środa, 17 kwietnia 2013

# O Skandynawskiej rzeczywistości - wywiad.

Kontrole przeprowadzane przez Kościół Szwecji miały miejsce. Ich dosłowna nazwa to „przesłuchanie domowe” (husförhör), z grubsza polegające na odpytywaniu domowników ze znajomości katechizmu i ogólnie – religii protestanckiej.

Antoine Ratnik : Jest Pan tłumaczem i podrόżnikiem.W  trakcie swoich peregrynacji  po Europie poznal Pan dobrze kraje skandynawskie.Czy mogłby Pan powiedzieć  Czytelnikom, w ktόrych krajach skandynawskich Pan przebywał i dokładniej i w jakich regionach każdego z tych krajόw ?
 Jarosław Wiśniowski : „Podróżnik” to za dużo powiedziane. Słowo to od razu kojarzy mi się z Wojciechem Cejrowskim oraz Tomkiem Wilmowskim z powieści Alfreda Szklarskiego, którymi zaczytywałem się w dzieciństwie. W moim przypadku określenie „migrant” zdecydowanie lepiej oddaje istotę zagadnienia. Tak się złożyło, że z krajów skandynawskich najbardziej zaznajomiłem się ze Szwecją, którą pierwszy raz nawiedziłem w lecie 1995 r., czyli jeszcze jako nastolatek zafascynowany kulturą Wikingów oraz miejscową muzyką metalową, co zresztą zostało mi do dziś.
 W ciągu dwóch tygodni objechałem wtedy południowo-wschodnie rubieże kraju, z czego największe wrażenie wywarła na mnie nie tyle dziewicza przyroda, co pobyt w tzw. Królestwie Szkła (Glasriket). Później wracałem do Szwecji jeszcze kilkakrotnie, a w roku 2007 podjąłem pracę montera rusztowań w Uddevalli, którą w latach 80. dziennikarz pewnej bulwarówki ochrzcił mianem „najnudniejszego miasta Szwecji”. Mieszkając tam dobrze poznałem część zachodniego brzegu kraju od Göteborga po granicę norweską, czyli region Bohuslän. Prócz tego parę razy udało mi się zaszczycić swoją obecnością Danię i południową Norwegię. 

Antoine Ratnik : Czy kraje te można jakos jednoznacznie ocenić ? Co by Pan na przyklad napisal, gdyby Pan byl uczniem francuskiej szkoly i gdyby kazano Panu – jak to bywa we francuskim systemie szkolnym – « ukazac zasadnicze aspekty spoleczenstw skandynawskch wspolne dla wszystkich tych krajow w tekscie nieprzekraczajacym 360 slow «  ?
Jarosław Wiśniowski : To tak ambitne wypracowania zadaje się we Francji imigrantom-półanalfabetom z Maghrebu? Bo z tego co wiem, to wkrótce właśnie oni będą stanowili większość francuskiego społeczeństwa, o ile już do tego nie doszło...
Pierwsza rzecz, która przychodzi mi do głowy w związku z tym tematem, to tzw. prawo Jante. Sformułował je w latach 30. na potrzeby jednej ze swych książek duński pisarz Aksel Sandemose, chcąc w skrócie odzwierciedlić typowe cechy Skandynawów. Stworzył zatem swoisty dekalog, którego treść można określić jako pragnienie zrównania w dół każdej ponadprzeciętnej jednostki. Przywodzi to na myśl anegdotę o krabach w wiadrze: gdy tylko jeden z nich zaczyna wspinać się po reszcie chcąc wyjść na wolność, czyli wyróżnić się pozytywnie na tle reszty i osiągnąć jakiś wyższy cel, pozostałe od razu ściągają go z powrotem. Dziś przekłada się to nie tylko na presję grupy, w wyniku której ludzie często skrywają swe zalety za fasadą fałszywej i przesadnej skromności oraz nie dają z siebie wszystkiego wiedząc, że prawie na pewno zostałoby to odebrane z podejrzliwością, ale i na system podatkowy, nie pozwalający wzbogacić się powyżej danego poziomu.
Druga sprawa to stosunek do alkoholu. Wszędzie oprócz Danii obowiązuje półprohibicja, polegająca zarówno na stosowaniu groteskowych cen, jak i utrzymywaniu monopolu państwowego na sprzedaż napojów o mocy przekraczającej 3,5%, prowadzoną wyłącznie w specjalnych sklepach,  których przykładowo w całej Szwecji jest zaledwie ok. 400 (Systembolaget). Powodem tego, obok gorączki władzy „tych na górze” i związanej z nią chęci kontroli ludności, jest masowy alkoholizm, stanowiący istną plagę miejscowych społeczeństw jeszcze na początku XX wieku. Do skutków takiej polityki natomiast można zaliczyć fakt, że wielu Skandynawów nie zna umiaru w piciu i wyjeżdżając za granicę traci głowę zyskawszy dostęp do względnie tanich, szeroko dostępnych trunków. Oczywiście niektórzy radzą sobie na własną rękę pędząc bimber, zwłaszcza na wsi, a co bardziej wtajemniczeni chodzą „na tiry”, czyli do odpoczywających na parkingach kierowców ciężarówek z Europy Wschodniej, którzy często przywożą ze sobą parę butelek i puszek ojczystych wyrobów w celu pokątnego sprzedania ich w Skandynawii – z obopólną korzyścią. Ciekawostka: czy wie Pan jak w Szwecji wpłynięto na wynik referendum w sprawie przystąpienia do UE? Otóż politykierzy nakłamali naiwniakom, że Unia zakaże utrzymywania monopolu alkoholowego przez bolagety, w związku z czym po anszlusie będzie dostęp do napojów wyskokowych taki sam, jak w cywilizowanym świecie, czyli w byle spożywczaku i nie tylko w określonych godzinach. No to zagłosował łasy na dary Bachusa lud szwedzki „jak trzeba” i teraz ma...
Co jeszcze? Donosicielstwo. Szczególnie do wszechmocnej skarbówki. Wyjątkowo wredna czynność. Jak ktoś zarobi ponad „normę”, nie powinien głosić tego wszem i wobec, nie mówiąc o afiszowaniu się z tym. Istnieje bowiem spore ryzyko, że wskutek donosu kogoś „życzliwego” odwiedzą go smutni panowie. Jednak mimo drakońskich kar za przestępstwa skarbowe angażowanie ludzi do pracy na czarno i wzajemne świadczenie nieodpłatnych usług na zasadzie barteru kwitnie w najlepsze, co dowodzi, że duch wolności jeszcze nie zanikł całkowicie w Skandynawach. Ale i policja otrzymuje odpowiednią liczbę zgłoszeń. Ileż to razy wędrując samotnie po mniejszych miejscowościach, bez względu na kraj, podjeżdżali do mnie stróże prawa pytając – bez zbędnej władczości – kim jestem i co tu porabiam, bo dostali telefon, że po okolicy kręci się jakiś podejrzanie wyglądający obcy typ? Na szczęście zawsze zostawiali mnie w spokoju, gdy im odpowiadałem, że po prostu spaceruję sobie, podziwiam przyrodę itp. Mimo że owe mini-przesłuchania przebiegały jak najbardziej kulturalnie, nie mogłem pozbyć się uczucia przebywania w zasięgu niemożliwego do uniknięcia wzroku państwowego oka Saurona. 
Natomiast z cech pozytywnych należałoby dla równowagi wymienić brak skłonności do obgadywania innych związany m.in. z małomównością, która sama w sobie może być czymś dobrym dla wyznających zasadę „milczenie jest złotem”, punktualność, powszechną znajomość języka angielskiego oraz zachowywanie stoickiego spokoju w sytuacjach stresowych i niepodnoszenie głosu.
Takich wspólnych aspektów jest znacznie więcej i dużo by jeszcze o nich pisać, a już i tak przekroczyłem ustalony limit słów... Dostanę lachę, czy też w szkołach francuskich, wzorem szwedzkich, zdążono zlikwidować klasyczne oceny?
Kończąc wątek dodam, że jeśli kogoś interesuje temat, a zwłaszcza opis społeczeństwa szwedzkiego, niech postara się przeczytać książkę Jacka Kubickiego pt. „Szwecja od Środka”. Nie jest to jednak łatwe, gdyż właśnie stuka jej ćwierćwiecze, a nakład jej jedynego wydania wyniósł zaledwie 10 tys. egzemplarzy. 
Antoine Ratnik : Szwecja wydaje sie być tym krajem, ktory zdecydowanie dominuje cywilizacyjnie na Polwyspie skandynawskim.
Opowiadał mi Pan kiedyś, ze jeszcze nie tak dawno w Szwecji pastorzy luterańscy kontrolowali raz na rok rodziny i wydawali im rodzaj « pozwolenia na egzystencję » na nastepny rok.
Czy mogłby Pan te sprawę naswietlić  możliwie jak najbardziej szczegόlowo, gdyż podobne praktyki są nieznane w swiecie katolickim.
Jarosław Wiśniowski : Zależy, co kto rozumie przez „dominację cywilizacyjną”. Jeśli chodzi o zarobki, poziom życia, czy ogólnie kwestie materialne, to w tym akurat przypadku bezapelacyjnie przoduje Norwegia. Natomiast co do dzieł kultury i sztuki (filmy, książki), to zdecydowana ich większość, niezależnie od kraju pochodzenia, jest dla mnie za bardzo nacechowana depresją i ciężkostrawna, stąd też stronię od nich. Z kolei pod względem militarnym Szwecja swego czasu faktycznie dominowała w regionie, choć przy całej swej potędze dostała lanie od swojego zachodniego sąsiada o kilka razy za dużo, jak na swój gust. Być może to właśnie dlatego dzisiejsi Szwedzi lubują się w dowcipach o Norwegach i Duńczykach, na tej samej zasadzie jak my opowiadamy sobie kawały o Polaku, Rusku i Niemcu.  
Istotnie, wspomniane przez Pana kontrole przeprowadzane przez Kościół Szwecji miały miejsce. Ich dosłowna nazwa to „przesłuchanie domowe” (husförhör), z grubsza polegające na odpytywaniu domowników ze znajomości katechizmu i ogólnie – religii protestanckiej. Należy przy tym nadmienić, że czas przeszły nie jest tu do końca odpowiedni, ponieważ w niektórych parafiach kontrole te odbywają się do dziś, choć pewnie w znacznie łagodniejszej formie niż przed laty. Niestety nic nie wiem o konsekwencjach ewentualnego niezdania egzaminu z religijności przed pastorem, ale biorąc pod uwagę, że stosunkowo do niedawna nie istniała możliwość rezygnacji z członkostwa w KS, a do połowy XIX w. za katolicyzm groziła deportacja, można puścić wodze fantazji i spekulować. Ale o ile w przypadku „testu z życia duchowego” antyklerykalny Svensson teoretycznie mógł zacisnąć zęby i odbębnić tę niedogodność, o tyle dochodzi tu znacznie poważniejszy aspekt, jakim było gromadzenie rozmaitych danych osobowych przez pastorów i katalogowania ich w odpowiednich księgach parafialnych (husförhörslängder). Dane te bynajmniej nie ograniczały się do takich drobiazgów, jak data urodzenia, ilość posiadanych dzieci oraz kto jak często przystąpił do komunii. W starych księgach parafialnych można doszukać się również takich kwiatków, jak opinie na temat ogólnego prowadzenia się przez daną osobę, informacje o popełnionych przez nią wykroczeniach bądź przestępstwach, o poddaniu się szczepieniom itp. Wskutek tego – cytując wspomnianą „Szwecję od Środka” – „kiedy w latach sześćdziesiątych tworzyły się zręby «państwa dobrobytu», administracja państwowa dysponowała aparatem ewidencji ludności, o jakim niewiele krajów mogło marzyć” (str. 117). Nie trzeba być geniuszem, by domyślić się, jaką władzę nad ludźmi dawały i wciąż dają tego rodzaju informacje.    
Antoine Ratnik : Dlaczego, według Pana, to właśnie kraje skandynawskie stały sie europejskim piekłem na Ziemi? Czy dlatego, że w tych krajach jedna konkretna denominacja  protestancka odniosła całkowite zwycięstwo? Dlaczego własnie w tych krajach tak sie stało ?
Jarosław Wiśniowski :  „Piekło na Ziemi” to opis bardziej odpowiadający Sowietom za Lenina. Ja bym raczej porównał kraje skandynawskie do wygodnych klatek o pozłacanych prętach. Jestem też przekonany, że w innych częściach Europy żyje się gorzej i to nie tylko pod względem materialnym. Proces zwiększania zamordyzmu państwowego z roku na rok nabiera coraz większego tempa; ostatnio niemal codziennie docierają do mnie wiadomości o zwiększeniu liczby radarów na drogach, przeforsowaniu kolejnego zakazu w danym parlamencie, kradzieży dziecka dokonanej przez instytucję państwową, zaostrzenie jakiejś łagodnej dotąd ustawy itd. Oczywiście wszystko dla dobra ogółu. I są to wieści z bodaj każdego państwa uważanego za członka wielkiej niegdyś cywilizacji Zachodu. Tak więc nawet jeśli ktoś postrzega Skandynawię jako europejskie piekło na Ziemi, chyba przyzna, że region ten posiada coraz silniejszą konkurencję w pretendowaniu do owego miana.
Zdaję sobie sprawę, że Pan, jako tradycyjny katolik, stawia znak równości między protestantyzmem a złem. Natomiast z internetu wiem, że niejeden luteranin również postrzega katolicyzm jako dzieło Szatana. Osobiście nie podzielam żadnego z tych poglądów. Nie tylko dlatego, że sprawy religii są mi zasadniczo obojętne. Poświęciłem sporo czasu rozmyślając, jak to się stało, że to akurat wśród potomków siejących postrach Wikingów i nie mniej wojowniczych społeczeństw XVI-XVIII w. trafiły na podatny grunt i rozpleniły się takie patologie jak feminizm, fałszywie pojęte równouprawnienie i inne plagi osłabiające rolę mężczyzny w rodzinie i społeczeństwie. Po przeanalizowaniu faktów moja teoria wygląda następująco: żadna rewolucja – czy to Antyfrancuska, czy Październikowa, czy też kulturowa z końca lat 60. – nigdy nie jest, nie była i nie będzie spontanicznym ruchem oddolnym, wbrew idiotyzmom wbijanym do głów dzieciakom w szkołach, w tym także i mnie. Zawsze ktoś za nią stoi, zawsze ktoś nią steruje, bo ma w tym swój cel. Takich „ktosiów” nazywam Iluminatami, czyli Oświeconymi. Są to ludzie niezwykle bogaci, wpływowi i na tyle potężni, by móc wywoływać wojny lub wspomniane rewolucje, sterować ich przywódcami i finansować jedną lub obie strony konfliktu, a jednocześnie pozostać w cieniu, jak np. Rotszyldowie podczas wojen napoleońskich lub banksterzy z Wall Street sponsorujący Hitlera i Aliantów, a wcześniej rewolucjonistów w 1905 r. i bolszewików podczas wojny z Białymi. Zanim jednak Szanowny Czytelnik pójdzie na łatwiznę i zarzuci mi bredzenie o teoriach spiskowych, niech się zapyta wujka Google’a, co o tym wszystkim sądzi. Ponadto bardzo przekonująco, jasno i w oparciu o dokumenty przedstawiają to m.in. takie postacie jak Alex Jones w filmach pt. „Endgame”, „Road to Tyranny” lub „Police State 3” oraz dr Henry Makow, kanadyjski badacz znawca owych zjawisk, na swojej stronie www.henrymakow.com . Dlaczego jednak Iluminaci zdecydowali się uczynić akurat Szwecję swoim królikiem doświadczalnym? Powodem tego może być fakt, że to najludniejszy kraj w regionie, którego mieszkańcy posiadają geny Wikingów i równie bitnych knechtów Karola Gustawa, mogące pokrzyżować plany zniszczenia tej części Europy. Stąd też należało uśpić te geny, co też udało się za pomocą zinstytucjonalizowanego feminizmu, homoseksualizmu, „równouprawnienia”, rozbicia rodziny i degeneracji kościoła protestanckiego, po czym wyeksportowano to wszystko do krajów sąsiednich. Ale to tylko moja teoria. Dokładnej odpowiedzi na to pytanie należałoby szukać choćby wśród członków grupy Bilderberg należących do niej w latach 50. I 60., spośród których chyba mało kto jeszcze żyje, bądź w pozostawionych przez nich dokumentach z corocznych spotkań klubu.   

Antoine Ratnik : Czy można powiedzeć, ze spoleczeńswta skandynawskie są spoleczeństwami ludzi nieszczęśliwych? Proszę możliwie jak najwiecej powiedzieć  o porywaniu dzieci praktykowanym przez pańswto w tych krajch.
Jarosław Wiśniowski : Można. Przeciwwagę dla dobrobytu materialnego charakteryzującego tamtejsze społeczeństwa stanowi ubóstwo duchowo-emocjonalne, będące skutkiem erozji więzi społecznych, wspomnianego już rozbicia instytucji rodziny oraz zahamowania rozwoju psychicznego i utrzymywania dorosłych ludzi na poziomie mentalnym nastolatków, w wyniku czego wielu Skandynawów nie ma w życiu celów większych niż uprawianie jak najczęstszego seksu bez zobowiązań i posiadanie możliwości kupowania coraz to nowszych modeli rozmaitych błyskotek. Dochodzi do tego obawa przed zawarciem małżeństwa i założeniem rodziny tudzież odwlekaniem tego w nieskończoność pod pretekstem korzystania z jak najdłużej trwającej młodości. W Szwecji niełatwo też o nawiązanie prawdziwej przyjaźni. O ile całkiem łatwo znaleźć kompana do kieliszka, o tyle zaprzyjaźnić się – we właściwym znaczeniu tego słowa, nie w wypaczonym przez rozmaite facebooki – z rodowitym mieszkańcem tego kraju jest piekielnie trudno. Podejmując próby w tym kierunku bardzo wyraźnie czuć bariery, jakimi nasz rozmówca stara się od nas odgrodzić, mające źródło w nieuzasadnionej obawie przed wyższym uczuciem, jakim jest przyjaźń. Skoro już w przedszkolu został „urobiony”, że nie może ufać rodzicom, tylko urzędnikom, to co dopiero komuś nie będącemu członkiem rodziny? A może Skandynawom po prostu potrzeba więcej czasu w tych sprawach niż np. Południowcom? Nie udało mi się do końca rozgryźć tego problemu. Pewne jest jedno: nawet gdy się ich bezpośrednio spyta, czy są szczęśliwi i otrzyma odpowiedź twierdzącą, często można poznać, że to nieprawda. Kiedyś rozmawiałem w pracy na tematy życiowe z jednym ze szwedzkich kolegów. Facet przekonywał mnie, jaki to jest szczęśliwy, cud-miód, a gdy chwilę później dyskusja zeszła na temat rodziców, zgorzkaniałym tonem zdradził mi, że nie miał ze swoimi kontaktu od parunastu lat. Przy tym widać było, jak bardzo go to gryzie. Ponadto uważam, że przeciętny Skandynaw jest niezwykle mało żywotny, sprawia wrażenie apatycznego. W Polsce wiele ludzi z mojego otoczenia ma iskry w oczach, energię, chęć działania. Skandynawowie – wprost przeciwnie. Z wyjątkiem weekendowych wieczorów, kiedy to przy pomocy alkoholu spuszczają z łańcucha gnębiące ich demony i zamieniają centra spokojnych na codzień miast w strefy grozy. Czy tak zachowują się ludzie szczęśliwi?         
Porywanie dzieci? Rozumiem, że pyta Pan o kidnaping uprawiany przez pracowników socjalnych. Co tu dużo opowiadać, faktycznie ma on miejsce na wielką skalę, gdyż urzędnicy ci posiadają olbrzymią władzę, umożliwiającą zalegalizowaną kradzież dziecka pod byle pretekstem. Nierzadko czytam o przypadkach pozbawienia kogoś „praw rodzicielskich” (na marginesie: proszę zwrócić uwagę na ten osobliwy zbitek słów. Rodzicem zostaje się automatycznie wtedy, gdy dziecko się urodzi tudzież gdy zostanie poczęte. Żadnych dodatkowych „praw” nie otrzymuje się z tej okazji. Skoro jednak państwo uzurpuje sobie przyznawanie ludziom tychże, oznacza to, że zarówno rodzice jak i dzieci są jego własnością, zredukowaną do poziomu odczłowieczonych „zasobów ludzkich”, z którymi można wyczyniać wszystko niczym z bydłem), bo matka była zbyt religijna, ojciec źle wyraził się o bożku demokracji, potomstwo przyszło do szkoły z plamą na bluzce, było za grube, za chude, a zupa za słona. Podobno ofiarą tego bandytyzmu padają zwłaszcza nowo przybyłe rodziny imigrantów, nie orientujące się dostatecznie w szwedzkiej rzeczywistości. Co gorsza, Polska od paru lat podąża dokładnie tą samą drogą. Nawet nie wiem, kiedy uchwalono u nas odpowiednie „prawo”, ale chyba zrobiono to po cichu, żeby nie płoszyć ptaszka... Ale to tylko kidnaping fizyczny. Natomiast moim zdaniem znacznie większe niebezpieczeństwo stanowi porywanie umysłów dzieci, choćby z tego względu, że jest nienamacalne i sprzedawane jako norma i zdobycz demokracji. Jak wspomniałem, zaczyna się ono już w przedszkolu i polega na wmawianiu najmłodszym, że rodzice nie mają nad nim władzy, że wolno im robić praktycznie wszystko, na co mają ochotę, „samorealizować się” bez względu na konsekwencje, a w razie czego donieść na rodziców nauczycielowi, policjantowi czy innemu pachołkowi reżimu, niszcząc tym samym więzi rodzinne i hodując swoistych homo sovieticusów (suecicusów?) nie mających pojęcia o odpowiedzialności za swoje czyny. Co nie oznacza, że tresuje się te dzieci w całkowitym nieposłuszeństwie wobec autorytetów – co to, to nie. Otóż bezwzględnym autorytetem zawsze będzie dobry wujaszek-urzędnik. Tylko on da radę ochronić przed biciem, molestowaniem seksualnym i morderstwem rytualnym, będącymi przecież powszechnymi sposobami spędzania czasu wolnego przez rodziców. W sukurs tej propagandzie naturalnie przychodzą jakże niezależne media głównego ścieku, nagminnie nagłaśniając takie przypadki i jeszcze bardziej podsycając obawę i wzajemną nieufność wśród ludzi wciąż na tyle głupich, by oglądać telewizję lub czytać kolorowe gazetki. I tym oto sposobem formuje się młodego człowieka (starego zresztą też), przy czym nie zdaje on sobie sprawy (ponieważ zazwyczaj nie wybiega myślą w przyszłość tak daleko) że za jakiś czas, gdy sam zostanie rodzicem, znajdzie się „po drugiej stronie lustra” i prawdopodobnie doświadczy tego samego bólu, jaki w wyniku państwowego prania mózgu sprawił swoim rodzicom. Sporo ciekawych rzeczy na ten temat pisze szwedzki wolnościowiec Henrik Bejke, z którym wywiad można przeczytać w książce pt. „Socjaldemokratyczny Park”.  

Antoine Ratnik : Mowił mi Pan kiedyś, ze czuł się w Szwecji wyobcowany.Dlaczego?
 I jeszcze jedno, czy czuł się Pan zagrożony, obawiał  się donosu czy też internowania w szpitalu psychiatrycznym  z racji swojej normalności, ktorą oni uważaja za cos nienormalnego ?
Jarosław Wiśniowski : Moje poczucie wyobcowania miało związek ze sposobem bycia Szwedów, opisanym w pierwszym akapicie odpowiedzi na poprzednie pytanie. W Polsce byłem przyzwyczajony do przestawania z osobami o typowo słowiańskiej duszy: energicznymi, uczuciowymi, zdolnymi do improwizacji, nie ufającymi różnej maści autorytetom, w pewnym stopniu przedkładającymi wartości duchowe nad materializm i z niejaką skłonnością do chaosu, aczkolwiek cechy te coraz bardziej zanikają na rzecz „europejskości”, nad czym ubolewam. Tymczasem w Szwecji nawet większość rockerów, których jest stosunkowo dużo, jest mdła jak flaki z olejem i ma państwo za bożka, a od reszty społeczeństwa różni się jedynie wyglądem. Słyszał Pan o przypadku Rogera Tullgrena? Jeśli nie, w celu poznania szczegółów zagadnienia polecam wygooglowanie tych personaliów. Otóż cwaniak załatwił sobie niedawno zasiłek dla niepełnosprawnych, jako przyczynę podając uzależnienie od heavy metalu. To ma być buntownik-antysystemowiec? Ręce opadają! Jak tu z kimś takim znaleźć wspólny język? Ktoś powie: „skrajny, nagłośniony przez media przykład”, ale proszę mi uwierzyć, że bunt sporej części szwedzkich „antysystemowców” różnej maści jest najczęściej wymierzony przeciwko religii lub monarchii, ale rzadko kiedy przeciw państwu jako takiemu. Ponadto Szwedzi nierzadko dają Polakowi odczuć – w większości przypadków chyba niechcący, podświadomie – że jest obywatelem drugiej kategorii. Białym Murzynem. Tym „innym”. Stąd też z biegiem czasu nostalgia coraz bardziej dawała znać o sobie. 
Naprawdę uważa mnie Pan za normalnego? Dziękuję, traktuję to jako komplement. Dotychczas zazwyczaj stykałem się z odmiennym zdaniem o mnie, zarówno w rodzinie, jak i w szkole. Także co bardziej szczerzy rówieśnicy nie omieszkali poddawać pod wątpliwość stanu mojego umysłu, aczkolwiek na marginesie napomknę, że szczerość to niestety wymierająca cecha, ustępująca pola bezgranicznej obłudzie i obrzydliwemu włazidupstwu. Nie, żebym sam był święty... Ale do rzeczy. Zagrożenia nie czułem, ponieważ w prywatnych rozmowach Szwedzi, jak tylko przekonają się co do braku złych intencji rozmówcy i poczują doń zaufanie, bardzo często sami potrafią zaskoczyć bardzo niepoprawnymi politycznie poglądami. Mało to nasłuchałem się szalenie ciekawych opinii choćby o pasożytniczych czarnuchach (svartingar) lub muzułmańskich wielbłądojebcach (kamelknullare) doprowadzających Szwecję do ruiny? Przy czym moimi dyskutantami nie byli jacyś rasistowsko nastawieni narodowcy, tylko zwykli, szarzy ludzie. Nie dziwne: jeśli na siłę wbudza się w kimś miłość do kogoś – w tym przypadku do „wzbogacaczy kultury”, jak to w mediach eufemistycznie określa się imigrantów spoza europejskiego kręgu cywilizacyjnego – na dłuższą metę skutkuje to nienawiścią, choćby starannie tłumioną na codzień. Raz tylko znalazałem się w dziwnej sytuacji. Otóż pracując już w biurze na stanowisku kierowniczym miałem jako tło pulpitu komputera flagę Konfederacji. Wszedł kolega chilijskiego pochodzenia o lewackich poglądach (a jest tam takich jak on niemało, jako że Szwecja udzielała azylu komunistom wiejącym przed Pinochetem), zobaczył tę flagę, zdębiał i oskarżycielsko-wyższościowym tonem poinformował mnie, że toż to przecież symbol rasizmu, jawnie sugerując zmianę tła. Jak zwykle w takiej sytuacji obudził się we mnie diabeł i odparłem, by zamiast gadać głupoty lepiej dokształcił się w temacie. Wyszedł z pokoju mrucząc coś pod nosem i wtedy właśnie zacząłem się zastanawiać, czy zakapuje mnie „tylko” szefowi, czy też za kwadrans znajdę się w radiowozie... Szczęśliwie nic takiego jednak nie nastąpiło. Jakiś czas później, chcąc go nieco sprowokować, powiedziałem mu: „Wiesz co, Luis, jak chcesz, to specjalnie dla ciebie zmienię sobie tło pulpitu na starożytny symbol słońca”. Nie do końca pojął aluzję, ale wyczuł podstęp, bo tylko spojrzał na mnie spode łba i na tym się skończyło. I dobrze, bo gdybym poszedł za ciosem, to tym razem na pewno wpakowałbym się w nielichą kabałę.   

Antoine Ratnik : Czy spoleczeństwo norweskie wygląda podobnie jak szwedzkie?    
Jarosław Wiśniowski :  Zbyt krótko przebywałem w Norwegii, by móc dać wyczerpującą odpowiedź, lecz na pierwszy rzut oka na to wygląda. Oba narody mają wspólną historię, religię i mentalność, a nawet całkiem podobny język, w związku z czym rozumieją się nawzajem. Coś jak Czesi i Słowacy. Do Norwegów również odnosi się wspomniane na początku prawo Jante, a ponadto panuje u nich socjalizm oraz ściśle z nim powiązany łagodny totalitaryzm, taki z ludzką twarzą, gdzie urzędnik odgrywa rolę nie ciemiężyciela, a pasterza; gdzie państwo jest wszechobecne i sprawuje ścisłą kontrolę nad niewoln... eee, obywatelami, spośród których większość wprawdzie zdaje sobie z tego sprawę, ale jest przekonana, że to wszystko dzieje się dla ich dobra i inaczej być nie może, a już na pewno nie lepiej. Nie ma się co dziwić, w końcu tłoczy się im to do głów od przedszkola. Krótko mówiąc: tak, oba społeczeństwa są raczej podobne do siebie.     

Antoine Ratnik : Czy można pwiedzieć, ze to Szwecja jest odpowiedzialna za instalację w Norwegii, kraju pełnym zaslug, zinstytucjonalizowanej dekadencji?
Jarosław Wiśniowski :  O ile można z pewnością powiedzieć, że za instalacją dekadencji w Polsce stoją Sowiety, a w ostatnich latach również UE i USA, o tyle w odniesieniu do Szwecji i Norwegii nie znajduję niezbitych dowodów na istnienie takiego związku. Jak już wspomniałem w poprzednim punkcie, oba kraje łączy ze sobą wiele cech i od wieków wywierają one wzajemny wpływ na siebie, ale zarazy, o których wcześniej pisałem, zaczęły na dobre plenić się w latach 60., czyli wtedy, gdy Norwegia była już od dawna niezależna gospodarczo i politycznie od Szwecji. Choć istotnie może być coś w tym, że odpowiednie siły w pewnym momencie postanowiły przeszczepić na grunt norweski rozmaite feminizmy, homoseksualizmy, inżynierię społeczną, socjaldemokrację i inne skarania boskie, wzorując się właśnie na modelu szwedzkim. Trzeba by dokładniej przeanalizować ten problem, a to wymaga czasu.

Antoine Ratnik : Jaki jest w tych krajach stosunek do epopei  Wikingόw? Przecież Skandynawowie to dawni Wikingowie.Jaka jest kondycja fizyczna Skandynawόw  dziś ?   
Jarosław Wiśniowski :  Stosunek do epopei Wikingów przejawia się choćby w taki sposób, że w latach 80. i 90. nastąpił w Skandynawii wysyp zespołów rockowych i metalowych nawiązujących bezpośrednio do mitologii nordyckiej. Wielu członków tych grup otwarcie gardzi chrześcijaństwem (a niechby spróbowali pogardzić islamem, czy judaizmem...) i demonstracyjnie obchodzi święta swych pogańskich przodków, biorąc udział w różnorakich ceremoniach organizowanych na wzór staronordycki. No, może z wyjątkiem składania krwawych ofiar. Ale i do głosu przeciętnego Skandynawa wkrada się nutka dumy, gdy mówi o swym kulturowym i genetycznym dziedzictwie, mimo że tak niewiele mu go zostało – zwłaszcza tego drugiego. I tu przechodzimy do drugiej części pytania. Tak się składa, że pracowałem w środowisku, w którym wymagana była pewna siła fizyczna, więc o obecności cherlaków nie mogło być mowy. Niektórzy nawet wyglądali tak groźnie jak typ z Regular Ordinary Swedish Meal Time... Zwłaszcza pewien dwumetrowy brodacz, który, zapytany o imię, odparł: „Stieg! To starodawne imię Wikingów!” Na ulicy natomiast bardzo często można zetknąć się z typem bladego wymoczka o mętnym wzroku i mówiącego falsetem, co zresztą zdają się lansować tamtejsze media. A kobiety? Tu można się zdumieć. Jeśli komuś taka Szwecja kojarzy się z nieprzeliczonymi hordami długonogich blond-piękności, niech pozbędzie się wszelkich złudzeń. Albo Szwedki faktycznie tak wyglądały jedno lub dwa pokolenia temu, albo to państwo zatrudnia niezwykle skutecznych propagandystów, do których sam Goebbels mógłby uczęszczać na korepetycje. Ponieważ jednak nie przystoi zbytnio rozwodzić się nad brakiem walorów fizycznych płci (w założeniu) pięknej, spuszczę na ten wątek zasłonę milczenia. Pod rozwagę poddam jednak fakt, że oprócz uprawiania popularnej w Skandynawii seksturystyki, wielu mężczyzn importuje sobie żony z zagranicy, zwłaszcza z Azji Wschodniej. I to nie tylko z powodu znacznego stopnia zaczadzenia umysłów Szwedek zgubną ideologią feminizmu. Zresztą zgodnie z ową ideologią panie nie pozostają w tyle i również masowo podróżują po świecie w poszukiwaniu wrażeń, z tym nie na wschód, a do Afryki i na Karaiby. 
Antoine Ratnik : Czy zna Pan Finlandię i jeśli tak, to jak ocenia Pan ten kraj?     
Jarosław Wiśniowski :  Nie byłem w Finlandii, więc ciężko mi cokolwiek powiedzieć na temat życia tamże, ale podziwiam przodków dzisiejszych Finów za sprawne oczyszczenie swego kraju z komunistycznych bandytów w 1918 r. oraz za mężny opór, jaki stawili potężnym Sowietom podczas wojny zimowej, choć w przeciwieństwie do Polski, niemal całkowicie osamotnionej w 1920 r., mogli oni liczyć na pomoc materialno-logistyczną ze strony innych państw. Jednak na dłuższą metę nic im to nie dało, gdyż i tak w końcu zapanował u nich socjalizm, podobnie jak w całej Skandynawii. Hm, z drugiej strony może to jednak nienajlepsze porównanie, jako że Finlandia przez wielu nie jest uważana za kraj skandynawski... Ot, taka ciekawostka.

Antoine Ratnik : I wreszcie na koniec pytanie osobiste.Bardzdo boleję nad niskim poziomem znajomosci językόw obcych w Polsce. Pisalem o tym wielokrotnie.
Zna Pan kilka jezykόw.Czy może Pan Czytelnikom, szczegolnie mlodym,zasugerowac jakąś skuteczną metodę aby dobrze i dogłebnie opanowac choć  jeden z zachodnich językow?
Jarosław Wiśniowski :  Ależ czemu ograniczać się do języków zachodnich? Cały ten owczy pęd do angielskiego – jakkolwiek jeszcze ważnego – jest dla mnie niezrozumiały. Dziś w mowie Tolkiena (acz coraz bardziej ubożejącej) sklecić kilka zdań na krzyż, a tym samym dogadać się, potrafi każdy głupi, co tylko dowodzi jej względnej prostoty. Dlatego też na miejscu ambitnych bądź snobistycznych rodziców oddających pociechy do pralni mózgów z angielskim jako językiem wykładowym posłałbym swoje dzieci na lekcje języka chińskiego lub koreańskiego – co do których prorokuję, że w niedalekiej przyszłości nabiorą znaczenia światowego (zwłaszcza ten pierwszy) – lub niezasłużenie pogardzanego u nas rosyjskiego. A przepis? Przede wszystkim należy mieć motywację. Nie zrażać się pozornym brakiem natychmiastowych efektów. Jest to szczególnie istotne, gdyż wielu młodych ludzi hołduje zasadzie wyrażonej w utworze Queen: „I want it all and I want it now”. Uczyć się systematycznie. Z własnej, nieprzymuszonej woli, bo w przeciwnym razie z dogłębnego opanowania nici. Zresztą tyczy się to także innych dziedzin... Wybić sobie z głowy fałszywe twierdzenie, że starszy człowiek nie jest w stanie nauczyć się języka obcego. Opracować własną metodę nauki. Osobiście polecam łączenie przyjemnego z pożytecznym. Tym też sposobem opanowałem język angielski, siedząc ze słownikiem nad wkładkami kaset (dla młodszych Czytelników: to takie muzealne nośniki dźwięku) Iron Maiden, Metalliki i Guns N’ Roses, niemiecki – ślęcząc nad tłumaczeniami Asteriksa i „Władcy Pierścieni”, szwedzki – „Roku 1984” i książek Fredericka Forsytha, pieczołowicie spisując i sprawdzając nieznane słowa i zwroty, których z czasem robi się coraz mniej, ku dzikiej radości czytającego. Natomiast obecnie ucząc się francuskiego idę z duchem czasu i korzystam ze współczesnych zdobyczy techniki, czyli internetu. Przeglądam artykuły i blogi, koresponduję oraz prowadzę działalność złodziejsko-wywrotową, polegającą na ściąganiu i czytaniu oryginalnych wydań moich ulubionych komiksów:  Asteriksa, Thorgala i Lucky Luke’a. Dokształciłem się również grając w galijską wersję Warcrafta 3... Jak więc widać, możliwości jest nieskończenie wiele, tylko nie należy zapominać o swym celu. A w ogóle to najlepszym sposobem na nauczenie się języka jest wyjazd do danego kraju. Pod warunkiem, że przynajmniej na początku – jakkolwiek polonofobicznie to zabrzmi – będzie się spędzało jak najmniej czasu w towarzystwie przebywających tam rodaków, a jak najwięcej wśród jego rodowitych mieszkańców. Znam przypadki gastarbajterów mieszkających w Niemczech od lat 60. i wciąż nie umiejących porozumieć się po niemiecku. Ale tak to jest, jak ktoś zamyka się we własnym getcie.    
Antoine Ratnik: Dziękuję Panu bardzo serdecznie za ten pasjonujący wywiad i gratuluję jakości Panskiego polskiego; z podobną dbaloscią o szatę językową  jeszcze się dotychczas nie spotkałem w kraju po nieszczęsnym 1989 roku.
Dziękuję raz jeszcze.
aw
źródło:  konserwatyzm.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz