środa, 29 stycznia 2014

# Piórem supremacjonisty - 2

"-Czy odbicia palców wskazują cechy ras? - zapytał (Tarzan-przyp.S.M.). - Czy może pan na przykład określić tylko z odbitki palców, czy osoba była negrem, czy należała do rasy kaukaskiej?
-Nie zdaje mi się - odpowiedział oficer - chociaż niektórzy utrzymują ,że linie negrów są mniej skomplikowane."
- E.R. Burroughs "Tarzan wśród małp"

# Piórem supremacjonisty - 1

"-Sądzę, że nie powinno tak być, aby kobiety miały się obawiać mężczyzn - rzekł Tarzan z wyrazem zdziwienia na twarzy.
-Znam lepiej dzikie stworzenia puszczy i tam częściej bywa coś zupełnie innego, za wyjątkiem czarnych, lecz oni według mego zdania pod wielu względami stoją niżej niż zwierzęta."
- E.R. Burroughs "Powrót Tarzana"

piątek, 24 stycznia 2014

# Zawisza vs. Tymochowicz


# Garstka najbogatszych posiada tyle co połowa ludzkości.


oxfamNowy raport organizacji Oxfam wskazuje, że bogactwo 85 najzamożniejszych ludzi świata równe jest stanowi posiadania trzech i pół miliarda ludzi czyli połowy światowej populacji.  Raport zatytułowany „Working for the few” twierdzi, że rosnąca nierówność jest wynikiem współpracy bogatych elit w celu zdobywania politycznej władzy i dostosowywania systemów ekonomicznych dla swoich korzyści.
Organizacja zaapelowała do uczestników, odbywającego się w szwajcarskim kurorcie Davos, Światowego Forum Ekonomicznego, w którym uczestniczą politycy i biznesmeni o powstrzymanie się od unikania płacenia podatków oraz wykorzystywania swojego bogactwa do zdobywania wpływów politycznych.
Organizacja przeprowadziła ankietę w różnych krajach świata, z której wynika, że dwie trzecie ludzi uważa, że bogaci mają zbyt duży wpływ na politykę danych krajów. Szef Oxfam Winnie Byanyima powiedział, że „zdumiewającym jest, że w XXI wieku połowa ludzi na świecie posiada mniej niż wąska elita, którą można by pomieścić w piętrowym autobusie”.
„Nie jesteśmy w stanie wygrać z ubóstwem bez rozwiązania problemu nierówności. Poszerzanie się tej nierówności tworzy błędne koło, gdzie bogactwo i władza skoncentrowane są w rękach wąskiej elity, zmuszając pozostałych do walki o okruchy z ich stołu” powiedział Byanyima.
Raport Oxfam mówi, że w ciagu ostatnich kilku dekad bogaci z powodzeniem wykorzystywali swoje wpływy polityczne aby osiągać jak najwyższe zyski. Udało im się dopasować do swoich interesów regulacje finansowe i podatkowe, wprowadzić antykonkurencyjne praktyki, oraz regularnie zmniejszać podatki dla najbogatszych przy jednoczesnym cięciu usług dla większości społeczeństw. Od lat 70-tych stawki podatkowe dla najbogatszych spadły znacznie w 29 z 30 krajów wymienionych w raporcie.
Na podstawie: Belfast Telegraph
Za: autonom.pl

# Krzysztof Bosak - jak ocalić tradycję?

Jak ocalić w Polsce naszą oryginalną tradycję? Ten nasz specyficzny wariant cywilizacji europejskiej, tak bardzo egzotyczny dla ludzi z Zachodu, tak bezwartościowy dla nadwiślańskich kosmopolitów, tak "anachroniczny", bo ciągle chrześcijański i zarazem tak bezpretensjonalnie, bezkrytycznie i naiwnie otwarty na nowoczesność i obce trendy.
Jak to ocalić jako żywą formę życia społecznego?
Patrzę sobie na Niemcy i nie potrafię wyciągnąć żadnych wniosków. Ludzie podobni do nas (a byli tacy...) zostali tam zepchnięci na totalny margines historii przez prusactwo, hitleryzm, powojenny materializm i "postęp" obyczajowy w RFN oraz komunizm w DDR. Trudno się czegokolwiek od nich nauczyć, poza patrzeniem na degenerację bezideowej już zupełnie chadecji.
Patrzę na na Francję i widzę społeczeństwo samozadowolne, dumne, zmanierowane, zlewaczałe. Jednocześnie jest tam grupa ludzi podobnych do nas i choć zepchnięta na margines życia polityczno-kulturalnego, to jednak dość liczna. Ale niestety pozbawiona znaczenia. Wszyscy byli przecież zdumieni wielkimi protestami z zeszłego roku i było to zdumienie nie wyłącznie ich rozmiarami (do 1 miliona), ale tym że w ogóle miały miejsce. W innych państwach prawo o adopcji dzieci przez związki osób tej samej płci przeszło bez echa.
I wreszcie Anglia. Państwo, które chyba tylko dzięki swym wielkim wpływom politycznym i gospodarczym potrafiło przez tak wiele pokoleń ukrywać degenerację wyższych warstw społecznych. Jak to możliwe, że ich słynny konserwatyzm stał się pustą formą? Najwybitniejszy żyjący brytyjski intelektualista konserwatywny, umiarkowany w sądach prof. Roger Scruton ze względu na swój sceptycyzm wobec homoseksualizmu jest tam niemal izolowany. Prof. John Finnis tylko swej wybitnej klasie intelektualnej zawdzięcza chyba fakt, że jako zwolennik prawa naturalnego jest tolerowany na Oksfordzie. A w międzyczasie rząd Konserwatystów (!) przegłosował instytucjonalizację związków homoseksualnych, a "konserwatywna" minister edukacji domaga się zniesienia w sklepach podziału na zabawki dla chłopców i dziewczynek.
Jak to wszystko wyjaśnić?
W Anglii i Niemczech można rzecz zwalić na protestantyzm, we Francji na ducha rewolucji i wojujący ateizm Republiki. Ale byłoby to zdecydowanie zbyt proste. Myślę, że w tych państwach, ze względu na ich bogactwo, wytworzył się specyficzny klasowy układ warstw społecznych, dających pozory społecznego konserwatyzmu. Lecz wewnątrz elit od bardzo dawna postępowała erozja norm, a na pogardzanych dołach społecznych narastała frustracja. Nowa lewica uczyniła tę frustrację taranem zmian, tyle że nie klasowych, a obyczajowych. Poza tym fałsz podniesiono tam do rangi cnoty. Pisałem kiedyś w swoim tekście o UE, że Polacy zupełnie nie doceniają finezji z jaką zachodnie elity potrafią kłamać, czy raczej realizować równolegle zupełnie wykluczające się cele i dorabiać do tego jakąś z pozoru sensownie brzmiącą ideologię (jak z tą całą integracją europejską).

Jeśli jest tak jak piszę to mamy szalenie ciekawą sytuację.
W Polsce mamy bowiem:
  • społeczeństwo w zasadzie bezklasowe
  • społeczeństwo raczej biedne
  • społeczeństwo bądź to pogardzające fałszem bądź to (w przypadku establishmentu) zdolne kłamać   bardzo nieporadnie
  • społeczeństwo w większości katolickie, a w pewnym mniejszościowym wycinku traktujące religię bardzo poważnie
  • społeczeństwo w którym "stare elity" (odpowiednik zachodnioeuropejskiej arystokracji krwi i pieniądza, przeciw którym wystąpiła nowa lewica) są raczej lewicujące, a młodzi o prawicowym nastawieniu mają zablokowane kanały politycznego awansu i oglądając degenerację Zachodu coraz bardziej się radykalizują
  • społeczeństwo, które właśnie odkrywa swoje heroiczne mity związane z walką o wolność, o przetrwanie swojej kultury, i nie są to mity ze średniowiecza czy nawet z okresu zaborów, ale są to mity z pokolenia naszych dziadków, a więc w jakimś sensie doświadczenie ciągle żywe.
Ciekaw jestem bardzo co z tego wyniknie. Z pewnością nie to samo co na Zachodzie. Niech ten Zachód i ta cała fala emigracji, będzie dla nas jak szczepionka. Może dzięki temu przetrwamy chorobę, która toczy Europę.

Krzysztof Bosak- członek rady decyzyjnej Ruchu Narodowego.

Tekst i fotografia pochodzą z: https://www.facebook.com/krzysztofbosak.mikroblog?fref=ts

# Krzysztof Bosak - pytania o rację stanu.

Kilka tygodni temu jako jeden z niewielu na tzw. polskiej prawicy, wyrażałem krytycyzm wobec otwartego zaangażowania polskich polityków w antyprezydencki obóz zawiązany w stolicy Ukrainy (paraliżujący część centrum Kijowa tzw. "Euromajdan"). Wówczas oskarżono mnie o brak wrażliwości, prorosyjskość, niezrozumienie sprawy itp.

Minęło kilka tygodni i mamy to co na filmie (polecam obejrzeć). Protesty nie są już ani pokojowe, ani proeuropejskie. Władza nie zrobiła żadnych ustępstw, konflikt robić się krwawy.

Proponuję teraz zadać sobie pytania:
  • Czy kilka tygodni to było do przewidzenia czy nie?
  • Czy taki bieg spraw służy bardziej Rosji czy bardziej Polsce?
  • Czy zagrzewanie Ukraińców do walki z (niesprawiedliwą, to fakt!) władzą, którą sami wcześniej wybrali, leży w polskim interesie czy nie?
  • Czy Ukraińcy mają w tym konflikcie coś realnego do osiągnięcia? Czy poza nierealnym żądaniem ustąpienia prezydenta Jakuowycza łączy ich coś jeszcze, co mogliby osiągnąć wspólnie? Czy wiemy coś pewnego przywództwie "rewolucjonistów" i czy jest klarowne przywództwo w ogóle?
  • Jeśli tak to jaka w osiąganiu tych celów może być rola Polaków i jak to ma się do interesów państwa polskiego?
  • Jeśli nastąpiłaby eskalacja konfliktu, jakiś rodzaj przejściowej destabilizacji państwa z działaniami siłowymi z obu stron, to czy jesteśmy (my i sojusznicy z NATO) gotowi na zaangażowanie dyplomatyczno-militarne (którym zainteresowanie na 100% wyrazi Rosja, a prezydent Janukowycz będzie musiał przyjąć taką "pomoc")? Czy w trakcie prowadzenia takich działań pozycja Polski i stan realizacji polskich interesów poprawi się czy pogorszy?
Zachęcam by mimo rewolucyjnego polskiego temperamentu starać się myśleć "rozumem", a nie "sercem". Tego wymaga - aż strach to napisać... - racja stanu.

Krzysztof Bosak- członek rady decyzyjnej Ruchu Narodowego.

Tekst i fotografia autora pochodzą z: https://www.facebook.com/krzysztofbosak.mikroblog?fref=ts

# Czy PiS ma potencjał intelektualny?

Ruch Narodowy ogłosił start w eurowyborach, więc zgodnie z przewidywaniami zaczyna się czas opluwania i żałosnych insynuacji ze strony Prawa i Sprawiedliwości. W czerwcu atakowała Gazeta Polska, teraz robi to Sergiusz Muszyński. Jego artykuł o „związkach narodowców z komunistycznymi służbami" ciężko skomentować inaczej niż salwą śmiechu, ale do ostatniego wywiadu na portalu prawy.pl postanowiłem napisać polemikę. Bądź, co bądź – jest to portal tworzony przez wielu mądrych i wartościowych ludzi i takich ma również czytelników. Wielką szkodą byłoby dla nich, gdyby wiedzę o Ruchu Narodowym czerpali z insynuacji i niepopartych rzeczywistością wypocin Muszyńskiego. Jako młody działacz Młodzieży Wszechpolskiej w Białymstoku, zaangażowany od jakiegoś czasu w tą społeczno-polityczną inicjatywę, w poniższym artykule postaram się jak najbardziej konkretnie odpowiedzieć na jego zarzuty.
Wywiad z Sergiuszem Muszyńskim można przeczytać TUTAJ
Jednym z takich właśnie zarzutów, jakie Sergiusz podaj jest brak spisanego programu politycznego i hasłowość naszych propozycji. W przeciwieństwie do Prawa i Sprawiedliwości, Ruch Narodowy jest przede wszystkim oddolnym ruchem społecznym – wyrosłym na kanwie corocznych Marszów Niepodległości, a także wielu godzin codziennej pracy u podstaw w swoich lokalnych społecznościach. Również w przeciwieństwie do tej partii, była to zawsze działalność ideowa – opierała się na fundamentach polskiej myśli narodowej, konkretnego i co ważne, uniwersalnego sposobu myślenia o sprawach narodu i państwa. Z tego powodu każda osoba znająca założenia i podstawy idei narodowej nie będzie twierdziła, że rzucamy tylko hasełkami, bez poparcia, konkretnych propozycji czy wreszcie wartości, które reprezentujemy. Fundament, na którym się opieramy jest wyrażony w deklaracjach ideowych Młodzieży Wszechpolskiej, Obozu Narodowo-Radykalnego czy wreszcie Ruchu Narodowego. Ponieważ Ruch Narodowy od kilku dni(od momentu ogłoszenia startu w wyborach) jest również siłą polityczną, za tym szerokim ideowym fundamentem pójdzie również spisany program, co z resztą ogłosili liderzy 7 stycznia na konferencji prasowej.
Co do hasłowości – gdyby Sergiusz Muszyński był na Kongresie Ruchu Narodowego w czerwcu, wiedziałby, że przedstawiono tam szereg postulatów i celów, o które będziemy walczyć, również w przypadku sukcesu wyborczego, w europarlamencie. Niestety, na rzetelność ze strony młodego PiSowca nie można liczyć. Tak, więc zrobię to za niego i przytoczę, dlaczego to właśnie program jego partii jest hasłowy i mało konkretny.
Program PiS z wyborów parlamentarnych w 2011 roku mówi m.in.: „zreformować podatki", „dać szansę przedsiębiorcom", „wspierać rodaków mieszkających poza granicami". Przebrnąłem przez cały program wyborczy Prawa i Sprawiedliwości, dotyczący wyżej wymienionych zagadnień i poza pisaniem o „solidaryzmie", „patriotyzmie", „szacunku" czy różnych, innych emocjonalnych pustosłowiach nie znalazłem tam żadnych konkretnych rozwiązań. Nie dowiedziałem się jak konkretnie PiS chce zreformować podatki, dać szansę przedsiębiorcom czy wspierać rodaków mieszkających poza granicami. Od wyborów minęło kilka lat, a do realizacji żadnego z tych wyborczych postulatów nie zostały poczynione kroki.
Za pewne zaraz ktoś podniesie argument, że PiS wyborów w 2011 nie wygrał, więc nie miał pełni możliwości realizacji swych postulatów. Zgoda, weźmy program z 2005 roku. „Zlikwidujemy uprzywilejowanie peerelowskich funkcjonariuszy", „zlustrujemy osoby wykonujące zawody zaufania publicznego i pełniące funkcje publiczne", „wprowadzimy majątkową lustrację polityków", „zmniejszymy Sejm", „zmniejszymy Senat" – PiS miał pełne dwa lata, z większością koalicyjną w Sejmie, która z pewnością większość powyższych propozycji by poparła. Nie zrealizował, ani jednego z tych postulatów.
Jak pokazuje casus PiSu, od programu politycznego znacznie ważniejsza jest podstawa ideowa. A jej Ruchowi Narodowemu nie brakuje, ponieważ ma 100 lat ogromnego dziedzictwa, wspaniałych myślicieli, mężów stanu i przede wszystkim, unikalny, endecki sposób pojmowania spraw politycznych.
Właśnie brak tego endeckiego realizmu politycznego, który zawsze był podstawą działań narodowców jest nam teraz zarzucany. Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem Sergiusza, że jesteśmy w trudnym położeniu geopolitycznym, między dwoma potęgami – Niemcami i Rosją. Jednak pojmowanie polityki zagranicznej, jako wyboru Niemcy, Rosja, Zachód, Wschód jest bardzo płytkie. Wbrew temu co tzw. „kotylionowa prawica" próbuje o ruchu narodowym mówić – nigdy, poza marginalnymi wyjątkami nie był on rusofilski. Sprzyjanie opcji takiej czy innej zawsze wynikało właśnie z realizmu i pragmatyzmu politycznego. Kierowania się interesem narodowym Polski, a nie sympatiami do tego czy innego mocarstwa. Jeśli nie Zachód albo Wschód, to co? Jaka jest propozycja Ruchu Narodowego? Odsyłam do 11 numeru Polityki Narodowej, w którym bardzo szeroko opisana jest tzw. „koncepcja Międzymorza" – współpracy gospodarczo-politycznej z państwami bałtyckimi i południowosłowiańskimi, wraz z opisem potencjalnych trudności i propozycji ich rozwiązań na drodze realizacji takiej wspólnoty.
Pisałem to już wiele razy i piszę po raz kolejny. Nie znajduję innej niż PiS, tak szkodliwej siły politycznej wypaczającej pojęcia patriotyzmu czy sposobu patrzenia na politykę zagraniczną. Jeżeli brak realizmu politycznego jest czyjąś domeną, to właśnie rusofobicznego Prawa i Sprawiedliwości.
„Ruch Narodowy jest siłą pełną intelektualnej niepowagi" – jest wręcz przeciwnie. Ruch Narodowy jest ruchem ludzi głównie młodych, często mających dużo większy staż zaangażowania w życie społeczno-polityczne niż wielu działaczy Prawa i Sprawiedliwości, ale nie oznacza to, że brakuje nam przywoływanego już realizmu politycznego. Ruch Narodowy jest nie tylko ruchem, mówiąc dyplomatycznie, zdenerwowanej obecnym systemem młodzieży, ale również inicjatywą, za którą stoi szereg starszych działaczy – zasłużonych ekspertów w bardzo wielu dziedzinach. To było widać bardzo wyraźnie na Kongresie Ruchu Narodowego, ale również w naszej dotychczasowej, codziennej działalności. I widziałby to również Sergiusz Muszyński, gdyby był poważnym człowiekiem, a nie politykierem mającym parcie na stołki...

Przemysław Stolarski - działacz białostockiej Młodzieży Wszechpolskiej, publicysta portali narodowcy.net oraz wMeritum.pl.

źródło: mysl24.pl

# Miliony muzułmanów porzuca islam!

„Jednym z wielkich kłamstw współczesności – obok sloganu: islam jest religią pokoju – jest zapewnienie, że religia Mahometa to wyznanie najszybciej zdobywające nowych wiernych” – pisze Monika Gabriela Bartoszewicz w artykule „Miliony muzułmanów rocznie porzucają islam”, opublikowanym w styczniowo – lutowym numerze dwumiesięcznika „Polonia Christiana”. Pismo trafiło właśnie do sprzedaży.
„Prawda jest jednak nieco inna” – pisze dalej Bartoszewicz i przywołuje statystyki: „według wywiadu przeprowadzonego w grudniu 2001 roku przez arabską stację Al Dżazira z szejkiem Ahmadem Al Qataanim, przewodniczącym libijskiej organizacji The Companions Lighthouse for the Science of Islamic Law, w samej tylko Afryce co godzinę 667 muzułmanów przechodzi na chrześcijaństwo. Wynika z tego, że codziennie szesnaście tysięcy wyznawców porzuca Mahometa i przyjmuje chrzest, co daje sześć milionów muzułmańskich konwersji na chrześcijaństwo rocznie.” Autorka przytacza dane z różnych – tradycyjnie islamskich – krajów świata. Liczby są porażające i jasno pokazują, że znaczenie chrześcijaństwa w krajach Afryki i Azji stopniowo wzrasta. Każdego dnia liczba chrześcijan rośnie, a wśród nich są także chrześcijanie – neofici, którzy odkryli Boga, by z pasją zgłębiać Pismo Święte i żarliwie się modlić. 
Skąd ta rosnąca liczba nawróceń? Monika Gabriela Bartoszewicz wyjaśnia je następująco: „Coraz więcej muzułmanów odkrywa, że przemoc stosowana i propagowana przez ich braci w wierze nie jest aberracją nauczania Mahometa, ale praktycznym zastosowaniem koranicznego nauczania zgodnie z przykładem życia samego założyciela islamu. Złudzenia pryskają jedno po drugim – mechaniczne rytuały, modlitwa pięć razy dziennie, która nie jest rozmową z Kimś, o Kim wiemy, że nas kocha, ale pustą recytacją niezrozumiałych wersów; posty, zakazy i nakazy tak drobiazgowe, że nie pozostawiają ani piędzi wolności (określające, na przykład, którą ręką się myć lub na którym boku spać), nie są narzędziami rozwoju duchowego, ale po prostu instrumentami kontroli”.
Tych, których interesuje ten temat, zapraszamy do lektury całego artykułu. A wszystkich, zachęcamy do sięgnięcia po styczniowo – lutowy numer „Polonii Christiany”.
Piszemy m.in.: o stuleciu wybuchu pierwszej wojny światowej. Wojny, która zapoczątkowała najbardziej krwawe i wypełnione ofiarami ludzkimi stulecie (to temat przewodni numeru, omówiony w wielu, ciekawych tekstach), o kondycji moralnej polskiego teatru, który zamiast wzniecać tożsamość narodową, coraz częściej przekracza granice etyki i estetyki (Temida Stankiewicz-Podhorecka, „Teatr – zabijanie tożsamości narodowej”), o Rosji, która wykorzystuje swoje bogate zasoby gazu, by znów stać się politycznym imperium (Maria Przełomiec, „Energetyczny szantaż”) oraz o tym, z jakich źródeł finansowane są organizacje feministyczne, wspierające homoseksualistów i filozofię gender (Monika Kacprzak, „Kto finansuje ideologiczną truciznę”).
W nowy rok „Polonia Christiana” wchodzi  wyraźnie odmieniona. Po raz pierwszy tak znacząco w sześcioletniej już niemal historii pisma zmienił się jego wygląd – grafika i układ tytułów. Lektura dwumiesięcznika stanie się z pewnością jeszcze wygodniejsza i przyjemniejsza…

Polecamy!
źródło: mysl24.pl

# "Idea międzymorza ma sens".

Między Morzez Tomaszem Szczepańskim rozmawia Jakub Siemiątkowski
Jest pan znany jako jeden z najbardziej wytrwałych propagatorów idei Międzymorza. Zaczęło się to, gdy był pan związanym ze środowiskami „piłsudczykowskimi”. Czy sądzi pan, że warto odwoływać się do tej tradycji?
Na pewno tak, gdyż realizacja tej koncepcji wydaje się być najskuteczniejszym sposobem utrwalenia niepodległości Polski. Oczywiście w połączeniu z innego rodzaju działaniami w dziedzinie polityki wewnętrznej państwa. Bo przecież żadna polityka zagraniczna nie daje gwarancji sukcesu, jeśli podmiot ją prowadzący jest wewnętrznie słaby.
A jak dzisiaj, z perspektywy czasu, ocenia pan swoją dotychczasową działalność na rzecz idei międzymorza, począwszy od udziału w Towarzystwie Pomost i kierowania przez pana Referatem Międzymorze w KPN?
Ściśle rzecz biorąc, zainteresowałem się tym jeszcze przed powołaniem Towarzystwa Pomost (co w postaci nieformalnego klubu nastąpiło latem 1986, a jako stowarzyszenie zarejestrowane zostało w grudnia 1988 r.). Jeszcze na łamach podziemnego pisma „Front Robotniczy”, które współtworzyłem w latach 1984-1986, opublikowałem tekst na ten temat. Niemniej jednak to Towarzystwo Pomost było pierwsza moją inicjatywą poświęconą zasadniczo popularyzacji idei antyimperialnej współpracy narodów Europy Środkowej. Dodajmy, że w palecie inicjatyw opozycyjnych latach 80-tych nie było ono takim wyjątkiem, bo pojawiały się inicjatywy podobne,  jak choćby pisma poświęcone temu regionowi geopolitycznemu („ABC”, „Biuletyn Polsko-Ukraiński” „Nowa Koalicja”, „Międzymorze”, „Obóz”). Pismo „Międzymorze”(1987-1989) zresztą również współtworzyłem.
Wracając do Towarzystwa Pomost – pomogło ono wykształcić kilkunastoosobową grupę działaczy, którzy w nową rzeczywistość po 1989 weszli z jakąś konkretną wiedzą o problematyce środkowoeuropejskiej i własnymi kontaktami. Szereg ich znalazło się przynajmniej przez jakiś czas w strukturach MSZ i MKiS. Poza tym – wydrukowano z jego inicjatywy kilka wartościowych prac, które nadal mogą służyć badaczom, jak choćby reprint słownika Hrycaka i Kisielewskiego czy polsko- białoruska dwujęzyczna „Dyskusja” redagowana przez Jarosława Iwaniuka, białoruskiego działacza z Białostocczyzny i członka „Pomostu”. To jest pewien konkretny dorobek, który pozostanie. Główną postacią aktywności „Pomostu” było organizowanie otwartych spotkań wykładowo-dyskusyjnych tam, gdzie były oddziały stowarzyszenia (do 1989 r. Warszawa i Łódź, później jeszcze Kraków i Olsztyn). Przychodziło na nie czasem kilkanaście, czasem kilkadziesiąt osób. Skalę oddziaływania trudno ocenić, niemniej jakaś była, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że ci, co przychodzili to ludzie najczęściej zainteresowani tematem i mający jakąś szansę wpływu na opinię, choćby w małej skali.
Odnośnie Referatu Międzymorze, to do jego dorobku politycznego należy – poza znaną moją broszurą o tej koncepcji, tłumaczoną zresztą na ukraiński i białoruski – przede wszystkim „Liga Partii Krajów Międzymorza” – porozumienie kilkunastu partii niepodległościowych od Estonii po Mołdawię. To upadło wskutek marginalizacji politycznej trzech głównych animatorów projektu – KPN (w Polsce), Ukraińska Republikańska Partia  i Białoruski Narodowy Front. No, ale to był już czynnik całkowicie niezależny ode mnie. Niemniej samo zaistnienie takiego faktu politycznego pokazuje, że można. I to jest też jakiś kapitał polityczny na przyszłość.
Właśnie, z jakimi środowiskami nawiązał pan najbliższe kontakty?
W wypadku Referatu Międzymorze KPN partnerem były niepodległościowe partie – z Białorusi przede wszystkim BNF (III kongres LPKM odbył się w Mińsku właśnie w lokalu BNF), choć istniały też kontakty z socjaldemokratami czy z radykalną, choć marginalną „Partią Swobody” Wysockiego. Z Ukrainy głównie URP i „Ruch”. Trzeba jednak pamiętać, że istniała rywalizacja między „Ruchem” (którego położenie jeszcze skomplikowała śmierć W. Czornowiła, jego lidera) a URP, a organizację LPKM na terenie Ukrainy wzięła na siebie głównie właśnie URP. Z Łotwą głównym kontaktem była LNNK Łotewski Narodowy Ruch Niepodległości (Latvijas Nacionālās Neatkarības Kustība,). W Estonii – „Isamaa”. Biuro KPN odwiedził G. Czanturia, gruziński polityk niepodległościowy, ale jego śmierć w zamachu urwała te kontakty.
Ze strony polskiej w LPKM obecna też była partia kierowana przez Jana Parysa – Ruch Trzeciej Rzeczypospolitej.
Jak się wydaje, podstawą koncepcji Międzymorza powinien być sojusz dwóch najsilniejszych państw regionu – Polski i Ukrainy. Czy zgadza się pan z tym twierdzeniem?
Tak, to jest kręgosłup tej koncepcji geopolitycznej. Wystarczy spojrzeć na mapę i policzyć potencjały, by wiedzieć dlaczego.
Ale jak wobec niepowodzenia polityki ukraińskiej firmowanej przez obóz Lecha Kaczyńskiego, a więc wspierania skompromitowanych „pomarańczowych”, powinny wyglądać działania podmiotowo myślącej Rzeczpospolitej wobec tego kraju? Czy możliwe jest budowanie tak silnych więzi również z Ukrainą Janukowycza? Czy może raczej należy wspierać konkretne ugrupowania antyestablishmentowe?
Niepowodzeniem okazało się postawienie na Juszczenkę i Tymoszenko, ale nie samo wsparcie „pomarańczowej rewolucji”. Ono było słuszne. Bo poza skompromitowanymi czy skorumpowanymi politykami należy widzieć jeszcze masy społeczne, które po raz pierwszy od referendum w 1991 r. w tej skali zaważyły na politycznej przyszłości swojego kraju, zyskując cenne doświadczenie. Takie rzeczy nie giną (podobnie jak u nas nie zginął Sierpień ’80), lecz zapadają w pamięć zbiorową narodu stając się punktem odniesienia. To jest też kapitał na przyszłość w naszych stosunkach wzajemnych, tak jak był nim w 1991 r. fakt, że to my byliśmy pierwszym krajem, który uznał niepodległość Ukrainy.
A co do współczesnej polityki wobec Ukrainy – polityka polska powinna grać na wielu fortepianach. Ktoś inny może rozwijać to, co dobrego można zrobić we współdziałaniu z establishmentem (a że można to choćby pokazuje niedawne otwarcie cmentarza w Bykowni), a ktoś inny rozwijać współpracę z innymi siłami. Bierzmy przykład z Niemców, których fundacje działające na polskim rynku kultury są wyraźnie politycznie sprofilowane – z innym środowiskiem politycznym ma relacje Fundacja Eberta, z innym Fundacja Naumanna, ale przecież wszystko to sumuje się w ramach niemieckiej polityki wschodniej. Bo przecież – w tej redakcji to chyba oczywiste, ale warto powtórzyć – celem polityki polskiej nie jest propagowanie demokracji, tzw. „praw człowieka” czy katolicyzmu, ale realizowanie interesu narodu. A w jego interesie jest żeby na wschód od nas było kilka państw narodowych, a nie imperium. Stąd nasz stosunek do poszczególnych polityków powinien wynikać z faktu, jak bardzo utrwalają odrębność swoich narodów, a nie z tego jak bardzo realizują taki czy inny ideał ustrojowy.
A czy rozbieżności w pojmowaniu wydarzeń historycznych mogą stanąć na przeszkodzie w budowaniu Międzymorza? Jak narody regionu powinny sobie z nimi radzić? Jak odbierać np. kult UPA na Ukrainie Zachodniej?
Dużo zależy od tego, co właściwie chcemy budować. Ujednolicanie spojrzenia na historię i manipulowanie nią wydaje się konieczne, gdy planujemy kolejne imperium, które dla dłuższego funkcjonowania potrzebuje legitymizacji. A ona musi być uznana w skali imperium, zatem logiczne jest ujednolicanie kultury czy tradycji politycznej albo kasacja ze świadomości społecznej wątków niekompatybilnych z narracją imperium jak to się dzieje obecnie w Polsce. Bo przecież wszyscy wiemy, dlaczego obcina się listy lektur albo kasuje historię w szkołach – chodzi o stworzenie polskojęzycznego Europejczyka, a nie Polaka. Poddanego Imperium właśnie.
Jeżeli natomiast planujemy sojusz państw narodowych dla zachowania ich suwerenności, to takie działania są po prostu niepotrzebne. Bo można po prostu powiedzieć: my was chcieliśmy spolonizować, a wy nasze niemowlęta nabijaliście na sztachety, ale teraz jest wspólny wróg i możemy współdziałać. A nawet powinniśmy, żeby osobno nie zginąć. Bo jednak rozpoznanie wroga określa całą resztę, całe widzenie świata politycznego. Ono jest czymś tworzącym podstawę świata ludzkiego. Należy uznać, że odmienne tradycje historyczne i polityczne będą zawsze. Dla nas zawsze Orlęta Lwowskie będą bohaterami, a nie Strzelcy Siczowi i na odwrót. Wiara, że da się to unieważnić, to szkodliwy przesąd.
Odnośnie kultu UPA – jest on całkowicie zrozumiały, bo – jak się wyraził pewien żołnierz 27 Wołyńskiej Dywizji AK później zaangażowany w dialog polsko-ukraiński – „UPA to jest ich ułan na koniu”. Tu jest oczywiście problem, bo musimy żądać potępienia zbrodni wojennych na Polakach, godnego upamiętnienia polskich ofiar i powiedzenia pełnej prawdy o tym społeczeństwu ukraińskiemu. Nie można jednak tak stawiać sprawy, że żądamy od nich potępienia tego, że o niepodległość walczyli, a tak to formułował znany współpracownik komunistycznej propagandy zajmujący się tym problemem Edward Prus, niegdyś dość popularny w środowiskach narodowych.
Problem z UPA polega także na tym, że w gruncie rzeczy to ona reprezentowała podczas II wojny naród ukraiński. Bo chociaż znacznie więcej Ukraińców walczyło w szeregach Armii Czerwonej, to przecież po pierwsze byli tam z przymusowego poboru, a po drugie walczyli o cele Imperium Sowieckiego, sprzeczne z ich interesami narodowymi.
No a zbrodnie na ludności polskiej popełniali masowe i okrutne. Ale sami Ukraińcy nie mogą się ich wyrzec, wiec to zawsze będzie nas dzielić. Ale to nie wyklucza współpracy politycznej – bo kto jest przyjacielem w polityce? Wcale nie ten, kto nas lubi, ale ten, z kim mamy wspólnego wroga.
Nawiasem – ci nasi publicyści tak stawiający sprawę, że kult UPA uniemożliwia współpracę, są na ogół zwolennikami oparcia Polski o Moskwę. A przecież Armia Czerwona także dopuszczała się zbrodni wojennych (na cywilach np. Niemcach na masową skalę), a w systemie odznaczeń ZSRR poczesne miejsce zajmuje Order Suworowa, który też był zbrodniarzem wojennym. A dla Rosjan tradycja ZSRR jest ich własną, zresztą Federacja Rosyjska przejęła ją oficjalnie. Jeśli więc „Myśl Polska” nad orderem dla Bandery zgrzyta, ale Order Suworowa jej nie przeszkadza, to jest to nic innego jak moskalofilska hipokryzja, charakterystyczna dla tej redakcji.
Polacy mieszkający na wschodzie to nasz ogromny kapitał, a wspieranie polskości na dawnych Kresach II RP to oczywiście obowiązek moralny i kwestia polskiego interesu narodowego. Czy Polacy na wschodzie mogą być naszym kapitałem na drodze do budowy sojuszu środkowowschodniego z niepoślednią rolą Polski w nim?
To możliwe, ale niełatwe, bo mniejszości zawsze czują się zagrożone i bywają przewrażliwione. Zwłaszcza, jeśli mają takie doświadczenie historyczne i realne powody do obaw. W latach 80-tych XX w. wśród dużej części opozycji w PRL było przekonanie, że mniejszości mogą pełnić funkcje pomostu między narodami Europy Środkowej (vide znana książka B. Skaradzińskiego na ten temat). To w pewnym stopniu działa, ale na bardzo ograniczoną skalę. Najczęściej jest tak, że te mniejszości potocznie postrzegane są jako „piąta kolumna” sąsiada, co często też ma jakieś historyczne uzasadnienie.
Niemniej Polacy na Wschodzie mogą być takim właśnie cennym kapitałem poprzez swoją znajomość stosunków, osadzenie w lokalnych społecznościach, dwujęzyczność. Niemniej klucz do sytuacji jest w rękach polityki państwa, a nie działaczy mniejszościowych, choćby z racji ich bardzo ograniczonych możliwości materialnych i politycznych.
Przy tej okazji warto wspomnieć odnośnie działań antypolskich – po 1991 r. żaden Polak nie zginął w wyniku politycznej akcji nacjonalistów ukraińskich czy białoruskich. Ale w spisie powszechnym na Ukrainie ich liczba zmalała z oficjalnych 219 tys. w 1989 do 144 tys. w 2001 r. To nie jest wynik tylko migracji czy ujemnego salda urodzeń, ale także ukrainizującej w tym wypadku polityki kościoła katolickiego. Jego polityka jest tu jasna: chce się tam zakorzenić jako kościół miejscowy, a Polacy mają być tym zaczynem, który stopniowo się rozpłynie w drugim, trzecim pokoleniu, wzmacniając kościół. To jest polityka antypolska i to nie tamtejsi nacjonaliści ją prowadzą, ale Watykan. To nic nowego – coś podobnego miało miejsce w Danii w okresie międzywojennym wśród polskich emigrantów ekonomicznych na wyspie Lolland (zachęcam do zajrzenia do pamiętnika ks. Gościńskiego, który tam pracował). Tyle że tam był to problem marginalny, a tu – zupełnie innej, wielkiej wagi.
Działania wspierające zachowanie ich tożsamości powinno wesprzeć państwo polskie, nie można tego scedować na kościół czy na same te, odbudowujące się po komunizmie, społeczności.
Warto jednak zauważyć, że działania litewskich polityków wobec żyjącej tam od setek lat polskiej społeczności bardzo utrudniają relacje obu narodów. Relacje państwowe Polski i Litwy były w ostatnim 20-leciu dobre, trzeba jednak pamiętać, że polski rząd był zupełnie bezczynny wobec prześladowań na Wileńszczyźnie. Jakie działania powinna podjąć Polska wobec Litwy?
Po pierwsze jasno określić priorytety i postawić w nich zasadę, że dla dobrych stosunków z Litwą nie zgodzimy się na lituanizację polskiej mniejszości na Wileńszczyźnie. Bo chyba nie stawiano tego z jakąś jednoznacznością, licząc na europejskie rozwiązania z ducha liberalne, które wszystko załatwią. Jak widać, nie udało się, co było do przewidzenia. Już w 1991 r. opublikowałem tekst O niestosowalności liberalizmu dla rozwiązywania problemów narodowościowych w Europie Środkowej. I chyba nie doceniono communis opinio litewskiej myśli politycznej, że celem ich polityki jest pokojowa likwidacja tej społeczności, tak jak to się prawie im udało wcześniej z Polakami Kowieńszczyzny. Ja to dążenie rozumiem, choć jako Polak nie mogę zaakceptować. Pewnie jakby wokół Warszawy mieszkali Litwini w 80 %, to też bym się czuł nieswojo i dążyłbym do tego, żeby zniknęli. Duża część naszych elit nie rozumie tego myślenia, bo oni nie myślą w kategoriach narodowych, także duża część PiS. I gdy stykają się z tym myśleniem, to są zdziwieni. To, co dla mnie i dla Pana jest oczywiste, dla nich jest jakąś kompletną egzotyką.
Zarazem należy określić to, co jest horyzontem oczekiwań – bo nie można stwarzać nadziei nierealnych. Także polscy nacjonaliści powinni zaakceptować to, że jako państwo do Wilna i Lwowa nie wrócimy. Jasno więc trzeba powiedzieć i Polakom i Litwinom, czego chcemy.
Myślę, że rozwiązaniem byłby tu model prawny, jaki istnieje w RFN na Łużycach. Dwujęzyczność na określonym prawnie obszarze z osobnym systemem szkolnictwa. Natomiast bez wyodrębnienia administracyjnego, którą strona litewska potraktowałaby jako rozbijanie ich państwa. Ten model można by zresztą zastosować na Grodzieńszczyźnie (Białoruś) i być może części Żytomierszczyzny (Ukraina), jeśli byłyby do tego warunki polityczne.
Poparcie białoruskich aspiracji niepodległościowych wydaje się naturalną drogą dla Polski. Czy w wypadku obalenia władzy Łukaszenki i dojścia do głosu środowisk narodowych nie powrócą wśród białoruskich nacjonalistów tendencje antypolskie, mogące zagrozić Polakom żyjącym na tych terenach?
Tu trzeba mówić o poparciu białoruskich aspiracji narodowych, a nie tylko niepodległościowych, bo samą państwową niepodległość Białorusi znakomicie umacnia Aleksander Łukaszenko i to bez pomocy z naszej strony. Bo przecież gdyby w latach 90-tych wygrał jakiś białoruski demokrata, ale prorosyjski, powiedzmy jakiś Aleksander Kazulin, to spokojnie wprowadziłby Białoruś nie do żadnego fikcyjnego ZBiR, ale do Federacji Rosyjskiej po prostu, na prawach powiedzmy Tatarstanu. Tymczasem Łukaszenko tego nie zrobił (i chyba już nie zrobi) choćby nawet z powodów ambicjonalnych. Oznacza to, że minęło już 21 lat niepodległości Białorusi, wyrosło pokolenie ludzi w całości wychowanych we własnym niepodległym państwie. Zgoda – dalece niedoskonałym, ale własnym, umacniającym poczucie odrębności samym faktem swojego istnienia.
Główny obecnie problem Białorusinów lapidarnie ujął kiedyś Sokrat Janowicz w słynnym zdaniu, że „kiedy przyjeżdża do Mińska to widzi rosyjskie miasto pod białoruską okupacją”. Ujął tak kontrast między oficjalnym językiem białoruskim instytucji a prawie całkowitą dominacją rosyjskiego na ulicy, ale idzie tu nie tylko o język. Problem polega nie tyle na bezpośrednim zagrożeniu bytu państwowego, co na słabo skrystalizowanej odrębności kulturowej. Jest Białoruś, ale chodzi o też o to, aby byli na niej świadomi narodowo Białorusini i to w liczbie zdolnej do utrzymania niepodległego państwa w razie jakiegoś tąpnięcia, np. odejścia obecnego prezydenta.
Gdyby udało się Łukaszenkę przekonać do oparcia się na tradycji białoruskiej (m.in. specyficzna interpretacja dziejów Wielkiego Księstwa Litewskiego), a nie na sowieckiej, lekko tylko wzbogaconej niektórymi wątkami narodowymi, sprawa byłaby prostsza.
Obawy przed Polakami na pewno wrócą, one zresztą już były widoczne choćby w niektórych wypowiedziach działaczy BNF na samym początku lat 90-tych. Czy przełożą się na jakieś antypolskie działania – jest to możliwe. Dlatego należy już dziś jasno określić oczekiwania w tym zakresie.
A czy możliwe jest budowanie bloku międzymorskiego również na podstawie odwołań historycznych do dawnej Rzeczypospolitej? Zdaje się, że sympatie do niej przejawiają w pełni jedynie białoruskie środowiska niepodległościowe. Litwini i Ukraińcy często widzą w I RP ciemiężyciela.
W bardzo ograniczonym stopniu, bo chociaż ja (i zapewne większość Polaków) uważam, że bilans I RP także dla tych narodów jest pozytywny mimo kontrreformacyjno-saskiego upadku, to jednak tamtejsze elity sądzą inaczej.
I na opozycji wobec tradycji związku z I RP właśnie nastąpiło odrodzenie narodowe, tak litewskie, jak ukraińskie jeszcze w XIX w. Tego się nie da zignorować, więc z forsowaniem tradycji I RP byłbym ostrożny. Ale pewne wątki przypominać trzeba, jak choćby Ugoda Hadziacka. Wiele może zrobić program rzetelnej popularyzacji tej tradycji, a to, że przez 23 lata po 1989 nie zdobyliśmy się na przetłumaczenie „Polski Jagiellonów” i „Rzeczpospolitej Obojga Narodów” Jasienicy na tamtejsze języki, dobrze ilustruje skalę zaniedbań. Ale powoli pewna świadomość pozytywów tej tradycji może się przebić, co pokazuje ta optymistyczna anegdota – siedzimy ja, Moczulski i Mychajło Horyń, jeden z liderów URP, w biurze tej partii w Kijowie. Wisi wielka mapa Ukrainy i on na niej kreśli linie, gdzie jest jego elektorat i ta linia mnie jako historykowi wydaje się znajoma. Horyń mówi: „O tu do tej linii nie ma problemu ze świadomością ukraińską – do granicy I RP sprzed rozbioru”.
Jakie więzi powinny łączyć Polskę z krajami leżącymi na południe od Tatr i Sudetów? Czy możliwe jest włączenie ogółu narodów Międzymorza Adriatyk – Bałtyk – Morze Czarne do takiego bloku, czy też należy koncentrować się na układach z krajami na wschodzie?
Z Czechami na pewno łączy nas obawa przed rewizjonizmem niemieckim. Pytanie, jak bardzo elity czeskie pogodziły się z dominacją Niemiec i czy ta zgoda idzie tak daleko, że obejmuje też zgodę na stanie się czymś w rodzaju Protektoratu Czech i Moraw – z podobnym kształtem terytorialnym. Bo przecież wypełnienie żądań ziomkostw sudeckich do tego może doprowadzić. Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Natomiast na pewno zachowanie naszych elit w sprawie niemieckich roszczeń wobec Czech było kunktatorskie, jeśli nie wręcz tchórzliwe. A przecież w tej sprawie jedziemy na jednym wózku.
Pytanie, czy polityka polska jest w stanie wpłynąć łagodząco na relacje Węgier z sąsiadami, co dla spokoju w regionie, o którym Pan mówi ma znaczenie całkowicie kluczowe. Bo oczywiście mają prawo bronić swoich mniejszości, ale, trzeba to jasno powiedzieć, rzut oka na mapę etniczną wyjaśnia, że Siedmiogrodu po prostu nie mogą odzyskać. W każdym razie działać tonizująco powinniśmy w miarę możności, bo spory w regionie wykorzystają czynniki zewnętrzne.
Czy, a jeśli tak, to jakie pana zdaniem mamy wspólne interesy np. z krajami bałkańskimi?
Jeżeli Turcja aktywnie wystąpi jako protektor muzułmanów na Bałkanach, to ten interes pojawi się automatycznie.
Czy możliwe jest ułożenie sojuszniczych stosunków z Rosją, o ile jej elity faktycznie wyrzekną się imperializmu skierowanego przeciwko Polsce choćby pośrednio?
Tak, ale z Rosją przebudowaną mentalnie, a nie wyłącznie politycznie i społecznie.
Byłaby to (mówiąc pewnymi skrótami) Rosja Borysa Sawinkowa albo Rosja Aleksieja Szyropajewa. Tego ostatniego warto zresztą w Polsce propagować. Ciekawe, że chyba nikt tego nie czyni, może z uwagi na jego zdanie o roli Żydów w dziejach Rosji. Myślę, że on i jego szkoła zasługują na większe zainteresowanie z polskiej strony.
Bo problem z imperializmem rosyjskim polega na tym, że nie jest on jedynie koncepcją geopolityczną, czymś służebnym wobec interesu narodowego i w takim razie – czymś do odrzucenia, jeśli przestaje mu służyć. On wynika z mentalności ukształtowanej przez prawosławie zsyntetyzowane z tradycją mongolską i niemieckim biurokratyzmem. „Imperium knuto-germańskie” jak to kiedyś błyskotliwie określił Bakunin, więcej o tym pisał choćby Kucharzewski. Jeśli Rosja jest „Trzecim Rzymem” (a to była oficjalna doktryna moskiewskiego prawosławia, do której się obecnie wraca), to ma wręcz obowiązek być Imperium. Zabezpieczenie się przed tym to złamanie nie tylko fizycznych (co się tam obecnie odbywa choćby przez kryzys demograficzny, niezależnie od nas), ale i duchowych podstaw rosyjskiego imperializmu.
Dlatego z wielką sympatią witam obecny tam powrót do religii słowiańskiej, nie mającej aspektu światowładczego. Nadzieje może budzić odżycie tradycji Nowogrodu Wielkiego jako alternatywnego wobec Moskwy modelu rosyjskiego rozwoju. Ale te wszystkie antyimperialne nurty myśli rosyjskiej są marginesem, przynajmniej obecnie.
Natomiast nadzieje na to, że problem ten załatwi urzędowo ogłoszone pojednanie Kościoła katolickiego w Polsce z moskiewskim patriarchatem, będącym wszak filarem imperializmu, są moim zdaniem całkiem ni pricziom.
Dodajmy – pewnym elementem pełnej normalizacji stosunków polsko-rosyjskich musi być rozwiązanie problemu Królewca. Ten geopolityczny absurd zagraża nam samym swoim istnieniem, nie tylko jako baza do możliwej agresji. Stanowi on pole współpracy rosyjsko-niemieckiej, zawsze będącej dla nas śmiertelnym zagrożeniem. Nikt nie zagwarantuje, że Moskwa nie zechce przekazać go Berlinowi, sprzedać choćby. Dlatego należy szukać takich rozwiązań dla obwodu, które nie będą się wiązać z jego przynależnością ani do Rosji, ani do Niemiec.
Jak pan ocenia szanse na realizację idei Międzymorza? Czy z aktualnymi elitami w ogóle nie jest utopią snucie tego typu rozważań? Czy konstruowanie Międzymorza mogłoby odbywać się jeszcze w ramach UE czy należałoby czekać na jej – pewnie nie taki odległy w czasie – rozpad?
 
Warto wspomnieć, że pewne elementy tej koncepcji są jakoś obecne w dziejach polityki zagranicznej III RP, by wspomnieć tylko niektóre działania prezydenta Kaczyńskiego. On chyba dążył do stworzenia takiego bloku w ramach UE i w oparciu o mocniejsze relacje z USA niż tylko te wynikające z NATO. Być może w tych działaniach leży powód jego śmierci?
Pewne prace należałoby podejmować już dziś, nie tylko studyjne. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby tworzyć choćby wspólne zespoły do rozwiązywania konkretnych problemów. Np. wspólne nagłaśnianie zbrodni komunizmu na Zachodzie, działania typu jakaś praca wydana po angielsku, a napisana przez Białorusina, Litwina i Polaka – i gratis rozesłana do tamtejszych bibliotek i dziennikarzy. Kropla drąży skałę, a takie rzeczy działają. Pamiętacie histerię „Gazety Wyborczej” po wydrukowaniu broszury o Konecznym po angielsku, następnie rozdanej parlamentarzystom PE? Obecność delegacji z Europy Środkowej na Marszu Niepodległości to dobra rzecz, warto to kontynuować. Za tym muszą stać określone siły polityczne, to nie może być robione przez zawieszoną w społecznej próżni grupę entuzjastów. Także sprawa finansowana tej działalności powinna być rozwiązana, bo nie można tu liczyć na wsparcie obecnej elity.
Dochodzimy do problemu zasadniczego: konieczna jest nie jakaś tam zmiana ekipy rządzącej, ale wymiana kompradorskich elit w Polsce i likwidacja tego parszywego bękarta układów z Magdalenki, jaki pod nazwą „III RP” imituje państwo polskie. Obecne elity z małymi wyjątkami nie myślą w kategoriach interesu narodu polskiego, a w MSZ jest to szczególnie widoczne. Stan, w którym Polska jest kondominium rosyjsko-niemieckim dla dużej części elit jest stanem zadowalającym, tak jak dla większości magnaterii w XVIII w. Sprawa ta jest dobrze opisana w publicystyce obozu niepodległościowego, zatem nie ma co dalej rozważać.
Co do szans – obecnie ich nie ma, bo Niemcy rządzące w UE i sprzymierzone z Rosją nie pozwolą nam na takie działania, niezależnie od przeciwdziałania samego Kremla.
Ale zgadzam się, że rysuje się katastrofa UE i to może być szansą dla nas, także i w tym aspekcie.
Gdzie powinien szukać sojuszników hipotetyczny blok międzymorski? Wydaje nam się, że wobec chwiejności amerykańskiej polityki w regionie oraz prawdopodobnego wycofywania się USA w przyszłych dekadach z Europy najbardziej naturalnym sojusznikiem, obok niektórych krajów Europy, będą państwa azjatyckie – Turcja, Iran, kraje arabskie, Chiny i Indie. Czy zgadza się pan z takim poglądem?
O konieczności rozwoju współpracy z Chinami i Indiami pisałem jeszcze w tej ww. broszurze z 1993 r. Dzisiaj bym to jeszcze bardziej podkreślił: to właściwy kierunek. Oczywiście podstawą intensyfikacji stosunków powinna być gospodarka.
Oparcie go o USA – jak to wydaje się pragnął prezydent Kaczyński – ma tę wadę, że implikuje konieczność ustępstw wobec lobby żydowskiego, niesłychanie tam wpływowego. Po prostu Amerykanie mogą postawić to jako cenę sojuszu. A już nie chodzi tylko o to, że jest to lobby nam Polakom wrogie, ale że jego postulaty są po prostu niebezpieczne dla nas. Wyobraźmy sobie, że całkowicie bezprawnie, ale w majestacie litery prawa wspieranego naciskiem politycznym, przejmują śródmieścia wielkich miast. Automatycznie stają się – wskutek bogactwa, jakie to by im dało – czymś w rodzaju szlachty, o znaczeniu niewspółmiernie wielkim w stosunku do nawet niewielkiej liczby.
Dodatkowo naraża nas na demoliberalną presję ideologiczną, zwłaszcza gdyby dłużej rządzili tam demokraci. Przedsmak tego mieliśmy, gdy ambasadorowie USA i Wielkiej Brytanii poparli paradę pederastów w tym roku. Zresztą przykład z tym wystąpieniem ambasadorów to tylko część problemu, bo oddziaływanie ideologii demoliberalnej odbywa poprzez podmioty pozarządowe. Czy wyobrażacie sobie państwo jakiś rząd III RP, który robi dokładną kontrolę w Fundacji Batorego? Albo likwiduje tzw. gender studies na uczelni, sporządza raport na temat nielegalnego oddziaływania masonerii na życie publiczne czy wsadza do pudła „Krytykę Polityczną”, choćby za pochwałę zbrodni komunistycznych i działania wspierające lewacki terroryzm? Wiemy, że nawet rząd PiS tego nie mógł zrobić, także z uwagi na opinię w USA.
W wypadku nawet bliskich relacji z Indiami i Chinami nie ma tych aspektów. I to jest dodatkowy argument za intensywnym i wszechstronnym rozwojem wzajemnych kontaktów z tymi krajami.
Warszawa, 26 IX 2012 r.


Wywiad ukazał się w numerze 11 kwartalnika „Polityka Narodowa”

# Utrzymanie pedofila-mordercy kosztowało milion złotych.

Ponad milion złotych kosztowało utrzymanie Mariusza Trynkiewicza w więzieniu. Dziennikarze „Faktu" twierdzą, że to nie koniec kosztów.
Jeżeli morderca i pedofil wyjdzie na wolność, zostanie solidnie wyposażony. Dostanie nowe ubrania, 40 złotych kieszonkowego oraz będzie mógł skorzystać z autobusów lub pociągów na koszt państwa, aby udać się do dowolnego miejsca w Polsce.
"Po wyjściu zza krat Trynkiewicz od razu może ubiegać się o pomoc społeczną. Bez żadnych dochodów niemal natychmiast dostanie zasiłek okresowy - 271 zł oraz zasiłek na wyżywienie 75 zł. Gdy zarejestruje się w urzędzie pracy, od razu ma ubezpieczenie zdrowotne, a pomoc społeczna pokryje koszty leków. Zdarza się, że to kilkaset złotych miesięcznie. Do tej chwili do magistratu w Piotrkowie nie wpłynął wniosek Trynkiewicza o przyznanie lokalu. Ale jeśli go złoży, ma na niego dużą szansę" - czytamy w "Fakcie".
"Dostanie zasiłki, a także - jeśli udowodni, że nie ma gdzie mieszkać - dach nad głową. Za wszystko to zapłacą podatnicy. Także rodzice jego ofiar..." – podsumowuje tabloid.
Źródło: Fakt

# Owsiak kłammie w sprawie mieszkania.

- Mieszkam w bloku, płacę ZUS, a mój OFE jest ch...owy - stwierdził ostatnio zirytowany Jerzy Owsiak. Okazało się jednak, że szef WOŚP w ubiegłym roku dokonał zakupu 115 - metrowego apartamentu, znajdującego się na strzeżonym osiedlu na warszawskim Ursynowie, którego wartość jest równa około miliona złotych. 
 - Wziąłem na nie w ubiegłym roku kredyt rozłożony na 10 lat, po sprzedaży poprzedniego mieszkania (mieszkałem w nim 16 lat!). Transakcja zakupu została przeprowadzona pod koniec ubiegłego roku - napisał w oświadczeniu Owsiak.
Tymczasem w księdze wieczystej mieszkania nie ma żadnej adnotacji dotyczącej hipoteki, więc nie jest ono obciążone kredytem. Wszystko wskazuje na to, że apartament został kupiony za gotówkę.
Metr kwadratowy na osiedlu zamieszkiwanym przez Owsiaka kosztuję około 10 tysięcy złotych.
Na stronie internetowej osiedla Wzgórza Słowików możemy m.in przeczytać: "wejście na teren strzeżonego osiedla odbywa się poprzez kod lub czytnik linii papilarnych. W dużym ogrodzie należącym wyłącznie do osiedla znajduje się plac zabaw dla dzieci oraz zaciszne miejsce z grillem ogrodowym do spotkań w szerszym gronie."

źródło: niezalezna.pl

# Zdelegalizowano w Polsce kompot.

Rolnicy protestowali w Szczecinie pod hasłem "Nielegalna tradycyjna polska żywność". Protest był skierowany przeciwko prawodawstwu, które zabrania przetwarzania owoców, warzyw, mleka, mięsa, które sami wyprodukowali.

Edyta Jarszewska-Nowak, przewodnicząca Zachodniopomorskiego Oddziały Stowarzyszenia Producentów Żywności Metodami Ekologicznymi Ekoland, podkreśliła, że rolnicy z małych gospodarstw wiejskich mają coraz więcej problemów: - Kompot w tej chwili jest produktem nielegalnym. Tak samo sok. Co z tego, że mamy sady, które rodzą owoce, skoro nie możemy ich wprowadzić do obrotu. Żeby to robić musielibyśmy przestać być rolnikami i zostać przedsiębiorcami, wybudować przetwórnie, takie, które będą spełniały wszystkie wymogi sanitarne, jak wielkie zakłady przemysłu spożywczego - stwierdziła.
Rolnicy napisali list do premiera Donalda Tuska, w którym domagają się dostosowania przepisów sanitarnych do skali produkcji tak, aby były one korzystne dla małych i średnich gospodarstw rodzinnych. Chcą także, by zalegalizowano bezpośrednią sprzedaż przez rolników zarówno nieprzetworzonych, jak i przetworzonych produktów żywnościowych.
Źródło: IAR
HK

# Murzyńscy nielegalni szturują europejskie enklawy.


Setki afrykańskich imigrantów próbowało w środę przedrzeć się z Maroka do Melilli, hiszpańskiej eksklawy w Afryce Północnej. Jak poinformowały hiszpańskie władze, granicę udało się przekroczyć około 60 uchodźcom. Władze Melilli podkreślają, że podczas forsowania granicznych umocnień imigranci atakowali policjantów kamieniami, bili ich pałkami. Rannych zostało siedem osób, w tym trzech funkcjonariuszy hiszpańskich służb.

Poprzedniego dnia 33 imigrantów dostało się do Melilli na pokładzie łodzi. Zostali oni umieszczeni w miejscowym obozie dla uchodźców, w którym przebywa już ponad 900 osób - dwa razy więcej niż powinno.

Melilla i Ceuta to dwie hiszpańskie eksklawy na śródziemnomorskim wybrzeżu Maroka. Każdego roku tysiące afrykańskich imigrantów próbują przedostać się do nich, gdyż są one wrotami do Unii Europejskiej.

PAP
żródło: aktyw14.net

# Atak na haribo za rasistowskie żelki.


Niemiecki producent żelków - Haribo zdecydował się na wycofanie ze sklepów żelki w kształcie tradycyjnych afrykańskich masek ludów Afryki, Azji i Indian Ameryki Północnej, po tym jak w firmę uderzyła nagonka politycznej poprawności. Żelki – z serii Skipper Mix słonych, lukrecjowych cukierków uznane zostały za rasistowskie i obraźliwe i tym samym wycofane ze sklepów w Szwecji i Danii. Firma zapewnia, że nie wrócą one już do sklepów w tych krajach.

Jak wyjaśniła prezes szwedzkiego oddziału Haribo Ola Dagliden - motywem przewodnim tej serii był motyw  nawiązujący do tego „co marynarz przywiózłby do domu z podróży dookoła świata". Dagliden zapewnia, że firma nie miała „złych intencji", a chodziło tylko o to z czym „kojarzą się" podróżnikom poszczególne kontynenty.

W Szwecji od kilku lat toczy się dyskusja jak przedstawiać w mediach mieszkańców Afryki i Azji i jak unikać negatywnych i rasistowskich skojarzeń. W listopadzie zeszłego roku szwedzka sieć sklepów Aahlens wycofała ulotkę przedstawiającą dwóch afrykańskich muzyków o karykaturalnie dużych, różowych ustach. Natomiast w 2012 roku tabloid Aftonbladet poinformował  iż jedna dziesiąta szwedzkich bibliotek usuwa, lub ogranicza dostęp do belgijskich komiksów o Tintinie, autorstwa Hergéa – zwłaszcza do tomu „Tintin w Kongo", który uznano za rasistowski.

Na podstawie: nydailynews.com, thedailymeal.com
Za: aktyw14.net

# 40 tys. w paryskim Marszu dla Życia.


marsz-dla-zycia-paryzPrawie 40 tysięcy osób przeszło w niedzielę ulicami Paryża, w zorganizowanym po raz dziewiąty „Marszu dla Życia”. W tym roku, manifestowano poparcie dla działań hiszpańskiego rządu, który chce zaostrzyć prawo aborcyjne.
Na znak solidarności z Hiszpanami, demonstranci mieli ze sobą flagi tego kraju oraz transparenty i banery w czerwono-żółto-czerwonych barwach. Centroprawicowa Partia Ludowa (Partido Popular) walczy w tamtejszym parlamencie, o znaczne ograniczenie prawa do aborcji, rozszerzonego przez socjalistyczne rządy. Według założeń rządu Mariano Rajoya, prawa do aborcji nie będą miały ofiary gwałtu, a będzie ona dopuszczona jedynie w przypadku zagrożenia dla zdrowia fizycznego i psychicznego kobiety. Uczestnicy francuskiego „Marszu dla Życia” chcą wprowadzenia podobnych ograniczeń w swoim kraju.
Rekordowa liczba uczestników manifestacji, wyrażała również swój sprzeciw wobec projektu nad którym debatuje dziś francuskie Zgromadzenie Narodowe. Socjaliści chcą bowiem zmienić treść prawa z 1975 roku, które de facto legalizowało aborcję we Francji. Chodzi o zastąpienie sformułowania o „sytuacji biedy kobiety” słowami „kobieta, która nie chce kontynuować ciąży”. Zdaniem działaczy ruchów pro-life, doprowadzi to nie tylko do rozszerzenia prawa do aborcji, lecz również przewartościowuje kwestie etyczne i otwiera drogę do aborcji eugenicznej. Poza tym lewica chce, aby wprowadzono zapis o przestępstwie polegającym na „utrudnianie prawa do aborcji”, za co groziłaby grzywna a nawet dwa lata więzienia.
na podstawie: lefigaro.fr, pch24.pl
Za:autonom.pl

# Chytre państwo dwa razy traci!

Umowy śmieciowe – czyli chytre państwo dwa razy traci

Rząd prowadzi walkę z tzw. umowami śmieciowymi. Oprócz tego, że sama walka propagandowo sprzedaje się w zasadzie nieźle, to łatwo przypuszczać, że temat z pewnością niedługo przycichnie, gdyż trudno spodziewać się rozwiązania tego problemu. Po pierwsze, nie jest powiedziane czy zlikwidowanie umów śmieciowych w ogóle jest korzystne, z drugiej strony czy jest możliwe i wreszcie, czy przypadkiem umowy te już nie są de facto „zlikwidowane”.
Przyjrzyjmy się tej ostatniej kwestii. Art. 22 § 12 Kodeksu pracy już dziś stanowi: „Nie jest dopuszczalne zastąpienie umowy o pracę umową cywilnoprawną przy zachowaniu warunków wykonywania pracy, określonych w § 1”. Oznacza to, że zakazane jest już dziś, na podstawie obecnych przepisów, regulowanie stosunku identycznego jak stosunek pracy na podstawie umów cywilnoprawnych. Można więc uznać, że w polskim prawie już teraz obowiązuje przepis, który „likwiduje” umowy śmieciowe. Dlaczego więc umów śmieciowych jest tak dużo? Dlaczego pracownicy nie chcą dochodzić praw, które im są dane? Ano dlatego, że pracownicy nie chcą konfliktować się z pracodawcą, nie chcą stracić źródła utrzymania, i godzą się na taką umowę.
Czy możliwa jest szczelniejsza regulacja? Owszem, w dociskaniu przedsiębiorców polskie państwo bije rekordy kreatywności. Pewnie możliwe, jest zwiększenie kompetencji Inspekcji Pracy albo stworzenie nowego ciała – jak nasz rząd to lubi. Pewnie możliwe jest choćby wpisanie – kuriozum, ale jest to możliwe – wprowadzenie stosownych przepisów karnych z przeznaczeniem dla pracodawców cywilnoprawnych. Pewnie rząd po to nie sięgnie. Przypuszczać można, że czeka nas więc – o ile cokolwiek nas czeka – kolejna próba zakazu zawierania umów cywilnoprawnych. Niestety, podstawą prawa cywilnego jest zasada swobody umów, w myśl której umowy przedstawione w Kodeksie cywilnym nie zamykają zbioru możliwych do zawarcia umów. Przypuszczać można, że po „ozusowaiu” choćby umowy o dzieło przedsiębiorcy uciekną do innych umów cywilnoprawnych. Jest to więc walka z wiatrakami.
Przedsiębiorcy nie zawierają z pracownikami umów cywilnoprawnych, nie dlatego że – w myśl marksistowskiej retoryki – nienawidzą pracowników i chcą im odebrać wszelkie prawa. Jest wprost przeciwnie. Przedsiębiorcy zawierają takie umowy, bo chcą dać danej osobie pracę. Gdyby musieli zawrzeć umowę o pracę nie byłoby ich stać na to stanowisko pracy. Zatrudnionych w danej firmie nie byłoby 20 osób na umowę o dzieło ale np. 10 na umowę o pracę. Wreszcie umowy śmieciowe, choć z ciężkim sercem, wybierają sami pracownicy. Pracodawca składa im ofertę: 2 000 zł netto na umowę o dzieło albo 1 200 zł netto na umowę o pracę. Pracodawca ma po prostu określoną kwotę na dane stanowisko pracy, a ile pójdzie z tego do kieszenie pracownika, a ile do kieszeni państwa, to już wybór samego pracownika.
Umowa o pracę staje się reliktem prawnym, coraz bardziej związanym wyłącznie z zatrudnieniem w sektorze publicznym. Jest to rzecz jasna bolączka dla budżetu państwa, którego wpływy składkowe spadają i spadać będą. I tutaj – a nie w niedoli pracowników – należy upatrywać motywacji rządu do „ozusowania” kolejnych rodzajów umów. Jeżeli jednak rząd rzeczywiście chciałby zainicjować powrót do umów o pracę, musiałby przeprowadzić szeroką kampanię drastycznego zmniejszenia kosztów pracy. Nie sądzę, aby to było w najbliższym czasie realne.

Bartłomiej Królikowski – prawnik, samorządowiec, publicysta kwartalnika „Myśl.pl”.
źródło: mysl24.pl

# Assad: konferencja w Genewie ma dotyczyć terroryzmu.


assad-syriaSyryjski prezydent Baszar al-Assad powiedział, że celem zbliżającej się konferencji pokojowej Genewa II powinna być walka z terroryzmem. Inaczej jej ustalenia nie będą miały żadnej wartości.
Konferencja rozpocznie się już w środę w Szwajcarii, i ma dotyczyć trwającego od trzech lat konfliktu w Syrii. Zdaniem syryjskiej głowy państwa, bez podjęcia tematu terroryzmu nie da się zakończyć wojny, która zagraża nie tylko Syrii ale stabilizacji całego regionu. Brak ustaleń dotyczących przeciwdziałaniu terroryzmowi, będzie oznaczać brak jakiejkolwiek wartości podjętych rozmów.
Prezydent Syrii dodał, że jego wojsko czyni postępy w walce z zagranicznymi bojownikami, przebywającymi na terenie kraju. Oskarżył również Katar, Arabię Saudyjską, Francję i Stany Zjednoczone o wspieranie ich działań. Określił też Francję jako głównego sojusznika Kataru i Arabii Saudyjskiej w działaniach mających zdestabilizować sytuację w Syrii. Potwierdził również informację, iż zagraniczne służby wywiadowcze zwróciły się do niego z prośbą, o pomoc w walce z dżihadystami.
Al-Assad wykluczył możliwość uczestnictwa tzw. Syryjskiej Koalicji Narodowej w rządzie, po tegorocznych wyborach w Syrii. Liderzy Koalicji mają bowiem przebywać przede wszystkim zagranicą, a niemożliwa jest sytuacja w której członkowie rządu pełnią swoje funkcje poza Syrią. Dodał, iż reprezentują oni interesy innych państw i ich udział w rządzie oznaczałby udział w nim każdego z tych państw.
na podstawie: presstv.ir
Za: autonom.pl

# Żydzi oprotestowali pomnik ofiar nazizmu na Węgrzech.


orban-zydziCentroprawicowy premier Węgier Viktor Orbán wysłał list do Federacji Węgierskich Gmin Żydowskich. Zapewnia w nim, że dokona wszelkich starań, aby powstał pomnik upamiętniający żydowskie ofiary okupacji niemieckiej. Jednak zdaniem tej społeczności, monument fałszuje historię ponieważ nie ma na nim wzmianki o „aktywnym udziale Węgrów w Holocauście”.
W swoim liście do Federacji Węgierskich Gmin Żydowskich (Mazsihisz), Orbán podkreśla, że jego rząd zawsze był zatroskany losem węgierskiej społeczności, prześladowanej w czasie II Wojny Światowej. Dlatego zamierza wybudować pomnik ofiar okupacji niemieckiej. Ten gest ma bowiem wzmocnić wzajemny szacunek i zrozumienie, a tym samym kontynuować współpracę ze społecznością żydowską na Węgrzech. Lider centroprawicowego Fideszu stwierdził, że sprawa pomnika jest kwestią szacunku dla ludzkości i nie powinna być przedmiotem politycznych rozgrywek. We wtorek rada piątej dzielnicy Budapesztu przegłosowała uchwałę zgodnie z którą monument stanie na jej terenie.
Pomnik nie satysfakcjonuje jednak przedstawicieli społeczności żydowskiej oraz lewicowej opozycji. Twierdzą oni, że rząd Fideszu chce fałszować historię, bowiem nie wspomina o rządach węgierskich narodowych socjalistów z partii Strzałokrzyżowców i próbuje zrzucić współodpowiedzialność Węgrów za Holocaust. Dyrektow wykonawczy Mazsihisz Gusztáv Zoltai stwierdził, że Holocaust na Węgrzech rozpoczął się w 1920 roku, gdy władzę przejął regent Miklós Horthy, więc nie są za niego odpowiedzialni wyłącznie Niemcy. W podobnym tonie zachowany jest list grupy żydowskich historyków, według których monument w proponowanym kształcie stawia na równi ofiary i oprawców, a węgierski rząd miał aktywnie uczestniczyć w zagładzie Żydów.
Przywódcy społeczności żydowskiej na Węgrzech, zagrozili nawet wycofaniem się z rządowego projektu Roku Pamięci o Ofiarach Holocaustu. Ma to również związek z piątkową wypowiedzią Sandor Szakály’ego, dyrektora Instytutu Badań Historycznych Veritas. Stwierdził on, że wywiezienie Żydów do Kamieńca Podolskiego w 1941 roku, nie było pierwszą deportacją w historii II Wojny Światowej, lecz procedurą imigracyjną wobec osób nieposiadających obywatelstwa węgierskiego.
na podstawie: politics.hu, alfahir.hu, kuruc.info, index.hu.
Za: autonom.pl

# Czarny komik wrogiem "Francji".


dieudonne-mbala-mRomans prezydenta Francoisa Hollande’a, przykrył sprawę elektryzującą przez wiele dni całą francuską opinię publiczną. Chodzi o kontrowersyjne występy komika M’bali M’bali Dieudonne, który stał się wrogiem numer jednen socjalistycznego ministra spraw wewnętrznych Manuela Vallsa [który wydał rozkaz aresztowania za terroryzm Vikernesa- Przyp.S.M.].
Po nagonce urządzonej przez najwyższe władze Francji oraz zarówno lewicowe jak i prawicowe media, Dieudonne zdecydował się wycofać ze wzbudzającego wielkie emocje spektaklu. Komik, będący synem Francuzki i Kameruńczyka, przez wiele tygodni był głównym obiektem zainteresowania ministra spraw wewnętrznych Manuela Vallsa z Partii Socjalistycznej. Lewicowiec już w sierpniu krytykował występy Dieudonne’a, jednak wyprowiedział prawdziwą wojnę kabareciarzowi pod koniec ubiegłego roku. Valls stwierdził wówczas, że występy komika „już od dawna nikogo nie śmieszą” (choć bilety na jego spektakle sprzedawały się w ekspresowym tempie), zaś granica „mowy nienawiści” została przekroczona. Niedługo potem szef francuskiego MSW rozesłał wytyczne do prefektów, aby Ci zrobili wszystko w sprawie zakazu występów komika. Pod pretekstem „zagrożenia dla porządku publicznego”, burmistrzowie zarówno z lewicy jak i centroprawicy, zaczęli odwoływać występy Dieudonne’a, zmuszając go w końcu do rezygnacji z przedstawienia.
Seans „nienawiści i antysemityzmu”
Polityczna poprawność we Francji nie jest niczym nowym, więc nagonka na komika nie może dziwić. Dieudonne podczas swoich występów, rozpropagował bowiem gest „quenelle”, którego użył po raz pierwszy w 2005 roku, jednak nadał mu wymiar polityczny cztery lata później, podczas kampanii wyborczej Partii Antysyjonistycznej. Quenelle to francuski przysmak, przypominający kształtem pewną część ciała, dlatego komik stwierdził, iż „wsadzi swoją małą quenelle w tyłek światowemu syjonizmowi”. W ostatnich miesiącach Dieudonne zachęcał nawet swoich fanów do nadsyłania zdjęć, na których wykonują kontrowersyjny gest, przedstawiający salutującą w dół lewą rękę na ramieniu której kładzie się swoją prawą dłoń. Największy rozgłos uzyskał jednak francuski piłkarz Nikolas Anelka, który podczas grudniowego meczu ligi angielskiej, właśnie w ten sposób cieszył się po zdobyciu jednej z bramek.
Już sam wydźwięk gestu oburzył francuskich polityków i dziennikarzy (według sondaży społeczeństwo nie widzi w nim nic złego), jednak powodem do ataku była również treść samych występów Dieudonne. Komik żartuje podczas nich z Żydów i wpływów „lobby syjonistycznego” w świecie, co oczywiście nie podoba się społeczności żydowskiej we Francji. Warto podkreślić, że właśnie w tym kraju żyje najwięcej przedstawicieli tej mniejszości w Europie, a liczy ona według oficjalnych statystyk prawie pół miliona osób.
Oczywiście w tym samym czasie lewicowi „artyści”, stale szydzą z chrześcijan, a wszelkie granice żartów z katolików zostały już dawno przekroczone. Szczytem wolności słowa dla francuskich mediów są również akcje ukraińskiego FEMEN-u czy rosyjskiej grupy Pussy Riot, wymierzone w chrześcijańskie świątynie i duchownych.
Dieudonne i polityka
Komik nie ogranicza się jedynie do występów scenicznych. Politycznie zaangażował się już w latach dziewięćdziesiątych, startując w wyborach parlamentarnych. Dwukrotnie jego rywalem byli zresztą kandydaci Frontu Narodowego, którą to partię Dieudonne wówczas zwalczał. W 2007 roku poparł jednak kampanię ugrupowania i występował na jej wiecach przedwyborczych. Rok później legendarny założyciel Frontu, Jean-Marie Le Pen, został ojcem chrzestnym dziecka kabareciarza.
Swoje antysyjonistyczne poglądy zaczął natomiast głosić w 2002 roku. Udzielając wywiadu jednemu z tygodników, określił Żydów jako „sektę oszustów, najgorszą ponieważ byli pierwsi”, dodając że „woli charyzmę Osamy Bin Ladena od George’a Busha”. Pierwszy kabaretowy występ Dieudonne’a, który wzbudził kontrowersje, miał miejsce w grudniu 2003 roku. Komik pojawił się wówczas w mundurze wojskowym i żydowskim kapeluszu, wykonując pozdrowienie prawą ręką i krzycząc „Izrael”. Sprawa występu znalazła się oczywiście na wokandzie, lecz artysta został oczyszczony z zarzutów „antysemityzmu”. Dwa lata później określił Centralną Radę Żydów Francuskich mianem „mafii”, mającej „kontrolę nad francuską polityką” i uprawiającą „pornografię pamięci dotyczącą Holocaustu”. Podczas tej samej konferencji prasowej, która odbyła się w Algierze, Dieudonne’a zaatakował też „syjonistów z Narodowego Centrum Kinematografii”, bowiem nie chcieli oni dofinansować jego filmu o handlu niewolnikami. .
W tym samym roku Dieudonne zaczął pokazywać się w towarzystwie polityków Frontu Narodowego, przyjaźniąc się przede wszystkim z filmowcem i publicystą Alanem Soralem. Soral w 2009 roku opuścił zresztą Front Narodowy, nie zgadzając się z określaniem islamu jako największego zagrożenia dla Francji. Dieudonne wraz z Soralem zaczął od tego czasu wspierać Partię Antysyjonistyczną, której głównym celem jest ograniczenie wpływów środowisk żydowskich na francuską scenę polityczną. Innym bliskim znajomym komika jest pisarz Thierry Meyssan, autor teorii o przygotowaniu zamachów na World Trade Center i szkołę w Biesłanie przez amerykańskie służby specjalne. Wszyscy trzej panowie w sierpniu 2006 roku odwiedzili zresztą Liban, spotykając się tam z liderami Hezbollahu. Trzy miesiące wcześniej został natomiast zaatakowany przez dwóch młodych Żydów, którzy użyli przeciwko niemu gazu pieprzowego.
Rok później komik próbował wystartować w wyborach prezydenckich, jednak nie zdołał spełnić wymogów formalnych. Do startu namawiali go zresztą naukowcy i politycy, mający w przeszłości problemy z prawem, dotyczące ich rewizjonistycznego spojrzenia na Holocaust. W 2008 roku Dieudonne ochrzcił swoją córkę, zaś jej ojcem chrzestnym został wspomniany już Jean-Marie Le Pen. Pod koniec tego samego roku, komik otrzymał nagrodę „bezczelnego wyrzutka”, odbierając ją w stroju więźnia obozu koncentracyjnego, co zaowocowało kolejnym procesem. Samo wyróżnienie zostało przyznane przez prof. Roberta Faurissona, autora twierdzeń o nieistnieniu komór gazowych w obozie Auschwitz-Birkenau. W 2009 roku Dieudonne uświetnił urodziny Faurissona swoim występem, zaś jego publiczność stanowili przede wszystkim nacjonaliści, szyiccy muzułmanie i inni zwolennicy alternatywnej wersji historii. W tym samym roku komik odwiedził Iran, spotykając się z ówczesnym prezydentem Mahmudem Ahmadineżadem. Pierwotnym celem wizyty miały być rozmowy w celu uwolnienia francuskiej studentki Clotilde Reiss, podejrzewanej przez irańskie władze o szpiegostwo. Ostatecznie Dieudonne stwierdził jednak, że zarzuty mogły być prawdziwe i zrezygnował ze swoich wcześniejszych planów. 2009 rok to również start Dieudonne’a do Parlamentu Europejskiego z ramienia Partii Antysyjonistycznej.
9 maja 2012 roku z komik został zatrzymany przez belgijską policję, jednak oczyszczono go z zarzutów szerzenia nienawiści na tle rasowym i narodowościowym. Z tego powodu jego występów zakazano również w Kanadzie, natomiast z dystrybucji cofnięto reżyserski debiut Dieudonne’a pt. „Antysemita”. W zeszłym roku Dieudonne nagrał piosenkę uznawaną za kpinę z Holocaustu, a także zaatakował żydowskiego dziennikarza radiowego Patricka Cohena. Wypowiedź kabareciarza, że „gdy myślę o Patricku Cohenie żałuję, że nie ma komór gazowych”, spowodowała opisaną już reakcję socjalistycznego rządu.
Równi i równiejsi
Alternatywne spojrzenie na zagadnienie Holocaustu, czy antysyjonizm nie mieszczą się oczywiście w kanonie politycznej poprawności, dlatego są uznawane za kontrowersyjne. Francuska prokuratura jednocześnie nie ściga komików atakujących chrześcijan czy uczestników Parad Równości, również szydzących z symboli religijnych. Dla tamtejszych mediów (podobnie zresztą jak dla polskich), szczytem wolności słowa są działania ukraińskiego FEMEN-u czy rosyjskiej grupy Pussy Riot. Przykład Dieudonne’a pokazuje jednak, że niepoprawne poglądy mogą zdobyć dużą popularność w społeczeństwie, a zmasowany atak polityków i mediów, pozwala na nadanie rozgłosu marginalnym dotąd poglądom.
MM
źródło: autonom.pl

# Ariel Szaron - rzeźnik z Bejrutu.


szaronPo siedmiu latach śpiączki, zmarł były premier Izraela Ariel Szaron. Lewicowe i liberalne media przez kilka dni będą prześcigać się w zachwalaniu dokonań żydowskiego polityka, który pod koniec życia miał „przejść na stronę pokoju”.
Znamienne jest, że dziennikarze i politycy reprezentujący wyżej wspomniane opcje ideowe, potrafią zniszczyć swoich przeciwników z powodu choćby jednej rysy na ich życiorysie. Tymczasem w przypadku Ariela Szarona, media nawet jeśli wspominają o kontrowersyjnych stronach jego działalności, starają się skupić na ostatnich latach jego realnego życia. Rzeczywiście, były izraelski premier pod koniec życia opuścił szeregi skrajnej prawicy, zakładając centrową Kadimę. Deklarowanym celem nowej partii, było według niego osiągnięcie porozumienia pokojowego z Palestyńczykami. W tym celu nakazał nawet likwidację żydowskich osiedli w Strefie Gazy, wysiedlając z niej ponad 8,5 tysiąca Izraelczyków z terenów palestyńskich. Jednocześnie jednak, trwała kolonizacja Zachodniego Brzegu, a wokół niego powstawał mur mający odseparować Palestyńczyków od terytorium Izraela, co miało przeszkodzić w utworzeniu niepodległego państwa arabskiego. Jak widać, Szaron był w tej kwestii bardzo dwulicowy, zapewne licząc się również ze słupkami poparcia jakim cieszył się plan pokojowy.
Zostawmy jednak kwestię tego, jakie były prawdziwe intencje Szarona, bo albo nigdy się o nich nie dowiemy, albo nie będzie to możliwe bez ujawnienia tajnych dokumentów lub jego prywatnych zapisków. Pozostałe apsekty biografii izraelskiego polityka zawierają już jednak suche historyczne fakty.
Bojownik o niepodległość Izraela
Ariel Szaron przedstawiany jest nie tylko jako świetny polityk, ale równocześnie doskonały strateg wojskowy. Swoją karierę militarną rozpoczął w 1942 roku, gdy wstąpił do organizacji paramilitarnej Hagana. Miała ona z początku charakter samoobronny, jednak w późniejszych latach przekształciła się w organizację nie stroniącą od metod terrorystycznych, mających pomóc w uzyskaniu niepodległości przez Izrael. Szaron wraz z kolegami, atakował więc arabskie wioski i wysadzał w powietrze mosty oraz inne elementy palestyńskiej infrastruktury. Następnie dowodził kompanią piechoty podczas I wojny izraelsko-arabskiej w latach 1948-49, dzięki której powstało państwo żydowskie.
Przyszły premier Izraela stopniowo awansował w wojsku, dając się poznać jako sprawny i bezwzględny żołnierz. W 1953 roku sformował specjalną „Jednostkę 101”, która miała zająć się akcjami odwetowymi wymierzonymi w Arabów, atakujących żydowskich osadników. Celem żołnierzy pod dowództwem Szarona, byli jednak przede wszystkim cywile. Najsłynniejszą akcją „Jednostki 101” była masakra w jordańskiej wiosce Qibya. W wyniku działań grupy Szarona, zginęło 69 osób z czego dwie trzecie stanowiły kobiety i dzieci. Cywile ginęli w wyniku wysadzania budynków, wrzucania do nich granatów i ostrzeliwania przez żydowską armię. Jak później tłumaczył Szaron, jego ludzie nie wiedzieli, że na terenie wioski znajdują się ludzie. Warto wspomnieć, że ówczesny przywódca Izraela Ben Gurion, propagował wersję wedle której za atak byli odpowiedzialni izraelscy cywile, działający na własną rękę.
Od wojska do polityki
Szaron brał udział również w kampanii sueskiej z 1956 roku, wojnie sześciodniowej z 1967 roku i wojnie Jom Kippur z 1973 roku. Jeden z deputowanych do izraelskiego parlamentu, oskarżył Szarona o zbrodnie wojenne na egipskich jeńcach w 1956 r., jednak tych zarzutów nie udało się w pełni udowodnić. Niezaprzeczalnym faktem jest natomiast śmierć tysięcy izraelskich żołnierzy podczas kampanii sueskiej, która utrudniła Szaronowi w rozwinięciu jego wojskowej kariery. Zdaniem ówczesnych ekspertów i polityków, Izrael poniósł straty w wyniku niepotrzebnej i niekontrolowanej agresji za którą odpowiadał właśnie nieżyjący już Żyd. W 1971 roku, Szaron dokonał tzw. pacyfikacji Strefy Gazy, która oznaczała uwięzienie setek Palestyńczyków, niszczenie ich domów czy niszczenie buldożerami obozów dla uchodźców. Dwa lata później Szaron wycofał się z wojska, porzucając je na rzecz ciepłej posady w izraelskim parlamencie, do którego dostał się z ramienia prawicowego Likudu. W tym samym roku zdążył jednak jeszcze dowodzić dywizją pancerną podczas wojny Jom Kippur, podczas której żydowskie wojsko pokonało koalicję państw arabskich.
Rzeźnik z Bejturu
Tytuł niniejszego artykułu nie jest oczywiście przypadkowy i odnosi się do działań Szarona z czasów wojny z Libanem w 1982 roku. Konflikt rozpoczął Izrael, który wkroczył na terytorium Libanu po tym, jak doszło do nieudanego zamachu na życie izraelskiego ambasadora w Londynie. Stała za nim jedna z libańskich organizacji, czym izraelski rząd z Arielem Szaronem jako ministrem obrony, uznał za wystarczający powód do agresji.
Najbardziej kontrowersyjnym elementem konfliktu, były wydarzenia z dni 16-18 września. Doszło wówczas do masakry w Sabrze i Szatili czyli dzielnicach libańskiego Bejrutu. Podczas trwających ponad 36 godzin działań, zamordowano od 800 do 2000 Palestyńczyków. Bezpośrednimi sprawcami masakry, byli milicjanci z chrześcijańskich oddziałów Falangi Libańskiej, współpracującej z Izraelem w walce z Organizacją Wyzwolenia Palestyny. Rzeź trwała dniem i nocą, a palestyńscy uchodźcy byli rozstrzeliwani i sztyletowani przez libańskich chrześcijan, dozbrojonych przez żydowskie oddziały. Obóz był szczelnie otoczony przez izraelskie wojska, dlatego ucieczka z niego nie była możliwa. Dodatkowo syjoniści oświetlali cały teren, pomagając tym samym Falandze. Izraelczycy tłumaczyli potem, że nie wiedzieli o tym co dzieje się w obozie, lecz te zapewnienia można spokojnie włożyć między bajki, tym bardziej znając bezwzględność Szarona. Od tego czasu, przez wielu przeciwników był nazywany „rzeźnikiem z Bejrutu”. Jak wykazała później komisja śledcza izraelskiego parlamentu, syjonistyczne wojsko było pośrednio odpowiedzialne za rzeź, natomiast sam Szaron nakazał wprowadzić na teren masakry buldożery, aby przykryły one dowody zbrodni.
Ustalenia komisji spowodowały dymisję Szarona z funkcji ministra obrony Izraela. „Za karę” w następnych latach polityk i wojskowy, pełnił funkcje ministra bez teki, a następnie m.in. był szefem resortów handlu i przemysłu, budownictwa i ponownie obrony. W 2000 roku Szaron sprowokował kolejny konflikt, tym razem intifadę Al-Aksa. Odwiedził wówczas meczet znajdujący się na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie, otoczony ponad tysiącem ochroniarzy. Izraelscy archeolodzy narzekali wówczas, że palestyńscy działacze religijni niszczą wykopaliska, zaś Szaron zwietrzył możliwość łatwego wypromowania swojej osoby jako obrońcy lokalnego dziedzictwa kulturowego. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że jego wizyta spowodowała duże protesty i najprawdopodobniej sprowokuje kolejny konflikt. Tak też się stało, zaś intifada al-Aksa trwała do 2004 roku. Jej wybuch spowodował załamanie się negocjacji między Izraelem i Autonomią Palestyńską, co doprowadziło do upadku rządu Ehuda Baraka. Szaron dzięki konfliktowi wygrał wybory i na początku 2001 roku został premierem Izraela.
Trzy lata później za sprawą Szarona, rozpoczęto likwidację osiedli żydowskich na terenie Strefy Gazy. O tym przeczytaliście już jednak wcześniej.
„Wybitny wojskowy” zamiast wojennego zbrodniarza?
Lewicowo-liberalne media informując o śmierci Szarona, wspominają o ciemniejszych stronach życiorysu żydowskiego polityka. Nie przesłaniają one jednak ogólnego wydźwięku, sugerującemu że po siedmiu latach śpiączki na tamten świat odszedł człowiek pokoju. O kontrowersjach starają się jednak nie informować czołowe media polskiej centroprawicy, związane oczywiście z obozem Prawa i Sprawiedliwości.
Portal wPolityce.pl informuje o śmierci byłego premiera, który chciał podjąć rokowania z Palestyńczykami, zatrzymując jak najwięcej dla Izraela i dając jak najmniej Palestynie. Redaktorzy strony braci Karnowskich wytłuszczyli jednocześnie informację, iż rodzice Szarona przybyli na Ziemię Świętą z Polski. Jakieś masakry na ludności? Skądże znowu. Kilka dni wcześniej ukazał się natomiast komentarz Grzegorza Kostrzewy-Zorbasa wychwalającego taktykę wojskową Szarona. Oczywiście także i w tym artykule nie znalazło się miejsce na analizę innego rodzaju „dokonań” rzeźnika z Bejrutu.
Jeszcze dalej poszedł tygodnik „Do Rzeczy”, bowiem na jego stronach internetowych pojawił się komentarz Szewacha Weissa. Były ambasador Izraela w Polsce, również przedstawia Szarona jako człowieka który z „jastrzębia stał się gołębiem”. Weiss wspomina o niesławnej „Jednostce 101” która była ukoronowaniem wojskowej pasji Szarona, jednak i tutaj nie znajdziemy żadnej wzmianki choćby o dokonanej przez tą grupę masakrze na Palestyńczykach w Jordanie. O wydarzeniach z Bejrutu nie ma nawet co wspominać… Wszystkiemu winien był natomiast „palestyński terror”, który zapewne w oczach Izraelczyków usprawiedliwia masakry na cywilach.
Wojna w Jugosławii i działania Serbów doczekały się wielu procesów dotyczących rzeczywistych bądź domniemanych „zbrodniarzy wojennych”. Do dzisiaj wspomina się tzw. masakrę w Srebrenicy czy oblężenie Sarajewa. Tymczasem Izrael jak zwykle oceniany jest według innych standardów, a nieświętej pamięci Ariel Szaron może cieszyć się estymą „człowieka pokoju”…
MM
źródło:autonom.pl

# Biali opuszczają RPA.


killboereW zeszłym roku czarni mieszkańcy RPA kupili więcej podmiejskich domów niż biali, należący do mniejszości w tym kraju. Takie dane opublikowały na łamach południowoafrykańskich mediów agencje zajmujące się sprzedażą nieruchomości. 2013 był pierwszym rokiem, w którym czarnych nabywców było więcej niż białych. W zeszłym roku biali nabyli 48,5 % domów na przedmieściach. Dla porównania w 2005 roku było to 57%. Z czego wynika ten spadek?
Pierwszym czynnikiem był wzrost liczby zamożnych czarnych, czego zasługą są rozwiązania z zakresu tzw. „pozytywnej dyskryminacji” czyli wyrównywaniu liczby zatrudnionych czarnych w stosunku do białych bez względu na kwalifikacje. Drugim czynnikiem było starzenie się białej społeczności w RPA, co jest wynikiem m.in. masowego exodusu białych z tego kraju w wyniku wprowadzanych przez ANC przepisów ograniczających ich prawa (m.in dostępu do wyższych uczelni oraz miejsc pracy) a także trwającego od 1994 roku (od przejęcia władzy przez czarną większość) zjawiska masowego mordowania białych ludzi (atakach na gospodarstwa białych rolników, które doczekały się „fachowej” nazwy „farm crimes” zginęło do tej pory ponad trzy tysiące białych ludzi. Morderstwa te charakteryzuja się wyjątkowa brutalnością).
Starzenie się białej populacji RPA i masowe opuszczanie nieprzyjaznego kraju przez młodych spowodowało spadek liczebności białych ludzi na rynku pracy.
Instytut ds. Relacji Rasowych (organizacja badawcza powstała w 1929 roku). opisywał w poprzednich latach masowy exodus białych, młodych i wykwalifikowanych ludzi z RPA. Za główną przyczynę podaje zbrojne rajdy czarnych bandytów na białe farmy, skalę przestępczości w rządzonej przez ANC Południej Afryce. Biali ludzie czują się coraz mniej bezpiecznie w tym kraju.
Zjawisko masowych wyjazdów młodych białych z RPA opisywał amerykański Newsweek, który jako główny powód podawał „konflikt społeczny na szeroką skalę”. Tymi słowami opisano nagonkę na białych, której efektem sa masowe morderstwa. Od 1995 roku kraj ten opuściło 800 tysięcy białych Afrykanerów czyli prawie 1/4 zamieszkujących RPA białych ludzi. Newsweek przyznaje, że było to wynikiem wielkiej eskalacji przestępczości, która nadeszła wraz z objęciem rządów przez stronników Nelsona Mandeli. Skala przestępczości w tym kraju, w tym gwałtów i morderstw, bliska jest rejonom konfliktów zbrojnych jak np. Sierra Leone czy Afganistanowi.
Na podstawie: South Africa Times Live, źródła własne
Za: autonom.pl

niedziela, 19 stycznia 2014

# Cytaty o Polsce - 1

Na sumieniu Polski leży wiele grzechów przeciwko sobie ,ale ani jeden przeciwko innym narodom.
-Aleksander Świętochowski

piątek, 10 stycznia 2014

# Leszek Żebrowski o Jedwabnem - wykład



# Piłkarz odpowie za klepnięcie się w rękę.


anelka2W dzisiejszych czasach bardzo łatwo zostać antysemitą. Przekonał się o tym Nicolas Anelka, który w trakcie meczu piłki nożnej miał użyć „antysemickiego” gestu poklepując się po ramieniu.
Urodzony we Francji zawodnik brytyjskiej drużyny West Bromwich Albion w czasie sobotniego meczu z West Ham United odbywającego po strzeleniu pierwszej ze swoich dwóch bramek w tym spotkaniu poklepał się po ramieniu. To wystarczyło, by wywołał falę oburzenia we Francji, zareagował na niego nawet francuski minister sportu, który na Twitterze oznajmił światu, iż „gest Anelki to szokująca prowokacja”.
Gest jakiego użył Anelka nazywany jest we Francji „quenelle”, został on tam spopularyzowany przez znanego komika Dieudonne’a M’balę. Komik został już kilkakrotnie skazany za ten gest; tłumaczenia, że ma on charakter antysyjonistyczny, a nie antysemicki nie trafiały do francuskiego wymiaru sprawiedliwości.
Histeryczna reakcja na taką błahostkę mocno zaskoczyła samego piłkarza. Komentując całą sprawę wyjaśnił, że nie miał nic złego na myśli, a sam gest „to była tylko specjalna dedykacja dla mojego przyjaciela Dieudonne’a” – oświadczył za pomocą Twittera Anelka.
Podobną opinię wyraził szkoleniowiec drużyny Keith Downing. „To była dedykacja dla francuskiego komika, którego zna bardzo, bardzo dobrze. Myślę, że czas skończyć o tym mówić, bo jest to absolutnie niepotrzebne” – wyjaśnił. Dodał również że „Anelka jest zupełnie zaskoczony tym, jakie problemy i spekulacje pojawiły się wokół tego gestu”.
Rozdmuchanym przez media skandalem zajmą się teraz władze angielskiej piłki nożnej. Federacja Football Association poprzez swojego rzecznika oznajmiła, iż przeprowadzi śledztwo w tej sprawie. Nieznane są jeszcze konsekwencje, jakie spotkają piłkarza lecz już teraz Europejski Kongres Żydowski domaga się jego zawieszenia.
na podstawie: huffingtonpost.com, mirror.co.uk
 
źródło: autonom.pl
 

# Gwałt po nordycku.

Kraje nordyckie, stawiane często jako przykład w sferze równości kobiet i mężczyzn, nie walczą wystarczająco z gwałtami i przemocą seksualną - oceniła walcząca o prawa człowieka organizacja Amnesty International. Najbardziej dostało się Finom.

"Mimo wszystkich postępów poczynionych w społeczeństwach nordyckich na drodze do równości kobiet i mężczyzn w wielu sferach, przepisy prawne, jeśli chodzi o gwałt, wciąż nie chronią odpowiednio" ofiar - pisze AI w wydanym w poniedziałek raporcie z okazji 100. Międzynarodowego Dnia Kobiet.
"Gwałt i inne formy przemocy seksualnej pozostają zatrważającą rzeczywistością, która co roku dotyka tysięcy młodych dziewcząt i kobiet we wszystkich państwach nordyckich" - napisano w raporcie przedstawiającym sytuację w Danii, Finlandii, Szwecji i Norwegii.
Przestępstwa niezgłaszane
Według Amnesty, przepisy prawne w tych czterech państwach utrudniają ściganie i karanie przestępstw seksualnych. Zgłaszany jest tylko niewielki procent gwałtów, a nawet jeśli do tego dojdzie, sprawa rzadko trafia do sądu, gdzie odsetek uniewinnień jest bardzo wysoki.
Sytuacja jest szczególnie niepokojąca w Finlandii, gdzie zgłaszanych jest zaledwie 2-10 proc. gwałtów, podczas gdy w Danii - 25 proc.
Gwałt po nordycku
Największym problemem jest jednak definicja gwałtu w tych państwach. Wbrew Europejskiemu Trybunałowi Praw Człowieka, który uważa za gwałt każdy akt seksualny bez zgody drugiej strony, cztery kraje nordyckie przyjmują, że "o gwałtu (a więc o jego charakterze kryminalnym) przesądza użycie przemocy lub groźba jej użycia".
W Finlandii i Danii - ujawnia AI - nie uważa się zatem za gwałt stosunków seksualnych bez zgody osoby o osłabionej zdolności do stawania oporu, np. na skutek spożycia alkoholu. "Przekazuje się w ten sposób komunikat, że zgwałcenie osoby, która nie jest w stanie dać przyzwolenia, stanowi mniej poważnie przestępstwo niż zgwałcenie kogoś, kto może stawiać opór" - podkreśla AI, apelując jednocześnie do państw nordyckich o lepszą ochronę prawną ofiar przestępstw seksualnych.
jak//kdj/k

# Niemcy mają problem z lokowaniem "azylantów".


imigranci-berlinW Niemczech rośnie liczba imigrantów, którzy ubiegają się o azyl na terenie tego kraju. W związku z obowiązującą na obszarze Niemiec ustawą dot. uchodźców, władze krajów związkowych i gmin muszą zapewnić przyszłym bądź niedoszłym azylantom zakwaterowanie, a miejsc do tego przystosowanych zaczyna już brakować.
Liczne landy i gminy zmuszone są w obliczu rosnącej liczby uchodźców w Niemczech do rozszerzenia oferty, jeśli chodzi o tak zwane domy azylantów. Jako, że coraz więcej z nich jest przepełnionych, władze poszczególnych landów zmuszone są do przebudowy byłych koszar wojskowych oraz budynków szkolnych – informuje agencja prasowa DPA.
Z brakiem kwater dla azylantów borykają się między innymi Saksonia Anhalcka, Meklemburgia Pomorze Przednie czy Szlezwik-Holsztyn. W Północnej Nadrenii-Westfalii zwiększono już w minionym roku liczbę miejsc mieszkalnych, natomiast w Hamburgu potrojono liczbę miejsc w ośrodku recepcyjnym. Berlin, który w 2013 r. przyjął 6 tys. uchodźców, stworzył 1400 dodatkowych miejsc i liczy się w tym roku z podwojeniem kosztów.
W 2007 roku Federalny Urząd ds. Migracji i Uchodźców zarejestrował 19 tysięcy wniosków o azyl. W 2012 r. było ich już 65 tysięcy. Ocenia się, że w 2013 r. będzie ich około 110 tys. Dane te są porównywalne z ekstremalnym, jeśli chodzi o liczbę wniosków o azyl, 1997 rokiem.
na podstawie: dw.de
źródło: autonom.pl