W dniach 17-19 czerwca TVP 1 wyemitowała na swojej antenie trzyczęściowy miniserial historyczny „Nasze matki, nasi ojcowie” („Unsere Mütter, unsere Väter”)
produkcji niemieckiej państwowej telewizji ZDF. Opowiada on o losach
piątki przyjaciół z Berlina w czasie II wojny światowej. W Niemczech
serial został przyjęty bardzo entuzjastycznie, ciesząc się szczególnym
zainteresowaniem wśród młodzieży. Patrząc w szerszej perspektywie,
wpisuje się on w nieco „rewizjonistyczny” nurt niemieckiej
kinematografii („Upadek”, „Drezno”, „Gustloff: Rejs ku śmierci”). Filmy
te mają na celu uwypuklić dramatyczne wybory moralne Niemców, ukazać ich
jako ofiary wojny. Po latach bicia się w piersi, nasi zachodni sąsiedzi
na nowo piszą swoją historię, tworzą dla niej nową narrację. Specjalnie
mnie to nie dziwi. W zjawisku tym możemy zaobserwować naturalną
skłonność do zrzucenia z siebie odium odpowiedzialności,
usprawiedliwienia matek i ojców. Problem zaczyna się w momencie, gdy
elementami narracji stają się uogólnienia, półprawdy i zwyczajne
kłamstwa. Stało się w tak właśnie w przypadku „Naszych matek, naszych ojców”.
Niemiecki widz po obejrzeniu serialu może czuć się spełniony i
zadowolony. Oto niemieckie matki i ojcowie, babki i dziadkowie nie byli
pospolitymi zbrodniarzami wojennymi. Byli godnymi współczucia młodymi
ludźmi, którzy zostali uwikłani w II wojnę światową, ich wybory były
wieloaspektowe i złożone. Uwaga naszych niemieckich rówieśników, po
„rozgrzeszeniu” ich przodków zostaje skierowana na Armię Krajową. Taką
polską partyzantkę, która wprawdzie walczyła z nazistami, ale była przy
tym zoologicznie antysemicka. I wszystko staje się jasne – Niemcy nie są
jedynymi sprawcami Holocaustu, mieli pomocników!Taki właśnie komunikat przekazała pośrednio telewizja ZDF.
Serial „Nasze matki, nasi ojcowie” rzeczywiście wciąga. Zrealizowany został z rozmachem, przy budżecie równym 14 mln €. Bracia Wilhelm i Friedhelm, sanitariuszka Charlotta, piosenkarka Greta i żydowski krawiec Wiktor pokazani są wielowątkowo, psychologia każdej z postaci jest rozbudowana. Widz ma się dowiedzieć jak bardzo wojna zmienia ludzi, że to czasy były złe, a nie młodzi Niemcy. Czyli czystej postaci relatywizm.
Co do dbałości o fakty historyczne – widać, że zostały one nagięte dla potrzeb scenariusza. Pierwsza część serialu, „Inny czas” rozpoczyna się w czerwcu 1941r. Nie zostały pokazane ani fascynacja Hitlerem niemieckiej młodzieży, ani zbrodnie Wehrmachtu i SS w Polsce. Dowiadujemy się natomiast, że por. Wilhelm Winter „służył” w Polsce i we Francji. W scenie rozgrywającej się przed lazaretem w Smoleńsku na Froncie Wschodnim, grupa kobiet zostaje określona jako Ukrainki. Jakby scenarzyści zapomnieli, że w Smoleńsk zamieszkują Rosjanie.
Najpoważniejsze rozminięcie z prawdą historyczną ma miejsce w części drugiej („Inna wojna”) i trzeciej („Inny kraj”). Dotyczy sposobu ukazania Armii Krajowej i Polaków w ogólności. Akowcy, grani przez aktorów mówiących łamaną polszczyzną, zostają przedstawieni jako prymitywni antysemici. Wydaje się, że ich głównym celem oprócz walki z Niemcami jest tępienie Żydów. Wręcz żałosna jest scena, w której polscy partyzanci po otwarciu wagonów wypełnionych więźniami w obozowych pasiakach zamykają je, gdyż „większość z nich to Żydzi”. Przecież powszechnie znanym jest fakt, że do Auschwitz trafiały dziesiątki tysięcy Polaków. Więc nawet przy założeniu „antysemityzmu” żołnierzy AK, nielogiczne wydaje się zaniechanie ratowania własnych rodaków. Wnosząc po dialogach akowców, można dojść do przekonania, że dominującym tematem ich rozmów była nienawiść do Żydów.
Na plus serialu można zaliczyć zgodny z prawdą historyczną sposób przedstawienia ukraińskich formacji pomocniczych, które brutalnością przewyższały samych Niemców. Zauważyłem także, że rolę niemieckiego lazaretu grała cerkiew bazylianów w Wilnie, przy której znajduje się cela, w której siedział Adam Mickiewicz, i którą utrwalił w „Dziadach” jako celę Konrada.
Nieco więcej światła na kwestię przedstawienia AK w serialu rzuca postać konsultanta historycznego filmu, prof. Juliusa Schoepsa, niemieckiego Żyda. W rozmowie z korespondentem TVP otwarcie stwierdza, że jako Żyd patrzy na AK „pod innym kątem”. Czyli bycie Żydem legitymizuje przedstawianie AK jako antysemitów? Przecież Żydzi najlepiej wiedzą, kto na takie miano zasługuje…
Nie muszę już nawet pisać, że pan profesor swoim „doradztwem historycznym” uwierzytelnia niemieckie dzielenie się winą za Holocaust z Polakami.
Decyzja o emisji serialu przez TVP wzbudziła gwałtowne reakcje. PiS domaga się dymisji prezesa TVP Juliusza Brauna, na ulicach Warszawy pojawiły się plakaty sprzeciwiające się emisji.
Czy TVP postąpiła właściwie, emitując serial produkcji ZDF? Według mnie dobrze, że jako Polacy mamy szansę poznania współczesnej narracji historycznej naszych sąsiadów. Jej znajomość jest dla nas niezbędna, aby w umiejętny sposób kształtować naszą politykę historyczną, naszą opowieść o dziejach. Niestety, pod rządami Platformy, takowa oficjalna polityka praktycznie nie istnieje. Nie ma Polskiego Instytutu Historycznego, który mógłby bronić zagranicą dobrego imienia Polski i Polaków.
Na koniec taka gorzka konstatacja: TVP ma pieniądze, aby przez trzy dni, w najlepszym czasie antenowym emitować niemiecki serial, o antypolskim wydźwięku. Nie ma natomiast pieniędzy na film „Historia Roja”, z którego finansowania władze TVP się wycofały. Znakomita historia narodowego podziemia niepodległościowego nie może wejść do masowej dystrybucji w kinach, bo według TVP nie jest zgodna z misją programową. W tym kontekście decyzja o emisji „Naszych matek, naszych ojców” jest po prostu smutna. Jest także kolejnym potwierdzeniem nieodzowności działań Ruchu Narodowego, codziennej walki o dusze Polaków. Naszej tożsamości narodowej nie ukształtują oficjalne media. Więc kto, jak nie my?
Tomasz Kisiel
źródło: narodowcy.net
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz