Za miłość zapłacili życiem. Co najmniej kilkuset polskich
robotników przymusowych zginęło w czasie II wojny światowej za bliskie
kontakty z Niemkami. Egzekucje odbywały się często w wioskach.
Rehabilitacji nie dokonano do dziś. Temat pozostaje tabu, a jego
świadkowie niechętnie wypowiadają się na ten temat.
Szacuje się, że w okresie od 1940 do 1943 roku gestapo dokonało od 700
do 1000 egzekucji polskich robotników przymusowych na terenie Niemiec
jako karę za to, że kochali Niemki i utrzymywali z nimi kontakty
intymne. Czasami padały zarzuty o gwałty. Czy do "przestępstwa" doszło
naprawdę? Tego nazistowskie sądy nie badały, bo gestapo od razu im je
odbierało i szybko kierowało do własnych placówek w
"Reichssicherheitshauptamt" (RSHA), czyli w Głównym Urzędzie
Bezpieczeństwa Rzeszy.Kończyło się to zawsze tak samo: Polak szedł pod mur, a Niemka trafiała do obozu koncentracyjnego, często w Ravensbrueck. Zdaniem Thomasa Muggenthalera, egzekucje miały być karą, ale również przestrogą dla innych Polaków. W tej sprawie zachowała się jedynie szczątkowa dokumentacja. Miejsce Pamięci Floessberg w Bawarii dysponuje pięcioma zdjęciami sceny powieszenia Polaka Juliana Majki, do którego doszło 18 kwietnia 1941 w Michelsneukirchen (Bawaria). Miejsce i ofiarę zidentyfikował dziennikarz Thomas Muggenthaler.
Natomiast polski reżyser Marek Pawłowski dotarł do zachowanej na Słowacji taśmy z kilkuminutowym nagraniem sceny ukarania kochanków - Broni i Gerharda - ze wsi Steinsdorf na Śląsku Opolskim i opublikował ją we własnym filmie.
Bronia i Gerhard
Historia miłości Broni i Gerharda jest nietypowa, bo dotyczy polskiej kobiety i Niemca, co było raczej rzadkością. Spotkali się w Steinsdorf - wsi, która dziś nazywa się Ścinawa Nyska. Polska robotnica przymusowa zakochała się tam w niemieckim fornalu Gerhardzie. Ktoś ze wsi poinformował gestapo o ich miłości. Obydwoje zostali ukarani w "ceremonii pohańbienia", co zachowało się na filmie należącym dziś do Instytutu Śląskiego w Opolu. W workach, ogoleni na łyso i z szyldami zawieszonymi na szyi - "Jestem niemieckim zdrajcą" i "Jestem polską świnią" - musieli przejść boso przez wieś.
Reżyser Marek Pawłowski wykorzystał nagrania we własnym filmie dokumentalnym, nad którym pracował kilka lat. Odnajdywał ludzi pamiętających dawne wydarzenia, przekonywał, by chcieli mówić. Także on potwierdza, że temat pozostaje tabu, bo nierzadko wiążą się z tymi historiami dalsze tajemnice, o których świadkowie i ich potomkowie niechętnie mówią do dziś.
Miłosne tabu
Jedni nie chcieli mówić, bo nigdy nie przyznali się do przeżyć swoim bliskim, inni, bo byli świadkami zbrodni lub znali sprawców i woleli to zatrzymać dla siebie. Owocem zakazanych miłości bywały także dzieci, z których wiele do dziś nie wie o swoim prawdziwym pochodzeniu.
Do tabuizacji tematu przyczyniły się także niemieckie sądy po wojnie. Kiedy w latach 40-tych i 50-tych kobiety, które trafiły w wyniku miłości do Polaków do obozów koncentracyjnych, składały wnioski o uznanie za ofiarę politycznych prześladowań, sądy odmawiały im przyznania takiego statusu - jakby w obliczu powojennego niemieckiego prawa nadal były winne.
Zbliżenie po czasie
Muzeum Topografia Terroru we współpracy z innymi placówkami w Berlinie poświęca w tym roku temu tematowi cykl imprez. Miała już miejsce wystawa, odbył się również pokaz filmu Marka Pawłowskiego "Zakazana miłość" oraz spotkanie z publicystą Thomasem Muggenthalerem, który temu tematowi poświęcił wiele publikacji. Muggenthaler dziwi się, że ani w Niemczech, ani w Polsce temat nie został jeszcze szeroko zbadany przez historyków. Także Marek Pawłowski podkreśla, że większość ofiar nie została odpowiednio zrehabilitowana do dziś. Pamięć o ich losie to wyjątek.
Tam, gdzie pamięć powróciła, dochodzi jednak do zbliżenia społeczności po dzisięcioleciach. - W polskich wioskach, gdzie niegdyś żyli Niemcy, powstaje coś jak wspólnota pamięci i jednoczy polską i niemiecką społeczność - zauważa Pawłowski. Powstają też pomniki dla polskich ofiar. Tak stało się w przypadku czterech bawarskich wsi, gdzie stracono Polaków (Zachenburg, Adlhofen, Wolfsdorf i Bodenstein).
Róża Romaniec, Berlin
(GK)
źródło: wiadomosci.onet.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz