Przed laty, jeszcze za głębokiej komuny, Ryszard Kapuściński napisał
reportaż o Gwatemali, w którym zanalizował całodzienny program
tamtejszego państwowego radia. Rozgłośnia nadawała program przez całą
dobę, ale cóż z tego, skoro i tak nie można było się dowiedzieć, co
właściwie się w tej całej Gwatemali dzieje? Kapuściński napisał tedy, że
ta rozgłośnia „pracuje w służbie ciszy”. Tak się składa, że
przez ostatni miesiąc byłem w Kanadzie, Meksyku i USA, więc wiadomości o
wydarzeniach w naszym nieszczęśliwym kraju czerpałem z mediów - również
tych głównego nurtu. I gdyby opierać się tylko na nich, to trudno
byłoby zorientować się, co właściwie w Polsce się dzieje. To znaczy -
można by oczywiście odnieść wrażenie, że dzieje się mnóstwo rzeczy,
tyle, że większość tych wydarzeń jest pozbawiona większego znaczenia,
jak np. koko koko euro spoko - i gdyby nie zagadkowa śmierć generała
Sławomira Petelickiego, którą zresztą, jeszcze przez wszczęciem
energicznego śledztwa, uznano za samobójstwo bez udziału osób trzecich -
można by odnieść wrażenie, że Polacy rzeczywiście zapamiętali się w
kibicowaniu, robieniu na stadionach „fali”, słowem - zachowują się zgodnie z oczekiwaniami naszych okupantów z bezpieczniackich watah.
A skoro już mowa o generale Petelickim, to warto przypomnieć, że zaraz po katastrofie smoleńskiej poddał on ostrej publicznej krytyce ówczesnego ministra obrony Bogdana Klicha, domagając się w liście otwartym do premiera Tuska nie tylko jego dymisji, ale wysuwając również wiele innych propozycji personalnych. Nie był on w tej krytyce odosobniony, bo w sierpniu 2009 roku, w geście protestu przeciwko kierownictwu MON, odszedł z wojska generał Waldemar Skrzypczak, który i później nie szczędził zarówno ministrowi Klichowi, jak i rządowi premiera Tuska gorzkich słów. Ale późniejsze losy obydwu generałów potoczyły się inaczej. Generał Petelicki zginął od strzału w głowę, przy oddaniu którego niezależna prokuratura stanowczo wykluczyła udział osób trzecich i to jeszcze - co zasługuje na podkreślenie - przed wszczęciem energicznego śledztwa, podczas gdy generał Waldemar Skrzypczak został najpierw doradcą, a od niedawna - wiceministrem obrony narodowej przy ministru Tomaszu Siemoniaku, prawdziwym człowieku renesansu, który sprawdził się na każdym odcinku, na który rzuciła go partia: i w telewizji i w radiu i w samorządzie terytorialnym i w Polskiej Agencji Prasowej, a nawet - w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.
Podobne kariery opisywał za głębokiej komuny Janusz Szpotański w „Towarzyszu Szmaciaku”: „Nie to - pomyślał - jak mój Józek! O, ten to ma już chody duże i w MSW i na uczelni!” - ale okazuje się, że mimo sławnej transformacji ustrojowej aż tak znowu wiele się u nas nie zmieniło. Więc nie można wykluczyć, że i pan generał Skrzypczak po swoich traumatycznych przeżyciach zmądrzał. No dobrze - ale dlaczego w takim razie nie zmądrzał generał Petelicki, tylko zginął od postrzału w głowę bez udziału osób trzecich? Ale jakże miał zmądrzeć, skoro - powiadają - że cierpiał na chorobę Alzheimera? Przy takiej chorobie człowiek nie pamięta nawet, że popełnia samobójstwo, więc cóż tu jeszcze wymagać zmądrzenia?
Co innego taki pan Stanisław Lato, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej. Polityczną sensacją dnia stało się jego oświadczenie, że będzie ubiegał się o reelekcję podczas jesiennych wyborów w PZPN. Na tę deklarację parlamentarny klub Solidarnej Polski zareagował wnioskiem do premiera Tuska, by ten rozwiązał PZPN i powołał nową federację piłkarską. Ciekawe, czy premier Tusk odważyłby się na takie zuchwalstwo, nawet gdyby z podobnym wnioskiem zwrócił się do niego kto inny niż SP, na przykład - pobożny poseł-minister Gowin, czy sprytny poseł Schetyna z Platformy Obywatelskiej. Nawiasem mówiąc, mimo niechętnego stosunku pobożnego posła-ministra Gowina do konwencji zakazującej przemocy wobec kobiet, premier Tusk obiecał gabinetowi cieni Kongresu Kobiet, że za trzy tygodnie nasz nieszczęśliwy kraj do tej konwencji przystąpi. Od tego momentu wszelka myśl o współżyciu z kobietą będzie w normalnych mężczyznach budziła grozę, a w tej sytuacji - tylko patrzeć, jak zostaną nie tylko zalegalizowane, ale nawet - uprzywilejowane związki sodomickie i gomoryckie. Nieomylny to znak, a w każdym razie - kolejna ważna poszlaka, że pobożny poseł Gowin pociągnięty został w ministry gwoli zamydlenia oczu Episkopatowi w nadziei, że nęcony tą marchewką, odpuści obronę telewizji TRWAM.
A skoro już mowa o Kongresie Kobiet, to warto odnotować, że bierze w nim udział nie tylko pani filozofowa Magdalena Środa i bizneswoman Henryka Bochniarzowa, ale również - pani Teresa Kamińska - ongiś minister bez teki w rządzie charyzmatycznego premiera Buzka, pomawiana nawet przez złe języki o pełnienie przy panu premierze Buzku roli markizy de Pompadour. Jak tam było, tak tam było; dzisiaj pani Kamińska prezyduje Pomorskiej Strefie Ekonomicznej, więc nie można powiedzieć, by Rzeczpospolita pozostawiała osoby zasłużone bez alimentów. Nie o to zresztą chodzi, a o to, że na odpowiednim gruncie, na przykład - na płciowym - można świetnie porozumieć się ponad podziałami politycznymi. Czyż to nie dowód, że w naszym nieszczęśliwym kraju polityka zaczyna tracić na znaczeniu? Wprawdzie niezależne media próbują ekscytować opinię publiczną przekomarzaniami miedzy PiS-em i Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry - że to niby Jarosław Kaczyński wzywa „ziobrystów” do powrotu na łono PiS, dając do zrozumienia, iż po upływie wyznaczonego terminu nie wpisze ich na listy PiS w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Okazuje się, że taktyka bombardowania miłością może być równie skuteczna, jak bombardowanie nienawiścią, a nawet skuteczniejsza, bo bombardowanemu miłością znacznie trudniej nie tylko się bronić, ale nawet - przekonująco odgryzać.
Wygląda tedy na to, że podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego w tak zwanych prawicach można będzie przebierać jak w ulęgałkach - przez co scena polityczna będzie jeszcze bardziej malownicza i w ten sposób jeszcze szczelniej przysłoni fakt okupowania naszego nieszczęśliwego kraju przez bezpieczniackie watahy, wysługujące się z kolei strategicznym partnerom. Ci strategiczni partnerzy maja wobec Polski swoje projekty i nie bez kozery chyba media głównego nurtu przypomniały ostatnio berliński kongres ruchu żydowskiego odrodzenia w Polsce, eksponując postulat, by drugim językiem urzędowym został u nas hebrajski. Wprawdzie były ambasador Izraela w Warszawie, pan doktor Szewach Weiss uważa to za pomysł fantastyczny, jednak na świecie dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom, a po drugie - skoro ostatnio szef izraelskiego Mosadu został Honorowym Obywatelem Rzeczypospolitej, to dlaczegóż pewnego dnia nie będzie mógł dostąpić zaszczytu zostania Pierwszym Obywatelem naszego nieszczęśliwego kraju - a w każdym razie tej resztówki, na której zostanie zainstalowana Judeopolonia?
Wszystko jest możliwe - ale oczywiście dopiero po szczęśliwym zakończeniu misji prezydenta Bronisława Komorowskiego, w drugą rocznicę wyboru szalenie chwalonego przez żydowską gazetę dla Polaków czyli „Gazetę Wyborczą” za „siłę spokoju”. No ale dlaczego on nie ma być spokojny, jak on wszystko robi zgodnie z oczekiwaniami starszych i mądrzejszych? Gdyby postępował odwrotnie, to zaraz - kto wie? - może nawet bez udziału osób trzecich zapadłby na chorobę Alzheimera, a tak, to śpi spokojnie, podczas gdy ORMO czuwa! Okazało się, że przez te niecałe dwa lata podpisał aż 400 ustaw - co pokazuje, jaką mamy w naszym nieszczęśliwym kraju biegunkę legislacyjną; prawie nie ma dnia bez jakiejś nowej ustawy! Mało kto zwraca na to uwagę, bo pracujące w służbie ciszy niezależne media ekscytują opinię publiczną, a to koko koko euro spoko, a to prezesem Latą i jego alimentami - a tymczasem, po cichutku, z każdą kolejną ustawą, dzień po dniu, coraz bardziej zaciska się obroża niewolnika na szyi naszego narodu. Ale po co o tym informować? Czyż nie lepiej, czyż nie humanitarniej odwracać uwagę dopóki można, skoro nie można już odwrócić wyroku?
A skoro już mowa o generale Petelickim, to warto przypomnieć, że zaraz po katastrofie smoleńskiej poddał on ostrej publicznej krytyce ówczesnego ministra obrony Bogdana Klicha, domagając się w liście otwartym do premiera Tuska nie tylko jego dymisji, ale wysuwając również wiele innych propozycji personalnych. Nie był on w tej krytyce odosobniony, bo w sierpniu 2009 roku, w geście protestu przeciwko kierownictwu MON, odszedł z wojska generał Waldemar Skrzypczak, który i później nie szczędził zarówno ministrowi Klichowi, jak i rządowi premiera Tuska gorzkich słów. Ale późniejsze losy obydwu generałów potoczyły się inaczej. Generał Petelicki zginął od strzału w głowę, przy oddaniu którego niezależna prokuratura stanowczo wykluczyła udział osób trzecich i to jeszcze - co zasługuje na podkreślenie - przed wszczęciem energicznego śledztwa, podczas gdy generał Waldemar Skrzypczak został najpierw doradcą, a od niedawna - wiceministrem obrony narodowej przy ministru Tomaszu Siemoniaku, prawdziwym człowieku renesansu, który sprawdził się na każdym odcinku, na który rzuciła go partia: i w telewizji i w radiu i w samorządzie terytorialnym i w Polskiej Agencji Prasowej, a nawet - w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.
Podobne kariery opisywał za głębokiej komuny Janusz Szpotański w „Towarzyszu Szmaciaku”: „Nie to - pomyślał - jak mój Józek! O, ten to ma już chody duże i w MSW i na uczelni!” - ale okazuje się, że mimo sławnej transformacji ustrojowej aż tak znowu wiele się u nas nie zmieniło. Więc nie można wykluczyć, że i pan generał Skrzypczak po swoich traumatycznych przeżyciach zmądrzał. No dobrze - ale dlaczego w takim razie nie zmądrzał generał Petelicki, tylko zginął od postrzału w głowę bez udziału osób trzecich? Ale jakże miał zmądrzeć, skoro - powiadają - że cierpiał na chorobę Alzheimera? Przy takiej chorobie człowiek nie pamięta nawet, że popełnia samobójstwo, więc cóż tu jeszcze wymagać zmądrzenia?
Co innego taki pan Stanisław Lato, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej. Polityczną sensacją dnia stało się jego oświadczenie, że będzie ubiegał się o reelekcję podczas jesiennych wyborów w PZPN. Na tę deklarację parlamentarny klub Solidarnej Polski zareagował wnioskiem do premiera Tuska, by ten rozwiązał PZPN i powołał nową federację piłkarską. Ciekawe, czy premier Tusk odważyłby się na takie zuchwalstwo, nawet gdyby z podobnym wnioskiem zwrócił się do niego kto inny niż SP, na przykład - pobożny poseł-minister Gowin, czy sprytny poseł Schetyna z Platformy Obywatelskiej. Nawiasem mówiąc, mimo niechętnego stosunku pobożnego posła-ministra Gowina do konwencji zakazującej przemocy wobec kobiet, premier Tusk obiecał gabinetowi cieni Kongresu Kobiet, że za trzy tygodnie nasz nieszczęśliwy kraj do tej konwencji przystąpi. Od tego momentu wszelka myśl o współżyciu z kobietą będzie w normalnych mężczyznach budziła grozę, a w tej sytuacji - tylko patrzeć, jak zostaną nie tylko zalegalizowane, ale nawet - uprzywilejowane związki sodomickie i gomoryckie. Nieomylny to znak, a w każdym razie - kolejna ważna poszlaka, że pobożny poseł Gowin pociągnięty został w ministry gwoli zamydlenia oczu Episkopatowi w nadziei, że nęcony tą marchewką, odpuści obronę telewizji TRWAM.
A skoro już mowa o Kongresie Kobiet, to warto odnotować, że bierze w nim udział nie tylko pani filozofowa Magdalena Środa i bizneswoman Henryka Bochniarzowa, ale również - pani Teresa Kamińska - ongiś minister bez teki w rządzie charyzmatycznego premiera Buzka, pomawiana nawet przez złe języki o pełnienie przy panu premierze Buzku roli markizy de Pompadour. Jak tam było, tak tam było; dzisiaj pani Kamińska prezyduje Pomorskiej Strefie Ekonomicznej, więc nie można powiedzieć, by Rzeczpospolita pozostawiała osoby zasłużone bez alimentów. Nie o to zresztą chodzi, a o to, że na odpowiednim gruncie, na przykład - na płciowym - można świetnie porozumieć się ponad podziałami politycznymi. Czyż to nie dowód, że w naszym nieszczęśliwym kraju polityka zaczyna tracić na znaczeniu? Wprawdzie niezależne media próbują ekscytować opinię publiczną przekomarzaniami miedzy PiS-em i Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry - że to niby Jarosław Kaczyński wzywa „ziobrystów” do powrotu na łono PiS, dając do zrozumienia, iż po upływie wyznaczonego terminu nie wpisze ich na listy PiS w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Okazuje się, że taktyka bombardowania miłością może być równie skuteczna, jak bombardowanie nienawiścią, a nawet skuteczniejsza, bo bombardowanemu miłością znacznie trudniej nie tylko się bronić, ale nawet - przekonująco odgryzać.
Wygląda tedy na to, że podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego w tak zwanych prawicach można będzie przebierać jak w ulęgałkach - przez co scena polityczna będzie jeszcze bardziej malownicza i w ten sposób jeszcze szczelniej przysłoni fakt okupowania naszego nieszczęśliwego kraju przez bezpieczniackie watahy, wysługujące się z kolei strategicznym partnerom. Ci strategiczni partnerzy maja wobec Polski swoje projekty i nie bez kozery chyba media głównego nurtu przypomniały ostatnio berliński kongres ruchu żydowskiego odrodzenia w Polsce, eksponując postulat, by drugim językiem urzędowym został u nas hebrajski. Wprawdzie były ambasador Izraela w Warszawie, pan doktor Szewach Weiss uważa to za pomysł fantastyczny, jednak na świecie dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom, a po drugie - skoro ostatnio szef izraelskiego Mosadu został Honorowym Obywatelem Rzeczypospolitej, to dlaczegóż pewnego dnia nie będzie mógł dostąpić zaszczytu zostania Pierwszym Obywatelem naszego nieszczęśliwego kraju - a w każdym razie tej resztówki, na której zostanie zainstalowana Judeopolonia?
Wszystko jest możliwe - ale oczywiście dopiero po szczęśliwym zakończeniu misji prezydenta Bronisława Komorowskiego, w drugą rocznicę wyboru szalenie chwalonego przez żydowską gazetę dla Polaków czyli „Gazetę Wyborczą” za „siłę spokoju”. No ale dlaczego on nie ma być spokojny, jak on wszystko robi zgodnie z oczekiwaniami starszych i mądrzejszych? Gdyby postępował odwrotnie, to zaraz - kto wie? - może nawet bez udziału osób trzecich zapadłby na chorobę Alzheimera, a tak, to śpi spokojnie, podczas gdy ORMO czuwa! Okazało się, że przez te niecałe dwa lata podpisał aż 400 ustaw - co pokazuje, jaką mamy w naszym nieszczęśliwym kraju biegunkę legislacyjną; prawie nie ma dnia bez jakiejś nowej ustawy! Mało kto zwraca na to uwagę, bo pracujące w służbie ciszy niezależne media ekscytują opinię publiczną, a to koko koko euro spoko, a to prezesem Latą i jego alimentami - a tymczasem, po cichutku, z każdą kolejną ustawą, dzień po dniu, coraz bardziej zaciska się obroża niewolnika na szyi naszego narodu. Ale po co o tym informować? Czyż nie lepiej, czyż nie humanitarniej odwracać uwagę dopóki można, skoro nie można już odwrócić wyroku?
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz