Klasztor w Lubiniu
Ojcowie
Benedyktyni chętnie przyjmują gości, toteż i ja udałem się do Lubinia,
aby pomedytować kilka dni pod okiem ojca Jana Berezy.
Jan
Bereza, którego poznałem już wcześniej, jest z wykształcenia
metafizykiem. Utrzymuje kontakty z kontemplatykami różnych wyznań, w tym
z buddystami. Jest najbardziej chyba w Polsce znanym propagatorem
medytacji chrześcijańskiej.
Klasztor żyje w rytmie modlitwy.
6.00 – Jutrznia
7.15 – Msza
12.00 – Modlitwa południowa
12.30 – Obiad
17.00 - Nieszpory
20.00 – Kompleta
W
tych godzinach zakonnicy i goście gromadzą się razem w dni powszednie.
Czas upływa poważnie, w ciszy. Sprawy nieważne, hałaśliwe nie zaprzątają
uwagi. Przywiozłem do Warszawy trochę ciszy z Lubinia. W sobie.
O technice medytacji
Trzeba usiąść tak, żeby mieć środek ciężkości nisko i trzy punkty podparcia. Kręgosłup wyprostowany, oczy otwarte, nie skoncentrowane na niczym.
Co
jest przedmiotem medytacji? Nasza obecność. Ojciec Bereza mówi, że
najlepiej koncentrować się na „trwaniu w miłości przed Bogiem”. Czyli po
prostu być. Człowiekowi trudno jest jednak zadowolić się samym
istnieniem. Myśli błądzą, uciekają do codzienności. Żeby je utrzymać w
garści można powtarzać jakieś słowo, albo zdanie. Bóg jest obecny w
swoim Imieniu, dlatego najlepiej tym Imieniem się do Boga zwracać.
„Panie Jezu, Synu Dawida, zmiłuj się nade mną”. Słowa ślepego Bartymeusza.
I nie zapominać o oddechu. Bóg tchnął w nozdrza człowieka dech życia. W oddechu jest nasza więź z Bogiem.
Do czego się dąży w medytacji?
Do niczego. Jezus zrobił już wszystko, co było potrzebne do naszego zbawienia. Zostaliśmy stworzeni, odkupieni, Bóg nas kocha.
Ja
istnieję. Moje istnienie ma swoje źródło w Bogu. Nie muszę za niczym
gonić, w żaden sposób „uprawomocniać się”. Niczego mi nie brakuje.
Jestem.
Nie
staram się o nic. Inicjatywa jest całkowicie po stronie Boga. Powierzam
mu się tak, jakbym unosił się na wodzie. Jeśli cokolwiek było do
osiągnięcia, to już zostało osiągnięte.
Refleksje „pomedytacyjne”
Chciałbym się podzielić dwoma refleksjami, jakie wywołały we mnie te dni poświęcone na medytację.
Refleksja
pierwsza. Kto odrzuca świat, ten, paradoksalnie, otrzymuje cały świat
do dyspozycji. Cóż jest bowiem powodem naszych udręk? Pragnienia i
związane z nimi troski. Pragniemy czegoś od świata i troszczymy się o to Troski
sprawiają nam udrękę. Kiedy wyrzekniemy się świata i tylko będziemy
trwać przed Bogiem – troski znikną. A wraz z troskami znikną udręki. Ale
nie zniknie świat wokół nas. Wciąż go mamy i możemy się nim cieszyć,
teraz już wolni.
Refleksja
druga. Transcendencja nie jest „całkiem transcendentna”. Jeśli
wyobrażamy sobie Boga jako „Boga filozofów” – nie dający się poznać i
opisać Absolut, to jakie mamy oparcie w takim Bogu? Bóg, który wykracza
poza nasze poznanie – nie może być poznany. Można Go opisywać tak jak
Nicość – poprzez same przeczenia. Ale przecież Bóg nie tylko „wykracza
poza”. Można Go też dotknąć własnym istnieniem. Bóg objawia nam się.
Jest i „poza” i „tu”. Jest.
Wrócę do Lubinia
Bóg
nie wycofał się z naszego życia. To tylko my, w zgiełku, jaki sami
sobie fundujemy, przestaliśmy Go dostrzegać. Wydaje nam się, że Bóg był
tylko pewną ideą, którą zdołaliśmy zabić.
Utraconego
poczucia obecności Boga nie odzyskamy poprzez teorie naukowe. Bóg jest
obecny, tylko my nie jesteśmy obecni. Zgubiliśmy własną podmiotowość.
Jesteśmy nie-obecni. Osobowość możemy odzyskać w odrzuceniu wszystkiego,
co nie jest Bogiem. Po prostu będąc przed nim. W modlitwie.
W
medytację chrześcijańską wkraczamy odrzucając cały świat, a więc na
powrót stajemy się ludźmi, osobami ludzkimi. I otrzymujemy cały świat z
powrotem, ale już jako wolni ludzie, a nie niewolnicy.
Wrócę za jakiś czas do Lubinia szukać dalej. Medytacja chrześcijańska jest modlitwą.
źródło: marekblaszkowski.salon24.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz