Z ogromną przykrością stwierdzam, że sodomici, jacy dostali teraz od
oficerów prowadzących rozkaz pisania do posłów, że ci, głosując za
odrzuceniem projektu ustawy przygotowanego przez osobliwą trzódkę
biłgorajskiego filozofa „odebrali im szczęście”, potwierdzili, że
są albo kompletnymi durniami, albo totalniakami. Uprzejmie zakładam, że
nie są kompletnymi durniami, bo przyjęcie, iż w naszym nieszczęśliwym
kraju mamy tylu kompletnych durniów, byłoby nazbyt przygnębiające. Zatem
- totalniacy - ale oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - bo
wymaganie od kogoś, czyim największym życiowym osiągnięciem jest
zlokalizowanie otworu, który daje mu szczęście, żeby jeszcze orientował
się w totalniactwie, byłoby już chyba małpim okrucieństwem. Niemniej
jednak obiektywnie totalniactwo jest faktem - co potwierdza literatura. „Pastwiono
się nad niejakim Konwickim - młodym literatem, posłusznym i oddanym
członkiem partii i wszelkich jej młodzieżowych przybudówek. Napisał
opowiadanie o miłości. Z wszystkimi akcesoriami, jak trzeba; szlachetny
oficer UB, kochankowie pierdolą się niemal pod kontrolą podstawowej
organizacji partyjnej, nigdy przeciw, zawsze za i ze Związkiem
Radzieckim w łóżku, nieustannie mowa o proletariacie.” - pisze Leopold Tyrmand w „Dzienniku 1954”.
Konwickiego poniekąd usprawiedliwia, że odcięty od stryczka, jako
wileński AK-owiec, musiał pułkownikowej Brystygierowej włazić wszędzie -
ale czy to aby na pewno jest ta chwalebna martyrologia? Czy to aby na
pewno są te chwalebne blizny? Ale mniejsza o niego, bo chodzi o
sodomitów. Okazuje się, że nie mogą zaznać szczęścia, jeśli pierdolą się
zwyczajnie, a nie pod nadzorem podstawowej organizacji partyjnej, która
po zakończeniu spółkowania wystawi im zaświadczenie o jego odbyciu, ze
stosowną, koniecznie okrągłą pieczątką. Co za bydło!
Stanisław Michalkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz