledczą co i rusz musiał chronić się za murami sławnej „tajemnicy dziennikarskiej”, ścierając z siebie w ten sposób słynny puszek niewinności. Cała Polska zobaczyła, że z pana redaktora taki sam filut, jak wszyscy inni, a tylko częściej drapuje się w sprezentowany jeszcze przez generała Kiszczaka kostium autorytetu moralnego. Ale to już historia, chociaż warto przypomnieć, że wskutek ujawnienia tych mechanizmów rozkradania Rzeczypospolitej przez tak zwane elity, nastąpiła dekompozycja wśród figurantów piastujących zewnętrzne znamiona władzy, wskutek czego bezpieczniackie watahy musiały czasowo przejść na ręczne sterowanie państwem. Przybrało to postać rządu premiera Belki, szczęśliwego posiadacza aż dwóch pseudonimów operacyjnych, który - chociaż nie przyznawało się do niego żadne ugrupowanie parlamentarne - rządził sobie jak gdyby nigdy nic. Nieomylny to znak, że tak naprawdę, to ten cały parlament do rządzenia państwem nie jest wcale potrzebny - ale skoro panowie z miasta mają takie gusło, że ma być demokracja, to co to komu szkodzi ją zaaranżować? „Zgoda, ja mogę być leberał, tylko wy o tem mnie powiedzcie!” - wyjaśniał Towarzysz Szmaciak.
Przypominam o tym wszystkim bo właśnie mamy nowa sensację; pan Władysław Łukasik, były szef Agencji Rynku Rolnego przyszedł do Władysława Serafina, szefa Kółek i Organizacji Rolniczych i w krótkich, żołnierskich słowach opowiedział mu, jak to koledzy rzuceni przez partię na różne odpowiedzialne odcinki doją Rzeczpospolitą. Żadna to rewelacja; jeszcze przed wojną Cat-Mackiewicz podawał niezawodną receptę na partię polityczną; trzeba skompletować klikę, to znaczy pardon - oczywiście elitę, no i program. Jeśli chodzi o PSL, to ma on ten sam program od 100 lat: opanować kilka resortów, a przynajmniej - resort rolnictwa, bo wiadomo; najcięższa jest dola chłopa - i doić Rzeczpospolitą! Dzięki temu Polskie Stronnictwo Ludowe ma nie tylko stuprocentową, a w porywach nawet większą zdolność koalicyjną, owocnie uczestnicząc w prawie wszystkich rządach III Rzeczypospolitej. Pokorne cielę dwie matki ssie, zgoda buduje, niezgoda rujnuje - ileż to ludowych mądrości można by przytoczyć gwoli zilustrowania strategii ruchu ludowego!
Ale na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności. Jeszcze nie ucichły echa apelu rządu, by drobni akcjonariusze nie sprzedawali ruskim szachistom akcji Zakładów Azotowych w Tarnowie, a już „Puls Biznesu”, jak to się mówi „dotarł” do nagrania rozmowy między panem Łukasikiem i Serafinem. Warto tedy przypomnieć, że podobnie dziennik „Dziennik” „dotarł” do tajnych zeznań Petera Vogla - że to niby jakiś Turek ukradł generałowi Gromosławowi Czempińskiemu ze szwajcarskiego konta milion, czy może nawet dwa miliony dolarów - a generał nawet tego nie zauważył. Teraz, po śmierci generała Petelickiego, do której doszło bez udziału osób trzecich, generał Czempiński śpiewa już z właściwego klucza, ale wtedy światło nie było jeszcze tak dokładnie oddzielone od ciemności, jak teraz. Toteż wkrótce potem „Rzeczpospolita” też „dotarła” do tajnych nagrań stenogramów podsłuchów rozmów Rycha, Zbycha i Zdzicha, co to namawiali się na cmentarzu jak trzymać nogi w kałamarzu - z czego narodziła się afera hazardowa, która tyle zamieszania wprowadziła w szeregach elity, zagradzając premieru Tusku drogę do prezydentury.
Zatem za pośrednictwem „Pulsu Biznesu” wicepremier Pawlak otrzymał pierwsze poważne ostrzeżenie - co, nawiasem mówiąc, pokazuje, że leninowskie normy życia partyjnego na odcinku organizatorskiej funkcji prasy są w naszym nieszczęśliwym kraju nadal respektowane mimo sławnej transformacji ustrojowej. Takie ostrzeżenie wicepremieru Pawlaku z pewnością się przyda, zwłaszcza w sytuacji, gdy zbliża się moment decyzji w sprawie podmianki Platformy Obywatelskiej, pod którą podłożona została mina w postaci zapładniania w szklance. Tamtejsi Umiłowani Przywódcy mają w związku z tym szalony dysonans poznawczy - czy ostentacyjnie zdradzić wiarę Chrystusową, ale zachować alimenty, czy też jednak, na wszelki wypadek, zachować pozory. Tak to czekiści ćwiczą naszych Umiłowanych Przywódców w giętkości - a poza tym, trzeba przecież zawczasu wytypować winowajcę tych wszystkich osiągnięć i Platforma nadaje się do odegrania tej roli, jak mało kto. Ponieważ znaki na niebie i ziemi wskazują, że gwiazda biłgorajskiego filozofa chyba już się wypaliła, trzeba PSL-owi przypomnieć, skąd wyrastają mu nogi, żeby nie próbował swojej słynnej stuprocentowej zdolności koalicyjnej wyceniać zbyt wysoko, kiedy przyjdzie co do czego, to znaczy - kiedy przyjdzie Pawlak do Millera, który podmiankę będzie realizował.
Stanisław Michalkiewicz
źródło: michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz