poniedziałek, 16 lipca 2012

# Który rozkaz obowiązuje? - felieton Stanisława Michalkiewicza.

Co tu ukrywać - niezależna prokuratura potrafi jednak stanąć na wysokości zadania. Kiedy już się wydawało, że na wszelki wypadek każde zejście śmiertelne zostanie uznane za samobójstwo bez udziału osób trzecich - w sprawie Katarzyny W. z Sosnowca, podejrzanej o nieumyślne spowodowanie śmierci swojej półrocznej córki Magdy nastąpił nieoczekiwany zwrot. Została ona zatrzymana w Katowicach, a następnie przedstawiono jej zarzut zabójstwa. Z doniesień wynika, że podstawą tej zmiany kwalifikacji jest opinia biegłych, którzy orzekli, że dziecko zmarło śmiercią „nagłą i gwałtowną”. To jednak było wiadomo już od samego początku, więc nietrudno się domyślić, iż na zmianę stanowiska niezależnej prokuratury wpłynęło przede wszystkim zachowanie Katarzyny W., która nie tylko zaczęła używać życia jako celebrytka, ale podobno nawet tańczyła na rurze, a pani Iza Bartosz napisała o niej nawet książkę pod tytułem „Wybaczcie mi”.
Najwyraźniej ktoś musiał dojść do wniosku, że trzeba tę orgię przerwać, bo w przeciwnym razie przykład Katarzyny W. może okazać się zaraźliwy. Ileż to młodych kobiet nadaremnie marzy o karierze pani Joli Rutowicz, iluż młodych chłopców chciałoby zostać Kupą Wojewódzkim - tylko nie wiedzą jak. Tymczasem okazało się, że wystarczy zamordować dziecko, a olśniewająca kariera otwiera się sama. Wygląda na to, że zmiana kwalifikacji czynu pani Katarzyny W. została dokonana w niezależnej prokuraturze ze względów pedagogicznych, które najwyraźniej musiał podzielić niezawisły sąd, postanawiając o umieszczeniu podejrzanej w areszcie tymczasowym. Teraz trzeba będzie tylko wyjaśnić kwestię ewentualnego udziału osób trzecich - czy były, czy też przeciwnie - nie było ani jednej - jak w przypadku samobójstwa generała Petelickiego - i „wnet się posypią piękne wyroki” - oczywiście jeszcze nie wiadomo, czy skazujące czy też przeciwnie - uniewinniające, bo - po pierwsze - sądy są niezawisłe, a po drugie - nie wiadomo, jaki rozkaz w sprawie Katarzyny W. będzie obowiązywał podczas procesu.
Rzecz bowiem z tym, że wśród Umiłowanych Przywódców trwają spory na temat zapłodnienia w szklance. Jak wiadomo, zwolennicy nieubłaganego postępu pragnęliby doprowadzić nie tylko do szerokiej legalizacji zapładniania w szklance, ale nawet - by takie zapładnianie odbywało się na koszt państwa, podczas gdy koszty zapładniania tradycyjnego, to znaczy - pokój w hotelu, kolację z szampanem oraz ewentualne prezenty, czy gratyfikacje pieniężne - każdy po staremu ponosiłby we własnym zakresie. Zwolennicy nieubłaganego postępu dotychczas szermowali argumentem najcięższej doli niepłodnych matek i nadal próbują tym argumentem szermować, ale nie brzmi to już tak przekonująco od czasu przedstawienia przez pana profesora Jana Hartmana deklaracji, że tak naprawdę chodzi o „złamanie wpływu Kościoła”.
Pan prof. Hartman ma oczywiście rację, bo zwolennikom nieubłaganego postępu najcięższa dola niepłodnych matek wisi kalafiorem, natomiast liczą na to, że przeforsowując zapładnianie w szklance, przy którym dochodzi do niszczenia, a w najlepszym razie - do zamrażania ponadliczbowych embrionów - ta okrężna drogą zmuszą Kościół do zmiany stanowiska w sprawie aborcji. Skoro bowiem Kościół skapituluje w sprawie ponadliczbowych embrionów, to trudno mu będzie podtrzymywać nieprzejednane stanowisko w sprawie aborcji. Oczywiście zwolenników nieubłaganego postępu stanowisko Kościoła w zasadzie nie obchodzi - ale chodzi im o skompromitowanie go w oczach tych, którzy z tym stanowiskiem się liczą.
Krótko mówiąc - cały czas chodzi o to samo - walkę z Kościołem, słusznie do niedawna uważanym za najpoważniejszego przeciwnika żydokomuny. Dlatego pisująca w „Gazecie Wyborczej” potomkini świętej rodziny Wielowieyskich - pani red. Dominika Wielowieyska ubolewa nad tubylczym Episkopatem - że taki zatwardziały w sprawach „światopoglądowych” - przeciwstawiając mu jakiegoś belgijskiego labusia, który kładzie nacisk na to, „żeby było dobrze”. No a kiedy jest dobrze? No jakże - dobrze jest wtedy, gdy zadowoleni są możliwie wszyscy: i partyjni i bezpartyjni i wierzący i niewierzący, żywi i uma... - no mniejsza z tym. A w jaki sposób osiągnąć stan takiego powszechnego zadowolenia? To proste - każdemu sadzić komplementy w rodzaju owsiakowego „jesteście wspaniali, kocham was!” - bo wiadomo, że wtedy nikomu żadne rozterki światopoglądowe nie zakłócają procesów trawiennych, stanowiących esencję zdrowego trybu życia.
Niestety nie ma rzeczy doskonałych i tubylczy Episkopat nadal trwa w swojej zatwardziałości tym bardziej, że Siły Wyższe, na stanowcze żądanie starszych i mądrzejszych, zdecydowanie zabroniły premieru Tusku zarówno zmiany stanowiska Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji w sprawie miejsca na cyfrowym multipleksie dla telewizji TRWAM, jak i nakazały ministru Boniemu krętactwa w sprawie finansowania Kościoła. Wszystko to oczywiście sprzyja wyrazistości ideowej, na widok której farbowane lisy z PO zaczynają odczuwać jaskółczy niepokój - czy mianowicie nie zostaną postawione w sytuacji, gdy dla miłego grosza będą musiały oficjalnie wystąpić przeciwko zasadom wiary Chrystusowej.
Miłego grosza oczywiście szkoda, ale z drugiej strony w grę wchodzi dotychczasowa reputacja - jak np. w przypadku pobożnego posła Jarosława Gowina, czy niemniej pobożnego posła Rasia. Wprawdzie klub parlamentarny PO odbył w tej sprawie tajne posiedzenie w Jachrance nad Zalewem Zegrzyńskim, ale najwyraźniej nie doprowadziło ono do kompromisu i nadal są dwa projekty: majestatycznej pani Kidawy-Błońskiej i pobożnego posła Gowina, który chciałby zakazać zamrażania embrionów, nie mówiąc już o ich niszczeniu. Z punktu widzenia zwolenników nieubłaganego postępu projekt pobożnego posła Gowina jest oczywiście nie do przyjęcia, bo też nie chodzi im przecież o najcięższą dolę niepłodnych matek, tylko - jak to w przystępie niepojętej szczerości przyznał prof. Hartman - o „złamanie wpływu Kościoła”. Na co? Ano wiadomo na co; chodzi o to, by raz na zawsze położyć kres sytuacji, w której podstawą systemu prawnego państwa jest etyka chrześcijańska - i doprowadzić do sytuacji, w której etyczną podstawą systemu prawnego będzie... - no właśnie, co?
Ponieważ pan prof. Hartman jest nie tylko jednym z założycieli, ale i działaczem żydowskiej loży B’nai B’rith, to nie można wykluczyć, że chodzi o Talmud. Ładny interes! Wygląda na to, że sprytna Żydóweczka Yael Bartana, która 12 maja urządziła w Berlinie happening nazwany Kongresem Ruchu Żydowskiego Odrodzenia w Polsce, wcale nie musi działać w osamotnieniu i na własną rękę. Wcale bym się nie zdziwił, gdybyśmy mieli do czynienia z podziałem ról, niczym między dobrym i złym ubekiem - w którym obydwu stronom chodzi o to samo - by delikwenta sprawnie zoperować.
Skoro tedy taka jest stawka, zobaczymy, jak się zachowają Umiłowani Przywódcy. Nie jest wykluczone, że ponieważ projekty rozwiązania problemu zapładniania w szklance mnożą się na podobieństwo królików, wystąpi efekt sześciu kucharek. Wiadomo, że gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść, więc może powtórzyć się sytuacja z 11 lipca. Do Sejmu trafiły aż cztery projekty uchwały w sprawie uczczenia ofiar ludobójstwa ludności polskiej na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, zainaugurowanego właśnie 11 lipca 1943 roku przez UPA, ale pani Ewa Kopacz, która już w roku 2010 udowodniła, że można na niej polegać w każdej sprawie, skierowała je do komisji kultury, w której utknęły i w rezultacie Umiłowani Przywódcy wydali z siebie tylko „chwilę ciszy”. Wpisuje się ona jednak znakomicie w wieloletnie blokowanie każdej próby wzniesienia w Warszawie pomnika ku czci ofiar tamtego ludobójstwa, w której anonimowym Siłom Blokującym dzielnie sekunduje żydowska gazeta dla Polaków pod dyrekcją red. Adama Michnika. No bo po co w Warszawie taki pomnik, skoro za wielkie pieniądze powstaje tu Muzeum Żydów Polskich i cała martyrologiczna para pójdzie wyłącznie w ten gwizdek? Jednak w odróżnieniu od tej sprawy, sprawa zapładniania w szklance jest jednym z priorytetów zwolenników nieubłaganego postępu, więc nie jest wykluczone, że tym razem, mimo swego rodzaju embarras de richesse, Umiłowani Przywódcy zostaną postawieni do pionu tak samo, jak w sprawie Anschlussu, czy traktatu lizbońskiego, gdzie ponad podziałami do głosu doszła świadoma dyscyplina.
Stanisław Michalkiewicz
źródło:  michalkiewicz.pl

Zobacz też: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz