Czy piłkarskie mistrzostwa świata mogą udać się w jednym z najniebezpieczniejszych krajów świata?W kraju szalejącego HIV? W kraju bez publicznego transportu? Odpowiedź za niecały miesiąc, gdy wystartuje mundial w RPA - pisze Rafał Romaniuk.
Ten turniej od początku skazywany był na porażkę i potępienie. Gdy prezydent FIFA Sepp Blatter przed sześcioma laty ogłosił, że mistrzostwa świata w 2010 r. odbędą się w Republice Południowej Afryki, wielu było takich, którzy zalecali mu natychmiastową wizytę u najbliższego lekarza.
Nawet Blatter przyciśnięty do muru przyznawał, że to decyzja polityczna. - To jasne, że gdyby nie zasada rotacji polegająca na tym, że mundial organizowany jest co cztery lata na innym kontynencie, Afryka nie miałaby szans - mówił prezydent FIFA. Ale mimo wielokrotnych alarmów - dużo poważniejszych niż te, które co rusz serwuje Polsce i Ukrainie UEFA, grożąc odebraniem Euro 2012 - tegoroczny mundial odbędzie się tam, gdzie zaplanowano.
Wielu kibiców stanęło przed wyborem niemal hamletowskim: jechać czy nie jechać? Jasne, że nie - tak podpowiada rozsądek. Ale pociągająca jest egzotyka, jak magnes działa chęć przeżycia przygody naznaczonej tajemniczością i niebezpieczeństwem.
W RPA byłem niemal równo rok temu. Razem z reprezentacją naszych piłkarzy, która wybrała się na rekonesans. Leo Beenhakker i spółka chcieli oswoić się z krajem przyszłego mundialu. Fatyga okazała się niepotrzebna, bo biało-czerwoni nie zakwalifikowali się do mistrzostw, na dodatek to właśnie podczas letniego obozu zaczęły się cementować podziały w naszej drużynie. Do sędziwego Leo i jego kadry nie ma jednak sensu wracać. Ale już wtedy RPA okazała się krajem z wielkimi problemami. Problemami, z którymi kibice będą musieli się borykać przez pięć tygodni trwania mundialu.
Komunikacji miejskiej: brak. Taksówki: nie drogie, lecz horrendalnie drogie. Za kurs w obrębie miasta można zapłacić nawet 400 zł. Odległości dzielące poszczególne ośrodki: ogromne. Kapsztad i Johannesburg oddalone są od siebie o ponad 700 km. Wprawdzie autobusy dalekobieżne funkcjonują, ale nikt o zdrowych zmysłach nie zdecyduje się do nich wsiąść. Wystarczy widok kierowcy, który zamknięty jest w niewielkim boksie, odgrodzony metalowymi kratami od pasażerów, by zrezygnować z kursu. Pozostają samoloty. Cena przelotu między Kapsztadem a Johannesburgiem - 400 zł w jedną stronę.
Czy jednak opowieści o czyhającym za każdym rogiem niebezpieczeństwie to nie przesada? Oddajmy głos Mai Włoszczowskiej, wicemistrzyni olimpijskiej w kolarstwie górskim, która wielokrotnie trenowała w RPA: - Słyszeliśmy różne historie od Polki, która prowadzi tam restaurację. Kiedyś porwali ją i męża, przywiązali do drzewa. Mówi, że ledwie uszli z życiem! Lepiej dmuchać na zimne.
Wystarczy antyreklamy? Jeśli komuś jeszcze wydaje się, że straszenie ma tyle wspólnego z rzeczywistością co "Opowieści z krypty", niech spróbuje kiedyś przejechać się do Soweto, największej dzielnicy przylegającej do Johannesburga. Ja spróbowałem. To miejsce, które powinni ukochać sobie reżyserzy horrorów. Mieszkają tam wyłącznie czarni. Wąskie, nagle kończące się uliczki, tekturowe domki, spodnie suszące się na drewnianych płotach, sklepy w kontenerach. Słowem: królestwo wiecznej przestępczości. Właśnie tak wygląda ciemna strona RPA. Gwałty, rozboje czy kradzieże nie robią tam na nikim żadnego wrażenia. A słowa wygłoszone kiedyś w żartach przez jednego z polskich polityków:"Dla mnie zabić cię to jak splunąć", nabierają tam realnych kształtów. Policja unika tego miejsca jak ognia. Bo się boi. Aż trudno uwierzyć, że w takim miejscu wychował się Nelson Mandela.
- Nie chodzę tam, gdzie mnie nie chcą, i jakoś żyję. To podstawowa rada dla wszystkich, którzy przyjadą do RPA na mistrzostwa - mówi "Polsce" Wiesław Tymowicz, nasz rodak od 30lat mieszkający w RPA. Był przewodnikiem naszej reprezentacji podczas jej zgrupowania.
Niby proste przesłanie. Jadąc do RPA, trzeba się solidnie przygotować do wyprawy, zorientować się, co można, gdzie jest bezpiecznie, a czego unikać. Ale jak to wytłumaczyć choćby angielskich kibicom, których poczucie siły rośnie wprost proporcjonalnie do liczby wypitych kufli piwa?Jak im powiedzieć, że w to miejsce lepiej się nie zapuszczać, skoro hardzi kibole po alkoholu gotowi są stoczyć bitwę z samym szatanem i niestraszne im zagrożenia? Tyle że to nie Europa, gdzie atrakcje kończą się na wojnie z policją i rzuceniu taboretem. Tam naprawdę nieodpowiedzialny ruch może oznaczać pożegnanie z życiem.
------------------------------------------------
źródło: Polska The Times
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz