Dotacje przekrętem stoją*
Antoni P., który pracuje w jednym z urzędów marszałkowskich, zgodził się anonimowo opowiedzieć „Najwyższemu CZAS-owi!”, jak od kuchni wygląda kwestia realizacji dotacji unijnych.
- Czym konkretnie zajmują się urzędnicy od dotacji w urzędzie marszałkowskim?
- Ja zajmuję się autoryzowaniem wniosków o płatność zgodnie z procedurami i zaleceniami instytucji zarządzającej, jaką jest Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Są to projekty realizowane w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich (PROW) 2007-2013 o wartości 3,2 mld euro na cały okres programowania. W programie tym są cztery tzw. osie, trzy osie twarde dotyczące inwestycji, na przykład budowa kanalizacji, świetlic, chodników, remonty kościołów, wyposażenie świetlic, placów zabaw oraz oś miękka, której celem jest przede wszystkim aktywizacja mieszkańców, na przykład poprzez łączenie czynników kulturowych, historycznych, między innymi mogą to być na przykład szkolenia z makijażu, malowania na szkle czy jedwabiu itd. Wydział Wdrażania w urzędzie marszałkowskim zajmuje się przyznawaniem dotacji, a pracownicy w Wydziale Autoryzacji Płatności zajmują się weryfikacją wniosków beneficjentów o dotacje unijne pod względem formalnym, merytorycznym, rachunkowym. We wniosku o przyznanie pomocy beneficjent szczegółowo opisuje, co zamierza zrobić i jakie cele zostaną zrealizowane – muszą one być zgodne z programem unijnym, w ramach którego realizowana jest dana operacja. Wydział Autoryzacji Płatności otrzymuje wnioski o płatność po zrealizowaniu projektu unijnego – beneficjent składa wniosek, kosztorysy, faktury, umowy i inne dokumenty, które potwierdzają realizację projektu. Wszystkie projekty w ramach PROW nie mogą być projektami komercyjnymi. Sprawdza się, czy wszystko jest dobrze. Jeśli coś się nie zgadza, to wysyłana jest wizytacja, która sprawdza, czy stan faktyczny jest zgodny z przedłożoną dokumentacją rozliczeniową. Jeśli jest w porządku, to wypłacane są środki, a jeśli nie, to odmawia się wypłaty. We wszystkich urzędach marszałkowskich jest taka sama struktura urzędnicza.
- Czy unijne dotacje są dobrze wydawane?
- Uważam, że polska mentalność nie jest przystosowana do unijnych dotacji i nadal każdy postępuje zgodnie z zasadą „co większe niż wesz, do kieszeni bierz”. Trzeba wszystko kontrolować na każdym kroku, ponieważ niestety często zdarzają się przekręty. Niektóre projekty mają fajne cele, dają ludziom dużo możliwości, ale Polak nie jest z natury uczciwy i nie tak dokładnie zasady są przestrzegane. Na przykład wybudowano remizę, hotel albo parking zamiast świetlicy. Były przypadki, że zrobiono krótszy chodnik, ale dodatkowo wybudowano zjazd do burmistrza do domu. Teraz wszystkie projekty są kontrolowane i wszystko wychodzi na jaw. Czasem beneficjent dogaduje się z urzędem i wadliwy projekt jest zatwierdzany, a środki nie są ucinane. Największą porażką są w tzw. Lokalne Grupy Działania (LGD). Moim zdaniem jest to kompletnie nieprzystosowane do polskiego rynku. Na danym terenie jest tworzona LGD (stowarzyszenie lub fundacja), która dostaje grube pieniądze na swoje funkcjonowanie w 100 procentach refundowane. Za te pieniądze kupują sprzęt, zatrudniają ludzi, szkolą się w ramach PROW. Wygląda to tak, że stowarzyszenie zakładają Kowalski z Nowakiem, którzy mają swoje firmy i potem jako szefowie stowarzyszenia robią we własnych firmach zakupy, wynajmują sobie biura, które następnie remontują, organizują wyjazdowe szkolenia, za unijne pieniądze. Tworzone są sztuczne warunki, w LGD zatrudniane są całe rodziny, znajomi. Najgorsze jest to, że mamy związane ręce, gdyż Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa nic z tym nie robą (brak uregulowań prawnych dla realizowanych działań). Urząd marszałkowski zadaje pytania, dlaczego tak to wygląda, a oni odpisują, że wszystko jest zgodne z prawem, co jest prawdą. Może instytucje zarządzające umyślnie nie wydają odpowiednich wytycznych, które mogłyby uzdrowić tę sytuację? A na LGD idą duże pieniądze, bo refundacja – jak mówię – jest 100-procentowa. Okazuje się, że cel dotacji, czyli ożywienie całej gminy, wdrażanie innowacyjnych pomysłów nie ma dla nich żadnego znaczenia. W ramach LGD wszyscy mieszkańcy danej gminy mogą składać wnioski, mniejsze, większe, na agroturystykę, szlaki turystyczne, aktywizacje kobiet na wsi, stroje ludowe i mieszkańcy rzeczywiście wysyłają wnioski do LGD, które prowadzą rekrutację, jednak w rezultacie i tak pieniądze otrzymują znajomi znajomych LGD.
- Czy unijne projekty są racjonalne i potrzebne? Na przykład inwestycje infrastrukturalne, szkolenia? Jak to wygląda od kuchni?
- Uważam, że tak, dlatego że mieszkam na wsi i wiem, że tu nic się nie dzieje. Moja gmina ma zawsze ważniejsze cele. Projekty, które składają stowarzyszenia, mogą być współfinansowane przez Unię Europejską, na przykład remont świetlicy, organizowanie festynów, zakładanie telewizji internetowej. Są takie gminy, w których zawsze dochodzi do rozbieżności między wykonaną inwestycją a przedłożoną dokumentacją, ale korzystają ze znajomości w urzędzie marszałkowskim i projekty takie przechodzą. Wszystko zależy od tego, jaka partia rządzi – o przyznaniu lub nie dotacji decyduje układ polityczny, a nie wartość merytoryczna projektu czy uczciwość wniosku. Z kolei Regionalne Programy Operacyjne (RPO) mają na celu podniesienie poziomu życia mieszkańców oraz poprawić konkurencyjność regionu. We wnioskach w ramach RPO trzeba między innymi wykazać innowacyjność na poziomie regionalnym i na poziomie firmy. Trzeba coś wykombinować na siłę, bo za to dostaje się punkty. Wysyła się wniosek do Naczelnej Organizacji Technicznej, która wydaje „niezależne” opinie o innowacyjności. I tak jak w każdej instytucji, tak i tu można coś załatwić (pod nazwą jakiś super innowacyjny system operacyjny). Często nierealne jest spełnienie kryteriów przez mikroprzedsiębiorstwa w ramach innowacyjnych projektów. Przekracza to ich możliwości inwestycyjne. Zaznaczam, iż w każdym województwie są inne kryteria i tak na przykład łatwiej dostać dotację w województwach słabiej rozwiniętych.
- Czy można podać przykłady marnotrawstwa?
- Moim zdaniem całe LGD to są wyrzucone pieniądze w błoto. Nic nie idzie na te górnolotne cele zapisane w programach. No ale to nie wina programu tylko nas samych. Przykład idzie z góry, kradną na górze to i kradną na dole.
- Ile osób pracuje w urzędzie marszałkowskim tylko w związku z dotacjami? Czy to jest racjonalne?
- W Wydziale Wdrażania pracuje 10 osób, w Wydziale Autoryzacji Płatności 11 osób, w Wydziale Kontroli 8 osób. Z kierownikami i dyrektorami łącznie są to 34 osoby, które zajmują się wyłącznie Programem Rozwoju Obszarów Wiejskich. Są to stanowiska, działy stworzone wyłącznie pod unijne dotacje. Nasze wynagrodzenie jest refundowane w 80 procentach z Unii Europejskiej, ale podatek odprowadzany przez pracowników już idzie do kieszeni polskiego fiskusa. Gdyby nie dotacje unijne, to te osoby nie pracowałyby na tych stanowiskach.
- Jak wysoki jest koszt pozyskania unijnych dotacji na przykładzie dotacji, którymi zajmuje się urząd marszałkowski?
- Dla beneficjenta jest to korzystne, bo z inwestycji dostają zwrot w wysokości od 50 do 100 procent w zależności od projektu. Tylko w nielicznych gminach są zatrudniani specjalni pracownicy w celu pozyskiwania dotacji, a w większości gmin zajmują się tym stali pracownicy. Koszty pisania wniosków mogą być spore, jeśli wykorzystuje się do tego specjalistyczna firmę. Wnioski są złożone i na wszystko musi był mnóstwo podkładek – wnioski dla przeciętnego człowieka mogą być skomplikowane, dokumenty, załączniki – cały segregator, czasem kilka segregatorów – w zależności od programu. Papierologia zaczyna się na etapie realizacji projektu. Co prawda, w ramach PROW mało wniosków jest odrzucanych, ale już w RPO przechodzi zaledwie około 1/4 wniosków o dotacje. W przypadku przedsiębiorstw często wnioski o dotację piszą specjalistyczne firmy, które najpierw biorą pieniądze za napisanie, a potem dodatkowe prowizje, kiedy wniosek zostaje zatwierdzony. To są duże koszty dla przedsiębiorstw. Często przedsiębiorcy wydają mnóstwo pieniędzy na przygotowanie wniosku, potem czekają na jego zatwierdzenie, wstrzymują na kilka miesięcy inwestycję, a potem okazuje się, że wniosek nie przeszedł. W programach realizowanych przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa na zatwierdzenie wniosku czeka się do 8 miesięcy. Ale jest to ryzyko przedsiębiorcy, na które się świadomie decyduje.
- No i strata dla gospodarki, która tyle miesięcy musi czekać na inwestycję. Dziękuję za rozmowę.
* Niniejszy wywiad został opublikowany w nr 49 tygodnika “Najwyższy CZAS!” z 2010 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz