Z Wojciechem Pomorskim, prezesem Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech - www.Dyskryminacja.de - rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz

-Uratowaliście właśnie dwójkę polskich dzieci…
- Polska matka i polski ojciec z dwójką małych polskich dzieci, które miały być oddane rdzennie niemieckiej rodzinie do adopcji (czytaj germanizacji) są właśnie w drodze do Polski. Rodzice spakowali co się dało w dwa dni i zostawili za sobą 15 lat pobytu w Niemczech. Ale uratowali nie meble czy mieszkanie, lecz to, co jest dla nich najdroższe – własne, ukochane dzieci. Dzieci, które są dla wyrobników Jugendamtu i ich kolesi (czytaj: rodzin zastępczych, pseudo-psychologów i innych aktywistów) źródłem wielkich dochodów i o to tu głównie chodzi. O nic innego. Tak jak naszym pseudo-polskim „wyrobnikom” z placówek konsularnych, zwanych tu na emigracji „skansenami PRL-u”, i ich zwierzchnikom w Polsce.
Wojciech Pomorski z córkami Iwoną-Polonią i Justyną
- Jednak czasami się udaje…
- Udaje się nam coraz częściej. Nie nagłaśniamy wielu przypadków, bo nie o to tu chodzi. Tylko niektóre - i często zmieniamy dane osobowe tych ludzi, by nie narażać ich na niepotrzebne szykany, tym bardziej, że nasz aktualny rząd współpracuje ręka w rękę z Niemcami i Austrią i na jego wsparcie nie ma co liczyć. Ta sprzedajność, pogarda i brak jakiejkolwiek pomocy dla swoich rodaków tu na emigracji odbije im się na pewno czkawką, bo jako Polacy jesteśmy jedną rodziną, ale rządzący chyba czują się synami innej niż nasza ojczyzny. Dlatego nasze Stowarzyszenie bez wsparcia polskiego rządu samotnie stara się pomagać Polakom, gdy niemiecko-austriacka organizacja ds. zarządzania młodzieżą, czyli Jugendamt, próbuje zabierać im polskie dzieci.
- Jak działa w takich przypadkach Jugendamt i jak staracie się przeciwdziałać germanizacji polskich dzieci?
- Organizacja Jugendamt ma od dziesięcioleci skumulowaną wiedzę na podstawie setek tysięcy zabranych i germanizowanych dzieci, ich reakcji na separacje od rodziców, języka itd. Są przygotowani na każdy wariant „oporu” - czy to rodziców, czy samych dzieci. Mają gotowe schematy działań na każdy wariant reakcji rodzica, dziecka czy naszego stowarzyszenia. Jugendamt to niezwykle trudny przeciwnik, gdyż ma praktyczne i bezwarunkowe wsparcie całego aparatu niemieckiego i austriackiego państwa (policja, sądownictwo, wielkie pieniądze w formie pensji i dodatków dla aktywistów Jugendamtu). Oni mają swoje filie wszędzie, również w Polsce, na Syberii, w Argentynie itd. Potrafią wysłać nawet tam dzieci, gdy rodzice twardo walczą o nie. Tam je Jugendamt „zabezpiecza” (czytaj: zgarnia na nie od 3 do 7 tys. euro miesięcznie). A po 18. roku życia wywalają takie dzieci na bruk, przeważnie bez ukończonych szkół, z wyrokami za włamania do samochodów itd. Przeciwnik jest niewspółmiernie silniejszy od naszej organizacji, ale nasza determinacja i wiara czasami czynią cuda.
- Ale jak konkretnie działacie i jak wygrywacie?
- Osobiście moje serce zawsze rzucam za polskim dzieckiem. Za mną stoją ludzie, którzy jednogłośnie wybrali mnie po raz drugi na prezesa Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech. Razem stanowimy siłę. Mamy coraz większe doświadczenie, którym się wspieramy. Jesteśmy jak jedna polska rodzina i mamy do siebie całkowite zaufanie. Nie mogę i nie chcę zdradzać szczegółowych działań naszego stowarzyszenia. To byłoby jak pokazanie wrogowi zasobów własnej armii czy kart przeciwnikowi w pokerze. U nas obowiązuje zasada tajemnicy jak na spowiedzi. W jeszcze większym stopniu dotyczy to spraw osób, rodzin lub dzieci, którym pomagamy lub pomogliśmy, oraz ich danych osobowych. Najważniejsze, co mogę powiedzieć, to to, że jedyne skuteczne przeciwdziałanie germanizacji naszych polskich dzieci to ich odzyskanie dla ich polskich rodziców. I tu robimy dosłownie wszystko, by do tego doprowadzić. Biorą w tym udział prawnicy, psychologowie, rodzice, społecznicy… Każdy kto może pomóc. Jugendamt to przeciwnik, który nie walczy po rycersku. My musimy walczyć fair, bo nas od razu pozamykają, jeśli gdziekolwiek złamiemy prawo, a Niemcy tylko na to czekają.
- Pan jednak o swoje wciąż walczy. Dotąd bezskutecznie… Ile to już lat?
- W lipcu będzie równe 10 lat tej walki. Walczę i będę walczył o moje ukochane córeczki Justysię i Iwusię-Polonię. Walka to właściwie już moja druga natura. Niemcy doskonale o tym wiedzą. Stąd pewnie też po części ich opór i stanowczy zakaz, abym mógł mówić do córek po polsku. Od tego się zaczęło. Odebrano mi je, bo nie chciałem się zgodzić na mówienie do własnych dzieci wyłącznie po niemiecku. Do dzisiaj germanizują moje córeczki, czego im nigdy nie daruję. To przykre, że rząd Tuska i MSZ Sikorskiego zwyczajnie boi się tematu, a minister Bartoszewski też nas nie wsparł przez te lata ani jednym słowem. Ale nie spocznę, aż wygram. Wydałem majątek na proces, który od dwóch lat jest w ostatniej niemieckiej instancji w Karlsruhe. Nie tracę nadziei. Wiem, że moja była żona Niemka oraz niemiecka administracja skutecznie zniechęca do mnie córki. Od lat nie miałem z nimi kontaktu. Marzę, by kiedyś przeczytały moje słowa, może te zamieszczone w tygodniku „Nasza Polska”, i któregoś dnia zadzwoniły do mnie… To będzie najszczęśliwszy dzień w moim życiu!
Wywiad ukazał się w najnowszym numerze tygodnika "Nasza Polska" Nr 23 (918) z 4 czerwca 2013 r.

Po ukazaniu się wywiadu do Redakcji "Naszej Polski" dotarła informacja, że na polską rodzinę, która powróciła do kraju czekała już tu na miejscu policja, niestety polska (!!!) policja interweniująca na prośbę (polecenie?) Niemiec. Na szczęście udało się zapobiec deportacji polskich dzieci. Jednak w innym przypadku, Polce, matce sześciotygodniowego malucha, niemiecka policja (a może raczej Gestapo?) wyrwało dziecko z rąk (dosłownie!)... Rodzice nie wiedzą nawet gdzie się znajduje ich własne dziecko. O tej dramatycznej sytuacji przeczytacie Państwo w następnym numerze "Naszej Polski".
link:http://naszapolska.pl/index.php/component/content/article/52-na-gorco/3795-wyrwalimy-niemcom-polskie-dzieci
źródło:  dyskryminacja.salon24.pl